czwartek, 26 listopada 2020

Dariusz Kortko, Krystyna Bochenek - Ludzie czy bogowie

Ciekawa to była lektura, te rozmowy z 27 lekarzami, każdy inny, każdy z dorobkiem (jedynie pierwsza była z lekarzem-stażystą, ale uzupełniona kolejną odbyta po 8 latach), każdy ciekawy. Poza jednym wyjątkiem, jakiegoś fanatyka religijnego, który niestety swoje poglądy przenosi na uprawiany zawód - znaczy się ginekolog (z ósemką dzieci), wywiad nosi tytuł Zawsze po stronie pacjenta, ale czegóż się dowiadujemy - pan doktor odradza pacjentkom antykoncepcję, nawet nie tyle odradza, co pigułki nie przepisze, mówi to jasno i wyraźnie, in vitro jest według niego nieetyczne, a jeśli kobieta spodziewa się ciężko chorego dziecka, to wystarczy z nią porozmawiać, wytłumaczyć i ona na pewno podejmie dobrą decyzję (dobrą czyli donosić, urodzić). Nawet opowiedział historię o tym, jak pewna ciężarna była namawiana na aborcję w sąsiednim kraju, ale przyjechała do jego kliniki, żeby urodzić. Cytuję: Synek żył tylko kilka dni, ale jego mama była szczęśliwa. Mówiła, że jest śliczny. Ja w to mogę uwierzyć, w taką jednostkową historię, ale żeby się tym podpierać dla zakazu aborcji i głosić, jak to jest fajnie urodzić i zaraz pochować, to coś nie halo.

Reszta wywiadów już nie była tak denerwująca, ale jako że mam oczy na mokrym miejscu, nieraz się spłakałam przy czytaniu, emocje jednak były silne, tyle że związane zazwyczaj z prostą empatią. Wybrałam kilka fragmentów, trzy na początku są z rozmowy z chirurgiem plastycznym, o świszczących w samolocie piersiach nie słyszałam 😄






Pomyslcie, to przecież było całkiem niedawno! W wannie z lodem!





Początek:
Koniec:

Wyd. Agora SA, Warszawa 2015, 390 stron 

Z biblioteki 

Przeczytałam 14 listopada 2020 roku 

 

Podjechali pod blok, cosik głosili przez megafon, zanim rzuciłam się do okna (bo najpierw myślałam, że to na górze ktoś głośno mówi), już przestali, więc założyłam kamasze, wyszłam i od kobiety stojącej dwie klatki dalej dowiedziałam się, że mamy sobie nabrać wody, bo jest awaria i będą naprawiać. 

Zapełniłam więc trzy garnki i dwie miski (cóż, wanny nie posiadam, co w takich okolicznościach jest sporym minusem) i pogratulowałam sobie, że wzięłam prysznic zaraz po obiedzie 😀

Przyjechała koparka i panowie dłubali się przy tym nie wiem, czy nie całą noc, to zdjęcie zrobiłam o wpół do drugiej. A tu jeszcze mróz...

Siłą rzeczy zaczęłam myśleć, jaką jestem szczęściarą, jeśli chodzi o pracę (no, poza pieniędzmi). W cieple robię i raczej w dzień 😎

A wszystko zaczęło się tak niewinnie - właśnie, po siedmiu latach siedzenia w domu z dzieckiem, zdobyłam nowy zawód i szykowałam się na podbój świata, projektując póki co nową wizytówkę, gdy zadzwoniła koleżanka ze studiów, że oh là là, jest w trzeciej ciąży, a od niedawna pracuje dla pewnej instytucji, wreszcie po linii w pełni zgodnej z wykształceniem, i nie chciałaby tej pracy stracić, i czy ja bym ją przyszła zastąpić na parę miesięcy tylko. 

Na parę miesięcy mogłam odłożyć ten podbój, więc dobrze, spadł mi na chwilę chociaż kamień z serca, bo ja i zdobywanie świata to he he. 

Dlaczego do mnie akurat koleżanka zadzwoniła? Bo ja nie z tych, co podsiądą podstępnie i zdradziecko, można mi było zaufać 😍

/o mojej, kurde, szlachetności świadczy historia studniówki, tragedia mego życia, ale nie o tym dziś/ 

No, a jak się zbliżał powrót koleżanki, ówczesna Derechcja zaproponowała mi pozostanie. Równolegle. I tak już dwadzieścia lat siedzę i sobie chwalę. Różne po drodze miałam zadania, w którymś momencie musiałam - niestety - przejąć obowiązki tej koleżanki (ale jej odejście było jej decyzją i wyborem, zresztą po jakimś czasie znalazła pracę, w której też się chyba spełnia, a która jednocześnie spełnia podstawowe kryterium, o jakim obie marzyłyśmy przez cały czas - czyli ETAT), co z kolei spowodowało rezygnację z tej części moich obowiązków, które dawały mi najwięcej satysfakcji, poczucia, że robię coś dla ludzi... ale trudno - dalej lubię swoją pracę. 

W życiu - ani wtedy w szkole, gdy marzyłam o przyszłości związanej ze swoją pasją, ani później na studiach - nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś będę pracować w tej instytucji! Zresztą nawet wtedy jeszcze nie istniała 😉 A gdy już powstała, korzystałam z jej oferty kulturalnej z wielką nieśmiałością. 

Jak to życie dziwnie się plecie i pomyślcie - nawet dla ludzi wychowanych w kulcie dewizy siedź w kącie, a znajdą cię, tak niespójnej z naszymi czasami - znajdzie się miejsce... 

 

PS. A wody z garnków jeszcze nie zużyłam całej (bo w naszej klatce i tak była normalnie), głupio mi ją tak po prostu wylać ze względów czysto ekologicznych, więc spłukuję toaletę, ale przez to czuję się jakbym była bohaterką jednej z tych historii o sknerach, które wodę z pralki odlewają do wiadra, które stawiają w toalecie, żeby mniej płacić 😒

2 komentarze:

  1. "Ludzie czy bogowie"przeczytane jakiś czas temu.I mam takie odczucia że bogami chcą być lekarze z kompleksami To im wydaje się że są bogami i to oni każdego pacjenta traktują z góry. Inna sprawa że niektórzy pacjenci na to pozwalają I nie wiem z czego to się bierze, że dawniej bano się wójta, pana i plebana a teraz lekarza, nauczyciela czy też urzędnika i najczęściej występuje się z pozycji " pyłem jestem i niczem" Choć ja oczu nie mam na mokrym miejscu to zawsze ryczę na "Czułe slowka" z 1983r.Pozdr.T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc nic się nie zmieniło, tylko funkcje osób, których się ludzie boją - osób, od których jesteśmy w jakiś sposób zależni. Nauczycielowi nie podskoczymy, bo nam dziecko zaszczuje. Urzędnik nie załatwi sprawy. Lekarz - wiadomo, tu najgorzej, bo jest po trosze panem życia i śmierci. Zresztą, to jest tak jak ze wszystkim, mieszkasz w dużym mieście, możesz zmienić przychodnię, w małym już jest gorzej. A na drugim krańcu są z kolei ci, co to sobie nie dadzą w kaszę dmuchać, ale się przeradzają w niezwykle roszczeniowych pacjentów/klientów.
      Ten złoty środek tak trudno wyznaczyć...
      "Czułe słówka" to ciężki kaliber, rzadko sobie na to pozwalam, bo też się uryczę okropnie. Ale jak w grę wchodzi śmierć czy poważna choroba, to mam tak zawsze. Powoli kończę swój serial-tasiemiec czeski i właśnie w jednym z ostatnich odcinków jedna z bohaterek miała raka. Nie było siły, musiałam płakać (choć nie umierała). Na serialu!!!

      Usuń