Saganka, słynna Saganka...
Napisała swoje "Witaj, smutku" jako osiemnastolatka i choć potem popełniła jeszcze mnóstwo innych dzieł literackich, żadne z nich nie przebiło sławą i poczytnością tego pierwszego. To był prawdziwy coup de foudre dla ówczesnych czytelników.
A mnie coraz bardzie doskwiera skleroza.
Nie mogę sobie przypomnieć, od kiedy mam tę książkę, a w związku z tym, kiedy mogłam ją czytać po raz pierwszy.
Z drugiej strony, dzięki tejże sklerozie, czytałam z ciekawością, jak się też ta historia trójkąta/czworokąta/pięciokąta skończy... choć domyślałam się, że źle, przynajmniej dla jednej ze stron.
Cóż, czas jest okrutny dla autorek sensacyjnych moralnie powieści - mija tak szybko, jak mijają obyczaje i dziś już nikogo nie szokują takie historie.
Mimo to czytało się dobrze. Lubię wnikać w meandry psychiki młodych dziewcząt, nawet gdy są już nieco passées :) Lubię też poczuć się lepiej, gdy pomyślę, że ja to bym nigdy nie bawiła się w takiego demiurga...
Ha ha ha.
Tyle wiemy o sobie, na ile... prawda?
Może też czytało się dobrze ze względu na czas? Sierpień, koniec lata, koniec wakacji. Do morza daleko, do willi wynajętej wraz z pokojówką jeszcze dalej, ale wraca się myślami do tych czasów, gdy było się rówieśniczką bohaterki :)
Początek:
Koniec:
Wyd. Iskry Warszawa 1956, 115 stron
Tytuł oryginalny: Bonjour tristesse
Przełożyły: Jadwiga Olędzka, Anna Gostyńska
Z własnej półki
Przeczytałam 27 sierpnia 2018 roku
Nie czytałam, ale oglądałam film ze słynną w latach 60-tych Jean Seberg.
OdpowiedzUsuńTreści już nie bardzo pamiętam, bo to jednak lata temu było, ale film miał świetną obsadę i choćby dla niej może do niego powrócę.
A ja nie pamiętam, czy widziałam czy nie. Też powinnam się rozejrzeć. Ale czego to ja nie powinnam :(
Usuń