środa, 24 lipca 2013

Fruttero & Lucentini - L'amante senza fissa dimora

Po raz kolejny rzuciłam się na moją ulubioną wenecką powieść czyli Kochanka bez stałego miejsca zamieszkania, w ramach wakacyjnych powtórek i nie wymagających zbyt wiele refleksji lektur. Carlo Fruttero i Franco Lucentini to była włoska spółka autorska, pisząca kryminały i zajmująca się przez wiele lat fantastyką. Lubię ich dwie książki: powyższą, ze względu na miejsce akcji czyli Wenecję oraz La donna della domenica (Niedzielna kobieta), z akcją co prawda w Turynie, gdzie nigdy nie byłam, ale za to świetnym wątkiem kryminalnym oraz utrzymującym napięcie wątkiem romansowym.


Tutaj również mamy historię pewnego romansu. Pewnego listopadowego dnia na pokładzie samolotu lądującego w Wenecji znajduje się wycieczka typu all inclusive ze swoim przewodnikiem, tajemniczym Mr. Silvera, a wśród innych pasażerów 30-letnia arystokratka z Rzymu, trudniąca się - bardziej dla zabicia czasu niż z potrzeby - doradztwem na rzecz domów aukcyjnych (jest historykiem sztuki). Mr Silvera pomoże młodej kobiecie z jej bagażem, po czym wydaje się, że ich drogi rozejdą się na zawsze. Ale los zechce, by spotkali się ponownie na jednym z weneckich placów - to będzie coup de foudre, punktowany spotkaniami i rozstaniami, namiętnym przeżywaniem wszystkiego, co się da w ciągu trzech dni - bo tyle zostało im dane czasu. Dlaczego? Bowiem Mr. Silvera (to tylko jedno z jego wielu wcieleń i nazwisk) jest... nieeeeee :) nie powiem, kim jest! A nuż ktoś kiedyś przetłumaczy tę powieść na polski i się z nią zetkniecie?

Ja wiem, to tylko romans (poza tym, że również pasjonująca historia) - ale na tle cudownej Wenecji, nie tak oczywistego turystycznego miasta, jak mogłoby się wydawać. Wenecji niejednoznacznej, fascynującej, Wenecji gości, ale i stałych mieszkańców, tej fauny i flory kwitnącej na ruinach dawnej świetności. Ech. Rozmarzyłam się. Chodziłam już po Wenecji śladami L'amante senza fissa dimora, tak samo jak chodziłam śladami bohaterów filmu Pane e tulipani. Chciałoby się znów pochodzić :)

Początek:
i koniec:

Wyd. Arnoldo Mondadori Editore Milano 2007 (I wydanie w 1986 roku), 270 stron
Z własnej półki (kupione w Wenecji oczywiście, za 8,40 euro w 2007 roku, w cudownej księgarni-antykwariacie z gondolą w środku; szkoda, że nie znalazłam tam używanego egzemplarza - może i był, ale przekopanie się przez stosy książek spoczywających na podłodze, w wannie, na stołach i krzesłach przekracza ludzkie możliwości na jeden poranek)
Nazywa się ACQUA ALTA.
Przeczytałam 20 lipca 2013

3 komentarze:

  1. Pierwszy raz widzę książki w wannie. Cudny ten antykwariat. Też bym mogła w takim spędzać całe godziny. Oby tylko był polski.
    Czytasz i piszesz, czytasz i piszesz. A ja czytam, ale z pisaniem coraz gorzej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że zawsze miałam wrażenie SZKODA CZASU W WENECJI NA GRZEBANIE W KSIĄŻKACH :) ale antykwariat faktycznie cudny - często się pojawia w różnych rankingach klimatycznych księgarń.

      No u mnie z pisaniem też mocno źle :) zadowalam się krótką "rejestracją" przeczytanej książki na blogu i łudzę się, że z czasem znów mi się będzie chciało...

      Usuń
    2. Chyba muszę zastosować Twój sposób, gdyż inaczej zginę i w ogóle do przeczytanych nie wrócę by je zaprezentować.

      Usuń