Rosja to Rosja i jak coś o niej wychodzi, to muszę mieć. Najpierw mieć :) a za jakiś czas nawet i przeczytać :)
Ta pozycja nie czekała długo, bo kupiłam ją kilka miesięcy temu, aż dziw, że zabrałam się za jej czytanie, bo nrmalnie to co najmniej kilka lat musi się u mnie książka odleżeć.
Szczerze? Taki blurb mnie nie zachęca i nie chodzi bynajmniej o grube słowo (choć czy ja wiem, czy musiało być pierwsze?), ale o to poznałem Rosję jak mało kto - nie chwaląc się oczywiście.
Jakoś lubię więcej skromności - nawet w naszych nieskromnych czasach.
Po co te porównania z innymi piszącymi? Niech tekst broni się sam.
Pisarz.
Aż zajrzałam do internetów.
Ma notkę na Wiki, gdzie owszem, występuje jako pisarz. Niech mu będzie :)
Choć dla mnie, gdy ktoś napisze reportaż z podróży, jest raczej dziennikarzem.
I język jest tu bardzo w stylu siemanko.
Ogólnie: bardzo średnio dla mnie. Autor sobie jeździ, a zwłaszcza chodzi (mogę tylko podziwiać), aczkolwiek nie do końca rozumiem czasem, w jakim celu.
Jeżeli tego nie rozumiem, to chyba czegoś nie udało się przekazać?
Trochę mi to wygląda podobnie, jak ze wspinaniem się w góry - właściwie nie wiadomo, po co to śmiertelne często ryzyko. Mówią - żeby sie zmierzyć z samym sobą.
Tu podobnie. Matecki rusza w 20-kilometrową pieszą wędrówkę (w jedną stronę!), ot żeby iść, dojść i wrócić. I zaznać uczucia szczęścia.
Ale ono jest zrozumiałe jedynie dla niego, nie dla czytelnika.
Znam sama to uczucie szczęścia, gdy gdzieś ruszam i wszystko jest jeszcze przede mną i cieszę się na to, co zobaczę. Ale coś planuję jednak zobaczyć i stąd wypływa radość. Tu odnoszę wrażenie, że dla autora jest ważna wędrówka, nie jej cel. Wolno mu oczywiście, ale to nie będzie interesujące dla czytelnika. Że tak idzie, zmrok zapada, a on też się zapada, w błocie.
Tak jak nie były interesujące te liczne opisy spotkań z alkoholikami i wspólnych libacji. Tak, w Rosji się pewnie nie da inaczej (zresztą Matecki pisze w którymś momencie, że on właściwie nie poznał rosyjskiej inteligencji poza dwojgiem prowincjonalnych nauczycieli), ale TO JUŻ BYŁO. Tyle razy.
Pretensjonalność i megalomania wyziera nawet z tytułu, choć pewnie miał być ironiczny. Autor pokpiwa sobie z innych piszących o Rosji, bo przecież tylko on ma monopol na wiedzę o tym kraju, reszta dziennikarzy nie wychyla nosa z Moskwy i na oczy nie widziała elektryczki i marszrutki. On był wszędzie tam, gdzie inni nie dotarli.
Z każdej książki można wyciągnąć coś dla siebie, więc i tu się znajdzie to i owo. Ale fanką pana Mateckiego nie zostanę.
Początek:
Koniec:
Wyd. Trzecia Strona, Warszawa 2016, wydanie III (!), 335 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 7 września 2017 roku
Są kolejne książki, ale nie ma aparatu. To znaczy przyszedł przed chwilą SMS, że "naprawa zostałą ukończona, należność wynosi 0 zł".
Córka twierdzi, że to wiadomość z automatu - ale ja się już martwię, że nie dało się naprawić i stąd to 0 zł, a nie pomyłka. Ja się lubię martwić na zapas.
Cóż, za 3 godzinki się dowiem, wstąpię tam w drodze do pracy.
A ja tak jakoś wpadłam i zostałam fanką tej książki i twórczości pana Mateckiego! Także tej in spe :))) Tak mnie ta k..., Rosja wciągnęła!
OdpowiedzUsuńZ FB wiem (bo pan Matecki jest moim znajomym na FB), że jest teraz w Kazachstanie, gdzie coś tam robi, chyba jakiś reportaż wcieleniowy. Widziałam zdjęcie na stepie, na koniu, a może na ośle? On napisał też jakąś książkę o swoim pobycie na Uralu, gdzie był członkiem jakiegoś teatru. Ale tej nie znam, niestety.
Wiem, bo internet jest co prawda wielki, ale mały :) widziałam gdzieś Twój wpis na ten temat. I tak to jest, każdy ma swoje zdanie. Ale co to jest reportaż wcieleniowy, to nie mam pojęcia.
UsuńReportaż wcieleniowy to świetna zabawa :)))
UsuńBędzie wtedy, kiery Ty, na przykład, jako osoba wykształcona i zupełnie innej bajki, zatrudnisz się na kasie w Biedronce, a potem opiszesz swojej wrażenia. Tak to mniej więcej wygląda.
Hardcore reportażu wcieleniowego robi jeden niemiecki dziennikarz, który nawet udawał Murzyna i to opisał.
Ja kiedyś w ramach reportażu wcieleniowego bylam w katolickiej przychodni matki i dziecka (czy jakoś tak) i udawałam kobietę w ciąży, którą bije mąż :)))
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńA to sobie przypominam jakąś amerykańską dziennikarkę, która coś tam coś tam udawała przez pół roku... skleroza nie pozwala mi napisać, co konkretnie, ale był taki znany mi z prasy bodajże przypadek :) Tylko nie wiedziałam, że tak się to nazywa.
UsuńA jaki rezultat wizyty w przychodni (katolickiej)? Co poradzili? Dali jakąś receptę?
Swoją drogą napisać, że udawał MURZYNA to niepoprawne politycznie... ciekawe, co by zaproponowali w zamian... bo skoro to niemiecki dziennikarz, to niekoniecznie udawał Afroamerykanina... a z drugiej strony też niekoniecznie Afrykańczyka... słowo daję, ciężki orzech do zgryzienia :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWedług poprawności politycznej - Murzyn w Niemczech to będzie chyba Afroniemiec chyba.
OdpowiedzUsuńPodobno w Rosji już sa Afrorosjanie. Ja nawet znam jednego takiego, prowadzi fajnego vloga na YT pa ruski.
A ja nie jestem poprawna politycznie. Mam słabość do "Murzynka Bambo", wychowałam się na tym, uczyłam się na tym pisać. Jakże to tak, porzucić Murzynka? :)))
Dawaj linka do tego vloga!
UsuńOdpowiadając na pytanie: w poradni katolickiej wsparli mnie dobrą radą i modlitwą ;)))
OdpowiedzUsuńCiekawe... że tak właśnie przypuszczałam ;)
UsuńNie Murzyna, tylko Turka (jeśli masz na myśli Wallraffa), bardzo dobra książka ("Na samym dnie"). Pamiętam fajny reportaż wcieleniowy Hugo- Badera,jak się przebrał za bezdomnego i chodził po eleganckich sklepach typu salon Diora na Nowym Świecie😉
OdpowiedzUsuńTo już łatwiej :)
Usuń