środa, 6 kwietnia 2016

Zofia Kucówna - Szara godzina

Monika donosiła, że u Kucówny można spotkać trochę Krakowa, poszłam więc do Jordanówki i nudziłam panu, aż wygrzebał Szarą godzinę. Nic innego aktualnie nie było, to znaczy wcześniejszych wspomnień. W tym tomie (jak rozumiem, ostatnim opublikowanym przez Kucównę) Krakowa wiele nie ma, więc nawet nie zaliczam do cracovianów... ale troszkę jednak się pojawia, wspomnienia z licealnych czasów w szkole plastycznej, trochę bieżących wizyt u brata i na salwatorskich cmentarzu, gdzie spoczywają rodzice...

Co zatem jest? Obraz starzenia się i przede wszystkim, tak przykry dla aktywnych zawodowo ludzi, odchodzenia z pracy - a więc znikania z powierzchni życia, roztapiania się w szarości, ciszy własnego domu, pozbawionego obecności bliskich (no cóż, tak się ułożyło).



Kucówna twierdzi, że lubi tę szarą godzinę, że godzi sie na to, co niesie życie.
Nie wiem. No nie wiem. Może za dwadzieścia lat też będę umiała pogodzić się z przemijaniem. Na razie ze zgrozą patrzę na swoje odbicie w lustrze i z niedowierzaniem na Pesel. Jak to możliwe? Przecież dopiero co byłam w liceum, życie stało otworem (tak, nawet wtedy, za PRL-u, miało się takie poczucie). Czy to naprawdę ja, ta stara gruba baba, jadąca codziennie tramwajem do i z biura? Rzucająca potępiające spojrzenia na młodzież, głośno krzyczącą, że coś było zajebiste?

A z szarą godziną mam wspomnienie. Babcia, u której pomieszkiwałam w tygodniu (mama zabierała mnie do domu na weekend), gdy zaczęłam chodzić do szkoły i trzeba mnie było do niej odprowadzać i przyprowadzać, miała taki zwyczaj siadania przy radiu o zmroku i słuchania go w zapadających coraz bardziej ciemnościach. Nie cierpiałam tego, wiadomo, dziecku się nudziło, prosiłam, żeby zapalić światło, ale nie, czy to przez oszczędność czy przez przyzwyczajenie. Dopiero gdy już nic kompletnie nie było widać, poza światełkami radia, babcia zapalała lampę.
Od tego czasu nie cierpię tej szarej godziny, tego kończącego się dnia. Mam wrażenie wielkiej straty, no bo przecież ten dzień już nie wróci, minął na zawsze, coś było, ale odeszło bezpowrotnie.
Ech, płakać mi się chce.

Początek:

Koniec:

Wyd. ZYSK i S-ka Poznań 2012, 364 strony
Z biblioteki w Jordanówce
Przeczytałam 3 kwietnia 2016 roku



NAJNOWSZE NABYTKI

No tak, poczuło się trochę wolnego miejsca, to hop!
Najpierw (przypadkowo, kupowałam coś dla naszego ochroniarza i zajrzałam do ruskich przy okazji) te trzy, po złotówce:
Potem w jakiejś rozsądnej cenie pojawiła się na allegro Chrzanowska, którą miałam w newsletterze:

Następnie trafił się Jan Wiktor:

A teraz tak: w sobotę byłam na spacerze ŚLADAMI JÓZEFA SAREGO (to był taki architekt żydowskiego pochodzenia, a również wiceprezydent Krakowa) zwołanym na Facebooku (hm hm) i potem zapytałam pana prowadzącego o książkę, którą trzymał cały czas w ręku. To była monografia Nowakowskiego, o której wiedziałam, że wyszła - ale teraz dowiedziałam się, że wyszedł też Szyszko Bohusz, a pod koniec roku będzie Tadanier.
Pan powiedział, że w Księgarni Naukowej znajdę, ale miałam na tyle przytomności umysłu, że zajrzałam najpierw na Bonito i całe szczęście :)

Któregoś dnia natomiast wyjmuję ze skrzynki taką oto przesyłkę:
Na kopercie żadnego nadawcy, pieczątki, ani nic. Taka sobie właśnie niespodzianka!
Ale że kiedyś tam (dawno) brałam udział w konkursie, gdzie do wygrania były właśnie te karty wolnego wstępu, to napisałam do organizatora, czy nie maczali w tym paluszków. I owszem :) Na zasadzie, że wylosowano kogoś innego, ten ktoś nie podał adresu, karta leżała i w ramach porządków okołoświątecznych postanowili ją wysłać do mnie, com też przysłała prawidłową odpowiedź :) Przy okazji ucięłam sobie z panem półgodzinną pogawędkę, bo miałam pomysły racjonalizatorskie. Ale okazuje się, że chybione (ochrona danych osobowych i inne takie). A przesyłka była anonimowa, bowiem pan, jak miał przepuścić ją przez biurokratyczną machinę, kancelarie i inne, to wolał sam kupić znaczek za 2 zł i wysłać :)

No a wczoraj z kolei przesyłka z Wydawnictwa Literackiego. To już się nie zdziwiłam, bo z rozmowy z panem wiedziałam, że jak jest do wygrania ichnia książka, to wydawnictwo samo wysyła. No ale oczywiście była to niespodzianka, bo nie wiedziałam, że wygrałam :)
Chętnych do otrzymywania takich niespodzianek informuję, że trzeba się zapisać na newsletter na Magicznym Krakowie. Co tydzień przychodzi porcja wiadomości, a na końcu jest konkurs. W zeszłym roku wygrałam też bilety na spektakl w Loch Camelot.



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

Ograniczam się do listy (tak dla siebie), bo ni mo casu na pisanie :( Pogoda sprzyja spacerom z aparatem, trzeba korzystać póki dopisuje! Jak znajdę wolną chwilę w pracy (!) to podopisuję, ale o to coraz trudniej. W dodatku chodzą plotki, że Stary ma zamiar się zmyć pod koniec roku. To ja, wiecie, robię za pracownika roku, żeby potem ewentualnie dostać etat, a ten zmyka! I tak to jest robić plany!

1/ DAMA W VANIE

2/ OSTATNI STRZAŁ

3/ CZESKI SEN

4/ TAKIE SĄ ZASADY

5/ ŚWIĘTY W PALM SPRINGS

6/ AMERICAN HISTORY X

7/ czeski film (wcale nie komedia) KAWAŁEK NIEBA (Kousek nebe), reż. Petr Nikolaev, 2005
Z Filmwebu:
W latach 50. ubiegłego wieku, w Czechosłowacji poznajemy młodego outsidera, kochającego jazz na równi z wolnością, Luboša (Jakub Doubrava). Chłopak ten za nieprzestrzeganie norm narzuconych przez reżim komunistyczny zostaje wtrącony do więzienia. W tak osobliwym miejscu przychodzi mu zakochać się we współwięźniarce Danie (Tatiana Pauhofová). Para wymienia ulotne spojrzenia i sekretne półuśmiechy. Jutro dla ich związku nie zapowiada się zbyt ciekawie - prawdopodobieństwo opuszczenia więziennych murów jest znikome. Więźniowie, którzy ich polubili decydują się pomóc głównym bohaterom i podarowują im rzecz, która ma zastąpić im sny o prawdziwej miłości.


A przedwczoraj zakwitły na Wawelu magnolie i powiem Wam - to jest naprawdę KRÓLEWSKI WIDOK!



27 komentarzy:

  1. Kucówna należała zawsze do moich ulubionych aktorek...pełna ciepła, fantastyczna interpretacja....
    Nic jej nie czytałam ...kiedyś śledziłam jej życie i karierę.
    Biblioteka widzę Ci puchnie.....
    Wzbogacasz post o zdjęcia .....cieszy mnie to, bo mogę popatrzeć dzięki temu na Kraków.

    Pozdrawiam wiosennie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Puchnie... właśnie... a miało być inaczej ;)
      To zdjęcie to ja głównie z myślą o Monice... to już chyba złośliwość z mojej strony, bo ją będzie serce bolało! Ale za to na przyszły rok zaplanuje sobie przyjazd do Krakowa w odpowiednim terminie :)

      Ściskam!

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Napatrzeć się na nie nie mogę! Ale to mi przypomina, że forsycji na Sarnim Uroczysku jeszcze nie widziałam w tym roku, a tu pogoda się psuje.

      Usuń
  3. Coś wyczuwam, że Kucówna nie bardzo...:) Powiem tak, żadnego z tomów jej wspomnień w sumie nie da się chyba zaliczyć do cracovianów. Zawsze to będą jakieś migawki, impresje. Ja lubię jej pisanie bardzo...coś w tym może i jest...bo mnie bliska jest właśnie szara godzina. Wyciszenie, ale jeszcze nie strach przed nocą:)

    Pozazdrościć szczęścia w losowaniach:) No i te magnolie!!! BUUUU!!! Beze mnie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie, że nie bardzo. Na początku owszem, coś mi w niej nie pasowało, coś mi się nie podobało, ale potem wciągnęłam się w ten rytm, w ten klimat. Tylko wiesz co? Ta lektura pozostawia taki przykry osad gdzieś w głebi serca. Jakieś wrażenie, bo ja wiem, nieudanego do końca życia. Że czegoś w nim zabrakło. Rodziny? Bliskiej duszy?

      Usuń
    2. Serce bolało bardzo, gdy patrzyłam na magnolie. U nas w Warszawie jeszcze nie kwitną. Są za to moje ukochane forsycje.

      Wiesz coś może być na rzeczy z tym smuteczkiem Kucówny. W niej chyba zawsze(wnioskuję z lektury jej książek) była jakaś osobność, zamyślenie, zbyt duża pryncypialność. Nie bratała się ze środowiskiem aktorskim. Przyznam, że mnie bardzo pociąga taka niezależność. Ale widać cena za takie życie jest bardzo wysoka. Czytałam gdzieś ostatnio, że ma zamieszkać w domu aktora weterana. I tu mi się zrobiło naprawdę przykro. Tak niezależna osoba? Jak to wytrzyma?

      Usuń
    3. Jeśli tak, to widocznie życie wymusza :( 86 lat to nie przelewki, zwłaszcza gdy się mieszka samemu. Pocieszające, że to jej ukochany Skolimów, a nie jakiś tam zwykły dom opieki. Ale taki Skolimów to też getto. Tyle że przynajmniej wie się, że otaczają cię osoby o pewnym poziomie.
      Mówię to pod wrażeniem wczorajszej sytuacji zaobserwowanej w wieczornym tramwaju. Jechały cztery mocno starsze panie, wracały najwyraźniej z jakiejś imprezki i dwie z nich zwłaszcza robiły rejwach na cały wagon, rozmowy na pełny regulator (hm, może tamte nie dosłyszą, ale to trzeba się powstrzymać od rozmowy w miejscu publicznym po prostu), brak kultury najzwyczajniejszy. I tak sobie pomyślałam, że może mi się samotna starość szykuje, ale zawsze lepiej samemu niż w złym towarzystwie. Więc w przypadku ZK przynajmniej to towarzystwo jakieś będzie sensowne. Choć... aktorzy to tak egotyczni ludzie, tak osobni, tak skoncentrowani na sobie...

      Usuń
    4. No właśnie. Nie wiem czy w aktorach wymiera na starość ta hodowana latami potrzeba błyszczenia, bycia w centrum uwagi. Nie wiem, więc oceniać nie będę. Ale sama myśl, że nagle, po latach mieszkania we własnym domu, trzeba się przenieść do kołchozu, choćby i najbardziej kulturalnego, jest dla mnie przerażająca.
      Tak. Ja też zawsze uważam, że lepiej samemu niż w byle jakim towarzystwie.
      No ale co tu gdybać jak będzie. Jak pisała Szymborska "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono".

      Usuń
    5. Znam dwie wiekowe już dość aktorki (ciągle czynne oczywiście, no bo kto je z teatru wyrzuci)... nic w nich nie wymarło :)

      Usuń
    6. He he he;)

      Jeszcze może nie pisałam, że kocham Pilcha i bardzo podobał mi się ten wywiad (troszkę czułam niedosyt po lekturze, bo Pilcha nigdy dość). Kiedyś w księgarni podpisał mi nawet książkę- byłam o krok od zawału, nie pamiętałam jak mam na imię...

      Usuń
    7. A to nie wiem, czy warto od tego wywiadu akurat zaczynać. Ja gdybym miała zaczynać raz jeszcze to zaczęłabym od Dziennika lub Pociągu do życia wiecznego.

      Usuń
    8. Na razie wcale nie będę zaczynać... a co potem, to się obaczy :)

      Usuń
    9. A czy znasz coś takiego- W poszukiwaniu siebie, autor Tyrowicz?

      Usuń
    10. Przeczytałam Diariusz podręczny 1939-1945. Rozczarowanie ogromne. Boże mój cóż to za nuda była!!!

      Coś Pani zamilkła tak nagle? Mam nadzieję, że wszystko w porządku...

      Usuń
    11. Tyrowicz - nie znam. Diariusz - buuuu. Milczę, bo życie zbyt szybkie... a miało być slow living! No ale skończyłam Wiktora, to będę pisać dziś albo jutro :)

      Usuń
  4. pięknie :) Jestem bardzo ciekawa ,,Zawsze nie ma nigdy" :) PS Zapraszam do siebie na konkurs :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, na Bonito, a w końcu książki będziemy kupowali w sklepie z pietruszką, nie ujmując nic pietruszce....

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzy powie+ciPilcha przeczytałem. Utknąłem na "Wiele demonów". No i Pilch spadł mi z łopatki. Szkoda że na odległość trudno mi śledzić jego dalszą twórczość.
    Magnolie przepiękne, tu już przekwitają niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś dostałam od koleżanki z pracy wielki bukiet z jej ogrodu (za miastem). Dzielnie przytaszczyła go busem! Zapytałam, czy to leszczyna (jak taka znająca się że hej). Odpowiedziała, że nie, nie leszczyna, tylko... no właśnie... od razu zapomniałam, co. I teraz nie wiem, co na stole stoi :)

      Usuń
  7. :) pamiętam, jak czytając Dzienniki Dąbrowskiej jakoś tak smutno mi się zrobiło jak czytałam o przemijaniu, starzeniu się, pogodzeniu z tym, że już mało co cieszy, wzrusza, inspiruje. Też było mi smutno, bo wydaje mi się, że chciałabym dostrzegać piękno do końca, że bez wzruszeń, emocji to co to za życie. A z drugiej strony zapis, w którym pisze o przejściu na emeryturę, jako o traumie, zamknięciu pewnego etapu życia, pewnych drzwi - może nie powinnam się wypowiadać, bo jeszcze dycha mi została do emerytury (chyba że jaśnie oświecony mi skróci/przywróci)- ale ja się tej emerytury doczekać nie mogę, więc wyobrażam sobie ten moment, jako radość ogromną i spełnienie marzeń o wolności. Największą tragedią byłaby dla mnie konieczność zamieszkania z inną osobą, cenię sobie niezależność i wolność nade wszystko, więc przeraża mnie to, że musiałabym kiedyś przenieść się do kogoś, aby wspólnie mieszkać.
    A zmierzch i noc ogromnie lubię; bo kryją w sobie spokój i tajemnicę:)
    Biblioteka rzeczywiście puchnie, a coś słyszałam o porządkach, pozbywaniu się pewnych pozycji, ale może źle słyszałam. Ale w końcu pozbywamy się czegoś, aby zrobić miejsce nowemu.
    Magnolie- dziś zauważyłam pączki na osiedlowym drzewku; nieśmiałe, skulone, ale zawiązek kwiatów już jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No sama widzisz, jak różne są ludzkie oczekiwania wobec starczego wieku. Emerytura - jako zbawienie, emerytura jako koszmar, koniec aktywnego życia.
      Ja się - raczej - boję. Boję się niedostatku i braku zdrowia. Boję się też, że zamiast korzystać z tej masy czasu, jaka się wtedy otworzy, raczej będzie mi on przeciekał między palcami. Cóż, wszystko się okaże w praniu :)

      Też nie potrafię mieszkać z innymi (oczywiście córki w to nie wliczam). Coroczny sierpniowy przyjazd przyjaciółki traktuję poniekąd jako dopust boży.
      Ale. POstanowiłam sobie zadać pokutę i przyjąć pielgrzymów :) to całkiem świeże postanowienie i gdy się zaczęłam rozglądać, co i jak, utknęłam już na wstępie. Bo trzeba pobrać PDF i wypełniony dostarczyć do parafii. Zajrzałam na parafialną stronę, a tam kancelaria czynna trzy razy w tygodniu w śmiesznych godzinach, kompletnie mi nie pasujących. Mama tymaczsem mówi, że słyszała w TV czy gdzieś, że brakuje jeszcze 50 tys. miejsc noclegowych.
      No i co, mam się poddać już na wstępie?

      Usuń
  8. Tego, że na tej wymarzonej emeryturze nie będę umiała gospodarować czasem - też się boję, zwłaszcza, kiedy rozmawiam z paroma emerytkami, które z jednej strony narzekają na nudę i nic się nie dzieje, a z drugiej twierdzą, że nie mają czasu. Mnie czasami tak czas ucieka podczas weekendu, więc to nie jest nieuzasadniona obawa. Co do zdrowia- zakładam - hurra optymistycznie, że choroba poczeka trochę, aż nacieszę się tą upragnioną wolnością. Niedostatek- powoli zaczynam ograniczać sobie wydatki, aby zmienić nawyki chociażby zakupowe:), ale to też pozostaje jeszcze w sferze pobożnych życzeń.
    Czy się poddawać?-to już twoja decyzja. Może jeśli chcesz zrobić dobry uczynek spróbuj jeszcze raz, a może wystarczy zadzwonić do parafii i umówić się w przyzwoitej godzinie. :) ha, ha, ha i mówię to ja, która kilka razy odchodziła z kwitkiem od drzwi parafii chcąc uzyskać papierek pozwalający na zostanie matką chrzestną. Załatwiłam, ale cena... nie pytaj

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadzwoniłam na plebanię, odebrali, powiedzieli, żebym się POŚWIĘCIŁA i przyszła na mszę - wrzucić deklarację do koszyczka (tego od ofiary). A to ci przedni pomysł!
      Ale potem odpisał na maila ktoś z zupełnie innym podejściem, przyjął zgłoszenie w wersji elektronicznej, a nawet teraz się zaprzyjaźnia :) Tak więc klamka zapadła, trza będzie gości w dom!
      Nawiasem mówiąc, takie są mędrale od tych ŚDM, że nawet poprawnego zdania na stronie swojej głównej nie potrafią napisać. Patrzcie tylko:
      Pragniemy zaznaczyć, że zasada niekwaterowania osób tej samej płci razem nie dotyczy małżeństw oraz szczególnych przypadków, w których gospodarze dysponują kilkoma pokojami.
      Niekwaterowania tej samej płci razem!!! Ha ha! A to ci szpas! Nie wiedziałam, że uznają te nowoczesne małżeństwa :)



      Usuń