sobota, 22 czerwca 2024

Halina Pawlowská - Proč jsem se neoběsila

Dlaczego się Pawlowská nie powiesiła? Bo wolała się utopić. Z tym, że też jej nie wyszło.

Książki tej autorki (jednocześnie scenarzystki i dziennikarki) w moim Ulubionym Antykwariacie są kwalifikowane jako dla kobiet i dziewcząt 😂 No i tak jest. Krótkie żartobliwe felietony (być może wcześniej zamieszczane w prasie, nie wiem) na babskie tematy. Potrzebowałam czegoś rozrywkowego do siedzenia na egzaminie, akurat się nadało. Choć po takiej lekturze zostaje w głowie... nic 😁 Ale też chciałam poczytać po czesku. Pawlowská ma przy tym duży dystans do siebie i poczucie humoru. Jedna z jej książek nosi tytuł Taka głupia jak szeroka. Bowiem waży więcej niż ja 🤣 *

Tej Pawlowskiej mam, okazuje się, już sześć sztuk i jeszcze jedną, już przeczytaną, upchniętą gdzieś indziej. To Dzięki za każde nowe rano - film znacie?


 

Początek:


 

 Koniec:


 

Wyd. MOTTO, Praha 1994, 135 stron

Z własnej półki (kupione za 19 koron w Ulubionym Antykwariacie 2 lipca 2020 roku - to była cała paka książek jako rekompensata za nie-wyjazd w covidzie)

Przeczytałam 18 czerwca 2024 roku

 


Stolarska epopeja

Więc jak to było? Miał przyjechać w czwartek o 9.00. Wstałam o 6.00, żeby wszystko ogarnąć. Złożyłam kanapę, na której śpię, żeby miał gdzie w ogóle wykręcić z tym regałem. O 8.30 zadzwoniłam, żeby się upewnić - zalało mu gospodarstwo, nie da rady przyjechać, musi sprzątać.

Więc może w piątek po południu. Co to znaczy po południu, bo jestem w pracy do 16.00. Ale mogę wyjść wcześniej. Dobrze, przyjedzie o 15.00. Znów składam kanapę i piszę raniutko maila do dziewczyn, że skończę w robocie o 14.30 - to jakby mi kogoś umawiały na telefon czy wizytę. W panice szukałam 10 złotych, żeby mieć równo naszykowane (regalik ma kosztować 460 zł).

A już w tramwaju dostaję esemesa, że... miał właśnie stłuczkę i nie dojedzie. Będzie w poniedziałek, gdy wrócę z pracy. 

Jestem bardzo ciekawa, co wobec tego wymyśli w poniedziałek. Ktoś umarł? Na co stawiacie? Składać w ogóle kanapę?

Stolarz to jednak stan umysłu, nieprawdaż. 

 

W ramach planów naukowych na emeryturę (nauki języków konkretnie) nabyłam drogą kupna taką oto pozycję:

A to dlatego, że zobaczyłam u koleżanki z pracy, która uczy się hiszpańskiego, podręcznik Hiszpański w tłumaczeniach, przejrzałam i jakoś mi się spodobał. Ona mówi, że do innych języków też są, więc szybciutko poszukałam angielskiego - bo angielski ma iść na pierwszy ogień, to dlatego, że chcę być swobodniejsza w oglądaniu filmów, które nie mają polskich napisów - znalazłam tańszą opcję w Empiku niż na Bonito i już mam. Tylko raz zerknęłam do środka, żeby sobie całą przyjemność zostawić na 1 lipca**, kiedy to zaczynam Nowe Życie. Nawiasem mówiąc ten hiszpański był dwa razy grubszy.

A w pracy wczoraj pytam tejże koleżanki, jak to będzie właśnie 1 lipca i dowiaduję się, że jednak powinnam jeszcze być, bo na pewno będą telefony i problematyczne sprawy do rozwiązywania. 

No to się pięknie zaczyna Nowe Życie, kurna. Że tak powiem prawie po fińsku 🤣 Nie ma, jak sobie coś zaplanować, czy to Nowy Regał czy Nowe Życie.

Matko jedyna, żebym ja nie zapomniała zamknąć działalności z tego wszystkiego. Odciąć się grubą kreską.

A właśnie, przypomniało mi się: dostałam list, w którym Poczta Polska prosi, a właściwie żąda, cobym zarejestrowała jakiś odbiornik, znaczy jako firma. Kumacie - tak się wzięli za robotę, że sobie ściągnęli adresy firm i wysyłają do nich upomnienia 😂 No, życzę powodzenia! Wyrzuciłam od razu do kosza i teraz żałuję, bo to taka ciekawostka. Przypomniało mi się, gdy przechodziłam przed blokiem obok samochodu, którego młody właściciel czyścił to i owo w takt muzyki. Ciekawe, czy płaci za radio w tym samochodzie 🤣

Co poza tym? Byłam odebrać jakieś szpargały ze Śmieciarki gdzieś na Płaszowie (na przykład ramkę na zdjęcie i różne notatniki, na to ja jestem pies od zawsze) i cóż zobaczyłam.

Dom poniżej na pewno nie jest numerem jeden w dziedzinie opanelowania fotowoltaicznego, ale jednak robi wrażenie 😂
 


A wracając podjechałam do jednej knihobudki i wyhaczyłam dwa kryminały 😍 Przy czym ta Gordon nie wiem, czy jest kryminałem, czy tylko o kryminalnej tematyce.


 

* Oczywiście jeden z kolejnych planów na emeryturę to schudnąć. Ha ha ha. 

** A teraz właśnie przeczytałam na fejsbuku, że WAŻNYCH RZECZY NIE ZACZYNA SIĘ W PONIEDZIAŁEK 🤣 No i sprawdza się. 

 

Przyszedł kolejny alert i wiatr faktycznie się wzmaga. Niestety w ostatnich dniach zniszczyło mi kwiatki w skrzynkach od północnej strony 😢

środa, 19 czerwca 2024

Mika Waltari - Kto zabił panią Skrof?

Agata! Agata napisała o kryminałach Miki Waltariego (matko, jak to się w ogóle odmienia?), pożyczyłam z biblioteki ten, który uznałam za pierwszy w serii, już nie pamiętam, dlaczego, bo na polskiej Wiki są podane daty publikacji polskich tłumaczeń, a nie oryginalnych wydań. A' propos oryginału - ranyściewy, co to za język, ten fiński 🤣 Wystarczy zerknąć na ten tytuł - Kuka murhasi rouva Skrofin? - czy którekolwiek słowo z czymkolwiek się kojarzy??? Ale kuka jako kto jest fajne, nie? Właściwie to chyba powinnam sobie jakiś fiński film zapodać, żeby trochę się wsłuchać w to narzecze 😂 Znam chyba tylko jednego fińskiego reżysera czyli Aki Kaurismäki. I kojarzę jego filmy jako średnio zachęcające do życia 😉

Ale pomijając kwestię języka fińskiego, a skupiając się bardziej na kryminale - powiem, że jest ekstra. Bo przezabawny! Pisany w pierwszej osobie przez stażystę komisarza Palmu, młodzieniaszka nie muszącego utrzymywać się z nędznej policyjnej pensyjki, co starego komisarza niemożebnie wkurza (żeby sobie tak pozwalać na jazdy taksówkami? inna sprawa, że Palmu chętnie jednak wsiada do tej gratisowej dla siebie taksówki). Stażysta jako człowiek jeszcze w sumie młody, jak się sam określa (a ma dwadzieścia kilka lat), przygląda się pracy doświadczonego komisarza, a że jest złośliwy, a przy tym ma oczywiście swoje poglądy na kryminalistykę, takie bardziej nowoczesne, to co chwilę spotykają ich zabawne sytuacje.

Tak się napaliłam, że oto mam już w koszyku Ulubionego Antykwariatu pozycję zawierającą wszystkie trzy kryminały po czesku z komisarzem, za całe 9 koron (1,60 zł). Jak mi ktoś tego do sierpnia nie podkupi, to będzie moja, choć wolałabym poszczególne powieści, a nie tomiszcze 534 strony. No ale jest, co jest 😁


Początek:

Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, 292 strony

Tytuł oryginalny: Kuka murhasi rouva Skrofin?

Przełożył: Sebastian Musielak

Z biblioteki

Przeczytałam 16 czerwca 2024 roku


Jeśli chodzi o filmy, to nawet nie obejrzałam obowiązkowego czeskiego w zeszłym tygodniu, sama nie wiem, jak to się stało. A nie, wiem - poprosiłam córkę, żeby mi znalazła ten ostatni film Koreedy, Monster. No i znalazła online, kochane dziecko.

 

Dziś przejmuję się czym innym: głównie tym, że kiedy będę szła do pracy po 15.00 czyli już niedługo - tak, właśnie wtedy będą 33 stopnie.

Oraz że jutro ma przyjechać stolarz z nowym regalikiem - o 9.00 rano!!! Co to za pomysły w ogóle! Ale nie dyskutowałam, bo by przełożył na przyszły tydzień, wiadomo. Albowiem nic nie pisałam, żeby nie zapeszyć, ale pan z furgonetki był wziąć miarę i zrobił regalik, który stanie w Ostatnim Wolnym Miejscu. A ja na nim poukładam sobie wszystkie ostatnie nabytki 😍



niedziela, 16 czerwca 2024

Anna Szyszko-Grzywacz - Łagierniczka. Relacja z Workuty 1945-1956

Znów przypadek - w drodze do pracy (znów wyszłam za wcześnie) wpadłam do biblioteki sprawdzić, czy na stoliku do wzięcia nie ma czegoś interesującego. Nie było, ale w nowościach stała Łagierniczka. Była tylko dlatego, że ktoś ofiarował egzemplarz. W styczniu tego roku. I od tej pory byłam już dziewiątą czytelniczką. I się nie dziwię, bo książka jest świetna - pokazuje życie w łagrze i na zesłaniu z punktu widzenia kobiety, a dotychczas znałam tylko relacje mężczyzn. W dodatku młodej kobiety, w pewnym sensie budzącej się dopiero do życia, więc pewne aspiracje, marzenia i nadzieje ciągle jej towarzyszyły. Może ta młodość pozwoliła przeżyć cały koszmar Gułagu i wrócić do "normalnego" życia? Młodość i przyjaźnie tam zawarte? Niezwykle silne - zapamiętałam zdanie mówiące o tym, że gdyby Wandzię, najlepszą przyjaciółkę, miano powiesić, to Hanka (autorka) włożyłaby głowę w pętlę za nią.



Początek:

Koniec:

Wyd. KARTA, Warszawa 2022, 165 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 14 czerwca 2024 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Zawoziłam wyczytane gazety wnętrzarskie do knihobudki mojej (książki od Szyszkodara już się skończyły i ciągle odkładam na później skontaktowanie się z nim, żeby przywiózł nowe), a tam ją ktoś zaopatrzył w różne pozycje - jednak pani brała sobie Harlekiny, drugi pan trzymał coś w ręku i w końcu odłożył, mówiąc, że to kobieca literatura - a ja chapsnęłam dwa kryminały i dwie jak widać okołomedyczne.

A tu drugi łup. Z tym esperanto to ja kojarzę, że już coś kiedyś przyniosłam z półki w Jordanówce, ale nie pamiętam, co - i nie chce mi się teraz szukać. A Poradnik globtrotera tylko pozornie nie dla mnie 😂 Mam nadzieję dowiedzieć się z niego wielu ciekawych i pożytecznych rzeczy, nawet dla kogoś, kto jeździ raptem dwa razy w roku do sąsiedniego państwa 🤣


 

Przy sobocie po robocie był eksperyment kuchenny w postaci kaszotta z młodą kapustą i ciecierzycą. Córka nie była specjalnie zachwycona, ja tak pół na pół, ale gdy odgrzałam sobie na kolację resztę, było o wiele smaczniejsze, może potrzebowało czasu, żeby się przegryźć? Jeszcze mam do pracy porcję. Zapomniałam, że we wtorek pracuję i to calutki dzień - i umówiłam się z lekarką na wizytę kontrolną u Ojczastego do południa, kurczę.

Z eksperymentów kuchennych jeszcze jeden: czytałam na FB, że ludzie zupy wlewają do słoika, zakręcają i odwracają do góry dnem, żeby zassało - i potem można w lodówce taką zupę trzymać nawet trzy tygodnie. Akurat nagotowałam Ojczastemu fasolowej, więc postanowiłam jedną porcję w ten sposób mieć na zapasie. Oni tam pisali, żeby wlewać wrzącą. No, wrząca to już nie była, skoro po chochelce wlewałam... Operację odwracania do góry nogami gorącego słoika wykonałam na wszelki wypadek w misce 😂 Ale skąd mam wiedzieć, czy się zassało wedle instrukcji? No nic, poczekałam, aż wystygło i schowałam do lodówki, kiedyś się okaże 🤣


Już nas tak kaszel nie męczy, antybiotyk zrobił swoje, więc wczoraj wykąpałam Ojczastego - po raz pierwszy od trzech tygodni. Ale siły, żeby mu pościel zmienić, już mi zabrakło. Leżę i czytam. Albo oglądam Chirurgów. Jesteśmy już w dwunastym sezonie 😎 I tak, jest to rodzaj uzależnienia.

czwartek, 13 czerwca 2024

Raymond Chandler - Długie pożegnanie

To znalezisko z półki w Jordanówce to strzał w dziesiątkę. Równo miesiąc temu ze zdumieniem stwierdziłam, że tego nie miałam - bo przyniosłam do domu na wszelki wypadek, nie będąc pewna, czy mam czy nie - a przecież taki znany tytuł. I nawet nie wiem, czy jednak kiedyś to czytałam, pożyczone czy co. Chyba jednak nie, nie przypominam sobie nic z fabuły ani z postaci.

To jest taka książka, że z jednej strony chciałoby się czytać ją jak najdłużej, żeby tej przyjemności wystarczyło chociaż na tydzień, a z drugiej - no nie sposób zwlekać, można nawet poświęcić kolejny odcinek Chirurgów (jesteśmy już w dwunastym sezonie i co gorsza Derek umarł, jak mogli mi to zrobić!).

Philip Marlowe (tu pisany jako Filip, Bóg wie dlaczego; jaki znowu Filip, z konopi czy co) poznaje pewnego pijaczynę o angielskich manierach, ale ta znajomość nie wyjdzie mu na dobre. Czego zresztą może się spodziewać podrzędny prywatny detektyw? Właśnie się dowiedziałam, że po angielsku ten zawód nazywa się private eye, no kto by przypuszczał.

W ogóle życiorys Chandlera  przeczytany na ciotce Wiki dostarczył mi wzruszeń: na przykład pisarz ożenił się z matką kolegi z wojska, zresztą dopiero po śmierci własnej matki, bo ta się temu ożenkowi stanowczo sprzeciwiała 😂 A gdy po 30 latach żona zmarła, wpadł w depresję i próbował popełnić samobójstwo. Depresja nie pozwoliła mu nawet odebrać prochów żony i zdaje się została ona dokooptowana do jego grobu wiele lat później. To tyle ploteczek, reprodukuję pierwszą stronę powieści, ale ostatniej Wam oszczędzę, bo jeśli ktoś zechce się w przyszłości zapoznać z tym dziełem, to chyba by go szlag trafił (nawiasem, spotkamy się tu z pisownią szlak dokładnie w tym samym kontekście, aj, gdzie była korekta) 🤣

Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, byście zobaczyli motywację Marlowe'a, by zostać detektywem 😁

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1979, 414 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: The Long Good-Bye

Przełożył: Krzysztof Klinger

Z własnej półki

Przeczytałam 12 czerwca 2024 roku


Udałam się we wtorek w nocy (no dobrze, była 6.10) pod przychodnię, coby zająć sobie kolejkę w celu zamówienia wizyty domowej dla Ojczastego. Jestem już w pewnym wieku, w dodatku dość osłabiona chorobą, więc chyba się nie ma co dziwić, że zabrałam ze sobą krzesło?

Byłam po pierwsze pierwsza, a po drugie o w pół do siódmej przyszła pani z recepcji i łaskawie wpuściła wszystkich do środka, więc posiedziałam tylko 20 minut. Ale oczywiście musieliśmy odczekać jeszcze te pół godziny do podniesienia rolety w okienku. 

Tak czy siak wizyt domowych już na ten dzień nie było, jednak Ojczasty został zapisany na środę, dzięki czemu jest już osłuchany, zaantybiotykowany, dostał milion innych medykamentów, z których połowa - po przeczytaniu przeze mnie ulotek - prawdopodobnie pójdzie do kosza, bo nie ma możliwości wytłumaczenia głuchemu, jak ma je zażyć. No nic, wsparliśmy przemysł farmaceutyczny, a że lekarz nie pomyślał, to trudno. 

Czy to jest koklusz czy nie, nie wiemy i się nie dowiemy. Infekcja i tyle. Za to z badania krwi wynikło, że jestem cokolwiek anemiczna i będę brać żelazo, co ponoć wiąże się z bardzo ciekawymi efektami ubocznymi... 

Ja anemiczna? Z moimi kilogramami? Hm.


niedziela, 9 czerwca 2024

Kornel Filipowicz - Pamiętnik antybohatera

Przyniosłam ze Śmieciarki w marcu. Kontrolnie, żeby w domu sprawdzić, czy przypadkiem nie ma tego w takim tomie opowiadań Filipowicza, który kiedyś znalazłam w Taniej Jatce. Nie było, a w dodatku tu taka super okładka, autorstwa wiadomo czyjego - nie, nie powiem jednak od razu, będzie w stopce, bo może pokusi się ktoś zgadywać 😁

Książeczka jest drobnych rozmiarów i nawet zastanawiałam się, czy nie należy jej zakwalifikować do opowiadań, ale w bibliotece jest ujęta jako powieść. O, a na Wikipedii również.

Jest fascynująca, bo bohater jest wszystkim tym, czym Polak nie powinien być, przede wszystkim antypatriotą. Gdy wybucha wojna, cieszy się, że był zwolniony z wojska z powodu słabego wzroku (dzięki temu nie brał udziału w "awanturze wrześniowej") i przygląda się z pogardą żołnierzom prowadzonym przez Niemców do niewoli, no bo jak oni wyglądają teraz w obszarpanych mundurach - zresztą dla przegranych zawsze rezerwuje pogardę, tak samo będzie w przypadku Niemców, gdy wojna się skończy (kopie po wielekroć trupa, który zatarasował mu drogę do piwnicy).

Tak naprawdę jednak pojęcia jak patriotyzm, miłość do ojczyzny etc. w ogóle dla niego nie istnieją ("on nie ma przekonań"), chodzi tylko o uratowanie własnego życia. W tym celu można pracować dla Niemców, a gdy dzieci dozorcy zaczną go wyzywać od volksdojczów, można przekupić znajomego oficera, żeby aresztował i przetrzymał w więzieniu tegoż dozorcę (powód się zawsze znajdzie), a potem "użyć znajomości", by go uwolnić - i już zyskuje się dobry argument na przyszłość: współpracował z Niemcami, żeby ratować Polaków; wszak trzeba myśleć trochę do przodu i przewidywać.  

Bohater robi wszystko, żebyśmy pomyśleli no jak tak można. A przecież: czy każdy musi być bohaterem? Czy zachowanie życia, które mamy tylko jedno, nie jest wystarczającym powodem, by unikać wszelkich zagrożeń? 

Jestem bardzo ciekawa, jakie wrażenie zrobiła ta krótka powieść w momencie wydania w 1961 roku. Czy był to kij w mrowisko, bo przecież my Polacy walczymy zawsze o przegraną sprawę? Czy też była raczej litościwie przemilczana, żeby nie musieć opowiadać się po żadnej stronie? 

Początek:


Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1961, 94 strony

Okładka: Kazimierz Mikulski

Z własnej półki

Przeczytałam 8 czerwca 2024 roku


Z frontu chorowania

W czwartek wieczorem pojechałam znów na opiekę nocną i co prawda lekarka dalej nie stwierdziła, żeby było coś słychać w płucach czy oskrzelach, ale zasugerowała, że to może być krztusiec.

I, o mamma mia, przypomniałam sobie, że przecież wiele razy słyszałam w czeskich wiadomościach, iż mają tam epidemię krztuśca! Nosz kurde, przywiozłam sobie souvenir! 

W celu diagnozy należy jednak wykonać badanie krwi, toteż w piątek przed pracą poszłam do przychodni pytać, czy nie dałoby się mnie wcisnąć do pani doktor w poniedziałek. Nie, ale mam zapytać, czy mnie nie przyjmie dziś. Więc antyszambrowanie, ale w końcu przyjęła, dała antybiotyk i skierowanie na tę krew. Przy czym twierdzi, że ona coś słyszy po prawej stronie...

No dobra, teraz jest taki gryplan, że w poniedziałek rano idę dać sobie upuścić tej krwi, a w środę mam być na kontroli z wynikami, więc o szóstej rano w kolejkę po numerek, bo zarejestrować mnie już teraz na podstawie adnotacji pani doktor NIEDASIE.

Ja wiedziałam, że ten ostatni miesiąc w pracy będzie najgorszy, ale myślałam, że dlatego, bo już się nie będzie chciało. Tymczasem muszę tu kombinować, jak pogodzić wymogi służby zdrowia (która już nie jest służbą) z wymogami pracowniczymi.

Nic mi się nie chce, słabam. A jak poczytałam o komplikacjach krztuścowych, to już słabam jak kot. Jeśli Ojczasty się zarazi, to będzie kanał absolutny. Owszem, kaszle. 

Powiem tak: generalnie nie podoba mi się pomysł, żeby iść na emeryturę i sobie od razu głupio umrzeć. Ofiara Pragi.



czwartek, 6 czerwca 2024

Martin Walser - Małżeństwa w Philippsburgu

Martina Walsera był w domu Jednorożec. Nigdy się za to nie brałam, no bo niemiecki pisarz, co tam będę się kompromitować 🤣 Myślę tu o moich szkolnych czasach oczywiście. A teraz ze zdziwieniem odkrywam, że ten Jednorożec w jakiś cudowny sposób przemieścił się z Dżendżejowa do Krakowa i stoi u mnie. Pewnie go niegdyś zabrałam dlatego, że wyszedł w serii, którą zbierałam (Proza współczesna PIW). I po przeczytaniu Małżeństw... (znalezionych już nie wiem, gdzie ostatnio; mam jak zwykle braki w systematyczności zapisków) stwierdzam, że kto wie, może kiedyś i za to się wezmę.

Tym razem, zupełnie wyjątkowo, przeczytałam najpierw, co napisali na skrzydełku. Książka ma cztery części i gdy przeszłam do drugiej, okazało się, że bohaterem już nie jest ten ubogi dziennikarz z pierwszej, a w trzeciej tym bardziej. Niemniej postaci powieści przeplatają się w kolejnych częściach, bo przecież niezależnie od tego, jak duże jest miasto, śmietanka towarzyska (plus elita finansowa) zna się między sobą, to jednak mały światek. 

Na początku wydawało mi się, że ten styl pisania to już jest taki niedzisiejszy. Ale co to właściwie znaczy, gdy ja dzisiejszych powieści prawie nie czytam przecież, nic o nich nie wiem. Widział ktoś u mnie jakieś nowości?

A potem się powoli rozsmakowałam w tych długich zdaniach, w opisach momentami przywołujących myśl no przecież mam tak samo, a momentami zaskakujących rodzajem porównania czy metafory. W gładko toczących się przez kilka stronic dywagacjach o niczym, a potem jednym zdaniem kwitowanych naprawdę poważnych wydarzeniach, z gatunku życia i śmierci. Jak by te ostatnie były najmniej istotne...

Początek:


 Koniec:

Wyd. PIW Warszawa 1966, 354 strony

Seria: Klub Interesującej Książki

Tytuł oryginalny: Ehen in Philippsburg

Przełożyła: Maria Kłos-Gwizdalska

Z własnej półki

Przeczytałam 6 czerwca 2024 roku


Tytuły KIK na 1966 rok były następujące:


Znacie coś z tego? Ale że OSOBIŚCIE, a nie słyszeliście tylko?

Bo ja tak częściowo. Patricka White'a się zawsze bałam, a Ojczasty go miał, tylko w innym wydaniu, nie zabrałam (czasem, gdy pomyślę, ile tam książek zostało na zmarnowanie...). Niby wiedziałam, że kiedyś trzeba przeczytać, noblista przecież, ale to chyba Australia mnie odstraszała - sorry, Lechu 😂

Laxness to w ogóle jakaś abstrakcja się wydawała, a tymczasem przeczytałam tę właśnie powieść rok temu, zdobyczną ze Śmieciarki 😁

Piłat Magdy Szabo teraz, gdy sprawdzałam, wydał mi się nieznany z tytułu. Ale gdy zaczęłam czytać, co o nim napisał Zacofany w lekturze, to halo, przecież ja to znam, tę fabułę! Ale znam z filmu, widziałam! A potem jeszcze na wszelki wypadek wrzuciłam tytuł tutaj, do blogowej wyszukiwarki - i oto okazuje się, że książkę też czytałam lata temu, tyle że z biblioteki, może dlatego nie zapamiętałam?

Natomiast Mika Waltari na 100% jest mi znany jedynie z nazwiska. Nawet na 1000%!

O tym ostatnim panu w życiu nie słyszałam, ale tytuł mnie intryguje, więc jeśli gdzieś trafię na niego, to wezmę 😁

Niby powinnam mieć już niedługo więcej czasu na Śmieciarki i knihobudki, prawda? Wczoraj powiedziałam w pracy, że chyba nie można na mnie liczyć we wrześniu - mam takie okropne deficyty snu, że jestem momentami nieprzytomna z niewyspania, i nic na to nie mogę poradzić, dopóki Ojczasty z nami jest - więc wolałabym nie brać na siebie pewnych zobowiązań i pewnej odpowiedzialności. W pracy na to jak na lato, bo każdy myśli, że tak sobie tylko narzekam. Ale okazało się, że jednak będzie możliwość przyjęcia kogoś NA ETAT na rok, tyle że do września Góra tego nie ogarnie, zawsze trwa miesiące całe, zanim załatwią papierologię - jednak zaczęłam hołubić pewną małą nadziejkę, że ta wyłoniona osoba przyjdzie już pracować we wrześniu, tylko będzie umowa o dzieło podpisana na mnie i my się między sobą rozliczymy... Oby oby oby się tak udało.

A do tego chronicznego niewyspania dorzuca się teraz generalnie słaby stan fizyczny - ciągle mam ataki kaszlu, gdy wydaje mi się, że się duszę - planuje dziś znów wybrać się pod wieczór na Nocną Opiekę w celu osłuchania. Równo tydzień temu pan doktor zapewniał mnie, że jest czysto, więc co niby się kurna dzieje? Niech mnie osłuchają ponownie. Jednocześnie nabrałam przekonania, że nieodzowny będzie rentgen, więc zapisałam się po skierowanie do przychodni. Termin dostałam na 21 czerwca 🤣 

Dziecko mi naprawiło rower, gdy byłam w Pradze i do tej pory jeszcze nawet go nie widziałam. Roweru znaczy. A tyle sobie obiecywałam. No nie mam siły na nic.


Ale ale - wymyśliłam, gdzie dać jeszcze jeden mały regalik 😂 Książki z Pragi w końcu leżą ciągle na podłodze. Teraz jeszcze znaleźć stolarza i powinnam mieć zapas półek. Myślę konkretnie o 11 półeczkach szerokości 36 cm. Toż to prawie 4 metry miejsca! Tylko na nieduże książki, bo to będzie płytki regał, mam 16 cm miejsca. Już marzę, że ustawię na nim wszystkie te czeskie nabytki... Ach.

Widziałam przed blokiem furgonetkę z napisem MEBLE NA WYMIAR, zanotowałam numer telefonu - może zadzwonię?


niedziela, 2 czerwca 2024

Richard Hey - Morderstwo nad Lietzensee


Morderstwo nad Lietzensee przywiozłam ze Śmieciarki - że chętnie się zapoznam z zachodnioniemieckim kryminałem. Przy czym nazwisko autora było mi jakoś znajome. Zajrzałam do katalogu, no i faktycznie, mam jego Fabrykanta aniołków. Zdaje się, że nic więcej nie było przetłumaczone. Śledztwo w sprawie zabójstwa emerytowanego księgowego z domu starców prowadzi komisarz Katarzyna Ledermacher i okazuje się, że jest ona też bohaterką Fabrykanta i jeszcze jednej powieści (Ohne Geld singt der Blinde nicht). Z tym, że ta ostatnia była wydana po czesku (Zadarmo ani kuře nehrabe), więc jak przypadkiem na nią trafię w jakimś pudełku po 10 koron albo w knihobudce, to wiecie, co zrobię 🤣 Ba, nawet w tej chwili jest w Ulubionym Antykwariacie egzemplarz za 9 koron, dałam sobie do koszyka i jeśli nikt mi go nie podkupi do sierpnia, to mam jak w banku!

Bowiem mi się książka podobała. Bardziej zresztą jako opis atmosfery Berlina Zachodniego na początku lat 70-tych, ale też są tam wspomnienia zarówno sprzed wojny, jak i zaraz powojenne, to było interesujące. Była sfilmowana, ale gdzie ja ci znajdę stary niemiecki film kryminalny... Na YT w każdym razie nie ma ani śladu.

Autor zmarł w 2004 roku, a na Wiki doczekał się jedynie hasła rodzimego plus węgierskiego plus koreańskiego i jeszcze egipskiego bodaj. To wszystko. Za Fabrykanta się wezmę niedługo, tymczasem zaczęłam kolejną zdobyczną powieść niemieckiego autora - ale o wiele bardziej znanego. No tak się złożyło 😁

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1980, 177 stron

Tytuł oryginału: Ein Mord am Lietzensee

Przełożyła: Brygida Jodkowska

Z własnej półki

Przeczytałam 1 czerwca 2024 roku


Chciałam iść w Pradze na Perfect Days, ale akurat nie było tego filmu na żadnej projekcji dla seniorów 😉 Nadrobiłam w domu. Najpierw córka zaproponowała mi wersję oryginalną z wklejonymi napisami - że niby czeskimi, ale to nie było po czesku, może po słoweńsku czy co, odmówiłam 😁 No to zaczęła szukać dalej i znalazła angielskie napisy, ale film w dubbingu hiszpańskim 🤣 Cóż było robić, obejrzałam, aczkolwiek dziwnie mi brzmieli Japończycy mówiący hola chica 🤣 Generalnie jednak mało tam mówią, za to jest dużo boskiej muzyki (jak to u Wendersa). Wiedziałam, że mi się będzie ten film podobał i tak było. Hymn na cześć prostego życia i akceptacji codzienności. Polecam bardzo bardzo. 

/choć wiem, że dużo osób uzna go za klasycznego snuja, w którym nic się nie dzieje/


 

Gdy byłam w Pradze, do domu dotarła patelnia  Taiyaki, którą widziałam na FB i zapragnęłam mieć 😂 Przeleżała tydzień i dziś wreszcie dokonałam inauguracji, metodą prób i błędów (ile dać ciasta do środka, żeby nie za dużo i nie za mało - niektóre rybki były pozbawione ogonów - oraz jak długo podpiekać). Robiłam rybki bananowe, a w tygodniu spróbuję z czekoladą. To taki gadżet, z którego kto wie, ile razy skorzystam, ale NASZŁO MNIE 😂


 

PS. Znowu spamery w ataku czy co: czytam właśnie, że wczoraj miałam 2225 odwiedzin, a dzisiaj 1785. Głównie z Hongkongu. Bzdury jakieś!