Pierwsze wydanie ukazało się w 1969 roku i pamiętam, że czytałam je z biblioteki. Miało tytuł Kronika rodzinna (bez Estreicherów). Jeszcze wtedy nie miałam fioła na punkcie tej rodziny :) aczkolwiek sentyment dla jej ostatniego przedstawiciela tak - wyniesiony z poprzedniej pracy. Zdarzyło się tak bowiem, że młodą mężatką będąc zostałam skierowana przez Ślubnego do Collegium Maius, coby ubiegać się o posadę. Był tam akurat wakat, mój poprzednik na stanowisku chcąc ukrywać się przed wojskiem (takie były czasy) musiał zrezygnować z oficjalnej pracy, Ślubny gdziesik to wywęszył, zostałam miło przyjęta przez ówczesnego dyrektora i tak to się zaczęło.
Dawni pracownicy, którzy jeszcze przez prof. Estreichera - twórcę Muzeum UJ - byli przyjmowani do pracy, wspominali Go z najwyższym szacunkiem i otaczali Jego pamięć wręcz kultem. Wszak odszedł zaledwie kilka lat wcześniej (w 1984 roku, a ja wspominam rok 1987), a w Collegium Maius rządził do 1976 roku.
Pięć lat spędzonych przy oknie wychodzącym na dziedziniec Collegium Maius to był prawdziwie beztroski czas (ta nasza młodość, ten szczęsny czas), chyba nie w pełni wówczas doceniałam przywilej, jaki mnie spotkał - pracy w tak malowniczym i nasyconym historią miejscu - ale muszę przyznać, że pod tym względem miałam w życiu szczęście :)
Prawdziwe zainteresowanie rodem Estreicherów przyszło jednak dopiero w kilkanaście lat później, a poniżej jego owoc:
Dziennik wypadków, niestety nie przeczytany jeszcze w całości, jedynie z doskoku, raz tu kawałek, raz tam... tak to już jest z książkami, które wreszcie mamy na własność - wiemy, że są nasze, że nigdzie nam nie przepadną, więc nie spieszymy się z lekturą, przecież zdążymy...
Któregoś dnia zbiorę wszystko, co się z Estreicherami wiąże w mojej domowej biblioteczce, w jedną notkę z cyklu (zaniedbanego ostatnio) CRACOVIANA NA MOJEJ PÓŁCE.
Dziś o dziele jednej z nich, Krystyny Grzybowskiej, siostry prof. Karola Estreichera mł., córki Stanisława.
Nie będę tu streszczać Wikipedii, zerknijmy jedynie na tylną okładkę:
Grzybowską znam z pięknej książki o dzieciństwie "I ja, i Franuś" - autorka pracowała jako przedszkolanka i sprawy wychowania były jej bardzo bliskie, pisze syn w posłowiu.
Pięknie się snuje ta opowieść o wybitnej rodzinie, pisana z sercem i bólem serca, bo to opowieść o przemijaniu, o odchodzeniu w niebyt i sama autorka też zresztą wkrótce odeszła, wiedziała, że odchodzi, gdy kończyła swą opowieść i spłacała dług rodzinnej tradycji. Kto czytał z przyjemnością "Nie od razu Kraków zbudowano" Karola Estreichera, ten niewątpliwie znajdzie te same rozkosze w "Estreicherach", bo wygrzebane w stosach dokumentów z rodzinnego archiwum informacje zostały przez Grzybowską pięknie ubrane w literacką formę. Cudowne wejście w dawny świat zapewnił wybór listów z epoki, a całość została okraszona licznymi zdjęciami. Nie zabrakło i drzewa genealogicznego oraz bardzo przydatnego indeksu nazwisk.
Początek:
i koniec:
Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 2010, 487 stron
Z własnej półki (kupione 8 czerwca 2010 roku w Hurtowni Taniej Książki za 41,10 zł; cena okładkowa 54,90)
Przeczytałam 13 października 2013 - jednym tchem!
Cały czas mam w planach. Wszak rodzina Estreicherów wielce zasłużona dla polskiego bibliotekarstwa i bibliotekoznawstwa:)
OdpowiedzUsuńNawet mam takiego znajomego, który dzielnie kompletuje całość "Białego kruka", jak w rodzinie nazywano Bibliografię Polską :)
UsuńPracować przy oknie wychodzącym na dziedziniec Collegium Maius... ależ to musiało być niezwykłe. Takie miejsce!
OdpowiedzUsuńDziś to dopiero doceniam - wtedy było jakieś zwyczajne, codzienne :)
UsuńDziedziniec Collegium Maius zawsze przynajmniej na chwilę odwiedzam, będąc w Krakowie. Taki żelazny punkt programu. Ależ Ci zazdroszczę, że byłaś tak blisko związana z tym miejscem!
OdpowiedzUsuńMam obydwie książki Grzybowskiej i teraz dzięki Tobie cieszę się z tego jeszcze bardziej. :)
Obecnie - z racji remontu ul. Jagiellońskiej - otwiera się na dziedziniec całkiem inna perspektywa, bo wchodzi się teraz z ul. Św. Anny, obok kaplicy św. Jana Kantego.
UsuńA Grzybowska napisała jeszcze jedną książkę "dziecięcą", ale nie udało mi się jej znaleźć.
Gdy byłam w Krakowie pod koniec września własnie tym wejściem od strony św. Anny wchodziłam na dziedziniec. Ile to radości, gdy odkryje się coś nowego. Także Ogrody Profesorskie wzbogaciły się o nowe rzeźby.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńA jeszcze trzeba dodać możliwość przejścia się po salach muzealnych w każdej chwili, brzdąknięcia na fortepianie Chopina, złożenia zewłoka na łóżku Ambrożego Grabowskiego :)
UsuńŚwięta racja z tym nierozsądnym odkłdaniem na poźniej.
OdpowiedzUsuńDlatego staram się ostatnio jak najmniej korzystać z bibliotek :)
UsuńWspaniały ród, który zapisał się na kartach naszej historii niejednokrotnie. Książkę warto więc przeczytać. Jeszcze nie mam, acz zadobędę. Ależ piękny widok w pracy miałaś...
OdpowiedzUsuńAż mnie dziwi, że jej nie masz - przy Twoich bogatych zbiorach wspomnieniowych :)
UsuńChciałabym zdobyć tę książkę i oczywiście przeczytać.
OdpowiedzUsuńPraca w takim uroczym miejscu! Szczęściara:)
Tak! Ulubienica Losu ze mnie :)
UsuńNiestety nie należę do Waszej grupy tak doskonale obeznanych z biografiami ludzi znanych i zasłużonych. Nazwisko jest mi znane i o ile mnie pamięć nie zawodzi i ja coś ze sztuką związaną mam Estraichera, ale nie wiem czy to o tego chodzi. Jestem w tej dziedzinie ignorantką.
OdpowiedzUsuńWidok miałaś faktycznie świetny.
A propos mojego zapracowania nie myśl, że nic nie robię tylko stukam. Własnie upiekłam bułeczki zamiast chleba, bo na chleb dopiero zakwas się robi.
Miłego dnia życzę.
Pewnie masz jego "Historię sztuki w zarysie" czy jakoś tak.
UsuńBułeczki, mniam mniam. Co prawda w ramach odchudzania nie jem chleba czy tam pieczywa od ostatniego Bożego Narodzenia, ale gdybym tak się natknęła na tego rodzaju domowy wypiek, to nie wiem, czy bym wytrzymała :)
O tak, to ta książka.
UsuńŁatwo wytrzymać bez chleba?
Dziwnie szybko się przyzwyczaiłam do funkcjonowania bez. Od pierwszego dnia, nie, że rzucałam stopniowo. Jedynie na śniadanie pozwalam sobie jedną kromeczkę pieczywa chrupkiego VASA. I tyle. W drodze do pracy mijam piekarnię i cukiernię i te zapachy oszałamiają :) ale już nie odczuwam pokusy...
UsuńJa piekę w domu i o ile chleba mogłabym przez jakiś czas nie jeść to niestety gorzej jest z ciastem, na które rodzina czeka. A jak już upiekę to szkoda mówić.....
UsuńZnam ten ból... toteż staram się nic w domu nie mieć (w sensie dla niespodziewanych gości). Goście tylko zaproszeni będą ugoszczeni :) a tak, to jeno trunki albo sardynki mogę otworzyć :)
UsuńA propos bibliotelepatii wczoraj przeżyłam szok. Wieczorem zaczęłam czytać "Penelopę i mandarynki" i dopiero po kilku minutach dokonałam epokowego odkrycia, że autorką jest TA Krystyna Grzybowska! :D
OdpowiedzUsuńJak dotychczas książka świetna, lekka i dowcipna. To relacja z wyjazdu polskich pisarzy do Grecji pociągiem.
"Penelopę i mandarynki" polecił kiedyś anonimowy komentator i widzę, że mam spory dług wdzięczności. :)
O, to Ci zazdroszczę "Penelopy", czytałam o niej i chciałabym kiedyś przeczytać. A z tego, co piszesz, wynika, że bardziej niż warto :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, jeszcze raz zazdroszczę możliwości spotkania tak wielkiego człowieka jakim był Karol Estreicher junior. Właśnie piszę pracę magisterską na jego temat. A jeśli chodzi o Dzienniki Wypadków, jest to lektura wręcz powalająca ogromem informacji o życiu i historii. Wszystkim gorąco polecam.
OdpowiedzUsuńTo już była tylko możliwość spotkania "duchowego" - profesor od 3 lat nie żył. Ale żyło jeszcze wspomnienie o nim i ponoć przechadzał się po krużgankach jego cień :)
UsuńA jaki będzie dokładnie temat pracy?
Wiam.
OdpowiedzUsuńTamat mojej pracy brzmi; "Społeczna funkcja książki w opinii Karola Estreichera na podstawie jego Dziennika Wypadków tom 1-4".
Coś takiego! Przy następnym (wyrywkowym) przeglądaniu któregoś tomu spojrzę pod tym kątem :)
Usuń