piątek, 26 lutego 2021

Tôn Vân Anh i Monika Utnik-Strugała - Xin Chào! Wietnam dla dociekliwych

Dla dociekliwych dzieci, dodajmy. Ale co tam, mnie Wietnam pociąga, więc sobie pożyczyłam. Lepsze to niż nic. Bo coś mi się wydaje, że o Wietnamie nie mam żadnej książki (skandal!).

Znalazłam dużo ciekawych informacji, więc - jak widać na załączonym przykładzie - niektórzy dorośli mają ogląd świata na poziomie dziecka 😄 

No i odkryłam, że nazwa wietnamskiego targowiska w Pradze - Sapa - coś znaczy, w sensie, że Sa Pa to znane wśród turystów miasto na północy, słynne z malowniczych pól ryżowych na górskich zboczach.

Takie językowe ciekawostki. Wietnamski jest językiem tonalnym, ma sześć tonów i tego przede wszystkim trzeba się nauczyć. Potem już z górki, nie ma deklinacji, koniugacji, czasów. No ale mam wrażenie, że w życiu bym się tej wymowy nie nauczyła.



W pracy już co rano męczę wszystkich pytaniem, czy jedli ryż. Niech się też czegoś nauczą!
Jeszcze przepis na ozdrowienie z przeziębienia. Ja nie dam rady, bo nie mam drewnianego stelaża łóżka, pod którym bym mogła postawić miskę z naparem. Ale Wy może macie?
Początek:
Koniec (tofu nie dość, że w Lidlu nie było, to jeszcze znowu zrobili tam jakieś durne przemeblowanie, nic nie można znaleźć i to w pandemii, kiedy powinno się szybko zrobić zakupy i uciekać; poprosiłam o przekazanie kierownictwu gratulacji z powodu świetnego pomysłu - oczywiście nie wina kierownictwa, grubo wyżej o tym zdecydowano - pewnie ktoś nawet na wysokim szczeblu dostanie premię):

Wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2020, 183 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 25 lutego 2021 roku

 

NAJNOWSZE NABYTKI 

Oj tam, długo wytrzymałam, prawie półtora miesiąca. Gdybym poczekała parę dni, byłoby, że w lutym nic, tylko dopiero w marcu 😎 Ale bałam się, że mi ktoś podkupi to tomiszcze z samego dołu - przewodnik po okupacyjnej Pradze. Nie miałam pojęcia, że to takie wielgaśne i grubaśne, waży chyba z tonę. Na paczce jest zawsze wypisana waga i ja to sobie na wieczną rzeczy pamiątkę fotografuję, ale gdy przyszłam z Fabryki, opakowania już nie było, córka wyniosła. Proponowała mi wprawdzie, żebym sobie zanurkowała w zsypie, ale jakoś nie miałam chęci... mając za sobą ciężki dzień. Taki dzień akuratnie do opisania w przyszłej książce, powinnam zrobić notatki. 

Jednym tylko momentem z tego dnia się podzielę: czekałam na ósemkę, jechały dwa inne, wreszcie przyjechała. Nawet się zdziwiłam troszeczkę, że mało ludzi w środku. Jadziemy! Czytam! Za jakiś czas podnoszę głowę, a tu za oknem taki widok dawno niewidziany, odkąd tylko do roboty jeżdżę - suniemy sobie ulicą Dunajewskiego w kierunku Kleparza. Rany boskie! To nie ósemka, to osiemnastka! A mnie zaraz skasują (bo mam teraz kartę tylko na jedną linię), nawet nie wiem, na ile, ale DUŻO! A gdy już szczęśliwie bezkanarowo dojechałam do Kleparza, musiałam na piechty wracać. Co było udręką, bo taka jestem zmęczona na tym przedwiośniu (jak każdy), że szkoda gadać.

 

A jeszcze się przecież spieszyłam, żeby obiad robić. Pierwszy przepis z Jadłonomii, poleconej przez Teresę. Spaghetti ratunkowe. Raz - dwa i już faktycznie jest. W przepisie był szpinak lub rukola, ja wzięłam roszponkę (moja córka nienawidzi rukoli, ja też zresztą nie przepadam, a szpinakowe kluski były zaplanowane na dzisiaj) i to dobry wybór, tylko trzeba było posłuchać, gdy pisali, że zielonego może być bardzo dużo, bo zwiędnie, a ja dałam tylko pół pudełka. Zniknęło na patelni 😀

 

A teraz jeszcze tak. Raz na kwartał wybieram się do Auchana, kupuję tam zapas płatków jęczmiennych i jakieś drobiazgi, przy okazji miałam teraz poszukać tej kratki dużej do ostygania chleba i może noża, bo z pokrojeniem tego świeżo upieczonego chleba jest problem. Kratki NIE BYŁO. Tylko takie małe okrągłe, jak jedną już mam. W całym wielkim Auchanie nie było. Nigdzie indziej się nie wybieram, więc... kichał Michał. Ale nóż, nóż kupiłam. A przy oglądaniu nabrałam chęci na NÓŻ SZEFA. No dobra, wzięłam i to nożysko - wreszcie będę zaopatrzona jak trza.

No i teraz wyciągnęłam z opakowania i tak sobie pogładziłam czule ten nóż szefa... Jak to było w Brunecie wieczorową porą

Znajomy mnie odwiedził i... znaczy... źle się poczuł. Ale przewrócił się i upadł na plecy. Tak akurat... tak szczęśliwie, że jest nieprzytomny. Znaczy tak nieszczęśliwie, że jest nieprzytomny.

Może nie do końca, jeszcze jestem przytomna, ale krew się leje ciurkiem, więc nie wiem, jak długo. Lewa ręka, serdeczny palec.

Marnie widzę jutrzejszy obiad.

Ach, i jeszcze to. Trzeba być normalnym inaczej, żeby przechodzić całą zimę - z rozpędu - w płaszczyku jesienno-wiosennym, po czym pod koniec lutego się zorientować, zanieść go do czyszczenia (różowy w zimie, ha ha ha), a z szafy wyciągnąć kurtkę zimową. 

Tak, właśnie teraz, gdy upał - nie wahajmy się tak nazwać tych LUTOWYCH temperatur do prawie 20 stopni - osłabia sam z siebie, a co dopiero w puchówce 😂

27 komentarzy:

  1. Osiemnastka! Na mój Kleparz! A potem już trzy minutki i moja Mazowiecka. Ech...nie mam odwagi sprawdzić, czy hotel wciąż istnieje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sprawdzaj. Sprawdzisz, jak już będziesz chciała użyć :)
      I w ogóle witaj, witaj. Stęskniłam się za Tobą. Ale dostałam z FB maila, że coś tam wstawiłaś, więc przynajmniej dowiedziałam się, że żyjesz :)

      Usuń
    2. :))) Żyję, żyję. Ja tęsknię za Tobą na FB! A tu oczywiście zaglądam, ale...nie miałam nic do powiedzenia;) A Kraków wiadomo! Zawsze mnie uruchamia;)

      Usuń
    3. A skoro tak, to te "Dwie ulice", o których było niedawno, znasz?

      Usuń
    4. Nie znam. Ale w bibliotece nie ma(zresztą staram się nie korzystać). No i nie kupuję. I tu naprawdę dzielnie się trzymam.

      Usuń
    5. O żesz Ty! Nie dość, że się trzymasz i nie puszczasz z kupowaniem nowych, to nawet z bibliotek nie korzystasz, no no. Co to jednak znaczy silna wola :)
      Ja dziś u Zacofanego w poście o książkach młodzieżowych z PRL znalazłam jedną, którą mam, a chyba nie czytałam, więc weszła do planu. Mam natomiast już trzy do oddania (a cztery do przeczytania) i pozostaje mi mieć nadzieję, że przedtem nie zamówię niczego :)

      Usuń
    6. Ale do Zacofanego też zaglądam, więc wiem o czym mowa :)

      Usuń
  2. Och,jak ładnie wygląda to danie. Muszę zrobić, dając zielonego zgodnie z przepisem. Nie powinno się śmiać z cudzego nieszczęścia, bo to krwia się leje, no ale jak się nie śmiać,skoro Ty czule piescisz nóż Szefa. Też Ci się amorow przy piątku zachciało ��. Teresa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz mi to mówisz??? Było wołać, gdy brałam go do ręki, kruca!
      Pytam wczoraj wieczorem córki, czy jej nieśmiertelny chleb dzisiaj może być paprykowy - nie, z cebulą. No to będziesz musiała rano wstać i ją pokroić.
      I paczpani, co znaczy łakomstwo - wstała i pokroiła.

      Usuń
  3. Fajna ta książka o Wietnamie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma śmichów!
      To jest seria taka, świat dla dociekliwych. Sprawdzę, czy w biblio mają Japonię :)

      Usuń
    2. To żaden śmiech, tylko japa rozdziawiona z podziwu, że to tak ciekawie napisane :D (chociaż iliustracje mojego podziwu nie budzą).

      Usuń
    3. Ilustracje istotnie nie wzbudziły mojego entuzjazmu. Uważam zresztą, że ze względów poznawczych - a taki przecież ma cel ta książka - byłyby lepsze fotografie.

      Usuń
  4. Nie wiem czy Ty w ogóle sypiasz, taka aktywność godna młodej kobiety:-)
    Ciekawe, czy artykulacje głoski "a" wysysają z mlekiem matki czy uczą się jak wszystkiego innego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sypiam bardzo źle, ale wpływu na moją aktywność to nie ma, bo póki co, w nocy nie wstaję DZIAŁAĆ :) Natomiast boję się pospać sobie dłużej w weekend (że mnie głowa rozboli) i zrywam się jak ta głupia o siódmej.

      Myślę, że przebywając z matką przez cały okres niemowlęcy mają już "zakodowany" sposób wymowy, a gdy zaczynają mówić, naśladują ją po prostu.

      Usuń
  5. Podziwiam ludzi, którzy zagłębiają się w języki Wschodu. Dla mnie to całkowicie nieosiągalne! Z łatwiejszymi sobie poradzić nie mogę! ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też podziwiam! Znajomy z FB, który mieszka w Barcelonie, mówił, że jego córki uczą się koreańskiego i że jest to dość modne :)

      Usuń
  6. Ponad 15 lat temu miałem przyjaciółkę pochodzenia wietnamskiego i czasami starała się nauczyć mnie kilku zwrotów w języku wietnamskim. Otóż muszę powiedzieć, że wymowa jest OKROPNIE TRUDNA! Ten sam wyraz czy zwrot może mieć wiele znaczeń, w zależności od tonacji. Gdy powtarzałem po niej krótkie wyrazy, zazwyczaj albo nic nie rozumiała, albo wychodziło kompletnie coś innego, bo nie użyłem właściwej tonacji—i przy okazji dotarczałem jej wiele okazji do śmiechu. Wymowa tego języka przypominała bardzo precyzyjną muzykę.

    Podobnie było z językiem koreańskim—pomimo wielu prób, oryginalne imię mojej koreańskiej koleżanki tak kaleczyłem, że poprosiła, abym jednak lepiej używał angielskiej wersji jej imienia... Ale daleko nie trzeba patrzeć—moja obecna angielskojęzyczna partnerka do tej pory nie potrafi poprawnie wymówić mojego polskiego imienia—na szczęście od przyjazdu do Kanady dla Kanadyjczyków jestem „Jack”, co ogromnie ułatwiło mi i innym życie!

    Chociaż uwielbiam muzykę i wielokrotnie próbowałem nauczyć się grać na różnych instrumentach (pianino, gitara, cymbałki, harmonika, trąbka), jakiekolwiek starania z mojej strony były kompletnie i totalnie bezowocne, a moi ‘nauczyciele’, którzy jeszcze niedawno twierdzili, że każdego mogą nauczyć grać, dawali za wygraną (na szczęście ze słuchaniem muzyki nie mam żadnego problemu). Z takim więc tragicznym słuchem muzycznym nie przypuszczam, abym kiedykolwiek był w stanie nauczyć się języka wietnamskiego (czy też innych języków, które wymagają używania podobnej tonacji).

    Sporo moich znajomych spędziło kilka lat w Korei, Chinach lub Japonii, ucząc języka angielskiego. Prawie wszyscy z nich początkowo pragnęli nauczyć się też języków danego kraju, ale oprócz jednego z nich, po kilku tygodniach stwierdzili, iż jest to kompletna strata czasu—postępy były minimalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzasz to, co sobie po cichutku myślę. Co mi z tego, że gramatyka jest prosta jak drut, skoro wymowy nie sposób opanować. Owszem, ludziom się to udaje, ale na pewno trzeba dużo samozaparcia, dużo czasu i dużo przebywania z native speakerami.

      Usuń
  7. Nie, już chyba nie zacznę poznawać wietnamskiego. A chciało by się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, tyle rzeczy by się chciało, a czasu coraz mniej...

      Usuń
  8. Cały czas przeglądam blog. I to jeszcze raczej trochę potrwa :)

    Mam pytanie. Gdzieś tam dojrzałam "Maga" Johna Fowlesa. Jakie jest Twoje zdanie na temat tej książki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Maga" czytałam w czasach studenckich, był to wtedy wielki hit, mój mąż był na punkcie tej książki mocno zakręcony. Na mnie nie zrobiła wtedy aż takiego wrażenia. Zresztą myślę, że dużo osób czytało ją ze względu na tzw. momenty :)
      Myślę, żeby kiedyś do niej jeszcze wrócić, zobaczyć, jak wypadnie w moich oczach teraz, ale nie palę się...

      Usuń
    2. Mnie na "momentach" nie zależy ;) Wykreślę go z listy ,bo raczej jednak nie dla mnie.

      Usuń
  9. Trzeba chyba mieć słuch absolutny i pamięć doskonałą, żeby taki język opanować. Dla mnie poza
    zasięgiem :( Przepis na tofu wypróbuję chętnie. Jeśli dobrze pamiętam - "Mój przyjaciel słoń" też był o Wietnamie (pół wieku temu miałam w rękach).
    Dawno temu, gdy autobusy pospieszne miały oznaczenia literowe wsiadłam w J zamiast w U jadące na Ursynów, a noc była i zimno... klęłam jak dziś gdy włączę tv...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak też twierdzi Jack, to chyba kwestia słuchu.
      "Mój przyjaciel słoń" :) coś mi mówi ten tytuł, muszę sprawdzić :)
      Takie pomyłki mogłyby mieć walor poznawczy hi hi... gdyby nie przytrafiały się w złym momencie!

      Usuń
    2. O to chodzi, z reguły dopadają człowieka w złym momencie ;)

      Usuń