Ostatnio chciałam zrobić zupę porową i zamiast szukać przepisu w internecie zajrzałam do tej książeczki, niedawno przyniesionej z knihobudki. Owszem, mam taką pozycję jak Zupy świata, która zawiera 2063 przepisy 🤣🤣🤣 - ale to jest koszmar, nic normalnego tam nie znajdziesz, tylko setki przepisów, gdzie masz po afrykańsku, po karpacku, po dalmatyńsku, tu dodajesz rodzynki, tam słoninę, tam znowu kapary, borówki, przecier z moreli suszonych etc. A tu? Tu spokojniutko, zwykłe przepisy na zupy codzienne, bez żadnych udziwnień. Kilka sobie zaznaczyłam, no bo przecież zakładałam kiedyś, że jak już będę na swojej bidnej emeryturze, będziemy się żywić zupami głównie. Jednakże ostatnio dochodzę do wniosku, że sama zupa to mało, rozżarłam się czy co 😂 Ale zawsze jest fajnie mieć garnek ugotowanej zupki na parę dni, można wtedy zaplanować jakieś skromniejsze drugie danie (tak jak wczoraj: placuszki z płatków owsianych i surówka).
Oczywiście tej porowej i tak nie zrobiłam według przepisu, bo nie przepadam za zupami-kremami, a w ogóle to chciałam z ziemniakami, jednak przepis reprodukuję, bo zawiera jeden z klasycznych błędów pojawiających się w książkach kucharskich - ciekawa jestem, czy zgadniecie, jaki to błąd?
Autorka (niech będzie, że siostra Leonilla) używa słowa potarkowany, potarkować, co mnie ogromnie śmieszy (któż wie, dlaczego), a znam je od Dariusza, który też tak często pisze, może to jakiś regionalizm?
Jedną z obietnic na emeryturę było robienie jakiegoś nowego dania raz w tygodniu. No to się spięłam i zrobiłam nawet dwa, oba z Biedanizmu: kuskus perłowy z fasolą z puszki i innymi takimi tam oraz ryż z soczewicą i pomidorami i co? I nic, nie chwyciło; jak to mawia moja córka - dobre, ale więcej nie rób. Ale się nie poddaję.
Wyd. Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2002, 104 strony
Z własnej półki
Przeczytałam 26 listopada 2025 roku
Nabyłam rano drogą kupna bilecik z Pragi do Krakowa na maj przyszłego roku - na pociąg. To będzie debiut, bo jeżdżę od dawna drogą wiązaną: autobus + pociąg, co zapewnia rozprostowanie kości, chwilę wątpliwej rozrywki przy przesiadce i tak dalej. Ciekawa jestem, jak wysiedzę te sześć godzin i 20 minut na jednym miejscu... Ale raz jechałam już autobusem bezpośrednio, jakoś się wytrzymało, choć no cóż, chciało się jajo znieść 😁 Bilet kupiłam, bo promocja - 16,61 zł zapłaciłam 😍 Niestety w tamtą stronę godziny mi nie odpowiadają, więc będę czekać na Regiojet (który jeszcze na maj nie sprzedaje).
Skoro już w ten sposób ruszyły przygotowania do Pragi, uruchomiłam nowy projekt. Tak, wiem, szkoda słów na te moje projekty... No, ale słuchajcie: w sobotę był jak zwykle telewizyjny program o Pradze Z metropole, tyle że nosił numer 1000! Spodziewałam się Bóg wie, jakich fajerwerków, a tymczasem nic ekstra nie było ha ha (poza życzeniami od rozmaitych osób, często w programie się udzielających). Ale zapamiętałam jedno zdanie: gdyby ktoś chciał wszystkie poprzednie odcinki obejrzeć ciurkiem, zajęłoby mu to 17,5 dnia. Nie zamierzam co prawda przez tyle czasu siedzieć przed komputerem 🤣 ale gdyby tak jeden dziennie? Akurat TRZY LATA zlecą (odliczając programy bieżące oraz wyjazdy do Pragi i ewentualne katastrofy globusowe).
Jak wiadomo, głupiego robota sama szuka, no to mam. Przy okazji informuję, że projekt Czytam listy Joyce'a jak najbardziej postępuje, tylko patrzeć, jak skończę pierwszy tom. Co mnie zachęca do podobnych zobowiązań na przyszłość, mam tu przecież takie tomy epistolarne jak Katherine Mansfield czy Sylwii Plath albo Mrożka czy Lema; ba! nawet Johna Lennona 😁 O, szkoda, że nie zabrałam z Dżendżejowa korespondencji Chopina!
Skoro o Dżendżejowie mowa, to rozmawiałam z kuzynką, która dogląda posiadłości brata podczas jego nieobecności - no bo kot. Dziwne to dla mnie jest, żeby sobie brać zwierzęta, jak się ciągle podróżuje... za każdym razem poszukiwania osoby, która tam zamieszka... bo kot jest wychodzący. No i kuzynka mówi, że w grudniu (brata nie będzie tydzień przed świętami) ona na pewno nie zgodzi się, bo ma na święta zapowiedzianych gości i musi sobie wszystko rozplanować i powoli robić. I żebyśmy my przyjechały. Brat już kiedyś wysuwał tę propozycję, ale ja na to eeeee tam. Kuzynka zachwala, jak pięknie zima wygląda koło domu etc. A ja, że jak bez internetu tyle czasu. Opowiadam córce i okazuje się, że chciałaby i ze możemy sobie zrobić reset, będziemy chodzić do lasu (za płotem) i w ogóle 😂 Już się zabrałyśmy za robienie listy rzeczy do zabrania... gdy na drugi dzień sobie przypomniałyśmy, że przecież NIE MOŻEMY NIGDZIE WYJECHAĆ, DOPÓKI NIE WYMIENIĄ PIONU - zalania przecież mamy co i rusz!
Tak że reset odleciał w siną dal 😂
A teraz gładko przechodzimy z kwestii zalań do filmów. Otóż sięgam ci ja któregoś dnia na półkę z filmami, a tu nie mogę odkleić od ściany jednego. To jest ściana sąsiadująca z łazienką i tam na suficie mam bąble takie po zalaniu, ale nie myślałam, że to poszło w dół... Zdejmuję kilka filmów i co widzą moje piękne oczy??!!!
Niektóre musiałam wyrzucić, inne wyjęłam same płytki, a do śmieci poszły tylko opakowania, ale rzecz w tym, że trzeba przejrzeć całość, powycierać jakoś tę ścianę i nie mogę się za to zabrać z obrzydzenia... no i ze strachu, ile tam jeszcze jest zniszczonych. Kuźwa, niech mi teraz dają odszkodowanie za filmy!
Obiecałam sobie, że w tym tygodniu już na pewno wszystko przejrzę, może jutro?





Prze(tutaj wulgarne określenie czynienia mierzwy) ;-) sytuacja z tym pionem.
OdpowiedzUsuńPewnie masz smartfona i laptopa? Jeśli tak, to w miejscach z grubsza cywilizowanych można udostępnić internet ze smartfona komputerowi (laptopowi) z WI-FI (internetem bezprzewodowym):
1. Szukasz w ustawieniach smarfona HOT SPOT w smartfonie i uruchamiasz (czasem trzeba ustawić tam hasło dostępu).
2. Znajdujesz tę sieć w komputerze i łączysz się z hasłem podanym powyżej.
Powodzenia, Nieryba.