Lektury szkolnej nie pamiętam. Owszem, kojarzyłam, że jakiś Ziembiewicz, ale to wszystko. W domu Granicy nie było, wtedy w szkole chyba czytałam pożyczoną z biblioteki. Kupiłam więc, gdy córka była w wieku szkolnym. Czy kiedykolwiek przeczytała, nie wiem - ha ha, śpi, więc nie mogę jej zapytać - ale coś podkusiło mnie samą kilka dni temu, odszukałam i przepadłam.
No, może 'przepadłam' to za duże słowo, zważywszy na mój stosunek ostatnio do lektury, jest ona mianowicie niekonieczna. I jeszcze stosunek do literatury pięknej, która mnie nie potrafi wciągnąć i zatrzymać na dłużej.
Po części było tak i z Granicą, dawkowałam sobie po rozdzialiku (dobrze, że są krótkie) i zasypiałam... ale jednak korciło, żeby czytać dalej, żeby się dowiedzieć, co będzie, żeby wreszcie trafiać na te perełki myśli.
Momentami zresztą wydawała mi się ciężka ta powieść i w ogóle zastanawia mnie jej zakwalifikowanie do lektur szkolnych. To jednak odrębna kwestia.
Tak więc odczytana ponownie po prawie czterdziestu latach.
Dziś trafia do mnie nie tematem nadrzędnym, tą sławetną granicą, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą. Nie, dziś dla mnie najważniejszy temat to starość, przemijanie, obrachunek z życiem.
Wszystkiego się spodziewałam, ale tego, że będę stara, to nigdy.
Starość istniała i dawniej, ale gdzieś daleko, należała do innych ludzi, była cudza, skazana na rychłe przeminienie i śmierć. Niepodobieństwem było teraz na to przystać. Przez całe życie oczekiwała jakiejś zmiany, z dnia na dzień liczyła, że wreszcie wszystko się wyjaśni, usprawiedliwi, nabierze sensu, że coś się wreszcie okaże. Całe jej życie było ustawicznym zamiarem, ambitnym projektem, niecierpliwym, gniewnym wyczekiwaniem. Wszystkie te rzeczy nie pozamykane, nie dokonane, musiały prowadzić do jakiegoś wniosku, coś definitywnego spowodować. Starość była procesem rozpadania się tych złudzeń.
Wydawało się niemożliwością, aby to miało być wszystko. A jednak to było wszystko.
I szukanie usprawiedliwienia dla nijakości życia...
Nie czyny nasze mówią, czym jesteśmy. Nie można człowieka sądzić z czynów. Ważnym jest niepokój towarzyszący uczynkom naszym.
A tak w ogóle znowu nachodzi mnie depresja, najwyraźniej.
Składa się na to jesień, ale i brak pieniędzy, ot, byle przeżyć, i praca, którą po raz pierwszy chciałabym rzucić, odejść w pierony, tylko dokąd, czego mam szukać w moim wieku.
A tu jeszcze dziś wiadomość, ze zmarł prof. Jerzy Wyrozumski, mój sąsiad osiedlowy zresztą. Wczoraj infułat Bielański. Odchodzą, odchodzą. Po jednych zostają ksiązki, praca naukowa, po innych pamięć, ale jakaż ona krótka, ta ludzka pamięć, jaka ułomna....
Początek:
Koniec:
Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2007, 208 stron
Z własnej półki (kupione 12 sierpnia 2009 roku za 6,90zł)
Przeczytałam 3 listopada 2018 roku
Przemawiają do mnie bardzo te cytaty, aż bym przeczytała. A ze szkolnych czasów zapamiętałam tę książkę jako koszmarnie nudne romansidło... To nie jest powieść dla licealistów najwyraźniej.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się, jesieni wbrew.
Smutno...
OdpowiedzUsuńAle rozumiem...na ile można zrozumieć drugiego człowieka i jego uczucia...
o matko! Ziembiewicz, lektura szkolna :((((
OdpowiedzUsuńNo lektura, ale to jeszcze nie skazuje jej na potępienie :)
Usuń