niedziela, 16 czerwca 2024

Anna Szyszko-Grzywacz - Łagierniczka. Relacja z Workuty 1945-1956

Znów przypadek - w drodze do pracy (znów wyszłam za wcześnie) wpadłam do biblioteki sprawdzić, czy na stoliku do wzięcia nie ma czegoś interesującego. Nie było, ale w nowościach stała Łagierniczka. Była tylko dlatego, że ktoś ofiarował egzemplarz. W styczniu tego roku. I od tej pory byłam już dziewiątą czytelniczką. I się nie dziwię, bo książka jest świetna - pokazuje życie w łagrze i na zesłaniu z punktu widzenia kobiety, a dotychczas znałam tylko relacje mężczyzn. W dodatku młodej kobiety, w pewnym sensie budzącej się dopiero do życia, więc pewne aspiracje, marzenia i nadzieje ciągle jej towarzyszyły. Może ta młodość pozwoliła przeżyć cały koszmar Gułagu i wrócić do "normalnego" życia? Młodość i przyjaźnie tam zawarte? Niezwykle silne - zapamiętałam zdanie mówiące o tym, że gdyby Wandzię, najlepszą przyjaciółkę, miano powiesić, to Hanka (autorka) włożyłaby głowę w pętlę za nią.



Początek:

Koniec:

Wyd. KARTA, Warszawa 2022, 165 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 14 czerwca 2024 roku


NAJNOWSZE NABYTKI

Zawoziłam wyczytane gazety wnętrzarskie do knihobudki mojej (książki od Szyszkodara już się skończyły i ciągle odkładam na później skontaktowanie się z nim, żeby przywiózł nowe), a tam ją ktoś zaopatrzył w różne pozycje - jednak pani brała sobie Harlekiny, drugi pan trzymał coś w ręku i w końcu odłożył, mówiąc, że to kobieca literatura - a ja chapsnęłam dwa kryminały i dwie jak widać okołomedyczne.

A tu drugi łup. Z tym esperanto to ja kojarzę, że już coś kiedyś przyniosłam z półki w Jordanówce, ale nie pamiętam, co - i nie chce mi się teraz szukać. A Poradnik globtrotera tylko pozornie nie dla mnie 😂 Mam nadzieję dowiedzieć się z niego wielu ciekawych i pożytecznych rzeczy, nawet dla kogoś, kto jeździ raptem dwa razy w roku do sąsiedniego państwa 🤣


 

Przy sobocie po robocie był eksperyment kuchenny w postaci kaszotta z młodą kapustą i ciecierzycą. Córka nie była specjalnie zachwycona, ja tak pół na pół, ale gdy odgrzałam sobie na kolację resztę, było o wiele smaczniejsze, może potrzebowało czasu, żeby się przegryźć? Jeszcze mam do pracy porcję. Zapomniałam, że we wtorek pracuję i to calutki dzień - i umówiłam się z lekarką na wizytę kontrolną u Ojczastego do południa, kurczę.

Z eksperymentów kuchennych jeszcze jeden: czytałam na FB, że ludzie zupy wlewają do słoika, zakręcają i odwracają do góry dnem, żeby zassało - i potem można w lodówce taką zupę trzymać nawet trzy tygodnie. Akurat nagotowałam Ojczastemu fasolowej, więc postanowiłam jedną porcję w ten sposób mieć na zapasie. Oni tam pisali, żeby wlewać wrzącą. No, wrząca to już nie była, skoro po chochelce wlewałam... Operację odwracania do góry nogami gorącego słoika wykonałam na wszelki wypadek w misce 😂 Ale skąd mam wiedzieć, czy się zassało wedle instrukcji? No nic, poczekałam, aż wystygło i schowałam do lodówki, kiedyś się okaże 🤣


Już nas tak kaszel nie męczy, antybiotyk zrobił swoje, więc wczoraj wykąpałam Ojczastego - po raz pierwszy od trzech tygodni. Ale siły, żeby mu pościel zmienić, już mi zabrakło. Leżę i czytam. Albo oglądam Chirurgów. Jesteśmy już w dwunastym sezonie 😎 I tak, jest to rodzaj uzależnienia.

24 komentarze:

  1. Bardzo sie ciesze ze kaszel oslabl i wracasz do zdrowia :)
    Spotkalo mnie cos nowego w zyciu - dwa dni temu z biblioteki nabralam zapas ksiazek wygladajacych obiecujaco (8) a dopiero teraz dotarlo do mnie ze braknie mi czasu na ich przeczytanie!!! Zostalo mi bowiem lekko ponad dwa tygodnie w tym domu z czego jeden sie nie liczy bo bedzie tym zabierajacym dobytek przez firmy i pakowanie tego co zabieram, zalatwianie spraw zwiazanych z likwidowaniem zycia w tym miescie - czyli wtedy nie bedzie czasu - i sil - na czytanie, nie mowiac ze musze ksiazki oddac przed wyjazdem.
    Postanowilam zapisac tytuly i wypozyczyc je w nowym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, faktycznie coś nowego! Co za pech przy tym - wreszcie coś dobrego, a tu taki zonk. Pozostaje mieć nadzieję, że w nowej bibliotece będą to mieli!

      Usuń
  2. " Łagierniczka" mnie zaciekawiła.
    Sprawdzę czy jest w sprzedaży

    "w lodówce taką zupę trzymać nawet trzy tygodnie."
    Trzy tygodnie 😟
    Ja w dzień ugotowania jadam chętnie, potem już raczej nie za bardzo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy tygodnie ponoć się przechowuje. I po otwarciu powinna być taka, jak zaraz po ugotowaniu... Zobaczymy 😁

      Usuń
  3. O dziwo antybiotyki pomocne, to dobrze. Nie wiele wiem o gotowaniu, ale ten sposob znam od dziecinstwa, matulka tak zawsze robila ze sloikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jakoś nigdy nie próbowałam. W gruncie rzeczy nie miałam okazji, bo przed Ojczastym rzadko gotowałam zupy.

      Usuń
  4. Ja w ogóle nie wiem, jak po pobycie w obozie koncentracyjnym czy w łagrze można zostać przy zdrowych zmysłach.
    Tym sposobem robiłam zawsze dżemy, gdy patrzysz na zakrętkę, to na środku jest lekkie wgłębienie, gdy się zassie.
    Po leczeniu antybiotykiem siły bywają marne, ale jedzonko masz fajne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że jeśli nie zwariowało się tam - co przecież tak często się zdarzało - to już się zostawało przy zdrowych zmysłach. Choć... były przecież przypadki samobójstw potem. Więc w sumie nie wiem.

      Usuń
    2. To prawda, samobójstwa zdarzały się, zwłaszcza u bardzo wrażliwych, a ocaleli niechętnie opowiadali o swoich przejściach.
      jotka

      Usuń
    3. Albo przekształcali je w literaturę... a potem i tak odbierali sobie życie (jak Primo Levi).

      Usuń
    4. Mnie podobała się książka S. Grzesiuka - 5 lat kacetu - to pisał twardy facet , bard Czerniakowa.
      Miałem też bardzo dobrego przyjaciela, który spędził 4 lata w Auschwitz i kilka miesięcy w Mauthausen a na dodatek kilka miesięcy w celi śmierci UB.
      Zachował niesamowicie dobry humor i ostry dowcip.

      Usuń
    5. Ja to mam od dawna, a ciągle nie czytałam.
      Jak to mawiał Dunikowski, pytany, gdzie był w czasie wojny - bawiłem w Auschwitz...

      Usuń
  5. Ja już mam dosyć literatury łagrowej i lagrowej. Wychodzi mi uszami ta tematyka, pewnie winien jest zawód.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam jednak wolę zupę zawekować. 20 minut i mam większa pewność, że się nie zepsuje. Jeśli to ma być ewentualnie dla ojca to tym bardziej bym nie ryzykował, że dostanie rozwolnienia.

    Te dwa jamniki też bym przygarnął. Zwłaszcza "Lekką żałobę" bo widzę z recenzji na Lubimy czytać. że jest tak słaba jako kryminał, że by pewnie mnie zachwycił :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj gotowałam dla niego kolejną zupę i też spróbowałam. Ale gdy wystygła i chciałam słoik schować do lodówki, więc go odwróciłam z powrotem coś się z niego polało. I teraz nie wiem, czy po prostu przy nalewaniu mi tam kapnęło czy co. Chyba tę zupę ze słoika zjem sama w najbliższych dniach 😁
      Z wekowaniem to dużo roboty. Zresztą nie mam weków.

      Usuń
    2. Pisałem o wekowaniu w znaczeniu pasteryzacji, a nie żeby zaraz korzystać ze słoików pod gumkę :D Takie normalne słoiki pod blaszkę też się przecież do tego nadają.

      Usuń
    3. A to nie wiedziałam 😁 Tak czy siak jest to bardziej skomplikowane niż wyżej opisany sposób.

      Usuń
  7. Mój dziadek był 5 lat w obozie koncentracym. Przeżył, wrócił, wychował dzieci (sam, bo babcia umarła, kiedy go nie było), pracował jako nauczyciel do siedemdziesiątki, na emeryturze ożenił się, dzialal społecznie. Był bardzo pogodnym człowiekiem. Do śmierci przyjaźnił się z kilkoma kolegami z obozu...
    Na pewno rozejrze się za tą książką, o ile literaturę obozową znam, o tyle o łagrach czytałam chyba tylko Sołzenicyna. A wypadałoby, bo z kolei brat ww. dziadka kilka lat tam przesiedział (też wrócił szczęśliwie).
    Jak oni przetrwali, skąd mieli siły, by nie zwariować, nie wiem. Pomocy psychologicznej przecież nie było, nie wyparli też wspomnień, pamiętam, że opowiadali co tam przeżyli...

    Cieszę się, ze że zdriwiem lepiej i Tata "oporządzony".
    A jak air fryer, używasz?😉
    Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co za historia...
      Może to ten przedwojenny materiał, o którym zawsze się mówi, pozwalał nie załamać się.
      Ja z kolei zawsze powtarzam, że umarłabym po pierwszym dniu w obozie - bez herbaty. Ale to tylko takie głupie gadanie, bo jak wiadomo można się przyzwyczaić do wszystkiego. I do braku wszystkiego.

      Frajera używam, a jakże. Na razie głównie do karkówki i do cycków, ale przecież rozszerzę repertuar, gdy już wreszcie będę luźniejsza 😁

      Usuń
  8. BBM: Ja przecier pomidorowy w ten sposób wekuję, po nalaniu wrzątku stawiam do góry nogami. Następnego dnia sprawdzam, starając się odkręcić pokrywkę. Jeśli nie daję rady, to znaczy, że zassało i przetrwa, i nawet lodówki wtedy nie wymaga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, a ja się bałam, że jak spróbuję odkręcić wieczko, to je odkręcę 😂 I cały pogrzeb na nic!

      Usuń
  9. Ojej Małgosiu spamerzy atakują😱
    😛Agata

    OdpowiedzUsuń