niedziela, 10 stycznia 2021

Jaroslav Rudiš - Aleja Narodowa

To moja druga próba z Rudišem i zdecydowanie bardziej udana. Połknęłam szybciutko (fakt - objętościowo nie wypada imponująco), a na końcu czekała mnie, no, spora niespodzianka 😉 Czeskie poczucie humoru i dystans do siebie 😎
Książkę pożyczyłam ze względu na tytuł - ostatnimi czasy w Pradze pomieszkiwam zaraz obok Alei Narodowej, więc taka była motywacja. Ale gdyby to były inne (normalne) czasy i oglądałabym w bibliotece zastanawiając się, czy pożyczyć - to chyba nie. Jakoś wydawnictwo nie miało dobrego pomysłu na blurb na okładce (pomijam, że słabo czytelny z tym czerwonym tłem). Czy naprawdę tak trudno napisać kilka zdań RZECZYWIŚCIE zachęcających do zakupu? Mówię o zakupie, bo to czy ktoś pożyczy z biblioteki, to chyba dla firmy zarobkowej, jaką jest wydawnictwo, chyba nie jest takie istotne.

To swoją drogą ciekawe, że bohater będący absolutnym przeciwieństwem tego, co w prawdziwym życiu mogłoby mi się podobać czy przyciągać, potrafił wciągnąć w swój świat na tyle, że przeczytałam powieść w jeden dzień, prawie się od niej nie odrywając. To już będzie zasługa Rudiša, niewątpliwie.

A teraz się dowiaduję, że powstał również film. No to chyba obejrzę. A wczoraj... wczoraj przeczytałam jedną powieść z lat 70-tych, która mnie po prostu powaliła na łopatki - i też obejrzałam film z tamtych czasów. Ale o tym innym razem.

Początek:
Koniec:

Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2016, 161 stron 

Tytuł oryginalny: Národní třída 

Przełożyła: Katarzyna Dudzic-Grabińska 

Z biblioteki 

Przeczytałam 7 stycznia 2021 roku 

 

A teraz niespodzianka (dla mnie samej)!

Ja wiem, że w pandemii wśród różnych mód, jakie zapanowały, było pieczenie chleba. Przecież pamiętamy, że na samym początku, gdy ze sklepów zniknął ryż, makaron i papier toaletowy, nie było też drożdży 😁

Ale ja rzadko idę za modami, więc obecnego faktu proszę absolutnie z tym nie wiązać. Zresztą o domowym pieczeniu chleba od dawna jest głośno, wychodzą całe książki na ten temat itede. 

U mnie natomiast stało się tak, że: cały czas skanuję kulinarną blogosferę w poszukiwaniu łatwych (i tanich!) przepisów i tak natrafiłam na przepis zatytułowany CHLEB PAPRYKOWY, KTÓRY ZAWSZE SIĘ UDAJE.

Faktem jest, że coś, co wszystkim zawsze się udaje - mnie potrafi się schrzanić koncertowo, bo ja jestem taka zdolna. No i żadnego chleba nigdy piec nie chciałam przecież. Ale wydrukowałam, zanabyłam drożdże i kilo mąki i wczoraj przystąpiłam do produkcji.

I okazało się, że pomimo mojej 30-letniej kuchenki EWA, która wyraźnie nie lubi, żeby używać piekarnika (za cholerę tam nie wiem, ile stopni właściwie pokazuje) - chlebek się udał 😍

To znaczy, może trzeba było go jeszcze z 10 minut potrzymać w piecu, ale i tak nie wiem przecież, jaki on powinien docelowo być 😆 Zeżarłyśmy od razu pół z samym masełkiem - ach, jakie to pyszne, takie świeżutkie! Teraz córka domaga się chleba cebulowego...

Koszt: 

- 0,75 zł (pół kilo mąki z Lidla)

- 0,75 zł (kostka drożdży tamże, zużyte 1,5 dag, czy te drożdże będą dobre jeszcze za tydzień na ten cebulowy obiecany?)

- ilość i koszt gazu nie-do-obliczenia

😜

11 komentarzy:

  1. Witam pięknie, wpadłam z rewizyta, a tu i ciekawie i smacznie:-)
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na temat książki komentować nie jestem w stanie (chociaż może uchylisz tajemnicy, w jaki sposób Adolf Hitler uratował mu życie-zwykle robił odwrotnie), ale o pieczeniu chleba mogę coś powiedzieć...

    Jakieś 15 lat temu stałem się posiadaczem maszyny do pieczenia chleba! Wystarczy do niej wrzucić wszystkie składniki, nacisnąć guziczek... najpierw maszyna dokładnie miesza wszystko, potem z godzinę lekko podgrzane ciasto sobie rośnie, a następnie pojawia się aromatyczny zapach pieczonego chleba i niebawem chleb gotowy!

    Posiadam wiele przepisów na różnorakie rodzaje chleba, zresztą po jakimś czasie sam zacząłem zmieniać receptury według mojego uznania. Często dodaję do nich kilkanaście składników i przypraw. Pieczone chleby różnią się od tych sklepowych, czasem się za bardzo kruszą, ale za to są bardzo esencjonalne i zdrowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie uratował;) Bohater to naziol, który twierdzi, że nie jest naziolem, on tylko lubi porządek i żeby przestrzegać reguł, a nie znosi zapachu chińskiego jedzenia w bloku. Pobity, żeby ktoś go zauważył leżącego, zaczyna wołać "Heil Hitler", tylko to może przyciągnąć uwagę... ale już go nie uratowano. To tak w najprostszym tłumaczeniu :)

      O maszynie do chleba wiem, ale nie miałabym na nią miejsca. Na nic już nie mam miejsca!
      Nie wspominając o tym, że lekarka mi kazała mniej chleba (i w ogóle węglowodanów) jeść. Czyli w ogóle nie powinnam w domu piec, bo taki chleb domowy to byś zjadł od razu połowę, wiadomo :) Mam więc nadzieję, że zrobię tylko kilka eksperymentów i na tym poprzestanę.

      Usuń
  3. Dziękuję za wyjaśnienie w sprawie Adolfa Hitlera. A przy okazji—Hitler ‘uratował’ Dr Eduarda Blocha, lekarza rodzinnego, który opiekował się jego matką. Pomimo, że był on Żydem (według Hitlera, „Szlachetnym Żydem”), mieszkał spokojnie w Austrii pod specjalną protekcją Gestapo i w 1940 roku wyemigrował do USA.

    Oglądając zdjęcia półek z książkami bardziej dziwię się, że jeszcze w ogóle jest tam na cokolwiek miejsce! Co ciekawe, ja też ograniczyłem spożycie chleba (jak również węglowodanów) o 90%+ i rzadko ją używam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bo jak nam osobiście jest ktoś potrzebny, to się zmienia zasady, nie?
      ;)


      Ja się też dziwię. I w ogóle coraz bardziej mnie wkurza to zastawienie wszystkich ścian regałami... ale nie aż tak, żeby zacząć wydawać większe ilości.

      Usuń
  4. Upieķłam chlebek paprykowy i domownicy są zachwyceni! Dziękuję, gdybyś do mnie nie zajrzałam to bym chlebka nie poznała😉 Pozdrawiam 🙂 anka

    OdpowiedzUsuń
  5. W 1990 roku znajomy marynarz przywiózł nam maszynę do pieczenia chleba Używana była 2 razy dziennie, bo chlebek wychodził pyszny. Teraz korzystam z jej usług bardzo rzadko, choć na paprykowy się skuszę.Do książek rosyjskich nie mogę się przekonać. Wstyd powiedzieć, ale czytałam chyba tylko "Samotny biały żagiel" i "Opowieść o prawdziwym czlowielu". Ach, jeszcze Timura. Pozdrawiam zimowo,Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, Tereso, wieki Cię nie było! Znajomy marynarz... to jak z Chmielewskiej trochę brzmi. Ja osobiście z marynarzem miałam raz w życiu do czynienia, a było to tak. Wracaliśmy pociągiem z wczasów nad morzem, a my dzieciaki władowaliśmy się na półkę na bagaż nad siedzeniami - wiadomo, ciasnota, wymiana turnusów - i tam niby próbowaliśmy podsypiać, jednym okiem zerkając w dół, co tam dorośli robią.
      A tymczasem dorosłym właśnie jakiś marynarz prezentował pornola :) Znaczy gazetkę jakąś, z kolorowymi zdjęciami, pewnie ze Szwecji przywiezioną :) Ach, do dziś pamiętam, jak zawzięcie udawaliśmy, że śpimy, bo na nas co i rusz do góry spoglądano, czy sytuacja bezpieczna...

      Usuń
    2. A jeszcze co do rosyjskich, a raczej radzieckich. Na pewno czytałaś też "Czuka i Heka" oraz "Witia Malejew w szkole i w domu", bo to była lektura. Zresztą jedna z moich ulubionych.
      I jedna taka bardzo smutna książka "Skąd wieje wiatr".

      Usuń