czwartek, 27 września 2018

Povodeň a já : deník Radky Kvačkové z Kampy

Więc tak - zaczęłam czytać, jeszcze w sierpniu chyba, Mistrza i Małgorzatę po rosyjsku i nagle się rypło. Niby woziłam w torebce, ale w tramwaju najczęściej nie wyciągałam nawet, jakoś wolałam gapić się za okno. Potem przestałam wozić, bo głos rozsądku powiedział mi, że to niezdrowo tyle dźwigać, zważywszy, że swoją wagę ma i słoik z zupą i butelka ze smoothie... tak tak, odżywiam się zdrowo, trzymam wagę (zeszłam w dół o 16 kg i na tym stoję), ale koszty się ponosi :)
Wracając do M&M. Pozostało łóżko wieczorem. Ale też jakoś nie. Bo z kolei znów mnie wzięło na filmy. No i taka bryndza czytelnicza. A tu jechać wypadło pociungiem, więc sięgnęłam po coś drobnego i cienkiego.
I toto poszło w trymiga.
Tak że tego - nie wiem, co dalej.
M&M leży przy łóżku i jeszcze czeka, bo dojechałam do połowy. A co potem?
Doszło do tego, że pomyślałam sobie "a kto mi każe czytać?". W sensie, żeby tak wziąć książkę i od początku do końca przerobić. Przecież nie ma musu! Mogę sobie sięgać do różnych, tu dziabnąć stroniczkę, tu rozdzialik...
Beznadzieja.
Jak można w ogóle coś takiego pomyśleć, prawda?
Niedobrze ze mną :)

Tymczasem, póki całkiem nie odpadłam, donoszę, że ten ci to drobiażdżek to rodzaj dziennika z czasów wielkiej powodzi w Pradze w 20002. Autorka mieszka na Kampie czyli nad samą wodą. Jednocześnie jest dziennikarką i mam takie podejrzenie, że w gazecie wpadli na pomysł, żeby na bieżąco opisywała sytuację, że to się pewnie ukazywało w Lidovych novinach, zanim zdecydowano wydać to w formie książkowej.
O, a teraz przeczytałam to, co napisano na okładce (poniżej) i jak zwykle, okazuje się, że odkrywam Amerykę :)
Matko, ja to chyba jakaś głupia jestem!



Rzecz jest bardzo osobista, taki punkt widzenia kogoś, kto myśli, jak i co uratować, a potem boryka się z remontem domu po tym strasznym katakliźmie. Miejsce jest bardzo turystyczne, więc autorka odnosi się i do tych opinii, które zakładają, że jak ktoś tam mieszka, to jest milionerem i w ogóle nie powinien narzekać. Dzieli się przemyśleniami, na które wpada się dopiero, gdy wydarzy się coś tak okropnego. Opisuje, jak się żyje bez domu, koczując tu i ta, ale też jak pomocni są ludzie, jak potrafią się zmobilizować w chwilach tragedii.

Powodzi się nie boję, bo mieszkam jednak spory kawałek od rzeki, za to zawsze bałam się pożaru. Mówię to w kontekście utraty domu i dobytku. A przez dobytek rozumiem oczywiście książki i filmy :) Odkąd zamieszkałam tu, gdzie jestem do tej pory i zorientowałam się, że sąsiadka z góry miewa ten drobny defekt, że od czasu do czasu uwali się jak świnia - a wtedy przecież może wydarzyć się WSZYSTKO - żyję trochę tak w strachu.
Ha ha, ale mieszkania nigdy nie ubezpieczyłam :)

Początek:


Wyd. Motto, Praha 2002, 101 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 26 września 2018 roku


A jeszcze dodam, że o czytaniu w tramwaju przez najbliższy rok już absolutnie nie będzie mowy, bowiem mi tramwaje skasowali! A autobusie zastępczym zaś czytać się nie da (próbowałam dziś gazetę). Jest jak na huśtawce. Niech to żółwie Tasmana!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz