piątek, 26 października 2018
Czesław Michalski - Pitaval filmowy
Tragedia, po prostu tragedia. Na czytanie poświęcam czasu tyle, co za paznokciem (ileż to będzie?). Załóżmy nawet, że zdarzy się taki wieczór - kładę się z książką. Co z tego, jak najdalej po paru stronach zasypiam? Zima idzie, ale nie da się wszystkiego zwalić na pogodę i porę roku. Dzisiaj znalazłam kolejnego winowajcę: od 2 miesięcy łykam dwa rodzaje tabletek, eksperyment mojego neurologa w kwestii migreny, ale dopiero teraz zajrzałam do internetów w sprawie skutków ubocznych i jest, jak byk - SENNOŚĆ. Niech będzie, że tak, że to nie moja wina :)
Więc ten Pitaval filmowy czytałam miesiąc. Tak źle chyba nigdy nie było. W listopadzie pewnie nie przeczytam NIC. Ale nic to, przetrzymam, przyjdzie wiosna i tak dalej.
Książkę (dwa tomiki) nabyłam w studenckich czasach, gdy o kinie wiedziałam znacznie więcej niż teraz - a raczej znacznie więcej pamiętałam. Dziś plączą mi się nazwiska, tytuły, a wówczas młody chłonny umysł łapał wszystko. Był to więc rodzaj wspominek, ta lektura, boć wtedy od razu przeczytałam. W końcu zbiór opowieści o skandalach i sensacjach zawsze jest atrakcyjny, nie będę się wypierać i twierdzić, że ja to nie, nie interesuję się, mnie to tylko wysoki diapazon, ę ą :) Prawdopodobnie u Michalskiego właśnie czytałam po raz pierwszy o zbrodni w pałacyku Bel Air, wszak autobiografia Polańskiego wyszła później.
Gdybym miała porządek w zbiorach, wstałabym teraz od biurka i szybciutko sprawdziła, porównała daty. Ale porządku nie mam i już nie będę miała - bo wiadomo, że gdy się książki wyjmie z półek, na powrót się nie zmieszczą. I sprawdzić nie mogę, bowiem rzeczona autobiografia R.P. stoi gdzieś w drugim rzędzie i weź tu znajdź.
No nic, w każdym razie dziełko Michalskiego - niedokończone w pewnym sensie, bo autor zmarł w trakcie prac edytorskich - było chyba wśród moich pierwszych lektur filmowych, niekoniecznie związanych z omawianiem poetyki utworu :)
Gdybym miała powiedzieć, czy w czasach jeszcze szkolnych miałam w ogóle jakąkolwiek książkę związaną z kinem... to chyba nie. Ojczasty nie był tematem zainteresowany, a finanse uczennicy były jakie były - nieraz podkradałam mamie z portmonetki parę złotych na kolejny numer tygodnika FILM :)
Gdy dostałam się na studia i przeniosłam do Miasta, stanęły przede mną otworem antykwariaty (u nas takowego nie było). Otworem... to dużo powiedziane... ale fakt, na jedzeniu oszczędzałam bardzo, to nie było ważne, za obiady na stołówce się zapłaciło, a reszta - furda! Dżem z domu i herbata Ulung, a stypendium i to, co z domu się zafasowało - dawaj przeputać :)
Większość z tego, co poniżej, pochodzi właśnie z tamtych czasów.
Ech. Czasy, gdy W OGÓLE nie musiało się myśleć, gdzie się to pomieści :)
A dziś stoi gdziesik ukryte za żaluzją i pokrywa się kurzem.
No nic. Wracajmy do Michalskiego. Oto spisy treści z obu tomików:
Trochę się na niektórych rozdziałach odbiła epoka, ale jest czytable jednak dalej.
Wyd. KAW Warszawa, tom I - 1980, 185 stron, tom II - 1981, 287 stron
Z własnej półki (kupione 19 maja 1983 roku za 80 zł)
Przeczytałam 25 października 2018 roku
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja też czytam w tempie żółwia a ten Pitawal mam i co nieco go kiedyś liznęłam.
OdpowiedzUsuńAle najlepiej najlepiej wspominam czytany kiedyś Pitawal sądowy....niestety nie pamiętam jaki on był.
Ja z kolei Pitaval krakowski, oczywiście. Ale pamiętam, że kupiłam raz na allegro warszawski, muszę kiedyś zajrzeć. No i naturalnie mam jakieś praskie, ale do tego to już kompletnie nie wiem, kiedy zerknę. Trzeba jednak wyższy poziom znajomości języka osiągnąć, żeby się nie zniechęcić :)
Usuń