niedziela, 6 października 2024

Aleksander Karasimeonow - Miłość

Moje pierwsze zetknięcie z literaturą bułgarską - przynajmniej w historii tego bloga, bo co było wcześniej, nie wie nikt.


 

Niewątpliwie na okładce książki jest więcej informacji o autorze, niż można znaleźć w internecie. Namęczyłam się, żeby cokolwiek wygrzebać na bułgarskiej Wikipedii i jest to nędza z bidą, tyle że wiem, już, iż Karasimeonow zmarł w 1991 roku. Jest tam przedstawiony jako scenarzysta tylko i wyłącznie. A jeśli chodzi o bułgarską kinematografię, to jest u mnie jeszcze gorzej przecież. Filmu nakręconego na podstawie tej krótkiej powieści nie widziałam - chyba że był wyświetlany również w telewizji w zamierzchłych czasach Dżendżejowa. Tyle że filmami z KDL-u się gardziło... ino innych było mało 😉

Na powieść się dosyć napaliłam: pisana w formie dziennika młodej dziewczyny, która nie dostała się na medycynę, więc na razie robi kursy pielęgniarskie, bo sobie nabije punktów, a która ucieka z domu z niejasnych póki co powodów (nieszczęśliwa miłość? konflikt pokoleniowy z rodzicami?). Więc zaciekawienie, co się stało, dlaczego i dokąd ucieka. Najpierw jednak dowiadujemy się, że ojciec zawraca ją już z pociągu i namawia na pobyt w domu wczasowym w górach, gdzie jest jedynie kilku pensjonariuszy, sami mężczyźni - no to oczywiście snuję przypuszczenie, że nawiąże miłosną relację z jednym z nich i powstanie jeszcze większy problem, bo to przecież nie są jej rówieśnicy...

Nic z tego. Za to wychodzi na jaw, że jedynym autorytetem dla bohaterki (ma na imię Maria) jest jej ciotka Irina, która dwadzieścia lat wcześniej brała udział w ruchu oporu i poznała pewnego Stefana i co z tego wynikło. I potem jeszcze cała historia, powiązana z ucieczką z domu Marii. Ale wszystko to szybko przestało jakoś bardzo interesować i w rezultacie międliłam te 190 stron przez pięć dni 🤔

Chętnie bym jednak zobaczyła, co z tego zostało w filmie. No, ale nie ma gdzie, tak że przygoda z panem Karasimeonowem chyba na tym się kończy.

Pamiętajcie: w wieku 45 lat kobieta powinna przejść raz na zawsze ku cichym radościom starości 😂


 

Tupet i pewność siebie wyklucza wysoki poziom umysłowy?

Początek:


Koniec:


Wyd. PIW, Warszawa 1975 (wydanie drugie), 194 strony

Seria KIK

Tytuł oryginalny: Obicz

Przełożyła: Hanna Karpińska

Z własnej półki

Przeczytałam 5 października 2024 roku


Takie były tytuły KIK w 1975 roku. Czytałam chyba tylko Ostatnią przystań. Cudowna pora na podróż mi się podoba (z nazwy), ale nie mam.


 

Tydzień temu zaglądam ci ja rano podczas przebieżki do "swojej" biblioteczki, a tam cała kopa. Plus dwie siatki obok. W jednej z siatek były Dzieła Zapolskiej i łyknęłabym z miejsca, gdybym na nie miała... no właśnie, miejsce. W bardzo dobrym stanie. Nie wiem, czy były wszystkie, teraz sprawdziłam, że ta edycja liczyła 16 tomów. 

W dodatku ktoś się zlitował i przyniósł ze sklepu pudło na czasopisma - a ja już myślałam kupić na nie jakiś plastikowy pojemnik w Pepco i wstrzymywało mnie jedynie przypuszczenie, że zaraz ukradną 😂 A karton ze sklepu w ogóle mi nie przyszedł do tej pustej głowy 🤣

 

Po tym wydarzeniu i kolejnych doładowaniach biblioteczki przez nieznanych sprawców zaczęłam snuć dywagacje na temat a może by zamówić nowe regały do sypialni, takie głębokie, na porządne dwa rzędy. Całe szczęście, że nie ma u kogo ich zamówić! Bo jak wiadomo z panem Wojtkiem od kuchni jest jedna wielka droga przez mękę. Ale gwóźdź w głowie ciągle tkwi. Chciałam ostatnio poupychać nowe nabytki gdzieś tam z tyłu i okazuje się, że takie miejsca też już są zajęte...

 

W lipcu byłam u rodzinnej z bolącym łokciem (co to niby jak po powrocie z Pragi i wysiłku walizkowym, ale ten ból został nabyty później), najpierw miałam RTG i  przeciwzapalny Nimesil, ale nie pomógł, więc skierowanie do chirurga-ortopedy (ja już Pani nie pomogę). Z podejrzeniem łokcia tenisisty. Pilne, więc dostałam termin już na 30 września 😂

Tak więc w poniedziałek się stawiłam i odsiedziałam godzinę w poczekalni (wyznaczają miedzy 14.00 a 15.00 na przykład, ale gdy się zjawisz, zajmujesz sobie kolejkę po ostatniej osobie czyli na uja pana te godziny, każdy przychodzi jak chce i zasiada). Pan doktor bardzo młody, obmacał, ponaciskał, zrobił USG w pokoju obok, oznajmił, że to żaden łokieć tenisisty (całe szczęście!), tylko stan zapalny, coś bąknął o zastrzykach (ojejciu), po czym wróciliśmy do gabinetu i ja zabrałam się za zakładanie z powrotem bluzki, gdy nagle:

- Proszę tu podejść.

Podchodzę i co widzę! Strzykawka w ręku pana doktora! Cože??? Tak bez gry wstępnej, od razu???

Szok i niedowierzanie! Że to tak można... w łokieć...

Pan doktor wręczył mi jeszcze receptę, cobym raz dwa odkupiła ampułkę w aptece i przyniosła do gabinetu z powrotem oraz zalecenie jak nie pomoże to proszę przyjść znowu. Też za trzy miesiące?

Ale na dziś czyli po sześciu dniach jest dobrze. Może się obejdzie. Unoszona na skrzydłach wróciłam do domu piechty i to z zakrętasami, dzięki czemu odwaliłam prawie 7 km 😍 I jeszcze sobie kupiłam w nagrodę za dzielność z wystawki za 2 zł w pobliskim antykwariacie "Koty to dranie" Jerzego Janickiego, teksty słuchowisk.

 

Niedziela: 7.945 kroków - 4,4 km

Poniedziałek: 11.731 kroków - 6,9 km

Wtorek: 8.114 kroków - 4,6 km

Środa: 2.693 kroki - 1,5 km (był plan, że z pracy wrócę idąc, ale oczywiście się rozpadało)

Czwartek: 11.345 kroków - 6 km (spotkałam znajomą, szłam z nią spory kawał)

Piątek: 4.706 kroków - 2,5 km

Sobota: 2.176 kroków - 1,2 km (tylko chwila po osiedlu, po obsłudze soboty gospodarczej nic mi się już nie chciało)

A dziś? Dziś gotuję ogórkową dla Ojczastego na najbliższe dni plus będę robić obiad dla nas dwóch plus kolejne pranie i suszenie + kolejny chociaż jeden odcinek "Schodów" - skończyłyśmy osiemnasty sezon" Chirurgów" i córka zaproponowała, żeby zrobić przerwę przed następnym sezonem tym właśnie serialem z Colinem Firthem - i muszę przyznać, że tak się wciągnęłam, że wczoraj obejrzałam trzy odcinki i jestem ciekawa, co dalej.

Ale może wyskoczę na chwilę do biblioteczki na Galla?