czwartek, 13 czerwca 2024

Raymond Chandler - Długie pożegnanie

To znalezisko z półki w Jordanówce to strzał w dziesiątkę. Równo miesiąc temu ze zdumieniem stwierdziłam, że tego nie miałam - bo przyniosłam do domu na wszelki wypadek, nie będąc pewna, czy mam czy nie - a przecież taki znany tytuł. I nawet nie wiem, czy jednak kiedyś to czytałam, pożyczone czy co. Chyba jednak nie, nie przypominam sobie nic z fabuły ani z postaci.

To jest taka książka, że z jednej strony chciałoby się czytać ją jak najdłużej, żeby tej przyjemności wystarczyło chociaż na tydzień, a z drugiej - no nie sposób zwlekać, można nawet poświęcić kolejny odcinek Chirurgów (jesteśmy już w dwunastym sezonie i co gorsza Derek umarł, jak mogli mi to zrobić!).

Philip Marlowe (tu pisany jako Filip, Bóg wie dlaczego; jaki znowu Filip, z konopi czy co) poznaje pewnego pijaczynę o angielskich manierach, ale ta znajomość nie wyjdzie mu na dobre. Czego zresztą może się spodziewać podrzędny prywatny detektyw? Właśnie się dowiedziałam, że po angielsku ten zawód nazywa się private eye, no kto by przypuszczał.

W ogóle życiorys Chandlera  przeczytany na ciotce Wiki dostarczył mi wzruszeń: na przykład pisarz ożenił się z matką kolegi z wojska, zresztą dopiero po śmierci własnej matki, bo ta się temu ożenkowi stanowczo sprzeciwiała 😂 A gdy po 30 latach żona zmarła, wpadł w depresję i próbował popełnić samobójstwo. Depresja nie pozwoliła mu nawet odebrać prochów żony i zdaje się została ona dokooptowana do jego grobu wiele lat później. To tyle ploteczek, reprodukuję pierwszą stronę powieści, ale ostatniej Wam oszczędzę, bo jeśli ktoś zechce się w przyszłości zapoznać z tym dziełem, to chyba by go szlag trafił (nawiasem, spotkamy się tu z pisownią szlak dokładnie w tym samym kontekście, aj, gdzie była korekta) 🤣

Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, byście zobaczyli motywację Marlowe'a, by zostać detektywem 😁

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1979, 414 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: The Long Good-Bye

Przełożył: Krzysztof Klinger

Z własnej półki

Przeczytałam 12 czerwca 2024 roku


Udałam się we wtorek w nocy (no dobrze, była 6.10) pod przychodnię, coby zająć sobie kolejkę w celu zamówienia wizyty domowej dla Ojczastego. Jestem już w pewnym wieku, w dodatku dość osłabiona chorobą, więc chyba się nie ma co dziwić, że zabrałam ze sobą krzesło?

Byłam po pierwsze pierwsza, a po drugie o w pół do siódmej przyszła pani z recepcji i łaskawie wpuściła wszystkich do środka, więc posiedziałam tylko 20 minut. Ale oczywiście musieliśmy odczekać jeszcze te pół godziny do podniesienia rolety w okienku. 

Tak czy siak wizyt domowych już na ten dzień nie było, jednak Ojczasty został zapisany na środę, dzięki czemu jest już osłuchany, zaantybiotykowany, dostał milion innych medykamentów, z których połowa - po przeczytaniu przeze mnie ulotek - prawdopodobnie pójdzie do kosza, bo nie ma możliwości wytłumaczenia głuchemu, jak ma je zażyć. No nic, wsparliśmy przemysł farmaceutyczny, a że lekarz nie pomyślał, to trudno. 

Czy to jest koklusz czy nie, nie wiemy i się nie dowiemy. Infekcja i tyle. Za to z badania krwi wynikło, że jestem cokolwiek anemiczna i będę brać żelazo, co ponoć wiąże się z bardzo ciekawymi efektami ubocznymi... 

Ja anemiczna? Z moimi kilogramami? Hm.


31 komentarzy:

  1. Musiałem to czytać, bo przeczytałem chyba wszystkie Chandlery, a też nic z tego kryminału, oprócz tytułu nie pamiętam.

    Krzesełko jakieś składane?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie tam składane, nie posiadam, nie jeżdżę na ryby 🤣 Normalnego thoneta z kuchni wzięłam 🤣

      Usuń
  2. BBM: Przecież w ulotkach zawsze jest informacja jak dany lek przyjmować, nawet z uwzględnieniem grup wiekowych, więc w czym problem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja te ulotki przeczytałam po zakupie leków przecież... i zorientowałam się, że na przykład jakiś tam wziewny trzeba najpierw wydech, potem lekki wdech i wciągnąć z aplikatora - a niby jak głuchemu powiesz, co ma kiedy robić?

      Usuń
    2. BBM: Może wyraźnie, dużymi literami napisać? …

      Usuń
    3. Kochana, przed wyjazdem do Pragi usiłowałam go poinformować, że przyjedzie mój brat i zabierze go do siebie na ten czas. Największą czcionką na laptopie. Nie był w stanie odczytać. Zrozumiał, że ja jadę do brata. Gdy próbowałam wyjaśnić, że on do brata, a ja do Pragi, wykombinował, że ja do pracy u brata (Praga - praca)...
      Potem gdy był u brata zdaje się myślał, że na stałe (nie miałabym nic przeciwko 🤣). A gdy go brat odwoził z powrotem do mnie, dziękował mu "za te dwa czy trzy miesiące", które u niego spędził. Głuchy, prawie ślepy i już z demencyjnymi deficytami, niestety.
      Kilkakrotnie mnie pytał ostatnio, ile ma lat. Czyli albo zapomina albo nie rejestruje czasu, który upływa, w rzeczywistym wymiarze.

      Usuń
    4. BBM: Bardzo przygnębiające! Obym zdążyła umrzeć przed taką fazą starości…😟

      Usuń
    5. Też mówię do córki, żeby mnie raczej zastrzeliła...

      Usuń
  3. Jakoś nigdy nie lubiłam Chandlera, te amerykańskie kryminały noir ze zmęczonymi życiem detektywami to nie moja bajka. W domu rodzinnym było właśnie to wydanie, które pokazujesz.

    Koczowanie pod przychodnią z krzesełkiem - sprytnaś😆
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie to fascynuje wręcz. U nas w domu kryminałów nie było wcale, ale już o tym wspominałam chyba 😁
      Uwielbiam też film noir!

      Usuń
  4. Istnieje mozliwosc - nie tylko leki maja swe wydrukowane instrukcje ale jesli ojciec nie moze czytac drobnego druku Ty mozesz zrobic mu rozpiske ktore, kiedy i ile.
    Mysle ze ojciec nie uzywa elektronicznego zegarka ktory to mozna zaprogramowac by przypominal o porze zazycia leku, ale ludzie tak robia czyli jest duzy wybor sposobow.
    Trzymam z Agata - Chandler nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę mu zrobić żadnej rozpiski, bo nie przeczyta :(
      Z nim jest już zerowa komunikacja z powodu głuchoty i postępującej ślepoty.
      Godzin to ja dopilnuję, ale chodzi o sposób zażywania, którego nie ma mu jak wytłumaczyć.

      Usuń
    2. Ma na przykład do płukania gardła taki roztwór, trzeba jeden łyk w gardle gulgotać 30-60 sekund. A on "gul gul" i wypluwa. Więc na kij mu to...

      Usuń
  5. Punkt dla mnie, rozpoznalam thoneta, ja mam takie skladane jak parasolka. Ale nigdy nie uzywalam, przy tutejszych cenach lekarzy nie ma kolejek. Ja zawsze chodze na latwizne, zamiast czytac, ogladam stare filmy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo Ty 😍
      Zastanawiałam się, czy prosić córkę o znalezienie mi ekranizacji "Długiego pożegnania", ale jako że film długi, nikt tam nie gra itd. zrezygnowałam z pomysłu 😂

      Usuń
  6. To chyba masz blisko, skoro takie krzesło zabrałaś, myślałam, że składane!
    W aptece staram się czytać ulotki leków, by potem nie wyrzucać...bo lekarze zapisują tyle, ze musiałabym mieć dwa żołądki.
    Na anemię dobre czerwone wino i żółtka:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blisko, bo to na osiedlu.
      Przypomniały mi się czasy okołoremontowe Nowej Kuchni. Wywoziłam wtedy te krzesła do pracy tramwajem, pojedynczo oczywiście - a potem przywoziłam z powrotem. Co komentarzy niby dowcipnych się nasłuchałam, to moje 😂

      Człowiek się uczy na własnych błędach. Na przyszłość najpierw przeczytam ulotki przepisanych leków w internecie, a potem będę kupować...

      Czerwone wino - sehr gut! Będę pamiętać, jak już skończę brać anttybiotyk 🤣

      Usuń
  7. "Udałam się we wtorek w nocy (no dobrze, była 6.10) pod przychodnię, coby zająć sobie kolejkę w celu zamówienia wizyty domowej dla Ojczastego".

    To trzeba stać (lub siedzieć) w kolejce, aby zamówić wizytę? Czyżby przychodnia nie uznawała telefonów bądź e-mail?

    A na marginesie... przez jakieś 20 lat miałem lekarza rodzinnego (w Toronto), który zawsze wszystkich jak leci zapisywał na wizyty o godzinie 11:00 rano. Gdy przychodziłem, nie było gdzie usiąść, poczekalnia pełna-tylko szkopuł w tym, że zazwyczaj lekarz dopiero pojawiał się nie wcześniej, niż w południe, lub nawet kilka godzin później! Dwukrotnie zdarzyło mi się, że po przeczekaniu 4 godzin, lekarza nadal nie było i wróciłem do domu. Na szczęście mój nowy lekarz przyjmuje pacjentów "jak w zegarku"; na początku przynosiłem na wszelki wypadek książkę do czytania, ale zanim ją otworzyłem, już mnie wołał (i do tego często używając mojego polskiego imienia!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maili przychodnia nie uznaje i adresów nawet nie podaje nigdzie.
      Telefonicznie można, oczywiście, ale myk polega na tym, że o 7.00 otwierają okienko i wydają numerki na dany dzień, a telefony zaczynają odbierać o 7.30, gdy kolejka się już przewali i numerków na dziś już nie ma.
      Przy czym nie można być takim sprytnym i zażądać numerka na jutro - dziś wydają numerki na dziś albo zapisują do przodu, ale za tydzień co najmniej, jak nie więcej. Czyli potrzebujesz coś skonsultować niezbyt pilnie - możesz się zapisać na kiedyś tam; ale jeśli jesteś chory to tylko danego dnia z samego rana.

      Ja oczywiście książkę też zabrałam, ale gdy przyszła druga osoba, czytanie się skończyło, a zaczęły historie chorobowe 🤣
      Twój lekarz może pracował do południa w szpitalu i dlatego się spóźniał.
      Albo lubił pospać 😂

      Usuń
    2. OMG, chyba nawet w PRL tak nie było!!!

      Mój lekarz po prostu olewał wszystko i wszystkich, i nie on zresztą jeden. Tu brakuje lekarzy i nawet najgorszy lekarz będzie miał od razu komplet pacjentów. To właśnie jest skutek systemu socjalistycznego w wydaniu kanadyjskim. I będzie jeszcze gorzej.

      Często lekarze wymagają opłat od pacjentów za to, że nie zjawiają się na wizytę lub że się spóźniają. W USA pacjentka, która musiała czekać na lekarza kilka godzin, wystawiła mu... rachunek! Sprawa zrobiła się dość głośna i przyznano jej rację-i bardzo dobrze!!!

      Usuń
    3. Otóż czytałam, że i u nas jakiś poseł czy posłanka wniósł interpelację w tej sprawie - kar dla pacjentów za niestawianie się na wizyty, tyle że chodziło o specjalistów. Ministerstwo zdrowia odrzuciło pomysł. Ze to będzie uderzać w najstarszych i najsłabszych (zwłaszcza ekonomicznie), którzy często nie stawiają się na wizyty z powodu złego samopoczucia etc.

      Ale ale, jeśli chodzi o Kanadę. Brak lekarzy to skutek swoistego systemu socjalistycznego? O co u Was chodzi? Dlaczego brak? Mało chętnych na studia? Dużo chętnych, ale jakiś numerus clausus? Kiepskie wynagrodzenia i lekarze uciekają za granicę?

      Usuń
  8. Z dawnych lat mam dobre wspomnienia lektur R. Chandlera, może znajdę coś w lokalnej bibliotece.
    Krzesełko do posiedzenia przed przychodnią - bardzo dobry pomysł (skoro nie można zamówić wizyty on-line). I tak dobrze, że nie trzeba przynosić namiotu.
    Współczuję kłopotów z wytłumaczeniem Ojczastemu jak przyjmować leki, może spróbować osobistej demonstracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sobie Chandlera będę odświeżać; przy tym się zorientowałam, że nie wszystkie mam, no ale cóż.

      "I tak dobrze, że nie trzeba przynosić namiotu." 🤣🤣🤣🤣🤣
      Namiot można byłoby rozbić przed przychodnią na trawniku, ale kolejki byś nie trzymał, bo ta stoi wyżej, pod daszkiem. No, chyba że "ja tu będę stał".

      Nawet osobista demonstracja niewiele daje, to już zauważyłam przy innych okazjach. Tak źle widzi.

      Usuń
    2. " I tak dobrze, że nie trzeba przynosić namiotu."

      W PRL-u były zakładane "komitety kolejkowe", może warto je reaktywować?

      Usuń
    3. Komitety kolejkowe funkcjonowały tam, gdzie stało się długo 😂 na przykład po meble, po sprzęt AGD czy RTV. Nieraz całymi dniami i tygodniami. Tworzono listę i co trochę sprawdzano obecność.
      Jestem pewna, że gdyby pod przychodnią zaszła taka potrzeba, utworzyłyby się natychmiast. W końcu większość tych pań pamięta tamte czasy 😁

      Usuń
  9. Możesz być anemiczna z kilogramami, tak jest z moją córką. Kilogramów dużo, a hemoglobina 6.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerażają mnie te możliwe efekty uboczne żelaza i poczekam z braniem do wakacji.

      Usuń
  10. Aha, a Chandlera wyczytałam chyba wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapowiedziałam dzieciom już dawno, że jak mi się coś z łepetyną stanie to mają mnie oddać do ośrodka, bo nie chcę żeby mnie znienawidzili... Wiem jakie masz życie z Ojczastym... jak ja z teściową, tylko ona jeszcze chodzi i wszystko niszczy, trzeba nieustannie pilnować, wodę zakręcać, kuchenkę blokować...
    Przytulam Małgosiu 💗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojczasty nic nie niszczy SPECJALNIE. Natomiast chodzić za nim też trzeba. Za każdym razem, gdy korzysta z toalety i łazienki, trzeba iść posprzątać, powycierać kałuże z podłogi i wokół umywalki. No, chyba że się ma wszystko już w nosie i zapuści mieszkanie... Ja odpuściłam lustro w łazience, nie zostanę jego niewolnicą. A to nie jest dwa razy dziennie. Na podłodze wszędzie kawałeczki papieru toaletowego, którym czy to nos czyści czy co innego.
      Ale powiem tak - dopóki jeszcze sam załatwia sprawy toaletowe, tom szczęśliwa.

      Usuń