piątek, 30 czerwca 2017

Krzysztof Varga - Czardasz z mangalicą

Moja fascynacja Vargą trwa.
Uwielbiam ten styl, to odczuwanie świata, tę wieczną ironię i tę nostalgię.
Czy ktoś niewyrosły w środkowej Europie jest w ogóle w stanie tak samo odczuwać?


Varga z autoironią, bo w końcu też jest Polakiem, bardziej chyba niż Węgrem, pluje we własne gniazdo. Lubię to - podoba mi się, gdy ludzie mają dystans do kraju, z którego pochodzą i w którym żyją. Gdy potrafią dopuścić do siebie myśl, że nie jest tu u nas idealnie i my sami nie jesteśmy wzorem.
Właściwie w małej kopii wieży Eiffla w Svrcinovecu najbardziej dziwi mnie to, że nie stoi w Polsce, bo ktoś, kto ją postawił, musiał mieć jakieś polskie, szaleńcze, nieskrępowane gustem poczucie estetyki.
To jest akurat bardzo jeszcze subtelne :) nieraz przywala polskim gustom i polskim zwyczajom tak, że aż dziwię się, że jakieś oszołomy nie wytoczyły mu dotychczas procesu. Wszak tym bardziej nie ma prawa, że jest półWęgrem czyli takim nieprawdziwym Polakiem :)



Utożsamiam się (do pewnego stopnia) z Vargą, który chciałby, by w tym Budapeszcie, do którego teraz jeździ, wszystko pozostało niezmienione od czasów, gdy jeździł tam będąc dzieckiem.
Napędza mnie niezmienność tego miasta, jego starczy upór w noszeniu wciąż tych samych, przecierających się ubrań, a nawet dziurawej bielizny, więc nie powinien - podług mnie - ze swojej nędznej emerytury kupować sobie choćby jednej nowej koszuli, majtek czy pary skarpetek.

Poniższy fragment, uważam, dotyczy też kobiet... ale może nie? Może kobiety potrafią żyć do tego stopnia dniem dzisiejszym, codzienną krzątaniną...
Każdy mężczyzna powinien mieć hobby, żeby nie zwariować albo się nie zapić na śmierć, hobby ocala mężczyznę, nadaje jego życiu jakiś porządek, niesie ratunek w burzy i sztormach wieku średniego, chroni go przed codziennością, przed zbytnią natarczywością świata, chroni przed przyszłością. Myślę, że samotność zbieracza jest najszlachetniejszą formą ucieczki od życia.

Duża część książki traktuje o jedzeniu, stanowczo Varga przykłada wielką wagę do konsumpcji (również napojów), aczkolwiek wpomina, ze w szkolnych czasach jedzenie go z niezrozumiałych powodów nie pociągało, jeszcze do czasów liceum nie pojmował fundamentalnej roli jedzenia w bożym planie. Te stracone lata dokładnie nadrabia, zwłaszcza jeżdżąc po Węgrzech, ale zapewniam Was - to jest po prostu straszne, jak niezdrowe, tłuste i obfite jawi się to węgierskie ucztowanie :)

To reportaż z podróży, ale i nieustanna refleksja nad sobą i tym, co otacza. Zwykłe obrazki nabierają socjologicznego wymiaru. Czasem zresztą filozoficznego też.
Oczywiście większość schodów ruchomych jak zwykle była zepsuta i zastawiona żółtymi żelaznymi parawanami, stało przy nich po kilku facetów w drelichach, z tego jeden coś dłubał, a reszta z zawodowym znudzeniem obserwowała jego poczynania. Tak zresztą przecież zawsze to wygląda, czy przy zepsutych schodach metra, czy przy naprawie jakichś rur wodociągowych, kabli telefonicznych czy innych instalacji: jeden gość kopie, względnie kręci kluczem francuskim, a wokół stoi grupka zafrasowanych robotników i obserwuje z nieco zblazowanym napięciem efekty jego pracy, jest w nich spokój, żadnego pośpiechu, nie pracują na akord, na wszystko przyjdzie czas, jest w tym prawdziwa stoicka filozofia klasy robotniczej.

Jakże mi ten facet jest bliski... słowo daję, to nienormalne!
O ile nienawidziłem szkoły, a i dziś nie mam do niej żadnego sentymentu, o tyle jednak czuję nostalgię za zeszytami, za grubymi brulionami w linię, w kratkę, a także właśnie za tymi gładkimi. [...] Nie umiem już pisać ręcznie, uwsteczniam się. [...] Pozostałości papierowego świata, który odchodzi w przeszłość, świata ręcznie pisanych listów i widokówek z wakacji, świata skrzynek wypełnionych listami od poznanych na wakacjach dziewcząt, a nie wyłącznie rachunkami za prąd i gaz oraz wyciągami z banków, te katalogi, te klasery, grube zeszyty to pozostałość cywlilizacji przedinternetowej, przedmejlowej i przedesemesowej, z czasów wielkiego, upadłego imperium Papieru.

Mam pewne swoje przyzwyczajenia, którym ulegam, gdy przyjeżdżam do jakiegoś miasta - otóż nie udaję się wcale najpierw na żadne stare miasto, nie peregrynuję po zabytkowych dzielnicach ani nie zwiedzam słynnych kościołów, nie przesiaduję też w kawiarniach, na to wszytsko przyjdzie jeszcze czas. Najpierw wyruszam zawsze na przedmieścia i idę zwiedzić dworzec kolejowy.


Początek:
Koniec:

Wyd. Czarne Wołowiec 2014, 307 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 14 czerwca 2017 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Dziwne. Wydawało mi się, że czerwiec był spokojny pod względem nowych nabytków, a tu przeglądam kalendarz i okazuje się, że troche się nazbierało. Niereformowalnam.
Ale żadnych powieści, bestsellerów i innych takich tam pierdół, same po linii :) czyli cracoviana, prażana, rosjana... eee, to chyba nie tak brzmi :)

Z tą "Siecią wodną" nie wiem, czy nie przegięłam... ale zawsze przecież można się łudzić, że kiedyś tam przeczytam :)

Wodociągi krakowskie 2-tomowe już miałam, ale to wcześniejsza pozycja, nieraz zresztą w tamtych wodociągacg cytowana, więc cóż było robić, nabyłam w antykwariacie na Stolarskiej. Nigdy tani nie był, więc i tym razem skasowali mnie na 4 dychy.

A to z działu reportaże wzięłam, bo w rosyjskiej restauracji "Wiśniowy sad", gdzie zdarza mi się bywać również na warsztatach kulinarnych, jest pracownica z Gagauzji i nieraz opowiadała to i owo, więc chętnie sobie poszerzę wiadomości.

Nowe Kozioły obowiązkowe ;)

A to wszystko przywlókł mi w urodziny przyjaciel :)
Będę musiała sobie solidną czeską półkę założyć. Właściwie to kilka, bo jedna już jest z podręcznikami i słownikami i dotychczasowymi przewodnikami, druga z filmami, trzecia z ostatnio wydanymi powieściami... a przecież muszę gdzieś upchnąć i te książki przywiezione z Pragi w maju. Wypadałoby to wszystko zgrupować.
Jutro o tym pomyślę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz