poniedziałek, 11 września 2017

Jacek Matecki - Co wy, ..., wiecie o Rosji?!

Rosja to Rosja i jak coś o niej wychodzi, to muszę mieć. Najpierw mieć :) a za jakiś czas nawet i przeczytać :)
Ta pozycja nie czekała długo, bo kupiłam ją kilka miesięcy temu, aż dziw, że zabrałam się za jej czytanie, bo nrmalnie to co najmniej kilka lat musi się u mnie książka odleżeć.

Szczerze? Taki blurb mnie nie zachęca i nie chodzi bynajmniej o grube słowo (choć czy ja wiem, czy musiało być pierwsze?), ale o to poznałem Rosję jak mało kto - nie chwaląc się oczywiście.

Jakoś lubię więcej skromności - nawet w naszych nieskromnych czasach.
Po co te porównania z innymi piszącymi? Niech tekst broni się sam.

Pisarz.
Aż zajrzałam do internetów.
Ma notkę na Wiki, gdzie owszem, występuje jako pisarz. Niech mu będzie :)

Choć dla mnie, gdy ktoś napisze reportaż z podróży, jest raczej dziennikarzem.
I język jest tu bardzo w stylu siemanko.
Ogólnie: bardzo średnio dla mnie. Autor sobie jeździ, a zwłaszcza chodzi (mogę tylko podziwiać), aczkolwiek nie do końca rozumiem czasem, w jakim celu.
Jeżeli tego nie rozumiem, to chyba czegoś nie udało się przekazać?
Trochę mi to wygląda podobnie, jak ze wspinaniem się w góry - właściwie nie wiadomo, po co to śmiertelne często ryzyko. Mówią - żeby sie zmierzyć z samym sobą.
Tu podobnie. Matecki rusza w 20-kilometrową pieszą wędrówkę (w jedną stronę!), ot żeby iść, dojść i wrócić. I zaznać uczucia szczęścia.
Ale ono jest zrozumiałe jedynie dla niego, nie dla czytelnika.

Znam sama to uczucie szczęścia, gdy gdzieś ruszam i wszystko jest jeszcze przede mną i cieszę się na to, co zobaczę. Ale coś planuję jednak zobaczyć i stąd wypływa radość. Tu odnoszę wrażenie, że dla autora jest ważna wędrówka, nie jej cel. Wolno mu oczywiście, ale to nie będzie interesujące dla czytelnika. Że tak idzie, zmrok zapada, a on też się zapada, w błocie.
Tak jak nie były interesujące te liczne opisy spotkań z alkoholikami i wspólnych libacji. Tak, w Rosji się pewnie nie da inaczej (zresztą Matecki pisze w którymś momencie, że on właściwie nie poznał rosyjskiej inteligencji poza dwojgiem prowincjonalnych nauczycieli), ale TO JUŻ BYŁO. Tyle razy.

Pretensjonalność i megalomania wyziera nawet z tytułu, choć pewnie miał być ironiczny. Autor pokpiwa sobie z innych piszących o Rosji, bo przecież tylko on ma monopol na wiedzę o tym kraju, reszta dziennikarzy nie wychyla nosa z Moskwy i na oczy nie widziała elektryczki i marszrutki. On był wszędzie tam, gdzie inni nie dotarli.

Z każdej książki można wyciągnąć coś dla siebie, więc i tu się znajdzie to i owo. Ale fanką pana Mateckiego nie zostanę.

Początek:

Koniec:

Wyd. Trzecia Strona, Warszawa 2016, wydanie III (!), 335 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 7 września 2017 roku


Są kolejne książki, ale nie ma aparatu. To znaczy przyszedł przed chwilą SMS, że "naprawa zostałą ukończona, należność wynosi 0 zł".
Córka twierdzi, że to wiadomość z automatu - ale ja się już martwię, że nie dało się naprawić i stąd to 0 zł, a nie pomyłka. Ja się lubię martwić na zapas.
Cóż, za 3 godzinki się dowiem, wstąpię tam w drodze do pracy.

13 komentarzy:

  1. A ja tak jakoś wpadłam i zostałam fanką tej książki i twórczości pana Mateckiego! Także tej in spe :))) Tak mnie ta k..., Rosja wciągnęła!
    Z FB wiem (bo pan Matecki jest moim znajomym na FB), że jest teraz w Kazachstanie, gdzie coś tam robi, chyba jakiś reportaż wcieleniowy. Widziałam zdjęcie na stepie, na koniu, a może na ośle? On napisał też jakąś książkę o swoim pobycie na Uralu, gdzie był członkiem jakiegoś teatru. Ale tej nie znam, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, bo internet jest co prawda wielki, ale mały :) widziałam gdzieś Twój wpis na ten temat. I tak to jest, każdy ma swoje zdanie. Ale co to jest reportaż wcieleniowy, to nie mam pojęcia.

      Usuń
    2. Reportaż wcieleniowy to świetna zabawa :)))
      Będzie wtedy, kiery Ty, na przykład, jako osoba wykształcona i zupełnie innej bajki, zatrudnisz się na kasie w Biedronce, a potem opiszesz swojej wrażenia. Tak to mniej więcej wygląda.
      Hardcore reportażu wcieleniowego robi jeden niemiecki dziennikarz, który nawet udawał Murzyna i to opisał.
      Ja kiedyś w ramach reportażu wcieleniowego bylam w katolickiej przychodni matki i dziecka (czy jakoś tak) i udawałam kobietę w ciąży, którą bije mąż :)))

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. A to sobie przypominam jakąś amerykańską dziennikarkę, która coś tam coś tam udawała przez pół roku... skleroza nie pozwala mi napisać, co konkretnie, ale był taki znany mi z prasy bodajże przypadek :) Tylko nie wiedziałam, że tak się to nazywa.

      A jaki rezultat wizyty w przychodni (katolickiej)? Co poradzili? Dali jakąś receptę?

      Usuń
    5. Swoją drogą napisać, że udawał MURZYNA to niepoprawne politycznie... ciekawe, co by zaproponowali w zamian... bo skoro to niemiecki dziennikarz, to niekoniecznie udawał Afroamerykanina... a z drugiej strony też niekoniecznie Afrykańczyka... słowo daję, ciężki orzech do zgryzienia :)

      Usuń
    6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Według poprawności politycznej - Murzyn w Niemczech to będzie chyba Afroniemiec chyba.
    Podobno w Rosji już sa Afrorosjanie. Ja nawet znam jednego takiego, prowadzi fajnego vloga na YT pa ruski.
    A ja nie jestem poprawna politycznie. Mam słabość do "Murzynka Bambo", wychowałam się na tym, uczyłam się na tym pisać. Jakże to tak, porzucić Murzynka? :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiadając na pytanie: w poradni katolickiej wsparli mnie dobrą radą i modlitwą ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie Murzyna, tylko Turka (jeśli masz na myśli Wallraffa), bardzo dobra książka ("Na samym dnie"). Pamiętam fajny reportaż wcieleniowy Hugo- Badera,jak się przebrał za bezdomnego i chodził po eleganckich sklepach typu salon Diora na Nowym Świecie😉

    OdpowiedzUsuń