czwartek, 28 stycznia 2016

Michał Rożek - Wit Stwosz

A tak jakoś, zachciało mi się dowiedzieć czegoś więcej o Wicie Stwoszu - o którym wiem już niemało. No ale prof. Rożek to firma, więc pewnie pogłębię znajomość. No i... tu przerywnik.

Ja to chyba jakaś nienormalna jestem. Taka zadowolona z życia :) Tak mi dobrze, takie mam luksusowe życie! Mam taką cudowną pracę, poza tym robię sobie co chcę, od kilku lat nie muszę się już martwić, czy córka była w szkole, nie pada deszcz, a nawet jak pada, to też piknie, I'm singing in the rain :) Jadę sobie tramwajem i uśmiecham się... do życia właśnie. Jest tak pięknie! Ociepliło się i nawet ja, zmarzluch, mogłam wczoraj wystąpić w nowym płaszczyku, co to nie wiadomo czy jest jeszcze na zimę czy już na wiosnę, ale mi się spodobał :) Wracałam do domu około 22.00 - na piechotę, bo fajnie było się przejść bez pośpiechu, pomyśleć. Zwłaszcza że pod wrażeniem fajnych, dopiero co spotkanych ludzi, małżeństwa muzyków jazzowych, on Włoch, ona z Tajwanu. Pytam, jak się poznali - na fejsbuku :)
Z imprezy w pracy zostały pokrojone wędliny i kolega wcisnął mi siatkę z tacką, choć ich nie jem. To córka zje - akurat :) Szczęśliwym trafem na przystanku tramwajowym zobaczyłam brodatego gościa, grzebiącego za puszkami w koszu na śmieci. Trochę z obawą, że może go urażę, ale zaproponowałam tę siatkę z intensywnie pachnącą zawartością - przyjął z uśmiechem :) A ja zadowolona, że pozbyłam się strupa :)
A teraz rosół sobie cichutko pyrka - podejście nr 4, oprócz kurczaka kacza noga, skoro je rzucili w Lidlu. Opaliłam też cebulę nad gazem i dodałam, choć ze strachem, że rosół w rezultacie będzie gorzki... no, zobaczymy :)
Córeńka śpi po ciężkiej nocy :) w domku spokój, dziś mam wolny dzień (znaczy się Dzień Brudasa), no - po prostu - życie jest piękne!
(hm... co się rypnie?)

Tak sobie tu gadu-gadu, bo normalnie aż mi się pisać o tym Rożku nie chce.
W ŻYCIU NIE WIDZIAŁAM TAK FATALNEJ KSIĄŻKI! ZERO KOREKTY!

A z tej serii zakupiłam kilka:


Teraz się obawiam, że w każdej będę miała do czynienia z podobnymi kwiatkami.
Na okładce tak:

Ale okładka nie miała znaczenia, bo po prostu chciałam WIEDZIEĆ WIĘCEJ, więc wzięłam z Taniej Jatki bez namyślania się.
Ja pierdykam! Serio, nie przesadzając - co drugie zdanie byk, a nieraz i dwa byki.
Wygląda na to, że nie przeczytał maszynopisu (Rożek nie używał komputera) przed posłaniem go do druku ani autor ani NIKT z wydawnictwa. Gdyby nie data wydania 2014, myślałabym, że wyciągnięto notatki do planowanej książki z jakiejś szafy już po śmierci autora i dawaj, drukujemy. Ale Rożek zmarł przecież w 2015 roku, a przedtem chyba nie chorował jakoś specjalnie, w sensie, że jego śmierć była (przykrą) niespodzianką. Więc oddawał Wita Stwosza do wydawnictwa świadom tego, co robi. Może Mu obiecano porządną korektę?
Niestety wydawnictwo PETRUS korekty nie stosuje. Zajrzałam, nie ma takiej rubryki. Jest redakcja i skład - Wydawnictwo PETRUS. Wszyscy czyli nikt. Honni soit ten zakichany PETRUS! Ludzie, to wprost niewiarygodne. Na początku pomyślałam, żeby podkreślać błędy, ale szybko okazało się, że musiałabym cały tom pokreślić. Poza zwykłymi literówkami (których zresztą nie widzę powodu lekceważyć) liczne powtórzenia, źle skonstruowane zdania, niezgrabne akapity... koszmar.

Jest to tym dziwniejsze, że w nowym numerze ALMA MATER czytam właśnie wspomnienie o prof. Rożku i oto - w środkowej kolumnie:
Hm.

Odradzam!
A merytorycznie - rzecz okazała się głównie cytowaniem i wyjaśnianiem Pisma Świętego i rozmaitych apokryfów, związanych ze scenami ukazanymi w dziełach Stwosza. Ja jestem cierpliwa przy krakowskich lekturach, ale przyznam się - nudziło mnie to.
Zysk wyniesiony z lektury - zapamiętałam, dlaczego gromnica tak właśnie się nazywa :)

Godzi się przypomnieć - używając ulubionego zwrotu Rożka :) - niekonsekwencję w podawaniu tekstów łacińskich, raz są przetłumaczone na polski, drugie raz nie. To też błąd.
Ech. Aż się boję, co będzie przy lekturze innej jego książki, WIELCY POD WAWELEM, też wydanej przez PETRUSA.

Początek:
Koniec:

Wyd. PETRUS Kraków 2014, 306 stron
Seria: WIELCY LUDZIE NAUKI I KULTURY
Z własnej półki (kupione w Taniej Jatce na Grodzkiej za 12 zł)
Przeczytałam 24 stycznia 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

Ja to sobie zawsze wynajdę zajęcie. Zwłaszcza wycieczkę krajoznawczą (po ciemku). Na portalu OXL czy jakoś tak zobaczyłam książkę o Warszawie z serii A TO POLSKA WŁAŚNIE. Za 9 zł. Napisałam. W Hucie, kurka wodna. No ale dobrze. Umówiłyśmy się na wtorek około 17.00. Badam sprawę na jakdojade.pl i zgodnie z instrukcją jadę dwudziestką, na Lubicz przesiadam się do czwórki i wysiadam przystanek za placem Centralnym. I zagłębiam się w te liczne osiedla, słabo zresztą oświetlone, a o kolejności numeracji to już nie wspomnę. Ruchu prawie żadnego, przemykają nieliczni przechodnie. Ciemno. Ktoś wraca z pracy i zapala światło, emeryci włączają Teleexpress (hm... istnieje to jeszcze?). Szklana pogoda :) Zresztą w wielu oknach mrok. Chodzę, szukam osiedla Szkolnego dajmy na to 12/7. Zasięgam informacji w kiosku. Sami mieszkańcy nie za bardzo się orientują w tym gąszczu. Wreszcie znajduję. Domofon. Odzywa się kobieta.
- Ja po książkę.
- Jaką książkę???

W końcu:
- Niech pani wejdzie.
Wychodzi z mieszkania na klatkę i dobitnie oznajmia, że ona niczym nie handluje. Całkiem jakbym ze skarbówki przyszła.
Więc przepraszam. Przed blokiem klnę (w myślach) na dziewczynę, która podała mi ten adres - widać urządza gratisowo rozrywkowe spacery dla ludzi z drugiego końca miasta. Znajduję latarnię, wyciągam kalendarzyk i sprawdzam, czy aby nie 7/12. Nie, wyraźnie 12/7.
I tu mój wzrok pada na nazwę osiedla.
Hm.
Skąd ja wytrzasnęłam to Szkolne?
Sportowe przecież, 12/7 :)
Dawaj, nowe poszukiwania. Jeszcze trudniej. W końcu lokalizuję dwunastkę - ma dwie klatki, na drzwiach nie napisano, które mieszkania w której. Domofonuję siódemkę w pierwszej klatce, nic. Przechodzę do drugiej, nic. Wracam do pierwszej, nic. Znów do drugiej, nic.
Osz.
A tu podjeżdża samochód, wysiada dziewczyna i pyta, czy ja po książkę. Przeprasza, że korki. Wyciąga nosidełko z dzieckiem, pomagam jej dźwigać torby, z otwartych drzwi mieszkania wypada bardzo towarzyski york i koniecznie chce mi się wdrapać po nodze :)
No, mam książkę.
Trochę zachodu z tym było, ale jest w idealnym stanie, jak nowa.
Voilà!
Takem se spędziła styczniowe popołudnie i część wieczoru. Bo zanim wróciłam do domu przez dokładnie całe miasto, to trochę zeszło.
Ale obiecuję sobie, że tam wrócę. Gdy dzień będzie dłuższy. Nawet odkryłam teatr ŁAŹNIA wśród tych domów. Dziewczyna twierdzi, że miło się mieszka, jest spokój, wokoło sami emeryci.

No a gwoli kronikarskiej dokładności, to wyhaczyłam jeszcze ruski film za dyszkę:
i do kolekcji polskiego filmu dwa seriale po piątce:
Dobre, bo płaskie, mało zajmują miejsca :)


W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

We wtorek obejrzałam jeno 7. i 8. odcinek rosyjskiego serialu RIEŁTOR (Риэлтор), reż. Aleksandr Chwan, 2005.
W planie był co prawda RUDOBRODY Kurosawy, bagatela, ponad 3 godziny, ale ze względu na lekkie zmęczenie po powrocie z Nowej Huty ta projekcja została przełożona na dzisiaj :)
Poniedziałek i środa - nic, no bo pracuję do późna, prawdaż. I spacerki sobie urządzam :)

33 komentarze:

  1. Siedzę,czytam i ... przepraszam,ale się śmieję :) Tak to sobie ułatwiamy życie drogą oszczędności. Facto dowiedziałam się co i Ciebie. I mnie rosół się gotuje właśnie. Rożka nie polecam. Miałam z nim parę spotkań,ale doszukiwać się tam głębi i analiz nie mogłam. Bardziejvtobpo szkołę średnią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jestem ekspertką od robienia (pozornych) oszczędności (i zapasów). Raz na parę lat, pod moją nieobecność, córka robi porządki w tychże zapasach (dawno przeterminowanych, albo co gorsza z gośćmi w środku) i... znów mam miejsce na nowe zapasy. Nieraz w sklepie medytuję nad jakimś produktem i udaje mi się samą siebie przekonać, że na pewno tego użyję. Nie jutro, to pojutrze. Z tym, że niekoniecznie :)

      A Rożkowi jedno trzeba przyznać - za przewodnik po Krakowie należał mu się medal. Choć też miałabym coś do zarzucenia - ale to dlatego, że mam pierwsze wydanie, domniemywam, że w następnych zrobiono porządny indeks rzeczowy. W moim egzemplarzu nawet spis treści nie zgadza się ze stronami :(
      Tymczasem na żywo nigdy go nie słyszałam, jakoś mnie droga nie zaprowadziła na jego wykłady w KIK.

      Usuń
    2. Swoją drogą ugotowanie makaronu do rosołu to sztuka i ho ho. Chodzi wszak o to, by nie zwisał z łyżki i nie wpadał do talerza chlupiąc na boki. Metodą prób i błędów postawiłam w końcu na dostępne w osiedlowym sklepie "niteczki rosołowe", nie za długie. Ale faktycznie niteczki. Przy pierwszej próbie wpiększenia zawartości garnka do durszlaka okazało się, że znakomita część niteczek przeciekła przez dziurki w durszlaku do zlewu. Toteż dziś użyłam instrumentu plastikowego z rączką, zaopatrzonego na dnie w drobną siateczkę. Niestety, ma toto 10 cm średnicy, nie więcej. Więc odcedzanie po troszeczku. Urocze. Zwłaszcza pod koniec, gdy już trzeba łyżką wyskrobać resztki niteczek z garnka. Nie było innej możliwości jak położyć ustrojstwo na zlewie, ująć garnek jedną ręką, a w drugą łyżkę i do dzieła. Pathetic, jak mawia moja córka.

      Usuń
    3. Anie, u nas do rosołu są świderki, bo dzieciaki takie lubią. Na dwa garnki nie chce mi się gotować. Choć czasami córka sobie zażycz kokardki, a syn świderki i wówczas chcial czy nie chciał muszą być i dwa. Cedzak mam metalowy i właściwie go nie chowam, bo makaron dzieciaki jedzą codziennie tzw. "suchy".

      Usuń
    4. A ja bym tak chciała (zapasy makaronów różnych też mam spore), ale córka nie lubi. Co prawda potulnie mówi, żebym sobie zrobiła, a ona zje kanapkę, ale tak tylko dla siebie to mi się nie chce...

      Usuń
  2. Piękna pochwała życia! Naprawdę tak mi się radośnie zrobiło jak to przeczytałam, szczęśliwa kobieto:) A ja teraz czytam FANTASTYCZNĄ książkę -"Czesałam ciepłe króliki"- wywiad z Panią Alicją Gawlikowską-Świerczyńską- to jest dopiero optymizm i docenienie urody życia w każdych warunkach! Polecam gorąco:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeszcze wczoraj przeczytałam taką myśl Hrabala "Życie jest straszne, ale ja postanowiłem, że jest piękne" Ha!

      Usuń
    2. No, ja też postanowiłam, że jest piękne :) ale tak bardziej serio, to na starosti liet, jak mawiają Rosjanie, wreszcie wszystko jest tak, jak powinno :)

      I równowaga w przyrodzie jest, jak widzę - ja przeczytałam FATALNĄ, Ty czytasz FANTASTYCZNĄ. Już o niej słyszałam, a teraz rozejrzałam się po bibliotekach i jutro mnie czeka wycieczka (oby tylko jedna).

      Usuń
    3. Bardzo jestem ciekawa Twojej opinii. Z takim spojrzeniem na pobyt w obozie, ja przynajmniej, do tej pory się nie spotkałam. Myślę, że może szokować. Dla mnie- chapeau bas dla Pani Alicji.

      Usuń
    4. Zdobyłam! Aliści od razu dałam mojej córce, bo ja i tak najpierw muszę Kallimach wykończyć (jakby mu nie wystarczyło, że u Dominikanów spoczywa) :) Zobaczymy, czy zdoła przebrnąć, w sensie, czy ją na tyle zainteresują wynurzenia dziewięćdziesięciolatki.
      Ja oczywiście zajrzałam do środka, gdzieżby nie. Naturalnie trafiłam na passus, w którym opowiada, że nie lubi krakusów i z ironią opisuje, jak to na świątecznym przyjęciu u krakusów wylała się wiśniówka na obrus i jakie to było dla nich nieszczęście, koniec świata. W czasach zaraz po wojnie! Ech, te krakusy :)

      Usuń
    5. Tak:))) właśnie wczoraj też to przeczytałam. U autorki były dodatkowo jakieś komplikacje rodzinne w temacie Kraków-Warszawa, ale pamiętam, że moja ukochana Monika Żeromska (też po Powstaniu wylądowała w Krakowie) w podobnym tonie wspominała krakusów;)

      Usuń
    6. Trzeba przyznać, że nie mają dobrej prasy... i to do tej pory!

      Usuń
    7. Ale wiesz, że ja nigdy żadnego złego słowa?;) Ja mam ogólnie bardzo złe zdanie na temat kochanych rodaków;)))

      Usuń
    8. No, to pociecha dla krakusów, że nie są sami :)))

      Usuń
    9. Gdzie Pani zniknęła?

      Usuń
    10. Ech... nic nie czytam :( Utknęłam w Kallimachu w połowie i ani dudu. Dni jakieś takie intensywne, wpadłam na pomysł odświeżenia pokoju, a wcześniej różne robótki (w tym - uwaga! - nowy regał!), a czas leci... Może uda się nadgonić w niedzielę, ale tylko może. W każdym razie uspokajam, że wszystko w porządku, a ja już żyję myślą o układaniu książek na nowych półkach :)

      Usuń
    11. Uroczyściej chciałam;)
      To dobrze, że nic złego się nie dzieje, bo już się niepokoiłam:)

      Usuń
  3. Ja też z ogromną przyjemnością przeczytałam pochwałę życia :-) i znów dodam do pochwał ...mieszkanie w Krakowie na codzien, bo niestety niektórzy to mogą sobie najwyżej album Hermanowicza przejrzeć....a wizytę w K złożyć na wiosnę, jak dobrze pójdzie.m.






    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś tak dziwnie zapominam, że przecież ten Kraków to jeden z filarów mojego szczęścia :) choć tęskni mi się za Wenecją... ale ta tęsknota to też element szczęścia, bo przecież są tacy biedacy, którzy nawet tęsknot nie mają :)

      Jeśli do mojego błogostanu dorzuci się zdobycie etatu po koleżance, która (teoretycznie) na jesieni odchodzi na emeryturę, to już nieodwołalnie zafunduję sobie powrót do Boskiego Miasta.

      Usuń
  4. To mu pośmiertną niespodziankę zrobili...może na złość za te korekty, których się domagał.
    Takie wydawanie książek to totalny brak szacunku dla Autora.....ale kto się dzisiaj takimi bzdetami jak szacunek przejmuje.

    Ale za to my dostaliśmy Twoje interesujące wynurzenia...jak dobrze czytać, że ktoś jest szczęśliwy......nie żebym ja się czuła nieszczęśliwa, absolutnie...mnie też cieszy życie...

    Też mam tego Kallimacha....będę wypatrywać Twego wpisu.....
    Pozdrawiam Kraków i jego mieszkankę....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie opowiadamy na co dzień, jak nam dobrze, żeby nie zapeszyć? Ale ja MUSIAŁAM się podzielić tą radosną wieścią, bo mnie wprost rozpiera :)

      Kallimach jest pierwszą pozycją z tej serii, za którą się zabrałam. No ale tak to wygląda: czytam, czytam, coś mi przychodzi do głowy, wstaję i wlokę do łóżka Ilustrowane dzieje Polski. Wyszukuję, o co mi tam chodziło, przypominam sobie o Polsce Jagiellonów, idę do kuchni (no co, w kuchni stoi Jasienica, gdzieś przecież musi), wlokę do łóżka. Za chwilę wyciągam Monarchię Jagiellonów, też wlokę do łóżka. Po godzinie odkładam na bok, bo przecież Rudobrody czeka. Po filmie biorę do łóżka Kino Dalekiego Wschodu i jeszcze to trzecie tomiszcze historii kina, co to ostatnio nabyłam. Łóżko zaczyna coraz bardziej przypominać to z pierwszego tomu Prousta... zaczyna brakować dla mnie miejsca :) A teraz jeszcze laptopa przywlokłam!

      Usuń
    2. O, Rudobrody...świetny.
      Rozłóż sobie materac koło łóżka....ha,ha...

      Usuń
    3. Kto wie, tak się może skończyć :) Tymczasem to książki powędrowały na podłogę.

      Usuń
  5. Filozofowie twierdzą, że szczęśliwym się nie jest, szczęśliwym się bywa. Kiedy jestem realistką zgadzam się z filozofami, kiedy optymistką uważam, że szczęśliwość jest możliwa i osiągalna, jako stan niemal permanentny, a jak dopadnie nutka smutku mawiam i z czego się tu cieszyć. Dziś mogę powtórzyć za Tobą- jestem szczęściarą. No bo w zasadzie poza tym, że nie lubię swojej pracy to wszystko inne jest bez zarzutu (lub prawie). Ale czy na moje postrzeganie świata dziś nie wpływa fakt, iż właśnie wróciłam z Krakowa? Nie wiem. Nie wiem, czy koniecznie Kraków, choć Kraków na pewno tak. A poza tym uszczęśliwia mnie każda podróż. A co do Rożka- mam jego Nietypowy przewodnik po Krakowie i jestem nim zachwycona. Towarzyszy mi w każdej podróży do królewskiego grodu, choć niektóre opowieści znam niemal na pamięć. Tym razem też towarzyszył. I nie zauważyłam tam żadnych błędów. Może niezbyt uważnie czytałam. Ale to fakt, że jak tych błędów się nagromadzi wiele to człowiek zaczyna je wyszukiwać, a jak trafi się jakiś rodzynek to można go przegapić. Natomiast z niepokojem zauważyłam, iż książkę Rożka o Katedrze na Wawelu (jeszcze nieczytaną) mam właśnie z tego wydawnictwa. Już się boję doń zaglądać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem szczęścia są powtarzam sobie niemal każdego dnia,a już na pewno setki razy w chwilach zwątpienia. :)

      Usuń
    2. Przykre, że tak masz z pracą. Gdy spędza się połowę życia w jakimś miejscu, dobrze by było, gdyby się je lubiło... Miałam kiedyś, gdy dziecko było małe, okres dorywczych prac, niekoniecznie fascynujących, ale zawsze sobie potrafiłam wmówić, że jest fajnie: a to do jednej jadę przez most Dębnicki i widzę po drodze Wawel (dwa razy!), a to gdy idę pilnować wieczorem cudzych dziecków, to cieszę się, że trafiłam na Makłowiczów i gdy chłopcy usną, przeglądam sobie ich księgozbiór... rodziców, nie chłopców :)

      Pewnie, że i ja nie wszystko mam tak różowo, ot, ktoś mógłby powiedzieć, że mam na przykład nieułożone życie osobiste. Ale w gruncie rzeczy ono jest UŁOŻONE, w sposób, który mi odpowiada, do którego się przez lata przyzwyczaiłam i "w temacie" którego nie mam jakichś specjalnych tęsknot.

      Choć... spotkałam się, nie dalej niż wczoraj, na jakimś forum z opinią, że taki zachwyt życiem to godne egzaltowanej pensjonarki, a nie dojrzałego człowieka :)

      Tej książki Rożka o katedrze to nie kupiłam, bo jakoś tak wyszłam z założenia, że to będzie powtórzenie treści z albumowego wydawnictwa z czasów PRL, więc co będę dublować. Ale diabli wiedzą, może tak nie jest? Wypadałoby zabrać ten album pod pachę do Taniej Jatki i na miejscu porównać.

      A Nietypowy przewodnik wydał WAM, nie PETRUS, więc nie ma co szukać nadmiernej ilości błędów :)

      Usuń
    3. Toteż i ja staram się w mojej pracy dopatrywać pozytywów, że w ogóle jest, że daje mi możliwość realizacji moich pasji, że choć nieciekawa to mogłaby być gorsza, a nie jest, że często pracuję poza biurem, a to ma swoje plusy :) I już to gdzieś pisałam (przepraszam, jeśli u Ciebie) mojego bloga zaczęłam od stwierdzenia... czytałam gdzieś że szczęście to taki nudny temat dla literatury - nazywając wpis na temat podróży do Włoch -moimi nudnymi wakacjami - z przekory, bo byłam tam permanentnie szczęśliwa. To tak a propos opinii o egzaltowanych panienkach, bo choć jestem dojrzałą kobietą zdarza mi się bywać całkiem szczęśliwą.

      Usuń
    4. No, to obie jesteśmy na właściwej drodze (do egzaltacji) hi hi. U mnie jest ten dodatkowy plus, że gdy rano jadę tramwajem, myślę sobie z przyjemnością o tym, co mnie czeka w pracy, a nie tylko po pracy.
      Muszę kiedyś przysiąść i przeczytać Twojego bloga od początku :)

      Usuń
  6. Rożka uwielbiam. Mam kilka jego książek.
    Muszę poszukać Stwosza.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rożek praktycznie nie ma konkurencji. Był oczywiście kochany redaktor Rogóż, ale trzymał się swojej działki kryminalno-obyczajowej.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  7. Miałam chrapkę na Stwosza Rożka.
    Zobaczę w mojej bibliotece z jakiego wydawnictwa jest.
    Pozdrawiam:)*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że tylko to wydanie, niestety.
      Życzę rychłej wiosny i udanych wycieczek :)

      Usuń