czwartek, 24 listopada 2022

Anna Tomiak - Jurata. Cały ten szpas

 No to była bardzo przyjemna lektura. Połączona z zastanawianiem się, czy myśmy w Juracie byli. Przez myśmy rozumiem rodziców, brata i siebie, bo ja ostatni raz nad morzem byłam w dzieciństwie, oczywiście na wczasach FWP. I nie wiem. Wiem na pewno, że byliśmy w Łebie, ale innych miejscowości nie pamiętam i na przykład Jastrzębia Góra być może była miejscem naszej, ha ha, wiledżiatury, a może nie, tylko znam dobrze nazwę, bo tam co roku jeździł mój szef z Collegium Maius 😁 Tak samo pobliska Juracie Jastarnia - kojarzy się, ale nie do końca. No bo co dziecku nazwa - ważne było morze, plaża, dopóki jeszcze w domu plątały się przywożone z wczasów pamiątki, to coś tam się wiedziało: zbierało się przecież proporczyki, odznaki takie metalowe na szpilce z herbami miast. To wszystko wpinane w słomianą matę wiszącą na ścianie przy łóżku. Hm, gdzie się podziały te suweniry? 

Pytam więc Ojczastego, gdzieśmy jeździli na wczasy. A ten co? Nie wie, nie pamięta. Mama by od razu wyrecytowała całą listę...

O wczasach FWP autorka książki nie wyraża się najcieplej i trudno się dziwić - była to po pierwsze degradacja Juraty, luksusowej przedwojennej miejscowości wypoczynkowej, a po drugie oczywiście FWP powstało na ludzkiej krzywdzie, to nie ulega wątpliwości - bezpardonowo zabierano dawnym właścicielom hotele, pensjonaty i przekształcano je w domy wczasowe. Ale oczywiście ci, którzy z tych wczasów korzystali, mieli na to inny pogląd, w końcu miliony ludzi po wojnie wreszcie dostąpiło awansu, społecznego i finansowego. 

Strasznie mi się zatęskniło za tamtymi czasami, za beztroską wakacyjną, za morzem, nad które już raczej nigdy nie pojadę...

Początek:


Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, 270 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 19 listopada 2022 roku


W ramach ciągłych porządków (nie, że tak zasuwam jak motorek, tylko że każdego dnia jakiś drobiazg wpadnie w rękę albo w oczy) wyciągnęłam wczoraj dwa zakurzone odtwarzacze DVD, które stały na równie zakurzonym magnetowidzie. Te odtwarzacze od dawna już nie były podłączone do tv, bo córka wszystko ogląda z pędraka, a ja mam swój nad głową, podłączony do projektora. I że zepsute, ale stały. No to wystawię je na Śmieciarce, myślę, na części (czasem widzę, że ludzie takie rzeczy biorą). Pomyślałam, zrobiłam.

A potem mówię do córki - a one na pewno zepsute oba? Nie wiadomo. Spróbujmy podłączyć ten mniejszy. Oczywiście kable w okolicznościach remontowych nie do odnalezienia, ale jest wejście na HDMI. 

I co? I chodzi jak ta lala!

Więc pędem z powrotem na Śmieciarkę, a tam już pod postem ktoś pisze, że chętnie weźmie całość 😂 No co było robić - wyjaśniłam, że na jeden już jest rezerwacja 😁 Ale słuchajcie, już chodziłam po domu i mamrotałam, że trzeba będzie kupić nowy, do tego nowego tv, i że kolejny wydatek 🤣 

I tak się rozpędziłam, że dziś po pracy pojechałam w świat i przytargałam do domu siatę filmów (też oczywiście wyfasowanych na Śmieciarce) 😎

I nie pytajcie, gdzie je dam!

Przecież zabudowa ściany się robi!

Znaczy - cholera go tam wie, Pana Stolarza, czy już działa, ale koszt podał i zaakceptowałam, więc zakładam, że MYŚLI O TYM 😂

Tam nad wnęką na tv będzie 5 półek metrowych na filmy, więc co nieco się zmieści. Gorzej, że nie wiem, czy mi się zmieszczą książki z regałów do likwidacji...

PS. Jeśli chodzi o kuchnię to cisza. Wysłałam wczoraj esemesa, że moje milczenie /niedzwonienie nie oznacza, że nie czekam. Brak odpowiedzi 😟 Powiem Wam, że całe szczęście, że zamówiłam te regały dodatkowe, bo przecież sobie facet takiego prostego zarobku nie odpuści i w końcu jednak się objawi, kończąc i kuchnię... Może nawet przed świętami?

33 komentarze:

  1. W Juracie nie byłam, ale koleżanka jeździ co roku.
    Poirot i Marple? Wpadam do Ciebie na weekend!
    Czyli o dowcipy o fachowcach aktualne...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpadaj 😁 Dobrze by jednak było, gdyby już telewizor stał na właściwym miejscu, a nie ciągle na pudełkach z Pepco, gdziekolwiek 🤣

      Usuń
  2. Wspominam z łezką w oku pobyty na wczasach FWP. Masz rację, młodość i dzieciństwo ma inny ogląd realu niż dorośli, jak sobie wspomnę to tęsknota się odzywa. Z każdego wyjazdu nad morze wracałam zakochana😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pamiętam, że na jednych wczasach - na pewno właśnie nad morzem, bo są wspólne zdjęcia z plaży - rodzice zaprzyjaźnili się z małżeństwem też z dwójką dzieci i potem oni nas odwiedzili w Dżendżejowie. Ze spaniem - co było dla dzieciaków wielką atrakcją, bo my właśnie na złączonych fotelach itd. Ech, kiedyś miało się inne spojrzenie na komfort... Chyba byli z Ostrowca Świętokrzyskiego.

      Usuń
    2. Moi rodzice poznali na plaży wczasowiczów z Krakowa, co nam z bratem nie przypadło do gustu, bo znaleźli parę do brydża, więc wiesz...
      jotka

      Usuń
    3. Spanie na złączonych fotelach to naprawdę była frajda, u nas też tak się spało gdy ktoś nocował poza domownikami 🙂

      Usuń
    4. => Jotka
      Ale czemu właściwie Wam się nie podobała ta brydżowa znajomość? Rodzice nie mieli czasu na kontrolowanie Was 😁
      U nas nikt nie grał w karty.

      Usuń
    5. => Anka
      No, dziś chciałabym to widzieć... Choć dzieci może dalej miałyby frajdę?

      Usuń
    6. Moja Wera była mała kiedy wprowadziliśmy się do obecnego domku i spała z nami (czyli z dziadkami) na podłodze na materacu dmuchanym, bo jeszcze łóżka nie było i bardzo jej się podobało, do tej pory pamita (już maturzystka w tym roku) :)

      Usuń
    7. => Anka
      Dzieci to uwielbiają 😁
      Natomiast ja kiedyś, gdy córka była mała, kupiłam materac (nie dmuchany, normalny) i miałam plan, że będzie na nim spać na podłodze, a na dzień będzie się go opierać o ścianę, więc więcej miejsca do zabawy. Ale moja mama postawiła stanowcze veto, "bo nie będzie jak u Cyganów" 🤣

      Usuń
    8. Nie wiem, czy to powód do chwały... ale przez półtora roku w Kanadzie spałem na materacu leżącym bezpośrednio na podłodze... jak u Cyganów!

      Usuń
  3. Świetny łup. Mam te Poiroty i Marple (oprócz pierwszej z góry, niestety).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek znajdę czas, żeby to obejrzeć 😁 A cieszę się też z Dr House, bo ja tego w ogóle nie znam.

      Usuń
    2. Problemy wynikające z nadmiaru są jednak łatwiejsze do rozwiązania niż te wynikające z braku możliwości :)

      A w Juracie nie byłem i pewnie już nie będę.

      Usuń
    3. Zgadza się 😂 Lepiej mieć niż nie mieć.
      Byle nie płakać, gdy się straci, co się miało.

      Usuń
  4. Czy ktoś uwierzy, że NIGDY nie byłam z rodzicami na wczasach, że nie byłam na koloniach, że tamte czasy nie dla wszystkich były takie cacy?… I że mimo wszystko źle ich nie wspominam?…BBM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierzy.
      Przecież i wczasy i kolonie dla dzieci były z zakładów pracy, więc wszystko zależało, gdzie rodzice byli zatrudnieni. Mama pracowała w tzw. pezetzetach (PZZ - Państwowe Zakłady Zbożowe), Ojczasty w GS Samopomoc Chłopska (tak się to chyba nazywało) - oba to były molochy i miały mnóstwo domów wczasowych. Raz się jeździło od mamy, raz od taty.
      Poza tym ja widzę te czasy cacy, bo mnie nie dotyczyły wszystkie problemy, które załatwiać musieli dorośli, choćby z zaopatrzeniem.

      Usuń
  5. Jurata, mnie najbardziej kojarzy się z blogowanie gdyż byłem tam na Campie Blogerów zorganizowany przez Agorę, firmę opiekującą sie Gazetą Wyborczą i Bloxem.
    Ach cóż to był za camp :))) - relacja tutaj ==> https://bloginglife2.blogspot.com/2019/04/pozegnanie-bloxa.html
    Zaś wczasy... dla nas jako rodziców to była sama radość. Gdy dzieci osiągnęły 2 lata, wszystkie wakacje spędzały na wczasach w bardzo atrakcyjnych lokalizacjach - ze mną 2 tygodnie w zimie i 2 w lecie, z zoną - miesiąc w lecie, z dziadkiem (ojcem zony) 2 tygodnie w lecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam 😁
      Jako dziecko na kolonie jeździłam bardzo chętnie, chyba byłam bardziej towarzyska i otwarta na nowe znajomości, niż teraz - bo nie wyobrażam sobie nawet udziału w takim zlocie.
      Na jednym zimowisku poznałam Ankę, z którą zaprzyjaźniłyśmy się na wieki. Tak przynajmniej się wydawało, korespondowałyśmy przez całe liceum. A potem... potem napisała, że idzie do klasztoru. To był wielki cios. I koniec naszej znajomości. Ja na studia, zaczynam nowe życie - a ona swoje kończy.
      Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.
      Może jednak znalazła sens w zakonnych szatach?
      Nie wiem. Już się nie widziałyśmy.
      Czasem myślałam, żeby ją odnaleźć, ale jak. Nie jestem nawet pewna, który to był zakon.

      Usuń
    2. W PRL-u można było tanio wyjechać i dlatego w każde wakacje wyjeżdżaliśmy do ośrodków zakładowych PONAR-u, a czasem z Funduszu Wczasów Pracowniczych. Jeden z moich kolegów wyjechał na dość długi obóz „Samoobrony Obywatelskiej”, organizowany przez wojsko, zapłacił 300 (!) zł. za miesiąc—i świetnie go wspominał: chociaż pobudki były bardzo wcześnie, to spali w namiotach, jedli z innymi żołnierzami, brali udział w ćwiczeniach, a przy okazji przejechał się czołgiem, przeleciał helikopterem, postrzelał z wielu rodzaju broni i powiedział, że to były najlepsze wakacje w życiu—właściwie za darmo.

      Usuń
    3. Też w czasie wakacji poznałem fajnych ludzi i przez jakiś czas korespondowaliśmy ze sobą, ale potem się to urwało. Również w 1980 roku przypadkowo spotkałem nad morzem rodzinę, z którą się bardzo zaprzyjaźniliśmy w czasie pobytu w Bułgarii 4 czy 5 lat przedtem, ale jakoś kontaktu nie utrzymywaliśmy.

      …. „Może jednak znalazła sens w zakonnych szatach? „

      Biorąc pod uwagę, jakie dzisiaj zwariowane życie jest pełne stresów, to niewykluczone, że znalazła. Czasami „ocieram” się o grupy Amisz lub Menonitów, niektórzy nie posiadają samochodów (jedynie zaprzęgi konne), nie używają żadnych maszyn (ta, w polu widziałem oracza z zaprzęgiem konnym, jak w dawnej Polsce), nie mają prądu... i ogólnie są szczęśliwymi ludźmi, posiadającymi ogromne poczucie sensu życia i przynależenia do „community” ludzi, na których mogą liczyć (a ja przez lata nie miałem pojęcia, kto mieszkał na moim piętrze, nie mówiąc już o bloku!)

      Może już pisałem kiedyś, ale spotkałem dużo ludzi (młodych i starszych), którzy pojechali na „świeckie misje” do różnych krajów świata—uczyli tam języka angielskiego, pracowali jako pielęgniarki (a nawet i lekarze), prowadzili zajęcia nauki zawodu dla lokalnej ludności, wykonywali różne prace—i WSZYSCY niezmiernie pozytywnie wspominali te wyjazdy. Pieniądze to naprawdę nie wszystko!

      Usuń
    4. Wiesz co, ja rozumiem, że ktoś się angażuje w takie wolontariackie przedsięwzięcia. Ale nie powiesz mi, że zwykłą siostrę zakonną, w zwykłym polskim klasztorze, czeka życie dające satysfakcję z pomocy innym. Owszem, są zgromadzenia, których celem niejako statutowym jest opieka nad chorymi etc. Ale zazwyczaj taka zakonnica po prostu do końca życia obiera ziemniaki w kuchni i pierze gacie księżom. No, chyba że wniosła spory posag, to będzie siostrą chórową czy jak to się zwie... oblubienicą Chrystusa...

      Usuń
    5. Mam pewnie spaczony ogląd na te sprawy przez "Drewniany różaniec"... co prawda to było jeszcze przed wojną, ale jak wiemy, KK się specjalnie nie zmienia...

      Usuń
    6. W Kanadzie KK na pewno dużo się różni od KK w Polsce, nawet nie chcę zaczynać tego tematu. Spotkałem wiele zakonnic-dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że są zakonnicami, bo nie miały habitu-zaangażowanych w wiele różnorakich prac, jak wspomniany już woluntariat, prowadzenie zajęć w szkole, z Indianami, z biednymi, itp. Tak samo zakony (nie tylko dla kobiet)-każdy ma inny cel i 'statut'. Jeżeli wybierze się właściwy, to może osiągnie się też osobiste szczęście...

      Usuń
    7. Jasne, to dwie kompletnie różne rzeczywistości.
      Tak jak ludzie są różni. Toteż dopuszczam możliwość, że ktoś może cierpliwie znosić rytm życia uregulowany godzinami modlitw etc. - jeśli mówimy o tradycyjnych zgromadzeniach zakonnych.

      Znajoma odeszła z zakonu, w tamtym momencie nie miałam już z nią kontaktu, ale wcześniej nieraz narzekała na to, że najpierw ją wysłali z klasztoru do pracy (oczywiście pensja szła na konto klasztoru, a nie dla niej), a potem robili wyrzuty, że jej nie ma na miejscu i inne siostry "za nią" muszą spełniać obowiązki. Nie wiem, czy to właśnie ją zmęczyło czy były inne przyczyny.
      Często myślimy, że jeśli ktoś rezygnuje z zakonnego czy księżowskiego habitu, to oznacza automatycznie, że stracił wiarę. A tak niekoniecznie musi być... Mógł tylko stracić wiarę w życie za kratą.

      Usuń
  6. „Zbierało się przecież proporczyki, odznaki takie metalowe na szpilce z herbami miast. To wszystko wpinane w słomianą matę wiszącą na ścianie przy łóżku”.

    Ja też zbierałem, głównie metalowe znaczki (na „śrubkę”) z różnych schronisk górskich, bo dużo chodziłem po górach, jak też raz byłem na Targach Poznańskich i podczas gdy mój ojciec był w nie zaangażowany zawodowo, ja latałem po stoiskach, prosząc wyuczonym angielskim o znaczki. Doszło jeszcze trochę z okresu powstawania „Solidarności”, od znajomych oraz z Kanady. I wyobraź sobie, wszystkie one są wpięte w słomianą matę, która wisi w moim biurze i często klienci (nie mówiąc już o dzieciakach!) spędzają sporo czasu oglądając tą kolekcję! Muszę kiedyś zrobić dobre zdjęcie i go gdzieś zamieścić.

    Wyjazdów nad morze też było sporo! Łeba, Kołobrzeg, Równe, Rewal, Trzęsacz, Mielno, Niechorze, Pobierowo, Dziwnówek, Międzyzdroje—chociaż nie pamiętam dokładnie samych miejscowości, to jednak od razu kojarzą mi się z wyjazdami nad Morze Bałtyckie. Ostatnie wakacje nad Bałtykiem spędziłem w 1980 roku, chyba w Rowach—była tam pustynia czy też wydmy, nie wolno było na nie wchodzić, ale mieliśmy pozwolenie z przyczyn robienia badań entomologicznych. Super czasy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to ciekawe, ta mata z polskimi odznakami w Kanadzie 😍 Zrób, zrób zdjęcie!
      Przypomniałeś mi o jednym z częstych zajęć dzieciaków wtedy - pisaniu listów "żebraczych" do różnych firm zachodnich, chyba głównie samochodowych - żeby przysłali te kolorowe, drukowane na pięknym kredowym papierze foldery 😁 Niektórzy się nie obcyndalali, tylko pisali od razu o samochód 🤣🤣🤣

      Usuń
    2. Nawet już o tym zapomniałem-też pisałem do firm zachodnich o przesłanie mi broszur samochodowych! Ale nigdy nie wpadłem na pomysł, aby poprosić o samochód... ciekawy, czy kiedykolwiek przysłali? Zdjęcie zrobię i wstawię go do albumu Flickr.

      Usuń
    3. Taaa, przysłali 😂 Ale jako dzieci mieliśmy dość oryginalne pojęcie o Zachodzie. Że wszystko tam mlekiem i miodem opływa.

      Usuń
  7. “FWP powstało na ludzkiej krzywdzie, to nie ulega wątpliwości - bezpardonowo zabierano dawnym właścicielom hotele, pensjonaty i przekształcano je w domy wczasowe “

    Przeczytawszy ten fragment, przypomniały mi się wczasy do Miejscowości Guardalavaca na Kubie w 2013 r. Nad oceanem wybudowano kilka resortów—ten, w którym mieszkaliśmy, był uroczyście otwarty w połowie lat 70. XX w. przez samego Fidela Castro, który następnie przepłynął parę długości basenu (krążą pogłoski, że jakoby uświęcona przez niego w basenie woda nie była od tamtego czasu zmieniana...). Kilkaset metrów od resortu były wybudowane niezmiernie brzydkie bloki, w typowym stylu sowieckim, w których mieszkali Kubańczycy.

    Na terenie ośrodka, blisko brzegu oceanu, tu i tam widzieliśmy ruiny fundamentów budynków, ale nigdy nie zastanawiałem się, co właściwie tam było. Dopiero spotkana przez nas turystka, która w te okolice przyjeżdżała od początku lat 70. XX w. udzieliła nam lekcji historii. Mianowicie blisko oceanu stały prywatne domki Kubańczyków. Gdy rząd kubański zaczął rozbudowywać hotele, po prostu mieszkańców/właścicieli domów przeniósł do owym brzydkich, a obecnie obdrapanych i rozwalających się bloków, a ich domy rozebrał, nie dając im żadnej dodatkowej rekompensaty. To musi być okropne, gdy codziennie patrzą się z okien blokowisk na miejsca, gdzie stały ich domostwa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuba i jej mieszkańcy... Narzekaliśmy na komunę, ale tak jak oni nigdy nie mieliśmy, na szczęście.

      "uświęcona przez niego w basenie woda nie była od tamtego czasu zmieniana" 😂😂😂

      Usuń