poniedziałek, 16 lipca 2018
Alois Svoboda, Anna Tučková - Prahou od jara do jara
Pewnego pięknego dnia (pogody nie pamiętam, ale i tak był piękny) odebrałam przesyłkę z allegro z książką - cracovianum. A do niej dołączona była ta właśnie, prażianum (że tak to nazwę, bo dalej nie wiem, jak się publikacje o Pradze określa). Albowiem nadawcą była znajoma z fejsbuka - a więc świadoma jak najbardziej mojego praskiego zboczenia. Mówi, że znalazła to w antykwariacie i wzięła dla mnie :)
Wtedy przejrzałam, odczytałam parę zdań tu i ówdzie i wydało mi się, że będzie to doskonała lektura. No ale odłożyłam ją na później, choćby ze względów językowych.
A w czerwcu doszłam do wniosku, że nadejszła wiekopomna chwila. Zmierzę się.
Potrwało.
Gdy zajrzę do kalendarza, ze zgrozą stwierdzę, że prawie miesiąc. Szwejk poszedł szybciej - no ale Szwejka znałam :)
Prawdą jest też, że nie codziennie do książki zaglądałam, a nawet zdarzył się tydzień zupełnie bez.
Życie wciąga.
Zresztą wiadomo - i na wiosnę i w lecie mniej jest czasu na czytanie, więcej nosa się wystawia z domu.
No ale.
Wreszcie skończyłam.
Tytuł oznacza "Pragą/Po Pradze od wiosny do wiosny". Językowo jakoś sobie poradziłam, coraz lepiej to idzie.
Na początku byłam zachwycona. Para dziennikarzy, która po wojnie przyjechała z Brna do stolicy, zakochała się w "matce miast" i zaczęła swoje niezliczone i nieskończone wędrówki.
Piszą ładnie i ciekawie. Rozmawiają z różnymi ludźmi i te rozmowy są zawsze interesujące, niezależnie od tego, czy interlokutorem jest dozorczyni czy architekt. Jest rozdział, gdy udają się z wizytą do małżeństwa, mieszkającego w jednej z wież kościoła św. Mikołaja na Małej Stranie - to jest dla mnie absolutny hit!
Ale.
Niestety, czas i klimat polityczny odcisnął swe piętno.
Tu soudruh, tam soudruh, tu Ruda Armada, tam sowieccy wybawiciele, tu rozdział o zakładaniu partii komunistycznej przed wojną, tam plany rozbudowy socjalistycznej Pragi.
Najpierw myślałam, że to tak, na odczepnego, no bo trzeba było... ale pojawiało się tych tekstów coraz więcej.
Wyszło na to, że państwo dziennikarstwo Svoboda & Tučková są po prostu zaangażowani. W internecie nic nie znalazłam, a raczej znalazłam, że był taki dziennikarz sportowy Alois Svoboda, więc nie wiem, czy o tym samym człowieku mowa? Wygląda na to, że nie, bo w tym linku jest inny rok śmierci.
Tučková, ta właściwa, też daty śmierci ma w internecie różne: albo 1989 albo 2012.
Natomiast poszukiwania łączone - tytułu wraz z autorami - przynoszą tylko adresy antykwariatów. Czy w tych Czechach to nie ma blogów o książkach?
Mój egzemplarz - niegdyś własność jakiegoś Polaka (może Polki zreszta, nie wiem, dlaczego uznałam, że to mężczyzna był) - został ubogacony rozlicznymi notatkami. Większość to tylko jakieś tajemnicze znaczki, ale jest też sporo dat, nad którymi się zastanawiam. Nie może chodzić o to, że tego dnia o tej godzinie właściciel knigi był w danym, opisywanym miejscu - bo tam są najczęściej godziny nocne :) czyli raczej czas lektury (co do minuty)... ale dość rozrzucone w latach...
Oprócz tego jest dużo podkreśleń i adnotacji typu "ciekawe", "doprawdy?", albo jakieś porównania z Krakowem ("Kanonicza").
W rozdziale, gdzie pracownik obserwatorium snuje fantasmagorie o lotach w kosmos, a całość zdobi rysunek kolejki do rakiety na lot na Księżyc, mój "przedwłaściciel" dopisuje:
Ciekawe, co? 11.VI.69 Za miesiąc mają tam USA lądować.
Spis treści:
Początek:
Koniec:
Wyd. ORBIS Praha 1957, 535 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 14 lipca 2018 roku
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz