wtorek, 30 września 2014

Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio

Gdzieś to ostatnio w blogosferze czytałam recenzję Strasznego dziadunia i postanowiłam zapoznać się osobiście z tym dziełkiem :) Tytuł taki bardziej zachęcający, w stylu Makuszyńskiego, wyobrażamy sobie zaraz starszego pana z długą siwą brodą, wiecznie zrzędzącego, ale w głębi duszy o złotym sercu, prawda? Taka ramotka, miła do przeczytania.
Więc na półkę:
na tym to regale:
i do dzieła. Mam jeszcze jedną Rodziewiczówną, to też się za nią zabiorę. Między ustami a brzegiem pucharu :)

Tytułowy straszny dziadunio okazał się większym pacanem, niż przypuszczałam. Obraził się na nowonarodzonego wnuka, bo synowa zamiast dać mu litewskie imię wymagane przez dziadka nazwała dziecko imieniem Hieronim. Toteż obrażony w swej dumie teść od tej pory wnuka nie zauważał i nie pomagał materialnie jego matce, owdowiałej wskutek wypadku na polowaniu jeszcze przed narodzinami Rucia. Matka wpoiła jednak dziecku zdrowe zasady moralne i kult pracy, a umierając przedwcześnie zostawiła mu jako spadek dewizę BĄDŹ PRAWYM, czego młody Rucio trzymał się dzielnie zarówno jako student jak i młody inżynier pracujący przy budowie mostów dla kolei. Przymierał głodem, stawał na głowie, by ratować przyjaciela cierpiącego na suchoty, odrzucał - po krótkim zapamiętaniu miłosnym - niegodną siebie kobietę i tak dalej i tak dalej. No żywa chodząca cnota, czekająca tylko wynagrodzenia za swe przymioty!
Dziad tymczasem, niemal milioner, obsypywał złotem drugiego wnuka Wojciecha, czym - jak można się domyślać w dydaktycznej opowiastce - zepsuł mu do reszty charakter i poniekąd skazał na marną śmierć. Oczywiście czytelnik nie będzie daleko od prawdy, założywszy w pewnym momencie, że dziad z wnukiem pogodzą się, a staruch gorzko pożałuje swego okrucieństwa :)

Słowem: rzecz przewidywalna do bólu, napisana staroświeckim językiem, z naiwnościami typu gdy Hieronim udaje się ze swą kochanką do luksusowej restauracji z palmami i tropikalnymi roślinami, gdzie strzelają korki od szampana i dźwięczą oficerskie ostrogi, a autorka informuje, że Hieronim znał to miejsce. Tak, żyjący w nędzy student, utrzymujący się z korepetycji, niewątpliwie znał to miejsce :)
Wszystko kończy się happy endem i tylko żal, że gruźlika Żabby nie udało się jakoś wskrzesić.

Dla niekumatych powieść zaopatrzono w objaśnienia, co to jest krypta i lulka:
:)

Ale żeby nie było, że tak z góry na dół zjechałam - nie nie. Całkiem sympatyczna bzdurka na jedno jesienne popołudnie, gdy za oknem siąpi deszcz, a pod ręką nie ma czegoś ambitniejszego :) No i weźmy poprawkę na to, że Straszny dziadunio był debiutem powieściowym Rodziewiczówny. Pozostaje mieć nadzieję, że następne utwory były ciekawsze. Choć ja osobiście przekonywać się o tym nie mam zamiaru, przeczytam jeszcze tylko Między ustami... bo je mam w domu :)


Początek:
i koniec:



Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 1991, 139 stron
Z własnej półki (kupione kiedyś na allegro)
Przeczytałam 27 września 2014 roku


Tarta z pieczarkami
Przepis wzięłam z zeszytu, gdzie go niegdyś przepisałam z jakiegoś czasopisma kulinarnego, ukazującego się w latach 90-tych.
Zmodyfikowałam po swojemu, czyli nie dałam ani boczku ani rzeżuchy i też było dobrze.
Zostało na poniedziałek i całe szczęście, bo co prawda do pracy wybierałam się na popołudnie i miałam w planie godnie podjąć obiadem malarza, który rozpoczął robotę w pokoju, że tak powiem, telewizyjnym, ale pan Bóg kule nosi - zadzwonił Dyrektor i zażądał mego przybycia już w godzinach porannych, malarz więc musiał obejść się smakiem, a ja sobie na cały dzień zabrałam resztki tarty w charakterze posiłku, można więc powiedzieć, że uratowała mnie ona od śmierci głodowej.
Tak sobie jednak myślę, że czas przerzucić się na coś innego, no nie można przecież co tydzień tarty robić. Choć jeszcze jakieś przepisy by się znalazły :)



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ kolejny film radziecki z rolą Stanisława Lubszina - PRISTAŃ NA TOM BIERIEGU - PRZYSTAŃ NA TAMTYM BRZEGU (Пристань на том берегу), reż. Solomon Szuster, 1971
Już takie filmy wynajduję, co ich nawet na rosyjskiej Wiki nie ma i na YT tylko fragmencik:

To film telewizyjny. Wedle opisu na kino-teatr.ru jest to melodramat - historia lejtnanta Klimowa, którego wojna rozłączyła z Marusią z przyfrontowej wioski. Po wojnie Klimow ożenił sie i został reżyserem filmowym. Po wielu latach przyjechał spotkać się z Marusią i miłość odżyła, ale teraz może trwać jedynie za cenę unieszczęśliwienia bliskich...

2/ następny film z dorobku Janusza Nasfetera - ABEL, TWÓJ BRAT, 1970
Na YT w całości:

Tragiczna historia dwunastolatka, który nie potrafi dopasować się do łobuzerskiego stylu rządzącej klasą "paczki" kolegów. Karol Matulak (Filip Łobodziński) to chłopiec bardzo wrażliwy, który pragnie wyzwolić się od nadmiernej troskliwości matki. Chce zdobyć względy grupy wiodącej prym w klasie. Zostaje przez kolegów namówiony do pobicia małego chłopca. W szkole spotyka go za to kara, jednak lojalnie nie wydaje inicjatorów napadu. Kiedy pod presją zdradza matce prawdziwych winowajców, spotyka go okrutna zemsta.

3/ film czeski JUTRO WSTANĘ RANO I OPARZĘ SIĘ HERBATĄ (Zítra vstanu a opařím se čajem), reż. Jindřich Polák, 1977
Na YT całość w oryginale:

Bohaterem komedii zrealizowanej przez Jindricha Polaka jest pilot, który pracuje dla firmy oferującej podróże w przeszłość. Spokojny i nieśmiały Jan Bureś ma brata bliźniaka. Karel w niczym go nie przypomina jest złym człowiekiem. Pewnego dnia Jan musi podać się za swego brata i wyruszyć w podróż machiną czasu. W ten sposób odnajduje świat nieuczciwych interesów Karela. Jednym z nich jest próba dostarczenia Hitlerowi bomby atomowej przez trzech byłych nazistów.

4/ film POZA WŚCIEKŁOŚCIĄ (Autoreiji: Biyondo), ostatni film w reż. Takeshi Kitano, 2012
Na YT trailer:

Kontynuacja WŚCIEKŁOŚCI. Podejrzewam, że mnie wynudzi, ale tak to już jest z filmami Kitano: jedne zachwycają, inne, powiedzmy, nie powalają, ale dopuszczam myśl, że za mało wiem o kulturze japońskiej :)

sobota, 27 września 2014

Irena Jurgielewiczowa - O chłopcu, który szukał domu

Kontynuuję projekt IRENA JURGIELEWICZOWA. Co prawda pożyczyłam z biblioteki kilka jej książek, ale jakoś wzięła mi się na razie własna.
Z tej tu półki:
Odnalazła się, bo pisałam wcześniej, że nie wiem, gdzie jest. A gdzież mogła być, skoro została kupiona w tym roku? Tylko na najnowszym regale!

To niewesoła historia. Powstała w 1947 roku, po wojnie. I o następstwach tej wojny traktuje. Oto idzie przez las mały chłopczyk, Piotruś. Wojna pozbawiła go rodziców i domu. Wędruje przed siebie, choć brak mu już sił i tylko myśl o wróżce Miłoradzie, o której niegdyś opowiadała mu mama, dodaje mu odwagi. Na szczęście spotyka kowalową - ciotkę Martę, jak kobieta każe się nazywać i od tej pory idzie razem z nią, do jej domu, w której czekają dwie małe dziewczynki. Niestety po dotarciu na miejsce okazuje się, że Kasi i Trusi już tam nie ma. Oszalała z bólu ciotka Marta pozostawia gospodarstwo na głowie Piotrusia i udaje się na poszukiwania córek. Piotruś bardzo się boi zostać sam w obcym domu, ale oswoić się ze wszystkim pomagają mu kotka Pamela i pies Kitaj.
Kowalowa wraca z niczym, ale Piotruś znajduje napis zostawiony przez starszą z córek, wskazujący miejsce ukrycia wiadomości dla matki. To kłębek błękitnej wełny, którego jednak nie udaje się odnaleźć w żadnym kącie domu. Piotruś wpada na pomysł, że mogą mu pomóc zwierzęta, potrafiące wcisnąć się do każdej szczeliny - jak jednak im wytłumaczyć, czego mają szukać? I wówczas chłopczyk udaje się po pomoc do wróżki Miłorady, wszak mama zawsze mówiła, że ona opiekuje się dziećmi i zwierzętami. Malec chce, by go zaczarować tak, by mógł się ze zwierzętami porozumieć. Wróżka zmniejsza go do postaci prawie krasnoludka, ale ostrzega, że żaden człowiek nie może go zobaczyć, bo inaczej nigdy już nie powróci do swej postaci.
Dzięki odnalezionemu kłębkowi wełny Piotruś już wie, że dziewczynki wywieziono do Szarego Kraju i postanawia odnaleźć je i przyprowadzić do ciotki Marty. Wyrusza w daleką i niebezpieczną drogę wraz ze swym przyjacielem Kiwajem. Czekać go będzie mnóstwo niebezpiecznych przygód, ale poradzi sobie z każdym niebezpieczeństwem, jeśli wezwie na pomoc odwagę, rozum i serce i będzie pamiętał o radzie wróżki: POMAGAJ.

Przypomniała mi się historia rodzinna o jednej cioci, która wracała do domu w Ełku po wojennej zawierusze, z obozu. I w lesie niedaleko domu spotkała małą dziewczynkę i rozpoznała w niej własną córeczkę. Za każdym razem wszyscy płaczemy, gdy się o tym wspomina... Dziś nie ma już ani tej cioci ani jej córeczki, która wcześnie odeszła na raka :( Znowu się poryczałam.


Początek:
i koniec:


Wyd. NASZA KSIĘGARNIA Warszawa 1972, wyd.III, 174 strony
Z własnej półki (kupione na allegro 25 kwietnia 2014 roku za 4 zł)
Przeczytałam 26 września 2014 roku



Makaron Soba
Kupiłam podczas orientalnego tygodnia w Lidlu i nie wiedziałam, co z nim zrobić. A przy tym ciągle kusił - nawet go do kredensu nie schowałam, tylko leżał cały czas na stole, a ja zastanawiałam się, jak też tu przyrządzić jakieś danie, żeby nie wymagało cudów-wianków w charakterze składników oraz woka w charakterze naczynia.
Tymczasem co chwilę wpadał w dłoń - wręcz kusił, by go brać do ręki, taki jakiś milutki - czekoladowy z wyglądu - i jeszcze podzielony na osobno związane pęczki, jak rozumiem takie akurat dla jednej osoby.
Przed ciężkim tygodniem czekającym mnie od poniedziałku - malowanie jednego pokoju, wizyta u ginekologa (błe), sprzątanie po malowaniu i wizyta rodziny w następny weekend w celach podziwiania - nie chciało mi się kombinować zbyt wiele z gotowaniem (tartę z pieczarkami odłożyłam na jutro), więc z wdzięcznością przyjęłam pomysł tegoż Lidla, by wieczorem przecenić brokuły z 3,99 na 1,99 zł. Dzięki temu miałam też jeden z najtańszych obiadów świata na 2 osoby :)
Koszty:
- brokuł 1,99 zł
- pół paczki makaronu Soba za 2,44 zł
- jeden ziemniak (a' 0,99 zł za kilogram)

Jeszcze się chwilę martwiłam, że zmywania będzie trochę, ale potem dokładnie sobie obmyśliłam i zrobiłam tak:
- do garnka z gotującą osoloną wodą wrzuciłam podzielonego na cząstki brokuła
- po jakimś czasie do tego samego garnka dorzuciłam ziemniaka, pokrojonego drobno
- gdy ziemniak był już miękki, dołożyłam makaron Soba - gotuje się on dokładnie 3 minuty
- po czym odcedziłam całość i przełożyłam na patelnię z rozgrzaną odrobiną oliwy
I na talerze:
Tak więc do zmywania pozostał tylko garnek, cedzak i patelnia, ale to na później, bo jak się okazało, na nas dwie to było całkiem sporo i zostało jeszcze dla którejś na kolację (na tejże patelni). Zaoszczędziłam na półmisku, bo nałożyłam od razu na talerze, jak w barze mlecznym, ale co tam!
Czas przyrządzenia obiadu wyniósł gdzieś tak około 20 minut :)

Uprzedzam: nie jest to nic wystrzałowego, ale jako awaryjne błyskawiczne danie jest idealne. Być może smak wzbogaciłby dodatek ziaren sezamu uprażonych na suchej patelni (o których to ziarnach piszą przy prawie każdym przepisie na Sobę), ale nie miałam i nie dałam. Jeszcze nawet w życiu nic nie prażyłam na suchej patelni :)


czwartek, 25 września 2014

Ilja Ilf i Eugeniusz Pietrow - Wielki Kombinator

No takiej książki to jeszcze nie czytałam!
Z TYLOMA BYKAMI!
Fenomen!
Nie tyle PODRĘCZNIK DLA HOCHSZTAPLERÓW co PODRĘCZNIK DLA WYDAWCÓW A' REBOURS czyli JAK NIE WYDAWAĆ KSIĄŻKI!
W głowie się nie mieści!
Ja w pewnym momencie zaczęłam się zakładać sama ze sobą, ile na następnej stronie będzie błędów... i zawsze przegrywałam, bo było więcej.

Zacznijmy od tego, że wiedziałam o istnieniu drugiej części przygód Ostapa Bendera, zatytułowanej Złote cielę (Золотой телёнок), ale nigdy nie spotkałam się z polskim tłumaczeniem. W pewnym momencie dostałam nawet egzemplarz tłumaczenia na włoski, ale że dość grube to jakoś nie paliłam się do lektury. Też ma taki tytuł (Il vitello d'oro). Aż tu któregoś dnia spotykam na allegro Wielkiego Kombinatora. Szukam po internetach informacji na ten temat i wreszcie na którymś blogów odkrywam, że to właśnie jest Złote cielę! Kupuję natychmiast. Książka przybywa, zajmuje miejsce obok łóżka, na taborecie pełniącym funkcję nocnego stolika - dlatego nie ma zdjęcia półki i regału - a ja czytam tekst na okładce:
Że co??? Że dwie powieści w jednym? Na 330 stronach? Otwieram... nawet śladu 12 krzeseł. Jeśli ktoś w swoim czasie kupił to w księgarni zachęcony opisem, to przy lekturze musiał mocno główkować, o jakie tu krzesła chodzi :)

Ale ale. Już mamy przedsmak tego, co nas czeka - charakterystyczny błąd:
Ktoś tutaj bardzo lubi przecinki. Do tego stopnia, że umieszcza je w tym właśnie stylu WSZĘDZIE. Co drugie zdanie ma takie kwiatki. W ogóle znaki przestankowe to hobby... czyje, zastanawiam się? Tłumacza? Korekty? Na ślad korekty tu nie natrafisz, więc chyba tłumacza. Jego nazwisko podane do publicznej wiadomości to Tadeusz Magister. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że prawdziwe... ktoś się ukrywa pod tym pseudonimem, godnym Ilfa i Pietrowa (może zresztą użyto - czytaj ukradziono - przedwojennego przekładu). Tak więc ten "tłumacz" używa bez ustanku znaków przestanku :) przecinki oddzielają tu części zdania w kompletnie nieuzasadniony sposób, kropki obowiązkowo kończą tytuły rozdziałów nie będące zdaniami
cudzysłów jest otwierany, ale już nigdy nie zamykany, a oprócz tego jedno zdanie często gęsto podawane jest w dwóch akapitach :)
Tu cumbajszpil mamy przykład na:
- brak kropki na koniec zdania
- jedno zdanie w dwóch akapitach
- przecinek zamiast kropki na końcu zdania
- wyznaczanym zamiast wyznaczonym
O takich drobiazgach jak urzędnik zarsu - i myśl tu człowieku, o co chodzi - tylko długotrwała lektura Doncowej podpowiada mi, że chodzi o urzędnika Zagsu czyli tamtejszego USC - czy też mylenie nazwisk bohaterów - szkoda wspominać!
Po prostu czysta rozkosz dla tropiciela byków - człek niechcący przy lekturze staje się jakimś matadorem, albo przynajmniej pikadorem, ole!
Zaiste wydawnictwo obrało sobie właściwą nazwę - FATUM!

Podsumowując: wydawnictwo FATUM wydało podręcznik dla hochsztaplerów chyba z myślą o sobie, takie materiały do użytku wewnętrznego :)

I takie to by były wrażenia z lektury :) Gdyby nie fakt, że powieść świetna i Ostap Bender tutaj dopiero odkrywa przed czytelnikiem pokłady swej filozofii i swego romantyzmu, ciepnęłabym tomem o ścianę. Przypomniało mi się podczas czytania, że film jakiś stary według tego widziałam, natomiast mam nowszy serial Золотой телёнок z Mieńszykowem i trzeba by go też obejrzeć :)

Jak ludzie to robią, że się ze wszystkim wyrabiają?

Tutaj można powieść przeczytać w oryginale. Przynajmniej bez byków.

Początek:
i koniec:


Wyd. FATUM Warszawa 1998, 330 stron
Tytuł oryginalny: niewyszczególniony w książce...
Przełożył: Tadeusz Magister
Z własnej półki (kupione na allegro 13 sierpnia 2014 roku za 3 zł)
Przeczytałam 23 września 2014 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ kolejny film radziecki z rolą Stanisława Lubszina - KRASNAJA PŁOSZCZAD - PLAC CZERWONY (Красная площадь), reż. Wasilij Ordynskij, 1971
Na YT w dwóch częściach:



Film składający się z dwóch nowel, a opowiadający o czasach rewolucji. Ajajaj!

2/ następny film z dorobku Janusza Nasfetera - NIEKOCHANA, 1965
Na YT pokawałkowany:

Historia uczucia i namiętności pomiędzy młodą Żydówką Noemi (Elżbieta Czyżewska) i Kamilem (Janusz Guttner) - Polakiem, studentem Akademii Sztuk Pięknych. Chłopak wciąż szuka swego miejsca w życiu i nie potrafi zrozumieć zaborczej miłości dziewczyny. Natomiast ciągłe zerwania i powroty, nieudane próby porozumienia doprowadzają dziewczynę do zupełnego wyczerpania nerwowego.

3/ film czeski ADELA JESZCZE NIE JADŁA KOLACJI (Adéla ještě nevečeřela), reż. Oldřich Lipský, 1977
Na YT fragment:

Jest to parodia filmów kryminalnych. Reżyser wykorzystał kombinowane zdjęcia aktorskie z sekwencjami animowanymi. Jednym z bohaterów jest amerykański detektyw, Nick Carter. Wiemy, że to znany bohater popularnych powieści z przełomu wieków. W pastiszu Oldřicha Lipskiego sławny detektyw przybywa do secesyjnej Pragi, by rozwikłać zagadkę zniknięcia pewnego psa oraz odkryć tajemnicę mięsożernej rośliny. Bohater musi stawić czoła największemu wrogowi - ogrodnikowi.

4/ film WŚCIEKŁOŚĆ (Autoreiji), reż. Takeshi Kitano, 2010
Na YT trailer:

Kilka klanów yakuza w bezwzględnej walce rywalizuje o dominację w japońskim przestępczym podziemiu. Walczący ze sobą bossowie posuwają się do brutalnych intryg, kombinacji i zdrad, by osiągnąć zamierzony rezultat. W grze pojawia się dawno nie widziany yakuza Otomo (Takeshi Kitano), który aktywnie włącza się do walki gangów. Film jest opowieścią o zepsutym do szpiku kości świecie, w którym nie ma bohaterów, nie ma kodeksu honorowego, nie ma ideałów.

niedziela, 21 września 2014

Ilja Ilf i Jewgienij Pietrow - Dwanaście krzeseł

Chodziłam ostatnio koło tego jak mysz koło pułapki z serem - ciągnęło, ciągnęło... ale myślałam sobie, no nie mogę przecież TYLKO ruskich czytać, no! Aż któregoś dnia inna myśl przyszła do głowy, całkiem rewolucyjna - A DLACZEGO NIE? KTO MI ZABRONI? I tak sięgnęłam ponownie po Dwanaście krzeseł, kiedyś tam czytanych jeszcze z biblioteki.

Żałuję, że tylko trzy książki z tej serii WSPÓŁCZESNA LITERATURA ROSYJSKA nabyłam. I jeszcze mnie wkurza, że w środku nie informują o zawartości całej kolekcji. Nie dają spisu, no. Nie wiem, czego konkretnie żałować.
W każdym razie rzecz jest bardzo porządnie wydana i nie bez powodu znalazła się na jednym z honorowych miejsc w mojej bibliotece :)


O autorach napisano na okładce tyle:

Zaś o samej powieści nieco więcej:
Wszystko tu pięknie wyłożono i cóż ja biedna mam dodać? Chyba tylko tyle, że czyta się to zawsze cudownie, co i rusz kwikając ze śmiechu :) Zaraz mi przyszła chętka przypomnieć sobie film, sięgam na półkę - a tam guzik z pętelką, a nie film. Sprawdzam w katalogu - nie pomyliłam się, był, z kolekcji Sputnika, razem z następną częścią czyli Złotym cielęciem. I NIE MA OBU!!! Pożyczyłam komuś, o ja nieszczęsna, i nie wiem komu, jak tu się upomnieć! Jasny gwint, już nigdy nikomu nic nie pożyczę! (chyba że jajko sąsiadce)
Jaki człowiek jest głupi i nic się nie uczy na własnych błędach. Pożyczyłam już całą masę czeskich filmów koledze z pracy i nie oddaje. Mówi, że odda, jak przyjdę do niego z wizytą. A ja wcale nie mam na to ochoty :(
Drugiemu koledze z pracy pożyczyłam trochę polskich starych typu Wakacje z duchami, Szaleństwo Majki Skowron i takie tam, bo jojczył, że ma straszną chęć sobie to wszystko przypomnieć. I tyle ich widzieli, od zeszłego roku.
I tak to. Najpierw się uśmiałam, a potem mało nie popłakałam ze złości. Ot, moje subiektywne wrażenia z lektury :)
Gwoli przyzwoitości muszę tutaj dodać, że jeśli ktoś do tek pory Dwunastu krzeseł nie czytał, to może śmiało ruszać do biblioteki i pożyczać, a potem osobiście się zapoznawać z historią byłego marszałka szlachty, któremu w latach 20-tych teściowa na łożu śmierci powierza tajemnicę: przed opuszczeniem rodzinnego gniazda ukryła swe cenne klejnoty w jednym z krzeseł z komplety salonowego, roboty mistrza Gambsa. Były marszałek, pochowawszy teściową z wszelkimi szykanami (Pal diabli! Z brokatelą! Z chwastami!), rusza w daleką podróż, by odnaleźć krzesła i skarb. Bardzo szybko zyskuje towarzysza poszukiwań, z którym wchodzi w spółkę, a jest nim wielki hochsztapler Ostap Bender, który stanie na głowie, a krzesła w każdych warunkach odnajdzie i przeszuka. Ale uwaga! Jest jeszcze trzeci kandydat do drogocenności: pop, któremu teściowa pod osłoną spowiedzi powierzyła sekret. Ten również ruszył w świat, pożyczywszy od szwagra cywilne ubranie. Kto z nich i czy w ogóle dokopie się do skarbu? Ponad trzysta stron niesamowitej lektury da Wam odpowiedź na to pytanie, zapoznając po drodze z warunkami życia Rosjan w Związku Sowieckim lat 20-tych :)

Początek:
i koniec:


Wyd. Biblioteka POLITYKI, Warszawa 2010, 347 stron
Seria: Współczesna Literatura Rosyjska
Tytuł oryginalny: 12 СТУЛЬЕВ
Przełożyli: Jan Brzechwa, Tadeusz Żeromski
Z własnej półki (kupione w kiosku 9 grudnia 2010 roku za 19,99 zł)
Przeczytałam 19 września 2014 roku



Przy sobocie po robocie przyrządziłam kolejny news czyli tartę jarzynową. W oryginale tort jarzynowy, oto przepis znaleziony w książce Pizze i tosty z serii Vademecum smakosza.
Książka wygląda tak:
A cała seria w moim posiadaniu tak:
Wszystkie pochodzą z 1991 roku, wyszło ich w sumie osiem.

Przepisu nie trzymałam się ściśle, nie dałam papryki do ciasta, bo je zrobiłam z pamięci tak jak zawsze na tartę. Proporcje składników też nieco zachwiane, co wyszło na jaw, gdy córka zrobiła przy jedzeniu uwagę, że chyba za dużo tej kukurydzy, wypada jej na talerz jak zęby z buzi :) Sprawdziłam i rzeczywiście, ja po prostu walnęłam po puszce groszku i kukurydzy, a tam podają mniej. Aaa, kto by się tym przejmował. No i żadnych tam kurek nie miałam. Rezultat:
Na zimno tradycyjnie jeszcze lepsza. Zrobiłam w dużej tortownicy, a nie w formie do tarty, żeby było więcej.
Coraz bardziej mi się podobają te tarty jako propozycja na obiad (z którego jeszcze zostaje na kolację). Dużym plusem jest to, że w momencie gdy tarta ląduje w piekarniku, można sobie spokojnie wszystko posprzątać, pozmywać i jest już porządeczek na długo przed podaniem obiadu. Gdyby nie rozchodzący się po mieszkaniu zapach (przypominam, że mam mieszkanie hm... bezdrzwiowe), nawet by się nie wiedziało, że obiad jest w trakcie przyrządzania :)
W nocy wstałam, bo obudziłam się z gwałtownym imperatywem napicia się natychmiast gorącej, mocnej i słodkiej herbaty (nie pamiętam, co mi się śniło), poszłam do kuchni, patrzę, jest jeszcze kawałek tarty, fajnie, zjem sobie na śniadanie. Rano dyguję znów do kuchni, po tarcie zostały... okruszki na spodzie tortownicy :(
W przyszłą sobotę chyba będzie tarta z pieczarkami :)

czwartek, 18 września 2014

Daria Doncowa - Mikstura ot kosogłazja

Daaaawno nie było Wioli Tarakanowej, tom się zabrała w weekend za lekturę i dzięki temu, że wydanie było porządne, to jest z twardą okładką i przede wszystkim dużą czcionką, poszło mi błyskawicznie, w dwa dni już wszystko wiedziałam. Poza takim drobiazgiem, że właściwie ja się gubię w trakcie lektury ironicznych kryminałów Doncowej... tyle się tam postaci pojawia (trudno, to nie Agatha Christie, żeby wszystko kręciło się w wąskim kółku parafian), że w pewnym momencie tracę oddech - powinna chyba notatki robić, kto jest kim itede, no ale bez przesady, to tylko wesoły kryminał, czytam to dla zabawy i dla przyjemności obcowania z żywym współczesnym językiem rosyjskim. Ale zaczynam rozumieć Psiapsiółę z Daleka, którą po wielu latach udało się namówić na przeczytanie Mistrza i Małgorzaty (w jej narzeczu oczywiście) i była to klęska, Psiapsióła kompletnie pogubiła się w trójczłonowych rosyjskich nazwiskach i doceniła jedynie część Jezusową, gdzie takowe nie występowały :)
Książka zdjęta z jednej z dwóch półek, gdzie stoją twarde Doncowe:
na tym to oto regale, sprzed którego zniknie niebawem papierowy abażur, a zostanie zainstalowany ciąg LED-owych lampek, zgodnie z najnowszymi trendami oświetleniowymi i oszczędnościowymi hi hi. To oczywiście, jeśli Pan Malarz zdecyduje się wreszcie i przyjdzie do roboty, jak obiecał:
Papierowy lampion (i zwykła żarówka) zostanie już tylko w mojej sypialni, która jeśli nawet będzie odświeżona (a na razie się nie palę do tego) to bez wymiany lamp. I tak to zapasy żarówek (choć nie w takiej ilości, jakie poczyniła Alicja2010 - pamiętam, pisała o całym tapczanie) przyjdzie chyba rozdać.

Mikstura ot kosogłazja (czyli MIKSTURA NA ZEZA) to siódmy tom przygód Wioli Tarakanowej, jeszcze niedawno korepetytorki z niemieckiego, a obecnie pisarki całą gębą. No, może z tą gębą to trochę przesadziłam, opublikowała dotychczas dwa kryminały, ale wydawnictwo popędza i czas pisać trzeci, a tu jak zwykle weny brak - Wiola potrafi opisywać tylko to, co sama przeżyła.

Toteż nieźle się w sumie złożyło, że kupiwszy w second handzie cudnej piękności białą kurtkę, o której właściciel sklepu zapewniał, że jest nowiutka, co potwierdzała przytwierdzona do niej metka, Wiola znajduje za podszewką paszport na nazwisko Anny Kuzowkiny. W poszukiwaniu właścicielki dokumentu Wiola trafia do kostnicy, a potem to już poooooszło! Prowadząc prywatne śledztwo Wiola zatrudnia się między innymi w salonie wróżki, gdzie dopomaga w spełnianiu się prognoz na najbliższą przyszłość (wróżka ostrzega, że jeszcze dziś klientka zostanie okradziona i proszę - spełnia się! tyle że to Wiola z drugą dziewczyną dokonują kradzieży, a potem podrzucają zdobycz w umówione miejsce, wróżka wskazuje je klientce i tym sposobem zyskuje sobie coraz większą wierną klientelę).

Tymczasem w domu pojawiają się kolejni goście - tam zawsze jest jak na dworcu kolejowym - na czas remontu we własnym domu zjawia się kolega męża Wioli z pracy (czyli milicjant) ze swoją matką, która daje popalić jak niegdysiejsza hrabina :) Na domiar złego przywożą oni z daczy kota, którego Wiola - niechcący oczywiście - farbuje na czarno, goni za nim na dwór, gdy nieszczęsne zwierzę daje nogę przez uchylone drzwi i jak się okazuje w kilka dni później, kot Ławrik ma młode... zdaje się, że Wiola złapała nie tego kota co trzeba, ale cóż robić, wspomagana w tym przez rodzinę wmówi staruszce, że to kot hermafrodyta :)

Początek:
i koniec:


Wyd. EKSMO Moskwa 2003, 412 stron
Tytuł oryginalny: Микстура от косоглазия
Z własnej półki (kupiona na allegro 15 lipca 2010 roku za 9 zł)
Przeczytałam 14 września 2014 roku

wtorek, 16 września 2014

Michał Bałucki - Sąsiedzi

Zarzuciłam czytanie Bałuckiego, a wszak niewiele mi do końca zostało. To sobie podebrałam z półki tom z komediami.
Komedii tom drugi, a brak pierwszego, o trzecim nie wspominając. Jak kupowałam na allegro Dzieła, to myślałam, że całość mieści się w dziewięciu tomach - tak jak to sprytnie zasugerował sprzedawca. Potem okazało się, że brak mi tomu dziesiątego, jedenastego i dwunastego, jedenasty jakoś tam jednak dokupiłam osobno.
Są to chyba jedyne dzieła (zebrane, wybrane) w moim posiadaniu, które sama zakupiłam. Reszta (a jest tego trochę: Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz, Prus, Żeromski, Tuwim, Balzac, Tołstoj, Czechow, Gogol, Baśnie z tysiąca i jednej nocy - część z nich widoczna na zdjęciu u góry bloga) jest z dorobku Ojczastego, który chyba wszystkie zaskórniaki wydawał na książki. Dopóki mu nie przyszło składać na posag córki :)

Akcja komedii Sąsiedzi toczy się na wsi, w szlacheckim dworku Radoszewskiego, wdowca mieszkającego z dorastającą córką Stasią i siostrą Petronelą, zwaną przez wszystkich Ciotką, prowadzącą mu gospodarstwo. Radoszewski to archetyp polskiego szlachcica, niezwykle gościnnego, usłużnego, który dusze by oddał za braci-sąsiadów. Jak będziemy mieli okazję przekonać się już wkrótce, sąsiedzi niekoniecznie odwzajemniają się tym samym: niby doceniają jego zalety, a może nawet przeceniają, proponując go w posły, ale gdy tylko łaskawym okiem spojrzy na nich arystokrata Hrabią zwany (też toczący walkę wyborczą), rzucą wszystko, nie zjawią się nawet na imieniny Radoszewskiego, byle wziąć udział w bankiecie wydawanym w hrabiowskim pałacu. Nieszczęsny solenizant, otwierający szeroko swą piwniczkę i spiżarnię dla sąsiadów, którzy też często-gęsto wpadają "na śniadanko", rujnując i tak kiepską gospodarkę, której właściciel, zajęty wiecznie świadczeniem przysług dla innych, nie ma czasu się zająć porządnym prowadzeniem własnego majątku, tenże nieszczęsny solenizant, po wysunięciu jego kandydatury na posła cyzelujący w prześmiesznej scenie mowę wyborczą, ów Radoszewski przekona się na własnej skórze, cóż warte były sąsiedzkie deklaracje w obliczu pańskiej klamki. I gdyby nie opatrznościowa interwencja młodego Adama Wilskiego, kandydata do ręki Stasi, o trzeźwym umyśle i solidnych kwalifikacjach zawodowych, kto wie, jak by się cała historia potoczyła...
Całkiem przyjemna komedia, wyśmiewająca nasze narodowe przywary, politykierstwo, lizusostwo, czepianie się pańskiej klamki, życie ponad stan, zasadę "zastaw się, a postaw się". Chętnie bym ją zobaczyła na scenie, nawet wiem, że na Chomiku jest dostępny spektakl telewizyjny z 1987 roku z Bronisławem Pawlikiem i Ryszardą Hanin, ale cóż, z Chomika nie korzystam :(

Początek:
i koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 1956, 157 stron
Dzieła wybrane, tom XI
Z własnej półki
Przeczytałam 12 września 2014 roku


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ kolejny film radziecki z główną rolą Stanisława Lubszina - SZCZIT I MIECZ - TARCZA I MIECZ (Щит и меч), reż. Władimir Basow, 1968
Na YT znalazłam fragment z piosenką GDZIE ZACZYNA SIĘ OJCZYZNA:

To taki kapitan Kloss czy inny Stirlitz. Szpieg sowiecki pod nazwiskiem Johann Weiss (jako niemiecki repatriant z Rygi) przenika w szeregi Abwehry. Straszna sprawa, ale jego przyjacielem w filmie jest Oleg Jankowski, więc jakoś to zdzierżę dla chwały obu panów. Choć to prawdziwe wyzwanie, bowiem film składa się z czterech, wcale nie krótkich, części. Podobno Putin był pod wrażeniem filmu i dlatego postanowił sam zasilić szeregi :)

2/ następny film z dorobku Janusza Nasfetera - ZBRODNIARZ I PANNA, 1963
Na YT pokawałkowany:

Seria strzałów zatrzymuje pędzący samochód. Kierowca i strażnik ponoszą śmierć, a zamaskowany bandyta rabuje worek z pieniędzmi. Okazuje się, że w samochodzie była jeszcze dziewczyna- Małgorzata (Ewa Krzyżewska), która widziała twarz uciekającego zbrodniarza. Pod opieką kapitana Ziętka (Zbigniew Cybulski) udają się do nadmorskiej miejscowości, by w tłumie wczasowiczów odnaleźć mordercę. Kolejne morderstwo dowodzi, że zbrodniarz jest na tropie Małgorzaty.

3/ film czeski SZPINAK CZYNI CUDA (Což takhle dát si špenát), reż. Václav Vorlíček , 1977
Na YT całość:

Szalony naukowiec wymyśla maszynę, która daje młodość. Maszynkę szybciutko kradnie właściciel salonu odnowy biologicznej. Maszyna przywraca sprawnie młodość staruszkom, ale jeśli chodzi o zmarszczki sprawa jest dalece bardziej skomplikowana. Aparat zamiast zmarszczek zmniejsza ludzi, zwłaszcza jeśli zjedli nieco szpinaku.

4/ film ACHILLES I ŻÓŁW (Akiresu to kame), reż. Takeshi Kitano, 2008
Na YT trailer:

Syn miejscowego bogacza, Machisu, zostaje owładnięty dziecięcą pasją tworzenia. Zainspirowany przez znajomego rodziny - artystę, mały chłopiec zaczyna spędzać każdy dzień na malowaniu i rysowaniu. Jego beztroska zostaje przerwana, gdy ojciec popełnia samobójstwo. Machisu nie ustaje jednak w dążeniu do realizacji swoich marzeń...

niedziela, 14 września 2014

Berenika Kluczykowska-Sienkiewicz, Bartłomiej Sienkiewicz - Onegdaj w Krakowie

Donoszę, że książka czekała na półce prawie dwa lata, ale się doczekała. I niestety nie spodobała mi się tak bez reszty. Błąd (mój) był taki, że w trakcie czytania zajrzałam do internetów i dowiedziałam się, że autor poszedł w politykę, w jakieś ministry. To mi z miejsca odjęło jakieś trzy czwarte sympatii do niego.
Ale po kolei.
Najpierw półka z książką:
I regał.
Książka, że tak powiem, wyeksponowana wśród innych zacnych cracovianów. A tu takie kwiatki. No bo jest to dwugłos małżeństwa pochodzącego z Krakowa, tam kończącego nauki, tam przeżywającego pierwsze młodzieńcze uniesienia... wydawałoby się, że tylko przyklasnąć pomysłowi zebrania tych wspomnień w jeden tomik i przyjrzeć się, na ile różnie a na ile tak samo odbierali oni wrażenia z przaśnego Krakowa czasów PRL.



I rzeczywiście na początku jest miło, są wspomnienia z wakacji spędzanych przez Bartłomieja w Oblęgorku (to prawnuk Sienkiewicza), gdzie tytułowano go jeszcze paniczem i pokazywano wycieczkom, gdy akurat przechodził w pobliżu; tych na wsi w pobliżu Dobczyc, gdzie bywała Berenika, szaleństwa smaków i zapachów, choć czasem był to też odór obory. Są wspomnienia ulubionych lektur, powieści polskich, francuskich, amerykańskich z oblęgorskich zbiorów. Potem szkoła, dwa różne spojrzenia: on w neogotyckim gmachu przy placu Matejki, a po przeprowadzce na Grzegórzki w nowej tysiąclatce, gdzie na rozpoczęcie szkolnego dnia śpiewało się hymn Wszystko co nasze; ona wynosząca z podstawówki lekcję, która mówiła: chłopcy się bawią, dziewczyny stoją przy garach.
I kolejne tematy:
Wszędzie dwugłos, zawsze różne spojrzenie, ale - w jednym zawsze zgodne: TAMTE czasy były okropne, prymitywne, pełne niskich instynktów, ludzi posilających się w stołówkach, co już samo w sobie najwyraźniej jest wulgarne (ten rozdział o stołówkach mnie powalił, naprawdę, zapewne stołówka w MSW obecnie to zupełnie co innego), śmierdzące szczynami sienie kamienic, sfiksowani profesorowie Almae Matris, obowiązkowe modlitewne wpatrywanie się w Tischnera, kapusie śledzący każdy krok, paskudna suknie ślubna z braku odpowiedniego materiału - nie nie nie! To nie moja bajka, te wspomnienia i właściwie żal mi tych państwa autorów, że tyle wynieśli ze swej młodości, że tak tylko potrafią ją wspominać, że tyle chcą przekazać swoim dzieciom, którym książkę zadedykowali (też zresztą pretensjonalnie: dla Mrófiaczka, Bibiury i DiDżoja, no weźcie).
NIE, NIE PODOBAŁA MI SIĘ TA KSIĄŻKA!

Początek:
i koniec:

Wyd. Wydawnictwo MG 2010, 139 stron
Z własnej półki (kupione na allegro za 7,50 zł 5 listopada 2012 roku)
Przeczytałam 11 września 2014 roku


A tymczasem w piekarniku tarta ze szpinakiem według przepisu Saxony z postu IL PIANO INCLINATO (tylko feta zamieniona na zwykłą goudę):

Na zimno jeszcze pyszniejsza:
Chyba ją będę na przyszłość robić w dużej tortownicy, a nie w formie do tart, żeby więcej zostawało :)
No i przejechałam się ze szpinakiem: używałam świeżego, więc jak tak obrywałam ogonki i wkładałam do miski, to strasznie dużo tego było, toteż nie zużyłam całego opakowania. Tymczasem w patelni zrobiło się hm... nie za wiele :) człek się uczy całe życie :)