czwartek, 5 września 2024

Ernest Larsen - Průjezd zakázán

Nie było lekko. Toteż czytałam ładnych parę dni. Zagmatwana intryga, ale przede wszystkim trudny język. Co wskazuje, że miałabym ten czeski też podciągać, a nie angielski i angielski 😉 

Jak przerwałam kurs (z czterech powodów, co jeden to lepszy) to nawet założyłam zeszycik: podzieliłam stronę na dwie połowy, z lewej miałam wpisywać zdania po czesku - brane z internetu albo z książek - a z prawej tłumaczenie po polsku i założenie było, że będę ćwiczyć sobie tłumaczenia w te i we wte. Taaaa, założenie... nie będę go teraz szukać, żeby zobaczyć, ile tych zdań wpisałam, ale chyba nie zapełniłam nawet pierwszej strony 🤣

W przypadku książki Larsena nie pomogło nawet to, że wydawnictwo bardzo uprzejmie zamieściło na początku streszczenie. Jak z Bareji, z Bruneta wieczorową porą, gdzie speakerka w telewizji przed projekcją kryminału opowiada jego treść. Do końca 🤣


Ernest Larsen nie był tłumaczony na polski i nawet ciężko mi znaleźć jakieś informacje, co tam jeszcze popełnił. Zdaje się, że żyje, urodzony w 1946 roku. Jest krytykiem, pisarzem i filmowcem. Za tę to właśnie powieść zyskał w 1981 roku nagrodę Edgara Allana Poe oraz coś o nazwie New York Times Notable Book of the Year. I to by było na tyle. Pokolenie lat 60-tych, co jest zresztą leitmotivem powieści.

Bohaterka, zarabiająca na życie taksówkarzeniem, ale aspirująca do zostania pisarką,  niedawno rozstała się z partnerem dziennikarzem. Właśnie spotkali się na obiedzie, może jednak nie wszystko jest stracone? Hoyt jest zaaferowany śledztwem dziennikarskim w sprawie rzekomego samobójstwa młodej kobiety, pracującej dla pewnego kongresmena. No i oczywiście zostaje zabity ("nieszczęśliwy wypadek"), a Emma po prostu chce się dowiedzieć, dlaczego. Tylko tyle i aż tyle. Czyli wystawia się sama na "przypadkową" śmierć.

W tle Nowy Jork lat 70-tych ze wszystkimi problemami społecznymi i politycznymi, a korzenie zła sięgają właśnie lat 60-tych i ówczesnego ruchu antywojennego (Wietnam). 

Początek:


Koniec:


Wyd. Edice Spirála, Praha 1989, 190 stron

Tytuł oryginalny: Not a Through Street

Przełożył z angielskiego na czeski: Jiří Sirotek

Z własnej półki (kupiona za 5 koron 12 sierpnia 2024 roku)

Przeczytałam 3 września 2024 roku


We wtorek nadszedł wreszcie wyczekiwany mail ze Spółdzielni, łaskawie pozwalają na 2-miesięczny okres próbny, po czym zadecydują o dalszym funkcjonowaniu i ewentualnej zmianie lokalizacji. Dostałam skrzydeł! Zwłaszcza, że biblioteczka się przyjęła, zdjęcie z wczoraj - moje tam może są dwie, trzy książki, resztę ludzie przynieśli.


Ale byłoby zbyt pięknie, prawda?

Idę podzielić się radosną nowiną z panią z kiosku obok i tu BAM spada bomba na łeb. Pani z kiosku sobie strzeliła w stopę. Bo teraz ludzie nie kupują u niej, tylko biorą za darmo z biblioteczki. 

Jest to szukanie kozła ofiarnego li i jedynie, oczywiście. Bo o tym, że interes idzie kiepsko i ona musi do niego dokładać, to słyszę od dawna przecież. Teraz okazuje się, że to z mojej winy od tygodnia... I że ona jak nie będzie miała tego kiosku to już w ogóle nie wyjdzie z domu, a w jej wieku nikt jej nie chce do innej pracy. 

I tak. Teraz chodzę bokiem, a na kontrolę do biblioteczki lecę po zamknięciu kiosku. Bo nie wiem, jak rozwiązać ten problem.


NAJNOWSZE NABYTKI

Tymczasem a to ja a to córka moja ciągle coś z miasta przywleczemy 😂 Tylko tego Jurewicza wzięłam z "własnej" biblioteczki, nie wiem, kto zacz, przekonam się. Tak, bo ja to wszystko kiedyś przeczytam! 

 

Nie wiem, czy mam Dąbrowskiej opowiadania, wzięłam więc do sprawdzenia. A tych Siedmiu z poczuciem humoru to opowiadania humorystyczne różnych autorów, nawet teraz to zaczęłam, żeby się oderwać od roboty. Niemiecki w ramach gromadzenia zapasów na przyszłość, na razie jednak angielski, tak?

 

Niedziela: 5.162 kroki - 2,6 km

Poniedziałek: 10.211 kroków - 5,3 km

Wtorek: 9.208 kroków - 4,6 km

Środa: 7.591 kroków - 4,3 km

29 komentarzy:

  1. To ktoś kupuje książki w kiosku?? No nie wiem, nie wiem.
    Pawlikowska hmmm.

    A tak poza tym to serce roście, że tak się biblioteczka przyjęła (myślę, że wszędzie by się przyjmowały, gdyby KTOŚ organizował).
    Ha, w niedzielę i wczoraj zrobiłam więcej kroków (choć nadal poniżej 10000)
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym też powiedziała, że serce ROŚCIE 😍
      A co z tą Pawlikowską? Bo ja nie znam kobiety, tylko wiem, że istnieje 😁 Wzięłam, bo niemiecki. A kiedyś też gdzieś wzięłam, bo hiszpański. Więc mam już dwie czekające 😂
      Wczoraj ponad 10 tys.! Ale już ledwo powłóczyłam nogami, bo to wieczorem.

      Usuń
  2. No super wiadomość!
    Jeszcze nie widziałam, by ktoś kupował książki w kiosku, sama tez nie kupowałam...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, że bywało, że kupowałam (nie w tym kiosku akurat) - to było, gdy zaczynała wychodzić jakaś seria i pierwszy tom był za grosze 😂 na przykład Christie.

      Usuń
    2. a tak, na dworcu kiedyś kupiłam z jakąś gazetą, ale czcionka mała a papier paskudny!

      Usuń
    3. To chyba zależy od serii akurat?

      Usuń
  3. Probowalam znalezc cos o tym Larsenie I niewiele tego. Nie ma niczego ani w bibliotece, ani w ksiegarni. Z internetu dowiedzialam sie, ze mieszka w NY I pisze artykuly do magazynow. Wciaz nie wiem jakie robi filmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, nic o nim nie wiadomo konkretnego. Jak już Ty nie znalazłaś, to nie ma 😁

      Usuń
  4. Ale jakie książki można kupować w kiosku? Czy u Was są jakieś magiczne kioski, gdzie i prasę i literaturę można kupić? Choć trochę Pani z
    Kiosku mi żal, doskonale rozumiem jak to jest, gdy nie ma żadnej motywacji do wyjścia z domu. Myśle, że ten słaby interes wynika z innych uwarunkowań niż pojawienie się biblioteczki plenerowej. U mnie w ostatnim okresie zniknęło z 10 kiosków, a u nas biblioteczek pod chmurką brak 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzw. literatura dla kobiet po 9,90 zł - takie przynajmniej widziałam u niej. Albo jakieś dla dzieci. Może ma tego więcej i jak się zapyta, to wyciąga, nie wiem.
      Na pewno kioski znikają nie z powodu biblioteczek plenerowych: ludzie nie kupują gazet poza niedobitkami, tymi, którym emerytura pozwala na jakiś tygodnik, a tak to piątkową gazetę z programem tv... biletów już nie sprzedają... idą papierosy, ale też nie w kosmicznych ilościach, bo przecież są w każdym sklepie i jak ktoś robi zakupy w spożywczaku to i papierosy weźmie... widzę tam stojące szeregi płynów do sprzątania etc. - od jak dawna stoją, nie wiadomo...
      Osiedle się starzeje: zostają sami emeryci, a po nich przejmują mieszkania młodzi, ale ci czytają prasę w internecie raczej.
      Kiosk jest taką opcją awaryjną, wyskoczyć po coś, o czym się zapomniało. Ja osobiście nic tam nie kupuję. Wcześniej brałam dwa tygodniki dla Ojczastego, ale gdy już nie widział druku, przestałam.

      Jest nawet konkurencja w postaci kiosku z drugiej strony tego długiego bloku i mówiła, że tam zarabiają, bo są szkoły i przedszkola bliżej i dzieci kupują picie i słodycze. Czy faktycznie tak zarabiają - kto wie?

      Usuń
  5. Ja szczerze mówiąc od lat niczego w kiosku nie kupiłam, no bo co? Bilety w autobusie lub biletomacie, gazet papierowych nie czytam, a jesli już czaaaasem coś, to kupuję w Empiku. Papierosów nie palę. Nie wiem, co tam jeszcze można by kupić🤔
    No niestety kioski znikną, jak panie od repasacji rajstop... koło mnie jest jakiś jeden niedobitek, emeryci tam Superaka albo Fakt kupują
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kioski Ruchu to była kiedyś instytucja, stało się w kolejce, pamiętam też zakładanie teczki, gdzie kioskarz odkładał czasopisma... ech, było minęło.

      Usuń
    2. Ja pamiętam bieganie po wszystkich okolicznych kioskach w poszukiwaniu plakatu Drupiego, bodajże w Dzienniku Ludowym😆 w końcu się udało, co to była za radość! [Btw zerknęłam teraz na niego na YT, całkiem nieźle wyglądał. I ma po 7 mln wyswietleń].
      W moim (wielkim) bloku był na dole kiosk, kupowało się tam mydło i powidło, np. rajstopy, zeszyty i gumy do żucia lukrecjowe (uwielbiałam).
      Eh...
      Agata

      Usuń
    3. Plakatu Drupiego... oj 🤣
      Przypomniało mi się, że w inkryminowanym kiosku kupiłam kiedyś czekolady Studenckie, bo się zorientowałam, że je ma, więc po co wozić ciężary z Pragi 😂 (w ramach souvenirów do pracy)

      Usuń
  6. mnie ten kryminał filozoficzny z owcami zaintrygował, bowiem jestę fanką Leoni Swann i jej owiec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem go ciekawa.
      Nie wiem, kiedy ja to wszystko będę czytać... ale zima przecież idzie, nie?

      Usuń
    2. To zacznij od tych owiec 😃 proszę

      Usuń
  7. To ten kiosk jest czynny? Myślałem, że od dawna zamknięty i dlatego obsmarowany razem z tymi drzwiami obok :D

    Pani trzeba było zwrócić uwagę, że przecież używanych książek nie sprzedaje. Taka biblioteczka to raczej dla niej korzyść - ktoś przyjdzie sprawdzić, czy nie ma nic ciekawego wystawionego, nie znajdzie, to może przy okazji do kiosku zajrzy i kupi krzyżówkę, czy co tam.

    Druk w tym kryminale wygląda na mocno drobny. Dzisiaj się męczyłem na dodatkiem do Rzeczpospolitej Plus Minus w bibliotece drukowanym podobnie małą czcionką. Koszmar, a nie przyjemność z lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcie z poprzedniego postu robiłam po 19.00 czyli po zamknięciu kiosku. Teraz też tak chodzę późno, żeby uniknąć spotkania i niewygodnej rozmowy 😂
      Że obsmarowany to nic na to nie poradzisz. Obsmarują pod osłoną nocy wszystko i wszędzie.

      Na logikę nie ma co liczyć w tej dyskusji, bo jak ktoś już sobie wbije do głowy czyjąś winę, to się tego trzyma. Nie wiem, czy będzie się skarżyć do spółdzielni? Jeśli, to do niej (spółdzielni) będzie należał ruch, skoro pisali o ewentualnej zmianie lokalizacji. Ona sama wspominała, że tego dnia byli "obaj prezesi" (nie wiem, o co kaman, może prezes i wiceprezes, nie mam znajomości w tych kręgach 😂) oglądać. Czy już wtedy coś im napomknęła, nie wiadomo.

      Kiedyś zgarnęłam z wystawki parę tych dodatków, do Rzepy ale gdzieś leżą nietknięte, no bo nie ma czasu 🤣 Faktycznie mają małą czcionkę. Książka była w miarę, choć NIEWĄTPLIWIE powinnam się zaopatrzyć w bryle!

      Usuń
  8. BBM: Pani ponarzekała, bo widać lubi narzekać. Nie ma się czym przejmować. A książkowy punkt żyje coraz bardziej intensywnie - i to się liczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przejmuję się, bo raz że nieprzyjemnie mieć świadomość, że ktoś cię obarcza jakąś winą, a dwa, że to miejscowe Radio Erewań i nie mam zapotrzebowania na obrabianie mi dupy 😂
      Wczoraj wieczorem ktoś znowu dostarczył tomiszcza 😍 Żyje!

      Usuń
  9. Ja nie przejmowalabym sie kioskarka tym bardziej ze jej interes nie idzie dobrze od jakiegos czasu a nie od chwili Twej biblioteczki. Ksiazki nie sa tanie i w dodatku na ogol takim towarem jednorazowego uzycia wiec dobrze ze dzieki Twemu pomyslowi ich zycie jest przedluzone.
    Mocno gratuluje biblioteczki - wielu ludziom sluzy, sprawia przyjemnosc i to sie liczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jest jednak w pewien sposób nieprzyjemnie na duszy, więc - na razie, nie znalazłszy lepszego pomysłu - omijam kiosk w godzinach otwarcia 😕

      Usuń
  10. Gratuluję - biblioteczka żyje :)
    Mam nadzieję, że pozytywnie przejdzie okres próbny.
    Narzekania kioskarki rozejdą się po kościach.
    Ale, ale... ilość kroków mocno spadła :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spadła w porównaniu z Pragą? 😉
      Teraz, gdy chodzę na Fabrykę (co potrwa, myślę, do połowy października), trudniej znaleźć czas, niestety.

      Usuń
  11. Gratuluję świetnego pomysłu z biblioteczką! Zażalenia kioskarki mnie trochę rozśmieszyły, bo zazwyczaj tego rodzaju bezpłatne książki nie konkurują z nowymi pozycjami… Ale zawsze znajdzie się powód do narzekań, prawda? Chociaż muszę przyznać, że dzięki coraz liczniejszym sklepom z używanymi rzeczami, które zazwyczaj posiadają wiele półek (a nawet oddzielnych pokoi) z książkami (i to często naprawdę cennymi i unikalnymi), nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w “normalnej” księgarni i kupiłem w niej książkę. Może 10 lat temu-jeżeli nie więcej.
    A na marginesie… swego czasu wystawiłem w moim biurze dwa pudełka książek (zamiast je zanieść jako donacja do “Thrift Shop”), 80% było po angielsku, 20% po polsku. Niestety, mało kto się pokusił na nie i w rezultacie i tam musiałem potem je zawieźć do “Salvation Army” lub podobnego sklepu.

    Ostatni raz w kiosku “Ruchu” byłem w listopadzie 1981 roku. Pamiętam, jak się często ustawiały długie kolejki, aby kupić tygodnik “Solidarność” czy inne ciekawe gazety. Również świetnie pamiętam tzw. “teczki”, do których kioskarki wkładały klientom gazety. Koło mojego ogólniaka był EMPIK, w którym czasami, przy dużej dozie szczęścia (i trafienia na dobry humor sprzedawczyni), można było kupić niemiecki magazyn “Bravo” oraz inne zagraniczne magazyny lub gazety. Czasem kupowałem “Czerwony Sztandar”--dziennik w języku polskim, wydawany w Wilnie na Litwie. Poza tym, że strasznie śmierdział (tak, druk/papier bardzo brzydko pachniały i do tego brudziły ręce), można było się pośmiać z drukowanych tam tzw. “wiadomości”--a przy okazji współczuć mieszkańcom Litwy makabrycznego poziomu prasy!

    Nie wiem, co obecnie sprzedaje się w kioskach, ale faktycznie gazety w formie drukowanej kończą się, ja je niezmiernie rzadko kupuję, jako że codziennie rano otrzymuję w mojej poczcie e-mail ogromne wydanie “The Wall Street Journal” w formacie .PDF, a do tego masa wiadomości jest nadal dostępna bezpłatnie na Internecie.

    Pawlikowskiej “Blondynka na Językach” posiadam (język hiszpański), nawet spędziłem kilka godzin słuchając nagrania i wertując jej książkę. Ogólnie mi się podobała. Zawsze staram się tego języka poduczyć przez wyjazdem na Kubę; jako że nie byłem w tym kraju od ponad 4.5 roku, jakoś nie miałem bodźca do studiowanie tego języka… Niemniej jednak bardzo pragnąłbym się go nauczyć, tym bardziej, że on się staje coraz bardziej popularny w USA, a nawet w Kanadzie (chociaż będąc w USA Amerykanie są zwykle przekonani, że u nas prawie na równi z językiem angielskim posługujemy się językiem francuskim-co jest kompletną nieprawdą!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei pamiętam radzieckie pisma w kiosku, Ogoniok i inne tytuły, których nazwy uciekły mi z pamięci.
      Nawet - chyba to było w liceum - miałam pomysł, żeby zacząć zbierać zagraniczne gazety, że niby po jednym egzemplarzu każdej 🤣 Nie za daleko doszłam... chyba zdobyłam jeszcze egzemplarz L'Humanité, bo to się czasem trafiało w kioskach...

      Sprawdziłam teraz, czy mój hiszpański Pawlikowskiej jest zaopatrzony w płytkę (bo pochodzi ze Śmieciarki, więc nigdy nie wiadomo), ale jest. Jak skończę tę umowę na Fabryce zrobię Plan Zasadniczy na Resztę Życia: między innymi kolejność języków do nauki 😁 Myślę, że drugi będzie niemiecki, a trzeci hiszpański właśnie. Byle dożyć następnych 🤣

      Usuń
  12. Ja za to kupowałem angielską gazetę "The Morning Star", wydawaną przez... Partię Komunistyczną Wielkiej Brytanii! Jednakże można było się z niej dowiedzieć więcej, niż z naszych gazet, m. in. o inwazji ZSRS na Afganistan (nota bene, jak się okazało, gazeta była kompletnie finansowana przez Kreml i gdy się skończył Związek Sowiecki, również skończyły się jej subsydia i przestała się ukazywać).

    Niemiecki z pewnością w Polsce to po angielskim jest językiem nr 2-właśnie dostałem od koleżanki przebywającej nad morzem wiadomość, że tam jest masa Niemców. W Kanadzie znajomość języka niemieckiego byłaby praktycznie nieprzydatna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na The Morning Star chyba nie trafiłam wówczas 😁
      Mam kuzynkę w Hamburgu i jakoś nie mogę się do niej wybrać, bo mnie właśnie brak języka odstrasza. Nasze rozmowy po angielsku to dla mnie jeden koszmar 😂
      Jej ojcem był brat Ojczastego, wywieziony za młodu na roboty i tam pozostały. Rozwiedli się z żoną i kuzynka dopiero po jego śmierci (i matki, a nie miała rodzeństwa) zaczęła szukać korzeni i przyjeżdżać do Polski.

      Usuń