Taka radziecka książeczka o tym, jak Rostik był na koloniach i umieszczono go w izolatce, bo kaszlał (a on tylko zakrztusił się kaszą), więc mu się nudziło, a tu pojawił się piesek o imieniu Kiesza i poprosił go o pomoc w odnalezieniu chłopca Gleba, który mieszka w wiosce po drugiej stronie rzeki. Bo tak się składa, że Rostik rozumiał, co Kiesza do niego mówił (znaczy szczekał) i - uwaga - porucznik milicji Groszew też 😁 Sprawa oparła się o milicję, bowiem Rostik mając dobre serduszko popłynął promem przez rzekę w poszukiwaniu Gleba, ale jakoś tak nie wpadł na to, żeby poinformować o swojej wyprawie wychowawczynię z kolonii (wiadomo, że by go wtedy i tak nie puściła), więc zaniepokojone panie rozpoczęły poszukiwania. Może się utopił? Zadzwoniły nawet do mamy Rostika do fabryki, i ta przerażona rzuca taką kwestię:
- Zaraz złapię taksówkę i przyjeżdżam!
Ha ha, już widzę, jak w Związku Radzieckim łapie taksówkę i przyjeżdża. Doświadczenie z wielu radzieckich filmów mówi jasno - no way! Tam się łapało coś w rodzaju okazji, o których niedawno rozmawialiśmy w komentarzach, ale to było jeszcze inaczej niż u nas, bo zatrzymywało się przejeżdżający samochód osobowy i mówiło, dokąd chce się jechać, uzgadniając jednocześnie cenę. Taki Uber z komuny 😂 Albo się czekało na marszrutkę.
/och, dawno nie oglądałam radzieckich filmów, muszę sobie coś zapodać/
/dziś obejrzałam Netflixowy Train Dreams i popłakałam się na koniec, tak to już jest ze starymi babami/
/a w ogóle to skończyłam pierwszy sezon Kulawych koni i jestem zachwycona, zwłaszcza Garym Oldmanem, polecam wszystkim oraz dzięki, Teatralna, za cynk!/
Oczywiście po różnych przygodach i qui-pro-quo następuje szczęśliwe zakończenie, a dobra mama nawet zgadza się zabrać pieska do domu. To ja taką dobrą mamą nie jestem!
Książka jest formatu A4, ilustrowała ją Maria Mackiewicz. Była wśród książek z dostawy Szyszkodara, niestety ktoś wyrwał jedną kartkę, zanim zrozumiałam, w czym rzecz, myślałam, że dziwnie coś tu się dzieje w akcji 😁
Koniec:
Wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1982, 48 stron
Tytuł oryginalny: Rostik i Kiesza
Przełożyła: Danuta Wawiłow
Z własnej półki (bo mi szkoda wynieść, skoro to radziecka 🤣)
Przeczytałam 28 listopada 2025 roku
Doniesienie z placu budowy "mojej" willi
Z tyłu, przy części kuchenno-gospodarczej (jak sądzę) coś budują i nie wiem, co to może być za kombinacja.
To jeszcze nie koniec, bo widziałam też na przestrzał przez okna z zewnątrz, czyli wyburzyli tam jakieś ściany.
A dziś zauważyłam - tylko w biegu, z tramwaju - że są nowe okna, przynajmniej część, w tym to półokrągłe, widoczne na dwóch zdjęciach. Całe szczęście, że zachowali pierwotny kształt. Roboty idą pełną parą!
Byłam dziś u pana doktora zakaźnego, mam dobre wyniki (z krwi):
- Czasem tak bywa, przyjdzie jakiś wirus i odejdzie.
Tak sam z siebie. Więc myślałam, że dajemy spokój poszukiwaniom przyczyny i żegnamy się. Nie, on by jeszcze sprawy nie zamykał, mam przyjść za pół roku, ponownie sprawdzimy wyniki. Może być, tyle zniosę... bo trochę się bałam, że teraz wymyśli gastroskopię, a w takim wypadku podziękowałabym za współpracę 😂
Z radości, że na długo mam spokój, poszłam robić kroki w okolice szpitala i znalazłam sobie drugą willę do kupienia 🤣 A nawet dwie! Koło siebie! Tyle że okolica nieciekawa, bo w środku miasta, ruch, hałas, spaliny.
Ale powiedzcie mi - to jest kurde możliwe??? Żeby postawić bloczydło tak blisko drugiego domu, nie tylko okna, ale nawet balkony?
Pojechałam do Castoramy po jakiś preparat na tego grzyba i powiem Wam, że się zdziwiłam, bo spodziewałam się całej półki rozmaitych i że będzie l'embarras du choix, a tymczasem wszystkiego były dwa, może trzy. Na wszelki wypadek wzięłam ten droższy 😉 Bardzo się boję całej operacji - którą planowałam na jutro rano - a tu sąsiadka mnie namawia, żeby poczekać ze dwa dni jeszcze, jak ta wilgoć z powietrza zniknie... no bo chodzi o wietrzenie. I oczywiście bardzo mnie kusi, żeby to odłożyć.











Brak komentarzy:
Prześlij komentarz