wtorek, 30 stycznia 2024

Jelena Kostiuczenko - Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji

Jeżeli chcecie się utwierdzić w przekonaniu, że Rosja to dziki kraj, wystarczy przeczytać tę książkę. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości...

Z okładki już wszystko wiecie. 

Cóż, przyszło im tam żyć i na to nic nie poradzą. Ten olbrzymi kraj skazany jest na porażkę. I to chyba w każdej sferze życia. Dobrze, latali w kosmos, ale Gagarin nie zastąpi wszystkiego innego. A raczej - ile ludzkich istnień kosztowały te loty w kosmos, jeśli wziąć pod uwagę, że środki szły na nie, a dla mieszkańców czy to Związku Radzieckiego czy to już Rosji - nie było nic. Poza łagrami, oczywiście.

Taka mi się kiedyś historia przydarzyła. Gdy wróciłam po wielu latach do rosyjskiego, gdzieś tam mi się snuło po głowie marzenie, żeby pojechać. No ale gdzie, co, jak. I napisała jedna dziewczyna, której coś tam załatwiałam po linii fabrycznej, że bardzo by mi się chciała odwdzięczyć za spełnienie jej marzenia. Ja na to - tak żeby zbyć - napisałam, że nie, bo mam tylko jedno marzenie: pojechać do Rosji.

I co mi ona odpisuje? Że właśnie jest służbowo w Moskwie na parę miesięcy, ma tam wynajęte mieszkanie i serdecznie zaprasza 😮

Jak by mi kto w pysk dał! 

No bo przecież to było tylko takie marzenie, nie do realizacji - bo ja bym się do Moskwy po prostu bała pojechać. I nagle ktoś mi stwarza możliwość spełnienia marzenia, które miało zostać na zawsze jedynie w sferze wyobraźni... 

Oczywiście wykręciłam się pracą, że nie mogę teraz wziąć wolnego etc. Ale została mi z tyłu głowy myśl, że lepiej o niczym nie marzyć 😂


Książka jest z biblioteki i powiecie, że jak to, przecież miałam nie pożyczać... No, wstąpiłam, żeby zobaczyć, czy nie ma czegoś interesującego do wzięcia i jakoś było głupio wyjść bez niczego 😂 Ale teraz oddam i znowu spokój, dalej czytam swoje.

Początek:

Koniec:


Wyd. Czarne, Wołowiec 2020, 323 strony

Przełożyła: Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz (tłumaczka dokonała wyboru reportaży)

Z biblioteki

Przeczytałam 26 stycznia 2024 roku


sobota, 27 stycznia 2024

Ekspres reporterów '85

Znalezione w jednej z biblioteczek plenerowych. Zaciekawiło mnie, wiedziałam, że coś takiego jak Ekspres reporterów wydawano, ale nigdy nie miałam w rękach żadnego egzemplarza.

Internety podają, że:

Ekspres reporterów” powstał w 1976 roku i szybko stał się regularnym bestsellerem. W najlepszych latach osiągał co miesiąc nakład 130 tysięcy egzemplarzy – i to w czasach, kiedy papier był reglamentowany…

To przede wszystkim na łamach "Ekspresu” kształtowała się słynna "polska szkoła reportażu”.

Historia "Ekspresu” została zawieszona w roku 1985. Przyczynił się do tego niepokorny styl działania redakcji, którą tworzyli wówczas: Jerzy Ambroziewicz, Stefan Kozicki, Stanisław Małecki i Aleksander Rowiński (autor koncepcji serii). A przede wszystkim numer specjalny z roku 1980, w którym „nieodpowiednio” zrelacjonowali przebieg strajku w stoczni: Wojciech Giełżyński, Ewa Juńczyk, Ryszard Kapuściński, Jacek Poprzeczko, Cezary Rudziński, Ernest Skalski, Lech Stefański, Małgorzata Szejnert, Mariusz Ziomecki.

Historia nie kończy się jednak – zatacza kręgi. I tak po 33 latach (sic!) "Ekspres reporterów” powraca.

Tak piszą na stronie Taniej Książki w związku z wydaniem z 2018 roku. Ale coś kręcą, bo gdzie indziej z kolei można kupić Ekspres reporterów z 1987 roku. Nie dojdziesz prawdy. Na Wikipedii hasło czeka na opracowanie.

"Mój" numer zawiera wstrząsający, rzekłabym, reportaż ze szpitala, gdzie pacjentki są nikim, mniej niż zero, ani się z nimi nie rozmawia ani nie cacka. Najlepsze, jeśli nie jedyne, rozwiązanie dla każdej to wyskrobanie. Nawet jeśli z darów jest lek, który mógłby pomóc bez konieczności zabiegu. Z darów. Pamiętacie? Też kiedyś skorzystałam - po porodzie nie zwijała mi się macica i trzeba było dostać się po znajomości do ordynatora kliniki, żeby przepisał zastrzyki - oczywiście niedostępne w aptekach, ale były właśnie w osiedlowej aptece darów. Wystartowała w czasach stanu wojennego, gdy z całego świata napływały czy to produkty żywnościowe czy higieniczne czy medyczne. Ze zdziwieniem dowiaduję się teraz z FB, że apteka ciągle istnieje, a prowadzi ją Stowarzyszenie Pomocy Obywatelskiej im. Anny Fiszerowej. Tylko nie wiem, kim była pani Anna.

Drugi reportaż opowiada o przedstawieniu Kantora, które zorganizowano w kościele w Wielopolu Skrzyńskim w grudniu 1983 roku. 

W kościele Mistrz bluźnił podczas oswajania się aktorów z ciasnotą miejsca i rekwizytów. Rozlegały się słowa szpetne... 

A trzeci o fałszerzach dolarów w Polsce i wesołym towarzystwie panienek. Z cinkciarskich interesów wyrosły u nas po transformacji niektóre fortuny. Cinkciarz kojarzył się z półświatkiem, jeśli nie wręcz z kryminalnym podziemiem, a gdy się pomyśli, że to tylko kwestia aktualnie obowiązującego prawa... różnie to wyglądało w różnych okresach naszej powojennej historii: w latach 50-tych była kara śmierci za handel walutą.

Kurde, chyba sobie obejrzę film Sztos 😁

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1985, 121 stron, nakład 100 tys. egz.

Z własnej półki

Przeczytałam 20 stycznia 2024 roku

 

A' propos obejrzę. Mam już za sobą 19 odcinków drugiego sezonu Chirurgów czyli idę jak burza. A wczoraj byłam na niemieckim kandydacie do Oscara - Pokoju nauczycielskim. Warto zobaczyć szkołę oczami nauczyciela (choć niemiecka szkoła pokazana w tym filmie jest dla mnie kompletną abstrakcją, ale mówię to oczywiście z punktu widzenia ucznia z lat 70-tych w Polsce; poproszę koleżankę z pracy, która do niedawna uczyła w liceum, żeby koniecznie obejrzała ten film i powiedziała mi, jak ona to widzi). Warto uświadomić sobie, że wypowiedziane słowa nie giną gdzieś tam, że nie da się ich już wymazać i trzeba ponieść konsekwencje.

Przy okazji wypatrzyłam w programie Tygodnia Filmu Niemieckiego, że we wtorek dadzą Perfect Days, a tu akuratnie mi Psiapsióła z Daleka ostatnio opowiadała, że była i cały czas myślała o mnie (no bo że lubię japońskie czy inne azjatyckie klimaty) i że bardzo jej się podobał film. No to zaraz udałam się do kasy, niestety, żeby dowiedzieć się, że seans wyprzedany. To ja po raz pierwszy od nie wiem kiedy decyduję się iść do kina, a oni mi tak???

Aaa, właśnie, narzekałam wcześniej, że mi odtwarzacz dvd dźwięk stracił. Wystarczyło odłączyć od prądu i znów podłączyć. Jak nieraz z komputerem. Ale ja nigdy nie pamiętam o tym najprostszym rozwiązaniu problemu 🤣


środa, 24 stycznia 2024

Maria Dańkowska - Romans naszej mamy

W środy chodzę teraz na popołudnie, chciałam więc, po uporaniu się ze śniadaniem Ojczastego, obejrzeć choć jeden odcinek Chirurgów. Włączam - nie ma dźwięku. Zaznaczę, że to jest ta sama płyta, z której oglądałam wczoraj poprzedni odcinek. Ki czort? W telewizorze dźwięk jest, bo spróbowałam podłączyć jakiegoś pendrajwa. Czyli coś nie gra w odtwarzaczu dvd. I nie wiem, co i dlaczego nagle. Czy ja muszę mieć takiego pecha, kurde? Czy za każdym razem, jak sobie coś zaplanuję, to mi się tam na górze muszą śmiać prosto w twarz?

No ale nie ma tego złego... czyli mogę w tym czasie napisać o kolejnej przeczytanej książce 😁 

Nazwisko autorki coś mi mówiło z dawnych czasów, więc zgarnęłam jeszcze w wakacje ten tomik z knihobudki w Parku Krakowskim. 

A' propos knihobudki, miałam też plan w drodze na Fabrykę odwiedzić dzisiaj z nowym zapasem książek jedną z tych, którymi się opiekuję - no to deszcz pada. No siła złego...

Maria Dańkowska. Wygląda na to, że czytałam w szkolnych czasach W cztery oczy. Jest mi też znajomy ten tytuł Piegi w świetle księżyca (ale tylko tytuł). 

Czytam krótki biogram na Wikipedii, widzę, że nie dożyła nawet sześćdziesiątki. Na stronie Klubu Młodych Autorów czytam z kolei wspomnienie, które ukazało się w Kobiecie i Życiu zaraz po jej śmierci. I dowiaduję się, że prowadziła ten Klub w piśmie Na przełaj. Z jego inicjatywy młodzi ludzie aspirujący do dziennikarstwa spotkali się na zimowisku na Mazurach. Byli wśród nich Wojciech Reszczyński i Daria Trafankowska. Zaraz pomyślałam dlaczego ja o tym nie wiedziałam, nie pojechałam. Bo uwaga 😁 w szkolnych czasach chciałam zostać dziennikarką! No, ale to było w latach sześćdziesiątych, to byłam smarkiem (poszłam do szkoły w 1969). 

Romans naszej mamy to pięć opowiadań snutych w pierwszej osobie. Rozterki młodzieży, ale nie takiej zwyczajnej - ma się wrażenie, że przemawia już przez nich dorosłość, że ich problemy nie różnią się tak bardzo od problemów starszego pokolenia. I nieważne, że dorośli nie zmagają się już ze szkołą czy pierwszą miłością. Dylematy moralne mają tę samą wagę. Albo nawet większą.

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Harcerskie "Horyzonty", Warszawa 1974, 199 stron

Z własnej półki (z knihobudki 21 lipca 2023 roku)

Przeczytałam 18 stycznia 2024 roku 

 

Mam siedem książek z romansem w tytule, dużo to czy mało? 😁


niedziela, 21 stycznia 2024

Egon Erwin Kisch - Szalejący reporter

Lech mnie zainspirował. Właściwie już od jakiegoś czasu myślałam o tej książce, specjalnie ją nawet przywiozłam z Dżendżejowa, gdy jeszcze tam jeździłam. 

Mówiłam, że sprzedane mieszkanie? Towarzyszowi zabaw z dziecinnych lat mojej córki? Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądać po remontach i czy zachowają drewnianą podłogę - należałoby ją tylko oczyścić z warstw farby olejnej, którą Bóg wie czemu była zawsze malowana, a to piękne deski (nie parkiet). Oczyma wyobraźni widzę je polakierowane bezbarwnym lakierem i błyszczące w słońcu... 

Ale wracając do Kischa. Lech wspomniał o nim przy okazji ostatniego Panoptikum, więc od razu położyłam koło łóżka. Dwa lata temu przeczytałam Praski Pitaval, w domu był jeszcze Jarmark sensacji i chyba Meksyk, no ale to już przepadło w związku z powyższym.

Zestaw reportaży dość ciekawy, jest tam 

- i o wojnie domowej w Hiszpanii (dopisałam do listy "do czytania" Komu bije dzwon), 

- i o ciężkiej doli górników we Francji, 

- i o belgijskim miasteczku Gheel, które stało się kolonią obłąkanych (aż zajrzałam do Wikipedii i okazało się, że w szczątkowej formie, ale istnieje do dziś tamtejszy system opieki), 

- o produkcji i handlu jedwabiem (Pluję na cały świat - rzekła gąsienica jedwabnika, tak się zaczyna ten tekst. Gdy zakładacie jedwabną bieliznę, bądźcie tego świadomi, że powstała ze śliny robaczka), 

- o szlifowaniu diamentów, 

- o powstaniu Monte Carlo (tu sobie przypomniałam, że mam wrócić do dziennika Anny Dostojewskiej), 

- przejmujący tekst o corridzie (Kisch się nią nie zachwycał, w odróżnieniu od Hemingwaya), 

- o dzielnicach nędzy w Londynie (ale inaczej niż u Dickensa), 

- o handlu serem w Holandii (ser edamski nie jest w swej ojczyźnie czerwony, to zagranica chce mieć czerwony i dlatego firmy eksportowe farbują skórkę), 

- znakomity reportaż z Lourdes... 

Dużo, dużo interesujących tematów, polecam.


 

Początek:

Koniec:

Wyd. Ministerstwo Obrony Narodowej, Warszawa 1955, 337 stron

Tytuł oryginalny: Der rasende Reporter

Przełożyli: Roman Karst i Jacek Frühling

Z własnej półki

Przeczytałam 16 stycznia 2024 roku

 

W domu mamy szpital, być może to ja zaraziłam Ojczastego, w każdym razie od czwartku narzekał na gardło, dostał syropek i płukankę, ale w piątek rano już tylko skrzeczał, a nie mówił. Przychodnia powiedziała, że lekarka ma pełną poczekalnię ludzi, drugiego lekarza nie ma, więc nie przyjdzie na wizytę domową - dzwonić na opiekę nocną i świąteczną. Ta działa od 18.00, wróciłam z pracy, zrobiłyśmy zakupy i zasiadłam przy telefonie, ale nawet dość szybko odebrano, z tym że sytuacja ta sama. Pani doktor oddzwoni, czekać. Padałam już  na pysk, przecież sama jestem chora i słaba, no ale w oczekiwaniu nie mogłam się rozebrać i położyć do łóżka.

Tymczasem trzeba było, bo telefon był o 22.15 - że lekarka może przyjechać o piątej rano. No to dziękujemy. Wobec tego w sobotę od ósmej rano dzwonić ponownie, będzie dwóch lekarzy.

Tym razem oddzwoniono już o 9.30 i bardzo miła pani doktor przeprowadziła wywiad, po czym podała mi kod recepty na antybiotyk. Bez wizyty 😉 Nie można tak było od razu?

No nic. Ojczasty jest już po trzech dawkach, bez przerwy się dopytywał, czy zamówiłam lekarza i w końcu wzięłam się na sposób i napisałam mu w notatniku na laptopie największą czcionką 72 w krótkich żołnierskich słowach, że lekarz przepisał antybiotyk i ma brać przez tydzień. Może doczytał, trudno powiedzieć.

Przy okazji powrót do dzieciństwa, kiedy mama roztłukiwała nam tabletki - młotkiem w papierze śniadaniowym. Gdzie jest młotek, to nie wiem, ale mam przecież ten tłuczek do kotletów, wystarczy 😂

Wracam do łóżka oglądać Chirurgów (wczoraj pięć odcinków z pierwszego sezonu, nigdy tak nie robię, żeby hurtowo, ale nie mam siły czytać).


wtorek, 16 stycznia 2024

E. Nesbit - Poszukiwacze skarbu

Dla dzieci od lat 9, napisali. Taką ładniusią książeczkę znalazłam na półce w Jordanówce. Zaglądałam do środka ze strachem, że znowu wyrwana tytułowa strona i wycięte pieczątki, ale na szczęście to nie był ten przypadek, ktoś po prostu przyniósł i zostawił.

Pamiętałam, że w domu coś jest tej autorki i nawet wiedziałam, że na imię jej było Edith, ale tutaj, jak widać, pożałowano farby drukarskiej na całe imię 😂

Bardzo przyjemna opowiastka o szóstce rodzeństwa, które po śmierci mamy marzy o znalezieniu skarbu, żeby podnieść podupadłą rodzinę Bastablów - ojciec ciężko zachorował, jego wspólnik w interesach wyjechał, służba odeszła, no bida z nędzą, nie ma na drobne wydatki i goście nie przychodzą na proszone obiady. Dzieciaki muszą więc wziąć sprawy we własne ręce.

Oczywiście ich pomysły raczej nie mogą dać pozytywnych rezultatów, a są to m.in. kopanie w ogrodzie w poszukiwaniu skarbu, próba sprzedaży poetyckich tworów pióra jednego z chłopców do gazety, wzbogacenie się przez ożenek z księżniczką, odpowiedzi na anonse prasowe, gdzie poszukiwany jest wspólnik z kapitałem etc.

Miłe i takie wiecie, podnoszące na duchu, jest to, że właściwie zawsze trafiają na dobrych ludzi, a na końcu okazuje się, że mają bogatego wujka. I wtedy sobie przypomniałam, że w domu mamy ciąg dalszy czyli Złotą Księgę Bastablów. Dziewiczą! Tak że - niedługo też przeczytam.

Początek:

Koniec:

Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1958, 109 stron

Tytuł oryginalny: The Story of the Treasure Seekers

Przełożyła: Halina Jel (Halina Gądek)

Tekst według wydania Mortkowicza z 1925 roku

Ilustrował: Ignacy Witz

Z własnej półki

Przeczytałam 7 stycznia 2024 roku

 

Rozłożyło mnie jakieś choróbsko już w sobotę po południu i od tej pory leżę (z pominięciem kilku godzin w pracy w poniedziałek - nie dało się leżeć, musiałam siedzieć 😂 a jakie to dziwne uczucie wrócić do czasów pandemii, no bo wypadło nałożyć znów maseczkę na pysk). Mam wyrzuty sumienia, że moje budki stoją pewnie puściutkie, bez zaopatrzenia. Oczywiście z  tym leżeniem to tak piąte przez dziesiąte, skoro mam Ojczastego na pokładzie. To już jest tak, jakbym znów miała małe dziecko - chora nie chora, trzeba się zająć. Łeb mnie przy tym bolał oczywiście i dopiero dziś jakoś lepiej deczko się poczułam i mogłam skończyć Kischa.

Przeczytałam gdzieś, że ponoć Rosja straciła od początku wojny 369 tys. żołnierzy. W głowie się to nie mieści. Jakim trzeba być ...... złamanym, żeby ot tak pstrykać paluchem i posyłać setki tysięcy młodych chłopaków na śmierć dla swoich zachcianek! XXI wiek! Nic się ten świat nie zmienia. I jeszcze ma 80% poparcia w durnym narodzie!


sobota, 13 stycznia 2024

Joanna Chmielewska - Romans wszechczasów

Sąsiadka. Sąsiadka zza ściany mi przyniosła, czy chcę, bo się pozbywa. Otóż chcę, bowiem mam inne wydanie - sąsiadka przyniosła to po lewej, a ja mam to po prawej. No to oczywiście wolę z jamnikiem! Stary egzemplarz (który jest w rzeczywistości młodszy, bo z 1990 roku) pójdzie do knihobudki.

Z rozpędu od razu przeczytałam. Historia absolutnie absurdalna (Joanna zostaje zakontraktowana na trzy tygodnie jako kompletnie inna osoba, ma udawać pewną Basieńkę - w peruce - nie tylko przed obcymi, ale również przed mężem Basieńki, z którym razem pracują i ciągle jeszcze mieszkają, po czym się okazuje, że... a nie nie nie, nie powiem, bo może ktoś nie czytał).

Związek z rozlecianym samochodem z pierwszej strony jest taki, że JCh ma na tej podmianie zarobić 50 tysi, które niekoniecznie mi coś mówią - ile się zarabiało w 1975 roku? - dzięki czemu samochód zostanie wreszcie wyreperowany. 

A romans? No, pojawia się tu ten tajemniczy Marek, który - jak mi się mętnie przypomina - w kolejnej powieści okaże się ...... złamanym i zdrajcą, ale na razie uczucia kwitną.

Początek:

Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1975, 317 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 6 stycznia 2024 roku


Tymczasem ja też miałam romans wszechczasów! Pojechałam gdziesik na Prądnik w ramach śmieciarkowych wypraw krajoznawczych (po wielki 2-tomowy słownik rosyjsko-polski, który okazał się w odwrotną stronę; coś niedopatrzyłam 😂) i błąkałam się po osiedlu w poszukiwaniu właściwego bloku. Wiecie, że najtrudniej jest znaleźć coś na osiedlach, nie? W pewnym momencie zapytałam Kobietę w Maseczce, czy to tu jest dana ulica. KwM wytężyła wzrok w kierunku napisu na najbliższym budynku i potwierdziła. Dziękując pogratulowałam jej właśnie dobrego wzroku. I zaczęło się. Opowiedziała mi całą historię zdejmowania zaćmy a to z lewego oka a to z prawego, że jedna zaćma odrosła i teraz już tylko laser, ale że w ogóle to bardzo poleca tę tu klinikę, że co prawda dostała potem w jednym oku zapalenia (czego, nie pamiętam) i z tym się jeszcze boryka, ale naprawdę nie ma się czego bać - bo ja już sobie wmówiłam, że na siecher mam zaćmę, skoro mi się zlewają napisy w oddali - tylko potem jest dużo obostrzeń, nie wolno nic dźwigać, schylać się, ona ma kota, to musiała zakładać na oczy opaskę do spania, żeby jej nie uraził...

No tak trwał ten romans minimum kwadrans (córka mówi, że słowa kwadrans używają tylko starzy ludzie) - a trzeba dodać, że było jakieś minus dwanaście - no ale co tam, pani się wyraźnie nie chciała rozstać 🤣


NAJNOWSZE NABYTKI

Ze stosów przywiezionych przez Szyszkodara wyłowiłam na własny użytek Szklany klosz. Odłożyłam na bok, że muszę sprawdzić, czy na pewno nie mam, co trwało kilka dni, ale w końcu się upewniłam, że nie i teraz już tak 😁

A na półce w Jordanówce wczoraj był drugi tom dzieł wybranych Lenina! Żeby to nie było takie grube i ciężkie, to może bym wzięła poczytać...

Czytam tymczasem świąteczny numer Polityki, jest tam artykuł o wróżbiarstwie. Przypomniało mi się, że niektórzy (i nie będę tu wskazywać palcem) wróżą sobie na Nowy Rok z kinderjajek. Więc przedstawiam cennik na dokładniejsze, bardziej fachowe wróżby 🤣


wtorek, 9 stycznia 2024

Adam Wysocki - Kokino kłamie


Hura!!!!!

Nic mi się nie chce ostatnimi czasy, śpiąca jakaś jestem i w ogóle, ale właśnie przeczytałam, że policja weszła do Belwederu i zatrzymała Flipa i Flapa!* No, to mnie postawiło na nogi 😂 

Poza tym donoszę, iż dzielnie donoszę - książki do moich trzech budek. I zauważyłam, że znikają w mgnieniu oka, co jest o tyle dziwne, że na przykład były tam pozycje w językach obcych albo jakieś dyrdymały polonistyczne z rozbieraniem na dziesięcioro różnych staroci... Dziwne dlatego, że ponoć za makulaturę już nie płacą (mówił mi Szyszkodar). Może być tak, że bezdomni zabierają na ognisko. Bo jakoś mi się nie chce wierzyć, że w przeciągu 24 godzin znalazły te knigi amatorów czytania 😁

Ja również nie będę amatorką Tygrysów i tego jednego jedynego, którego przeczytałam, też wydam do budki 😂 Kokino kłamie to historia szpiegowska z Gdańska jeszcze sprzed wybuchu wojny, ale nieporadnie napisane, widać wyraźnie, że autor zaczerpnął garść informacji z pamiętników jakiegoś tam Niemca z wywiadu (zdążyłam już zapomnieć, kogo) i resztę sobie dośpiewał w stylu Stawki większej niż życie. W ogóle to dziwię się, żeśmy tę wojnę przegrali (w sensie września i kilku lat potem ), skoro mieliśmy takich asów na podorędziu. Cóż, autor w ostatnim zdaniu znalazł rozwiązanie zagadki 😉

Walka na cichym froncie trwała jednak nadal...

Początek:

Koniec:
 

Nie wiem, czy to było w zwyczaju Tygrysów czy wyjątkowo w tej książeczce, gdzie mowa o 10-leciu serii - na końcu jest krzyżówka. Zostawiam jednak jej rozwiązanie następnemu czytelnikowi 😁

Wyd. MON, Warszawa 1967, 101 stron

Nakład: 240 tys. 

W ciągu 10 lat ukazało się 200 tomików w nakładzie 27 milionów egzemplarzy. Pierwszy, w 1957 roku, był Wielki dzień Dywizjonu 303 B.Arcta.

Z własnej półki

Przeczytałam 3 stycznia 2024 roku

 

*Oczywiście ciągle jeszcze mogą zostać znowu ułaskawieni...


sobota, 6 stycznia 2024

Jiří Marek - Panoptikum hříšných lidí města pražského: Malý a velký

Obejrzałam drugi odcinek serialu Hříšní lidé města pražského, toteż rzuciłam się do czytania opowiadania, na kanwie którego powstał film. Mały i duży, taki jest jego tytuł, a gdy go wpisałam do google'a okazało się, że taką nazwę przyjął dla swojego biznesu jakiś koncesjonowany sprzedawca Fordów z Ostravy 😂

Mały i duży, tak zapamiętali świadkowie dwóch mężczyzn wychodzących ze sklepu zegarmistrza i jubilera Rynholca na placu Karola. Potem w sklepiku pojawiła się klientka, która chciała odebrać budzik z naprawy, a że nikogo nie było za ladą, w końcu za nią zajrzała. I oczywiście zobaczyła nieboszczyka. Sprawa z gatunku trudniejszych, bo nikt nie zapamiętał szczegółów wyglądu dwóch rzezimieszków, a zbrodni dokonano naprzeciw budynku sądu, więc pan radca stamtąd życzy sobie, żeby jak najszybciej wszystko wyświetlono - najlepiej od razu. Na szczęście na policję zgłasza się taksówkarz, który wiózł podejrzanych typków o takiej właśnie charakterystyce - mały i duży. Dokładniej - jeden bardzo mały, a drugi bardzo duży. W dodatku ten mały przypominał Chińczyka. No, to już jeden z policjantów wiedział, o kogo chodzi. 

Pomyśleć, że kiedyś, przed wojną, policja w Pradze znała całą galerkę czyli świat przestępczy w mieście 😁

Początek:

Koniec:


Wyd. ADONAI, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo, kiedy

Z własnej półki (kupione 19 grudnia 2017 roku za 44 korony)

Przeczytałam 2 stycznia 2024 roku

 

Tu Chińczyk, tam Chińczyk... Bo wczoraj zabrałam się za realizację noworocznego postanowienia (czyli że co tydzień obejrzę jakiś czeski film).

Narzekam, że mi zlikwidowali możliwość ściągania wszystkiego czeskiego, a tych filmów, które naprzywoziłam z Pragi, jakoś nie oglądam. No to ruszyłam do dzieła i to w kolejności... alfabetycznej, tak jak są poustawiane na półce 😂

Więc zaczęłam od filmu noir z 1945 roku 13. revír, gdzie policja depcze po piętach kasiarzowi o ksywie Kot, który właśnie wyszedł z ciupy po odbyciu wyroku, nigdy nie zdradziwszy, gdzie ukrył pieniądze z włamań. I pojawia się tam chory Chińczyk Wang i wątek cynkowej trumny - z wyjaśnieniem, że Chińczycy mieszkający poza swoim krajem oszczędzają przez całe życie, żeby po śmierci wysłano ich w cynkowej trumnie do Chin i tam dopełniono pogrzebu. Przypomniała mi się dawna rozmowa z Psiapsiółą z Daleka. Otóż mówiła ona, że Chińczyków jest u nich mnóstwo, ale jakoś nie widać ich grobów na cmentarzach. Czy to tylko miejska legenda o tym wysyłaniu ich zwłok do Chin czy też tak jest naprawdę?



wtorek, 2 stycznia 2024

Wojciech S. Wocław - Savoir-vivre czyli jak ułatwić sobie życie

Historii tej książki i tak nie zrozumiecie 😂

/właśnie obejrzałam Chłopaki nie płaczą, pewnie, że widziałam to 20 lat temu, ale to szmat czasu i nie pamiętałam, że tyle odzywek z tego filmu weszło do powszechnego obiegu/

A było tak. Gdy została przyjęta do pracy na Fabryce nowa sekretarka, wspomniała kiedyś, że powinna poczytać coś z dziedziny savoir-vivre'u, żeby wiedzieć, jak się zachować w różnych oficjalnych sytuacjach. No to zaproponowałam, że jej pożyczę Grzeczność na co dzień. Wracam do domu, sprawdzam w katalogu, gdzie rzeczona pozycja stoi - a tam zonk: nie ma. W jakich okolicznościach wyparowała, tego nie wie nikt. Przecież świadomie bym jej nie wyniosła z domu?!?

Czasu minęło sporo, ale w zeszłą sobotę ktoś się ogłosił na Śmieciarce, że odda tę pozycję, i w dodatku koło mojego osiedla, więc szybko sobie ją zaklepałam i poszłyśmy odebrać. Ponieważ drukowana dużą czcionką i bardzo zwięzłymi rozdzialikami, przeczytałam w mig. 

Koleżanka sekretarka jutro ją dostanie w noworocznym prezencie 😁 Ale dużo z niej pociechy chyba nie będzie miała, bo u Kamyczka była masa tekstu na wszelkie chyba okazje, a tu jest naprawdę mało tego, takie podstawy.

Chociaż czegoś nowego i ja się dowiedziałam. Mianowicie, jakie są zasady precedencji na schodach 😂 Otóż kiedy po schodach WCHODZĄ mężczyzna i kobieta, ona idzie pierwsza. Natomiast kiedy SCHODZĄ, pierwszy idzie mężczyzna. To samo oczywiście dotyczy hierarchii czyli pierwsza wchodzi osoba starsza, tak samo gość w firmie. Niestety nie omówiono, kto idzie pierwszy w sytuacji, gdy na górę pną się dyrektor-mężczyzna i pracownica-kobieta. Jak myślicie?

Początek:

Koniec:

Autor dodał na końcu bibliografię - nawet bym nie podejrzewała, że tyle pozycji na ten temat jest/było na naszym rynku wydawniczym.


Wyd. BOSZ, Olszanica 2016, 148 stron

Przeczytałam 1 stycznia 2024 roku


Jeszcze sobie przypomniałam i przepiszę tu fragment z rozdziału o miejscach kultu religijnego. 

Cerkiew: wierzący do księdza zwracają się batiuszka lub ojczulku. Niewierzący mogą skorzystać z uniwersalnej formy "proszę księdza" lub "proszę ojca". Określenie pop uznaje się za obraźliwe (odpowiednik katolickiego "klechy"). 

Tego ostatniego nie wiedziałam...  

 

PS. Co do "smacznego" =>