Szczygieł raz w poście na fejsbuku wspomniał o tej książce. Że jest o tym, jak wiara, religia potrafią wymiatać mózgi. Widząc, co się w kraju dzieje, zainteresowałam się i udałam do biblioteki... tak tak, do biblioteki, a nie na allegro :)
Autora znałam jedynie z nazwiska, natomiast nic wcześniej nie czytałam.
Ksiażka, jak to nieraz w bibliotekach, oprawiona w folię, więc zdjęcia robi się średnio :( Ale skoro to już u mnie taka tradycja, że wszystko z okładki musi być, no to cóż.
Egzemplarz co prawda ma pieczątkę, że "podarowany przez czytelnika", ale to nie przeszkodziło personelowi podsunąć ją do dedykacji autorowi, widocznie było jakieś spotkanie. Aczkolwiek jaka tam jest data, to nie umiem dojść.
No ale przejdźmy do rzeczy. Czyli, jak pisze jedna blogerka, którą lubię podczytywać, bo pisze o rzeczach zwyczajnych, ale ma wielką wrażliwość - do brzegu.
Trochę się obawiałam, że skoro książka z takim założeniem, to po dłuższej chwili stanie się nudna.
Ale nie, bo to nie jest tak, że wszystkie zawarte w niej reportaże są na ten temat. Choć ten otwierający owszem, jak najbardziej. Wstrząsający zresztą. Kobieta, która zostaje zmuszona przez męża i przez księdza (bo "choroba jej nie usprawiedliwia") do rodzenia kolejnych dzieci, mimo iż lekarze mówią wyraźnie stop. I w tym wszystkim ciągle poczucie winy i "bóg zapłać" za tę wiarę, no może będzie głuche albo ślepe to następne dziecko, ale jeśli taka będzie wola Twoja...
Najgorszy emocjonalnie do przejścia był reportaż "Bracia i siostry", o rodzinie rozłączonej w imieniu prawa (niewydolni rodzice), ósemka dzieci do domów dziecka, rozłączona, część na zawsze, koszmarne warunki (wiedzieliście, że w domu dziecka jest taka dyscyplina - może to się już zmieniło do tamtych czasów, mam nadzieję - że w ciągu dnia nie wolno przebywać w sypialni, tylko świetlica, gdzie należy siedzieć przy stole, a jak się chce do łazienki, to trzeba podnieść rękę i zapytać, a jak się chce pić, to "trzeba było pić przy obiedzie, teraz czekaj do kolacji" - to się "dom" nazywa!), dzieciaki beustannie uciekające, a że ojciec bał się milicji, to je sam z powrotem odstawiał do bidula, więc z czasem już przestały wracać, kopały sobie jakieś ziemianki w lesie niedaleko, podchodziły do wioski w nocy coś tam zwinąć do jedzenia, czasem dostać od sąsiadów... a potem, gdy dorosły, szukały się wzajemnie... niektóre poszły do adopcji i tu problem podwójny.
A wszystko zaczęło się od donosu, nie zawaham się tego tak określić, nauczycieli z podstawówki, napisanego do komendy milicji. Że dzieci przychodzą do szkoły brudne, że zasypiają na lekcjach, że nie mają przyborów szkolnych. I machina ruszyła.
Tak się rozwiązuje problemy - nie pomyśleć, jak pomóc rodzinie (w chałupie bez prądu), tylko rodzinę zlikwidować.
Gdy wracam do tego reportażu myślami, cała się trzęsę.
Bo zdaję sobie sprawę, że nic się nie zmieniło. To było za komuny, a czy teraz jest lepiej? Czy teraz nie zabiera się dzieci z domu, zamiast pomóc rodzicom?
"Leży we mnie martwy anioł" to rzecz o Beksińskich, no ale potem powstał film, więc historia była mi już znana.
Tochman porusza się w kręgu albo ludzkich tragedii zawinionych losem albo ludzkich odmienności, niezawinionych przez nikogo?
"Siedem razy siedem" mówi o Wandzie Rutkiewicz, a może bardziej o jej matce, która wciąż czeka, bo nie wierzy w śmierć córki (ciała nie odnaleziono)? Za nią też decyduje wiara, nawiasem mówiąc, tyle że inna, niekatolicka.
"Człowiek, który powstał z torów" to trochę jak "Znachor" - mężczyzna, nazwany później Janem, ocknął się obok torów z raną na głowie i już nigdy się nie dowiedział, kim jest. Ma nowe imię i nazwisko, nową datę urodzenia, nowe życie, uczy się wszystkiego na nowo, co to jest morze, co to jest las, jak działa maszyna do kawy w barze, do czego służą sieci rybackie, że istnieją kontynenty... i chce pomagać ludziom. Tyle, że ciągle boli go głowa.
Początek:
Koniec:
Wyd. Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2010, 234 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 16 lipca 2018 roku
Poza tym donoszę - TRIUMFALNIE - że to już czterdziesty dzień, jak nie kupiłam żadnej książki!!! Jestem aktualnie niepijącym książkoholikiem, jak to określiła Monika Julita :)
Za dwa i pół tygodnia ruszam znów do Pragi, więc liczę się z tym, że jakiś drobiażdżek jeden czy dwa przywiozę - ale poza tym ODWYK!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz