poniedziałek, 30 czerwca 2025

Sempé, Goscinny - Le petit Nicolas a des ennuis

Córka pożyczyła z działu obcojęzycznego na Rajskiej dwa Mikołajki, skusiłam się na jednego z nich. Mikołajek ma kłopoty po naszemu. Zdjęcie czytelnika było w środku 😉

I wiecie co? Jak się to czyta teraz, w poważnym wieku (i w XXI wieku), to okazuje się, że to jest jedna wielka przemoc domowa i fizyczna i co gorsza psychiczna.  Coś strasznego. 

Z tym, że śmieję się z tego; nie chciałabym zostać źle zrozumiana - dostrzegam problem, ale wiem, że tak kiedyś było i nie ma się co oburzać.  

Jakie to szczęście, że Mikołajka pokochało się dawno temu, gdy nie było nic dziwnego w tym, że rodzice wymierzają klapsy dziecku (najłagodniejsza kara to pozbawienie deseru - dziś może byłoby to działanie prozdrowotne - lub wcześniejsze pójście spać), bo się samemu je dostawało. Ach, ten strach przed powrotem mamy z wywiadówki 😁 

Niemniej jednak zastanawiam się, kiedy podniosą się głosy, że Mikołajki należy wycofać z księgarń i bibliotek! 

Początek:

Koniec:

Wyd. Éditions Denoël 2000, 135 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 29 czerwca 2025 roku 


Skończyła mi się jakiś czas temu karta na tramwaj i w wyniku pewnych obliczeń muszę czekać z nabyciem kolejnej do 4 lipca (generalnie chodzi o to, żeby nie płacić za pusty okres, gdy będę w Pradze). Nie mogę się więc na razie udać do bardziej oddalonych bibliotek po wakacyjne lektury polecone przez Was. 

W ogóle taki leń mnie ogarnął (wakacyjny? a może trochę depresyjny? nie doczekam chyba tego wymarzonego czasu, gdy zostaniemy z córką we dwie), nic mi się nie chce, ani nawet porządków z tymi stosami do knihobudki zrobić. Nic nic nic. Nie umiem się zdobyć na powrót do lekcji angielskiego. I po co ja to wszystko zgromadziłam (nie tylko do angielskiego, ale i do niemieckiego na potem i różne inne). Tak jest teraz w lecie, co dopiero będzie na jesieni? Weźcie coś poradźcie..

I jeszcze różne niepowodzenia... Ten odkurzacz, o którego nabyciu donosiłam z satysfakcją... Satysfakcja minęła, gdy go zapragnęłam opróżnić z zebranego kurzu i śmieci: otwarłam pojemnik, ale go nie umiem zamknąć z powrotem. Mam wszystko wyczyścić i oddać w sklepie, że rezygnuję? 


Ta górna część powinna się dokręcić - ale kręci mi się w kółko. Czemu wszystko mi wbrew???

sobota, 28 czerwca 2025

Petr David, Vladimír Soukup, Zdeněk Thoma - Praga

To albumowe wydawnictwo było w ostatniej dostawie Szyszkodara, jasnym jest, że wyciągnęłam w pierwszym rzędzie i zawłaszczyłam. Jest to tłumaczenie czeskiego wydania, ale wiecie, co jest śmiesznego? Nie ma nazwiska tłumacza!

Jako przewodnik to się za bardzo nie przyda - pomijając gabaryty - nie podaje lokalizacji omawianych miejsc/zabytków. Zabrałam się za lekturę od deski do deski z myślą zobaczymy, czy znajdę coś nowego. I co? Tak. Jakieś Kozie Grzbiety. Tam ani nie byłam, ani się nie wybierałam, nazwa była mi obca. I tak chyba póki co pozostanie, bo chodzić samej po dzikich ostępach, to nie. A z kolei wybrać się z Věrą oznacza skazać się na śmierć z wyczerpania, ta kobieta ma kondycję 😂



Ze wstępu proponuję ostatnie zdanie pierwszego akapitu. Chyba muszę wykuć na pamięć i nim odpowiadać na niezliczone pytania ale jak to, znowu do Pragi, dlaczego, po co 🤣 No tak to już jest, kogo Praga złapie, tego nie puści.

 

Nie jest tak, że wszędzie już byłam (uuu, co to to nie), ale tak jak ten pałac Michnów: widziałam z zewnątrz, środka nie znam. Ten akurat pojawił się w tym roku na Open House i nawet miałam go na liście rezerwowej, ale nie zdążyłam. 


Natomiast do Zbraslavskiego zamku wybierałam się całkiem poważnie w zeszłym roku na wyprawę, też nie wyszło, ale powinnam mieć gdzieś notatki sporządzone na tę okoliczność (jak dojechać, czego szukać), więc może teraz w sierpniu? Poza tym wypisałam sobie parę drobiazgów (na przykład w zeszłym roku pojechałam pociągiem - pamiętna to podróż, bo okazało się, że należy wcisnąć guzik, żeby na tej stacji pociąg się zatrzymał, a ja nie wiedziałam - na stację meteorologiczną, a nie wiedziałam, że tam też jest zamek, z czego wyniknie powtórka). Tak więc album Praga spełnił pokładane w nim nadzieję, nawet, gdy ktoś będzie w Pradze po raz siedemnasty 😂 

Wyd. Świat Książki, Warszawa 2006, 208 stron

Tytuł oryginalny: Skvosty Prahy 

Z własnej półki

Przeczytałam 27 czerwca 2025 roku

 

Wakacje. Cóż znaczy to słowo dla emerytki?

A jednak 😁 Pozostaje nazwą czegoś niespodziewanego, czegoś innego, czegoś, co może odmieni całe życie? W dzieciństwie wyjazd na kolonie, a potem na wczasy z rodzicami i bratem. To zostaje gdzieś głęboko ukryte, te emocje i oczekiwania... 

Dziś mogę jedynie wracać do wakacyjnych książek czy filmów. Tak mnie naszło nostalgicznie, gdy przed chwilą przeczytałam post na Starych polskich książkach o lekturach na wakacje. Chyba muszę sobie zrobić listę 🤣 I co tam, że po raz enty!

PS. Praga nie jest wakacjami, Praga jest spełnianiem marzeń na raty, to zupełnie co innego.

Tymczasem oglądam te filmy (z wakacjami nie związane) z listy pięćdziesięciu, polecam przy tej okazji Nasze miejsce na ziemi (The Biggest Little Farm). Inna sprawa, że wchodząc na stronę z filmami ciągle coś nowego odciąga moją uwagę albo ktoś z Was u siebie poda tytuł i tak mnożą mi się zapisane w przeglądarce linki, a końca temu nie widać. Ja nie chcę umierać!

Ostatnio zauważyłam kilka dodanych filmów rumuńskich i napaliłam się, po czym odpalam pierwszy, bo miał zachęcający tytuł w rodzaju Brygada kryminalna wkracza do akcji (na ile zrozumiałam po rumuńsku)... cóż się okazuje, nie ma dostępnych ŻADNYCH napisów, nawet rumuńskich... fajnie, że ktoś tam to wstawił, inni skorzystają, ale ja nie, buuuuu. Teraz się boję resztę tych rumuńskich sprawdzać 😂

DAWAJCIE TYTUŁY WAKACYJNYCH LEKTUR! Młodzieżówek, nie żadnych czytadeł na plażę 😂

Wakacyjnych filmów też! 

Zacznę od najbardziej wakacyjnego tytułu ever: Kapelusz za 100 tysięcy. Plus seriale Wakacje z duchami czy Podróż za jeden uśmiech

Córka ostatnio odkryła, że istnieje film według powieści Niziurskiego - tyle że NIGDZIE go nie ma. Nazywa się Tajemnica starego ogrodu, a chodzi o książkę Awantura w Niekłaju.

Ale ale - słuchajcie: zajrzałam wczoraj na półkę z gratisami w Jordanówce, a tam cały stos malutkich książeczek. Przyglądam się - opracowania lektur. Studiuję tytuły - a tam obok Mickiewicza etc. i takie:

Gały wytrzeszczyłam  i te trzy zabrałam, z ciekawości, że się zapoznam 🤣 Analiza i interpretacja kryminałów czy młodzieżówek??? Do czegośmy doszli!

środa, 25 czerwca 2025

Jean d'Ormesson - Pyszne życie Kazimierza

D'Ormessona kojarzyłam jedynie tak jak niżej czyli z Chwały cesarstwa, która była w domu, ale sam tytuł mnie zniechęcał i nigdy do niej nie zajrzałam. Toteż się niewąsko zdziwiłam, gdy zobaczyłam Pyszne życie Kazimierza wśród tych książek wycofanych z biblioteki, a konkretnie gdy przeczytałam opis.

Jak tak, to bierzemy się za czytanie. 

I było ono bardzo sympatyczne. Ponieważ autor, wzorem wielu innych (choć nie potrafiłabym teraz żadnego wymienić), zaraz na wstępie zastrzega się, że to nie on, że to pocztą przyszło - przypuszczam, iż rzecz odbiega od tego, co zazwyczaj tworzył. Tak, ta nieszczęsna Chwała cesarstwa odbija mi się czkawką 😂 Więc nie twierdzę, że od tej pory będę się uważnie rozglądać za innymi powieściami d'Ormessona, co to to nie. Ale zapoznać się z życiem Kazimierza było warto, choć uprzedzam, że momentami trudno ze względu na mocne osadzenie we francuskiej kulturze - chodzi o wspomniane w zajawce dygresje - bywało, że autor rzucał nazwiskami czy faktami, których nie znałam, a przecież wiem nieco więcej niż przeciętny Polak z tego względu, że uczyłam się języka; oprócz regułek gramatycznych podręczniki zawsze przecież wprowadzają sporą dawkę wiedzy o kulturze kraju.

W każdym razie zabawna to rzecz, lekka, elegancka, francuska w stylu. Toteż ją sobie zatrzymuję na razie, mimo wyrwanej kartki tytułowej. 



Początek:

Koniec: 

Wyd. Prószyński i S-ka, 171 stron

Seria: Biblioteczka Interesującej Prozy 

Tytuł oryginalny: Casimir mène la grande vie

Przełożył: ??? (brak kartki)

Z własnej półki

Przeczytałam 21 czerwca 2025 roku

 

Zabrałam się za sporządzanie kajeciku na Pragę i oto skończył mi się klej. W sztyfcie. Ostatni klej przyniesiony kiedyś z pracy 🤣 A przecież muszę mieć w zeszycie listę książek i filmów, bo bym dublety nabywała... Skoczyłam więc do Lewiatana, a tam - klej w sztyfcie 12.99 zł! Matko i córko, nie miałam pojęcia, że to takie drogie 🙄 O nie, myślę sobie. Wezmę zwykły. Dwa były: szkolny i w płynie. Oba za mniej niż 2 zł. Ten drugi to nie wiem, co za jeden (na razie), użyłam szkolnego. Czyli w założeniu takiego, jaki się 50 lat temu stosowało. Ale nie całkiem, strasznie jakiś lejący był i nawet jest różnica widoczna na zdjęciu poniżej, kartki pomarszczył - ten po prawej to zeszyt majowy, jeszcze sztyftowany, widzicie, jaka gładka strona. Tak że chyba w przyszłym roku szarpnę się na sztyft 😁 

Pamiętam z dzieciństwa, gdy w ciągu tygodnia (w roku szkolnym) mieszkałam u babci - a babcia miała parę kur - że gdy potrzebowałam coś do szkoły wylepić, to rozbijało się jajko i białkiem smarowało...

Czym Wy dziewczyny kleicie te Wasze Artżurnale? 



Co prawda wiadomo, że Temu jest be i nie powinno się tam nic kupować, ale lenistwo zwycięża - lenistwo, bo gdyby poszukać, to te same towary znajdą się pewnie i na allegro (ale w gruncie rzeczy co za różnica, tak czy siak chińszczyzna przecież) - i nabyłam wieszaczki na ręczniki. Bo ręczniki często nie mają przyszytego wieszaka, a taka zakichana gospodyni jak ja to sama se nie kupi kawałka tasiemki i nie przyszyje, to mnie przerasta... więc wzięłam na spróbę, skoro samo mi się wyświetliło, bez szukania. Oczywiście dużego kąpielowego ręcznika to raczej nie utrzyma, ale takie do rąk akurat.


No, to się pochwaliłam nabytkiem 🤣 Dorzucę jeszcze, że wczoraj w Lidlu oko moje padło na odkurzacz ręczny czy jak się toto nazywa i aczkolwiek nigdy w życiu nie rozważałam możliwości nabycia takowego, to jednak wzięłam go pod pachę i poszłam z nim do domu...  Okazuje się, że jest to wygodniejsze niż wyciąganie zwykłego odkurzacza i ciągnięcie go do pokoju Ojczastego, gdy jak zwykle naśmieci wszędzie przy jedzeniu 😂 w dodatku nie trzeba do niego kupować worków.

A teraz apeluję do Nieryby, coby zabrał głos w wiadomej sprawie, bo nie wiem, czy napisał ponownie i nie dotarło czy co.  

niedziela, 22 czerwca 2025

Lev Kiršner (Lew Kirszner) - První velký případ

To był dobry zakup - za 5 koron czyli aktualnie 87 groszy (korony podrożały) 😂 W dodatku zakup pamiątkowy, bo pierwszy w antykwariacie niedaleko mojego nowego miejsca zamieszkania w Pradze he he. Pierwszy, ale na pewno nie ostatni! Nawet przy najbliższym pobycie (choć mieszkać będę jeszcze na starym miejscu) zajrzę tam raz czy dwa. Czy trzy 😁 W końcu to niedaleko mojej dietetycznej stołówki. O właśnie, a' propos stołówki, z FB się dowiedziałam o kolejnych TRZECH miejscach w centrum z obiadami po 120 koron (zupa, drugie i deser)! - w szkolnych stołówkach, dostępnych też dla osób z zewnątrz. Tak że w maju 2026 będę wypróbowywać 😉 Mam nadzieję, że do tej pory zapomnę o głupiej diecie...

Ale wracajmy do Kirsznera, bo tak po polsku brzmi nazwisko autora. Wiem dlatego, że wyszedł i u nas w 1960 roku w serii z jamnikiem: polski tytuł to Pierwsza poważna sprawa i jeśli tylko spotkam go na swej drodze, to chapnę aż miło (ino roz, jak mawia Wiola). Bowiem fajny to kryminał jest, choć radziecki 😁

Dwóch młodzieniaszków, przyjaciół od szkolnej ławy, marzących o pójściu w ślady Żelaznego Feliksa (ha ha ha), po zakończeniu odpowiedniej uczelni dostaje przydział do miasta N. na południu ZSRR, gdzie ich szefem w wydziale kryminalnym będzie słynny major Gromow. Żenia i Kola cieszą się na pracę w sowieckim Rio de Janeiro (chyba pod literką N. kryje się Odessa), bo jak port, to może i jacyś szpiedzy? Co prawda na początku zajmują się drobiazgami i głupstwami (we własnym mniemaniu), ale któregoś dnia wreszcie dzwoni telefon z poważną sprawą - zamordowano Wierę Samarinę, żonę ważnego naukowca, pracującego w instytucji, o której się nie dowiemy, co konkretnie robi, tak to jest ważne/poważne 😉 A tu akurat major Gromow wyjechał, więc chłopcy mogą się zająć sprawą sami!

Czesi wydali jeszcze jeden kryminał Kirsznera, z tym, że ponoć dla młodszych czytelników - ale co z tego, wezmę, jeśli się gdzieś przytrafi. 

Początek: 

Koniec:

 


Wyd. Svět sovětů, Praha 1962, 149 stron

Tytuł oryginalny: Первое серьёзное дело

Z rosyjskiego na czeski przełożył: Ondřej J. Sekora

Z własnej półki (kupione 20 maja 2025 roku)

Przeczytałam 17 czerwca 2025 roku

Właśnie doczytałam, że ten drugi kryminał Kirsznera (Zaszyfrowana notatka - Šifrovaná zpráva) to prequel 😁 jego bohaterami są Żenia i Kola w szkolnych czasach, marzący o zostaniu Sherlockiem Holmesem. Ach, muszę to mieć! 

Kirsznera nie znalazłam na rosyjskiej Wikipedii (chyba niemożliwe?), ma za to hasło na czeskiej i tam przeczytałam, że napisał też powieść dla młodzieży Большая перемена - a ja pamiętam taki film. Pamiętam również dlatego, że myślałam, iż tytuł oznacza 'wielką przemianę', a wyszło, że dużą przerwę w szkole 😂

 

Co muszę, czego nie muszę 

W czwartkowy wieczór zadzwonił Szyszkodar z pytaniem, czy jestem w domu i czy chcę nową dostawę. Byłam, chciałam. Auto miał załadowane po dach, więc wzięłam sześć toreb w miejsce zwyczajowych czterech. Odebrał z trzech miejsc.


Pięć wyładowałam, szósta jeszcze dziś stoi pod ścianą 😂

Nawet tego dobra nie przejrzałam dokładnie, odłożyłam jedynie na bok dwa kryminały peerelowskie (Alicja nr 3 Zeydlera-Zborowskiego i Stawka większa niż życie cz.3) i... albumowe wydawnictwo o Pradze sprzed 20 lat, które aktualnie studiuję 😍


Mam nadzieję, że do wyjazdu do Pragi rozładuję te stosy - w sensie powynoszę do knihobudek, ten bałagan jednak nie wpływa dobrze na samopoczucie 😉 no ale co robić. Na razie nic nie wyniosłam, bo Szyszkodar podjechał jeszcze autkiem pod "moją" budkę i załadował ją do imentu, w dwóch rzędach. Ludziska się tam kłębili 😂 teraz już się przerzedziło, ale ciągle pełno; zacznę wynosić, gdy już mało co zostanie.

Ale ale. Odłożyłam też na bok tego Znachora, bo coś mi się plącze po głowie, że Babcia bez mohera może chciała? Albo coś pomyrdoliłam?


W środę pod wieczór nastąpiła taka (mała?) katastrofa - zablokowano mi dostęp do poczty mailowej. Że ze względów bezpieczeństwa. 
Przyczyną blokady jest podejrzenie uzyskania nieuprawnionego dostępu do konta przez osoby trzecie - napisane. Diabli wiedzą, o co chodzi.

Są trzy sposoby odzyskania tegoż. Pierwszy to kontakt tel z Biurem Obsługi Klienta, czynnym w dni robocze do 17.00. Czyli w środę było już za późno, w czwartek i piątek świętowali, w sobotę i niedzielę wiadomo, weekend. Więc muszę czekać do poniedziałku. Ale mało tego, kontakt ma nastąpić z numeru tel przypisanego do adresu... Ja ten adres zakładałam ćwierć wieku temu, jak by kto pytał.

Sposób drugi to kontakt mailowy z adresu pomocniczego przypisanego. Taaa. Nie posiadałam takowego przy zakładaniu, poczta na Onecie była moją pierwszą.

Sposób trzeci to formularz przywracania dostępu. Kliknęłam - i na początek każą przysłać skan dowodu osobistego. No jakoś nie chce mi się.

Tak że - czekam na jutro rano, żeby próbować dzwonić ze stacjonarnego, bo może wtedy przy zakładaniu go podałam.

W międzyczasie dostaję kota, bo z tym adresem są powiązane miliony spraw. I co, jeśli straciłam tę pocztę na amen??? Pewnie dlatego już drugi dzień boli mnie łeb. 

środa, 18 czerwca 2025

Lidia Winniczuk - Zawód, który nie sprawił zawodu

 

Nazwisko Lidia Winniczuk jest mi znane od szkolnych czasów, kiedy to w liceum zaczęłam się uczyć łaciny i najwyraźniej podręcznik szkolny mi nie wystarczał (jakiż on był zresztą beznadziejny!), skoro naciągnęłam rodzicielstwo na kolejny 😁 Poznajecie autora okładki? 

 
 

Książka Zawód, który nie sprawił zawodu trafiła do "mojej" budki z dostawy Szyszkodara. Ten Zbrucz wspomniany na okładce coś mi mówił i myślałam, że to mam, ale okazało się, że pomyliłam z Wzdłuż Wisły, Dniestru i Zbrucza Stanisława Grodziskiego 😂 Tak że - pierwszego tomu wspomnień Lidii Winniczuk nie mam, ale może się gdzieś kiedyś trafi.

 

Książka ma dedykację z 1993 roku. Prof. Marian Plezia też był filologiem klasycznym, a zmarł w 1996, więc oczywiście zastanawia mnie, czy dopiero teraz, po 30 latach, ktoś likwidował jego księgozbiór. 


Ciekawostka taka: między stronice książki była włożona karteczka, zapisana obustronnie przez autorkę, a wyjaśniająca, co jest na okładce. 



Wspomnienia czyta się gładko (choć trochę za dużo tu jest cytowanych prac uczennic, nawet z gazetki szkolnej). Ale przede wszystkim uderza pasja autorki, pasja filologa klasycznego i jednocześnie nauczyciela. Tak, zawód nauczyciela to było kiedyś powołanie. Poczucie misji. Nadal bywa, ale gorzej z szacunkiem dla tej profesji wśród społeczeństwa. 

Dla mnie jednak bardziej interesujące były sprawy osobiste i rodzinne. Gdy czytałam o tym, co się działo w bliższej i dalszej rodzinie, jak wyglądały stosunki autorki z rodzicami, znów chciało mi się płakać (wieczne wyrzuty sumienia, że nie umiałam dojść do ładu z mamą; inna sprawa, że wyszłam z domu na tyle wcześnie, iż w dorosłym życiu widywałyśmy się rzadko, głównie z okazji świąt, i nie było właściwie okazji do naprawienia relacji). To takie piękne, gdy żyje się z rodzicami tak blisko 💚 Lidia Winniczuk nigdy nie wyszła za mąż, nie założyła rodziny, nie wyprowadziła się z rodzinnego domu, twierdząc, że poślubiła pracę. 

 

Początek: 


Koniec:

Wyd. Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1992, 208 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 14 czerwca 2025 roku
 


Pierwsza w życiu wyprzedaż garażowa za mną. Była w niedzielę od 10.00, ja stawiłam się już o 9.45 (bo chciałam jak najwcześniej wrócić i dać śniadanie Ojczastemu), byłam pierwsza, więc na dobry początek dla tej młodej pary sprzedającej MUSIAŁAM coś kupić 😂 Było dużo kartonów z książkami, ale nie starociami, które by mnie bardziej interesowały, tylko powieści z XXI wieku, tak że to olałam i w końcu wybrałam jedynie grubaśne tomiszcze Kuchnia polska. Ramki na zdjęcie za 2 zł nie mogłam nie wziąć 😉 a literki moje i córki na uj mi potrzebne, ale też wzięłam 🤣 Jeszcze nie wiem, co sobie w ten sposób oznaczymy. Tak że takie nabytki.


 

Open House ogłosiło przyszłoroczny termin, więc pędem rzuciłam się rezerwować hotel. Znaczy do tych sióstr z maja. I cóż - mój pokój nie był dostępny, ktoś mnie ubiegł. Będę więc w pokoju 4-osobowym, co oznacza, że będzie więcej miejsca na rozkładanie wszystkiego na łóżkach 🤣 Książek i w ogóle... Czy Wy też jesteście w stanie zagospodarować wszelkie powierzchnie płaskie?

Natomiast rezerwacja na sierpień - bo od razu chciałam - nie wypaliła. Jeszcze za wcześnie, pod koniec roku się zgłosić. Znowu będę się bała, że mnie ktoś ubiegnie.

Tak się nabuzowałam tymi rezerwacjami, że dziś spędziłam cały poranek w czeskim internecie, robiąc plany - na ten sierpień oczywiście. I odkrywając miejsca, gdzie byłam dosłownie o parę metrów, ale jako że nie wiedziałam, że czegoś tam mam szukać, to i nie szukałam 😁 Cały ten poranek zaowocował... jedną zaplanowaną wyprawą. Czasem mam wrażenie, że dłużej się planuje niż potem trwa wyjście 😂


sobota, 14 czerwca 2025

George Meredith - Jaśnie pani i generał

George Meredith, pisarz z epoki wiktoriańskiej. Wygląda na to, że nic innego w Polsce nie przetłumaczono, poza tym uroczym drobiażdżkiem. Na Wikipedii podpierają się Historią literatury angielskiej Mroczkowskiego i nawet pomyślałam, że zajrzę - ale krótka piłka: przecież wyniosłam to do budki 😂 A Jaśnie panią przyniosłam z budki i tamże odniosę, zważywszy na ilość nowych nabytków (patrz niżej) nie ma co zostawiać. Właśnie tak sobie podliczałam: jeśli przeczytam każdego roku sto książek (nie pożyczając z bibliotek) to za dziesięć lat obskoczę tysiąc - ale jak to się ma do całości? Nijak 😂 Wiadomo, że dużo mam już przeczytanych, ale przecież lubię też wracać do niektórych... Bez kozery powiem - NIE ZDĄŻĘ!

O czym Jaśnie pani traktuje, już wiecie z okładki powyżej. Ach, ta męska naiwność 😉 Działa zresztą i w drugą stronę przecież (casus Kalibabka).

Generał w stanie spoczynku znajduje odpowiednią dla siebie "dżentelmeńską rezydencję" i żyłby tam sobie spokojnie, ale oto w sąsiednim domu pojawia się jakaś ekscentryczna arystokratka, a to już wystarczyło, by generał nabrał ochoty, żywiąc szczery podziw dla bogactwa 😉 Lady Camper zdaje się go lekceważyć z góry na dół, co tylko wzmaga uczucia naiwniaka. Jest tak zaabsorbowany swoimi amorami, że nie dostrzega nawet charakteru przypadkowych spotkań swej córki z siostrzeńcem jaśnie pani...

Początek:

Koniec:


Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1977, 94 strony

Seria z kolibrem 

Tytuł oryginalny: The Case of General Ople and Lady Camper

Przełożyła: Ariadna Demkowska-Bohdziewicz 

Z knihobudki

Przeczytałam 9 czerwca 2025 roku



Najnowsze nabytki

Córka się pochorowała i nie wychodzi z domu, tylko mnie gania -  tu jedź książkę oddaj, tam idź odbierz zamówioną. I tym to sposobem zaszłam do Jordanówki, a tam właśnie całe stosy książek do wzięcia - wycofanych z biblioteki.

I co? I oczywiście wyrwane kartki tytułowe! W wielu przypadkach oznacza to, że nawet się nie dowiem, przez kogo i kiedy książka była wydana (chyba, że będę grzebać w internetach). Słów brak...

Niektóre do przeczytania i wyniesienia (Raczek, Kutz, Krystyna Sienkiewicz; te ruskie nie wiem), Henry James do sprawdzenia, czy nie mam, Karol córki, a takoż ten stos młodzieżówek z boku. Nowolipie - dopiero co Agata z Jackiem o tym rozmawiali i bęc 😂 Z paroma pozycjami ubiegła mnie starsza pani, która tam koczowała, odłożyła sobie kilka stosów, nie wiem, jak to zabrała do domu 😂

 

A tu z kolei z budki. Weiser Dawidek na podmiankę, ale najbardziej się ucieszyłam z Agaty Christie, bo tyle się czyta o Pułapce na myszy, że grają ją w londyńskim teatrze nieprzerwanie od ponad 70 lat 😁 



Willa z marzeń

Ponieważ córka pognała mnie również nieco dalej, wracając do domu tramwajem spojrzałam odruchowo na sławetną willę, co to ją chciałam kupić (po wygraniu w totolotka). A tam brama otwarta i stosy klamotów na trawniku przed nią!

Wysiadłam więc na następnym przystanku, poczekałam na tramwaj w odwrotną stronę i hulu babulu. Na podwórku było czterech spoconych panów od mokrej ciężkiej roboty. Opróżniali dom - ktoś go kupił. Oczywiście nie powiedzieli mi, kto oraz jeden z nich rzucił frazą niech pani nie wierzy we wszystko, co ludzie mówią na moją historię, że ponoć staruszka została zamordowana. Co do ceny, śmiali się, że chyba bym musiała trafić w totolotku na kumulację. Ale przyznali, że w środku ruina, a staruszka gromadziła fanty. W każdym razie teoria o tym, że była to własność miasta, upadła - bo by tak szybko ta sprzedaż nie poszła. W ogóle zresztą jakoś bystro przejęte... zastanawia to odgrodzone podwórko jeszcze za życia staruszki... czyżby za opiekę a' la Nawrocki? 😉


Teraz jestem ciekawa, jak będzie przebiegać remont i czy nie daj Boże nie zniszczą zacnego wyglądu willi. Będę oczywiście monitorować!  

wtorek, 10 czerwca 2025

Kazimierz Piechowski - Byłem numerem... historie z Auschwitz

Z knihobudki, ale zastanawiam się, czy zatrzymam. Niby nic nowego, to są tematy przecież opisane tyle razy... ale ciągle tak trudne, tak ciężkie... 

W tym przypadku nie wiem, dlaczego książka figuruje pod jednym nazwiskiem, skoro to wspomnienia trzech osób, trzech numerów. Druga to Eugenia Bożena Kaczyńska (nr 45887), a trzecia to Michał Ziółkowski (nr 1055). Ze wspomnień pani Kaczyńskiej interesujący jest opis wyjazdu po wyzwoleniu z Czerwonym Krzyżem do Szwecji: jak są witane, jak piją kakao z porcelanowych filiżanek, jak przed kąpielą (pierwszą prawdziwą kąpielą od lat) nie chcą oddać swych obozowych skarbów, brudnej szmaty, kromki suchego chleba. Jak dostają kieszonkowe i każda z nich idzie do sklepu kupić bochenek chleba, który potem schowa pod poduszkę.

Jakże to cudownie iść ulicą, nieść chleb i ukradkiem skubać jego pachnącą skórkę. 

Wcześniej byłe więźniarki dostały paczki żywnościowe i oczywiście nie umiały się powstrzymać przed zjedzeniem wszystkiego, co część z nich przypłaciła śmiercią.  

Kiedyś czytałam Leviego i przy tej okazji w komentarzach padło kilka innych propozycji lektur obozowych. Między innymi Moja winnica, którą mam i ciągle jeszcze nie czytałam. 


Początek: 

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2004, 286 stron

Z knihobudki (jednak odnoszę, nie zatrzymuję)

Przeczytałam 8 czerwca 2025 roku
 

 

Odchodząc od ciężkich tematów do lżejszych.

Oczywiście gdy zrobiłam PLAN, że obejrzę tych dwadzieścia parę filmów polecanych w książce Filmy na życie, zaraz zaczęło mnie gryźć, że dlaczego ja muszę, skoro chciałabym teraz coś innego zobaczyć 🤣 Na YT mam zapisanych trochę filmów radzieckich, które mi się przypadkowo (akurat!) wyświetliły, no i dawaj, ja chcę teraz ruskie. Sowieckie, konkretnie. No i dzień po dniu obejrzałam trzy filmy, które oczywiście mam na płytkach, ale kto się do nich dostanie w obecnej sytuacji? Mówię, że oczywiście, bo - wspominałam chyba kiedyś - miałam fazę i nazbierałam ich wtedy jakieś cztery i pół tysiąca 😂 

Gdybym kiedyś miała sporządzić listę powiedzmy stu najulubieńszych filmów, to myślę, że spory procent pochodziłby właśnie z ZSRR. Ale jak mówiłam ostatnio do Psiapsióły z Daleka - wielki kraj, to i wielką ilość filmów co roku produkował (zwłaszcza, że film najważniejszą ze sztuk), więc statystycznie było i więcej takich udanych, zapadających w serce. 

Psiapsióła zresztą guzik o tym wie, bo chyba jedyny film radziecki, jaki widziała, to "Moskwa nie wierzy łzom", zgwałciłam ją kiedyś, żebyśmy wspólnie obejrzały, co oczywiście było męką - tłumaczenie a' vista z jednego języka na drugi - ale czego się nie robi dla uświadomienia ludzi, że fajne 😉 

Więc najpierw Liubimaja żenszczina mechanika Gawriłowa, z fantastyczną Ludmiłą Gurczenko. Bohaterka wystrojona czeka z przyjaciółmi przed urzędem na Gawriłowa, za którego będzie wychodzić za mąż - wreszcie spotkała na swej drodze Człowieka. Ale Gawriłow się nie pojawia. Przyjaciele w końcu się rozchodzą, ale Rita nie daje za wygraną, ona przecież w Gawriłowa wierzy... 

 


Po siemiejnym obstajatielstwam (polski tytuł - Wojny domowe), tu z kolei główną bohaterkę gra Galina Polskich - córka wyszła za mąż, a zięć, z którym przyszło zamieszkać, niekoniecznie przypadł do gustu teściowej. Dopiero, gdy sama znajdzie się w podobnej sytuacji - zamieszka z nowym mężem i jego energiczną matką - zacznie chwytać, w czym rzecz. 

 

 

Trzeci film to Wremia dla razmyszlenij, z Oscarową parą: Władimir Mienszew i Wiera Alentowa. Ala rozwodzi się z mężem i planuje ślub z Igorem. Problemem wydaje się być synek Ali, który według tej histeryczki (absurdalnie zarzucającej rodzinie byłego męża próby odebrania dziecka matce) powinien zostać usynowiony przez nowego męża, a jego prawdziwy ojciec powinien się go zrzec. Jednakże Igor odkrywa, że poza charakterem Ali stoi coś jeszcze: ona chyba ciągle kocha byłego męża, w każdym razie jest o niego zazdrosna. Czy można zapomnieć o wspólnie spędzonych dziesięciu latach? Tytułowy czas na przemyślenie to miesiąc, który należy odczekać przed zawarciem ślubu po złożeniu w urzędzie papierów.

 


sobota, 7 czerwca 2025

Georges Simenon - La première enquête de Maigret



Książka napisana dopiero w 1948 roku, ale odnosi się do roku 1913 i jest to sam początek kariery Julesa Maigreta w policji. Na razie jest skromnym sekretarzem komisarza w jednej z dzielnic, ale oczywiście marzy o wejściu w szeregi brygady kryminalnej z Quai des Orfèvres i pilnie studiuje instrukcje dla policji, zawierające miedzy innymi spis garderoby odpowiedniej do prowadzenia śledztwa w różnych środowiskach (w tym fraków czy innych smokingów 🤣). Pewnej nocy na komisariat wpada człowiek, który jako przechodzień był właśnie świadkiem sceny krzyczenia kobiety o ratunek przez okno jednej z kamienic, a potem usłyszał strzał. Do domu go jednak nie wpuszczono. Maigretowi nie pozostaje nic innego, jak udać się z nim, z tym małym flecistą (gra w nocnych lokalach, ale na saksofonie) na miejsce, a potem wszcząć dochodzenie, mimo, że dom okazuje się należeć do jednej z najbogatszych rodzin w Paryżu, co gorsza - przyjaciół jego szefa komisarza. Domyślamy się więc, że szef będzie próbował zamieść pod dywan, cokolwiek się stało lub nie stało. I że Maigreta czeka jedno z największych rozczarowań w karierze, choć (albo może dla osłodzenia gorzkiej pigułki) na końcu dostaje wreszcie wymarzone przeniesienie na Quai des Orfèvres.

Dodam jeszcze, że nasz poczciwy Jules jest świeżym żonkosiem, a madame Maigret (zawsze taka świeża, czy rano czy po południu) od samego początku wykazuje się cechami, które będą jej towarzyszyć do końca: podnóżek dla męża, kucharka (świetna, oczywiście) i sprzątaczka (spójrzcie na ostatnie zdanie książki), zbierająca nalepki od kawy i wklejająca je do specjalnego albumu...


Koniec:

Wyd. Presses de la Cité, Paris 1955, 190 stron

Nawiasem - to wydawnictwo założył Duńczyk Sven Nielsen (był przyjacielem Simenona), pochodził z rodziny księgarzy, w wieku 23 lat przeniósł się do Paryża i zajmował się eksportem literatury francuskiej, a w czasie II wojny kupił wydawnictwo Éditions Albert i przemianował je na Presses de la Cité, które po jego śmierci przechodzi z rąk do rąk, a raczej staje się przedmiotem tych różnych fuzji, których nikt normalny nie zrozumie 😎 Czytam, że dziś głównym akcjonariuszem grupy jest czeski miliarder, który mieszka w willi U Mrázovky, ongiś tam sobie zażyczył mieszkać komunistyczny prezydent Antonín Novotný. A że sama willa ma ciekawą historię, chyba wpiszę do zeszyciku na sierpień i wybiorę się, co? Tak to się przeszło od Simenona do Pragi 😂

Z własnej półki (kupione w antykwariacie 25 stycznia 1988 roku za 360 zł)

Przeczytałam 6 czerwca 2025 roku
 


Szyszkodar zaopatrzył na nowo "moją" budkę, wszystkie półki wypełnione. Jak myślicie, ile czasu zabrało ich opróżnienie przez potencjalnych czytelników? 😂 

Moment, niech policzę: przyjechał w środę około południa. Wczoraj wieczorem (czyli w piątek) były zapełnione już tylko dwie półki 🤣

Skoro pozostałe się uwolniły, poszłam właśnie wieczorem trochę je przetrzeć mokrymi ściereczkami. Nadszedł jakiś pan i był zachwycony, że również wycieram. W sensie, że musiał mnie kojarzyć z porządkowania tych książek, a może i wiedział, że to był mój pomysł. Czasem ucinam sobie rozmówkę z kimś, kto też się zatrzymuje przy budce, ale nie zapamiętuję twarzy. 

- Ja czasem też coś przynoszę. To jest bardzo fajna społeczna inicjatywa, dziękuję pani bardzo.

Wiecie, jak miło usłyszeć słowa uznania, w dodatku za coś, co się robi tylko dla przyjemności?

A córka ostatnio przyniosła (też z "mojej" budki) dwa długie sznury ledowych lampek - do kontaktu, a nie na baterie. Nie wiedziałam, że takie też są 😁 Jeden już zawisł w kuchni 😉 Tak że ludzie tam różne fanty zostawiają i dopóki to nie są absolutne śmieci, jest dobrze.

Ja sama z Szyszkodarowej dostawy też oczywiście coś wzięłam: 

  • Byłem numerem... historie z Auschwitz Kazimierza Piechowskiego
  • Dziennik 1978 Mariana Brandysa
  • Czarne juwenalia Jarosława Szarka
  • My, ludzie z Marca Osęki
  • Zawód, który nie sprawił zawodu Lidii Winniczuk


Kontynuuję oglądanie filmów polecanych w książce, o której wspominałam kiedyś. Za mną kolejne: Barb i Star jadą do Vista del Mar (hymn na temat przyjaźni, poza tym dość zabawny); Życie (Living) brytyjski: szary urzędnik słyszy od lekarza wyrok i nie wie, co zrobić z pozostałymi mu kilkoma miesiącami życia; Orbitowanie bez cukru (Reality bites), kolejny debilny pomysł na polski tytuł, po Wirującym seksie - rozważania, co zrobić z całym pozostałym życiem po skończeniu studiów; Celeste i Jesse na zawsze razem, czy można rozwieść się i pozostać najlepszymi przyjaciółmi. 

Czy dziś uda się obejrzeć następny z listy? Oto jest pytanie. Nieprzespana noc za mną, Ojczasty miał znów halu, już w czwartek się dziwnie zachowywał, wczoraj o 18.00 dostał mocną tabletkę, ale jak zwykle guzik to dało, teraz od szóstej rano śpi wreszcie (czyli albo ta tabletka działa z tak wielkim opóźnieniem albo mam mu dawać dwie od razu, bo ma tak silny organizm, że tenże w dupie ma tabletki, które lekarka zaleciła, żeby podawać baaaaardzo ostrożnie, bo ma tak silne i groźne działania uboczne). A ja? Ja jestem nieprzytomna, też bym chętnie spała - gdybym mogła w dzień spać. Całe szczęście, że NIC nie MUSZĘ dziś robić, nigdzie chodzić, niczego załatwiać, zakupy zrobione, zupa dla niego jeszcze jest (jeśli się obudzi), sytuacja idealna. Jeśli włączę film, to zasnę na pewno 😉
 

Czytam o "błędach", jakie popełniono w niektórych komisjach wyborczych, i myślę sobie, że człowiek jest głupi całe życie. Córka zabierała do głosowania swój długopis (ale bo ona się brzydzi zarazków), ja nie, bo po co. Ano po to, żeby mi nikt innym kolorem długopisu nie dostawił drugiego krzyżyka i nie unieważnił w ten sposób mojego głosowania...