czwartek, 26 maja 2016

Jadwiga Zając (tekst), Monika Chrabąszcz (zdjęcia) - Dobre cechy

Hymn na cześć Fejsbuka dziś :)
/sorry, Monika/

No bo o książce dowiedziałam się właśnie stamtąd, bardzo możliwe, że umknęła by mojej uwadze, gdyby nie fejsik :) Dokładniej dowiedziałam się najpierw z profilu Międzynarodowego Centrum Kultury, że będzie taki spacer szlakiem ginących zawodów, a tam już doczytałam, że to pokłosie książki, a książka towarzyszyła wystawie.



Książkę nabyłam, przeczytałam, a potem poszłam na spacer, który mimo paskudnej pogody (ach, jak lunęło) zgromadził grupkę zapaleńców (zdjęcia są niżej).
A więc ginące zawody. Gorseciarka, tapicer, naprawa wiecznych piór albo maszyn do szycia, usługi szklarskie, magiel, jadłodajnia, zakład fotograficzny, perukarz, zakład lutniczy... dziesiątki takich małych warsztatów istniało niegdyś w każdym mieście, a te krakowskie tworzyły szczególny klimat. Znikają z naszych ulic w zastraszającym tempie. Jak zgodnie przyznają prawie wszyscy rzemieślnicy, z którymi rozmawiały autorki książki, gwoździem do trumny były lata 90-te i uwolnienie zawodu. Nie trzeba już było należeć do cechu, który gwarantował poziom, każdy mógł otworzyć każdy interes.

Jedni odchodzą z zawodu z powodów ekonomicznych, innym wiek nie pozwala już być czynnymi i tak znikają z mapy kolejne zakłady. Tym bardziej cenna jest więc inicjatywa zapisania rozmów z tymi, kórzy jeszcze się trzymają, nieraz kontynuując kilkudziesięcioletnie rodzinne tradycje.
Gdy więc po powrocie z Pragi potrzebowałam kupić jakieś ciasto, żeby uczcić w pracy powrót marnotrawnej, poszłam nie gdzie indziej, tylko do Pietruszki. A i gorseciarkę myślę nawiedzić :)



Początek:
Koniec:

Wyd. Stowarzyszenie Dobre Cechy, Kraków 2015, 53 strony
Z wlasnej półki
Przeczytałam 2 maja 2016 roku


SPACER SZLAKIEM GINĄCYCH ZAWODÓW

To właśnie z fejsa spacerek był. Mimo że to była niedziela, właściciele kilku zakładów przyszli do pracy, by nam pokazać swój warsztat. Bardzo barwnie opowiadał o swojej pracy pan tapicer, młody człowiek - kontynuator rodzinnych tradycji, był to pierwszy przystanek i jakś nie wyciągnęłam aparatu, mocowałam się z mokrą parasolką :( W każdym razie zapamiętałam, że kot najlepszym przyjacielem tapicera oraz że politurnicy zazwyczaj borykają się z chorobą alkoholową :)

Przed zakładem krawaciarskim JANINA:

Pan krawaciarz też był bardzo rozmowny i ledwośmy się stamtąd wyrwali :)







U pani gorseciarki w podwórku kamienicy przy tętniącej życiem Basztowej; tam tymczasem sielsko i spokojnie, jak na prowincji:




PRAGA #1
Bo za rok będzie #2 :)
Tak, będę wracać...

Tu znowu pochwała fejsa, bo o wielu rzeczach dowiadywałam się na bieżąco :)
I na bieżąco zdawałam (fotograficzną) relację, więc tu dziś tylko kilka fotek :)

Obowiązkowa wizyta u Hrabala...


Praga w maju kasztanowcami stoi:











NAJNOWSZE NABYTKI

To przyszło jeszcze przed wyjazdem, wreszcie sobie uzupełniłam braki :)

Te z kolei kupiłam w Pradze. Wszystko w antykwariacie lub Taniej Jatce. Ceny: 5 koron czyli 80 groszy za Panoptikum :) Przecież nie mogłam przejść obojętnie! Byłoby tego więcej, gdyby nie brak miejsca w walizce...

Filmów troche też przecież musiałam kupić... trochę :)
Jeden ma angielskie napisy, reszta czeskie. Obiecałam sobie solennie, że się uczę już porządnie, a nie od przypadku do przypadku. Nie mówię, że do przyszłego roku muszę je wszystkie obejrzeć... ale starać się trzeba :)

Jeszcze podczas pobytu w Pradze dobiegły mię - NA FEJSIE - wieści o nowym tomie Katalogu Zabytków, więc w poniedziałek od razu poleciałam do Księgarni Akademickiej:

A we wtorek Dziopa z Podgórza czyli Magda podarowała mi Dziecko przez ptaka przyniesione! Że się nie da czytać, a ja na pewno wdzięcznie przyjmę :) i faktycznie :) Tym bardziej, że egzemplarz, który kiedyś czytałam z biblioteki, nie był tak ładny, to wydanie ma mnóstwo zreprodukowanych inseratów prasowych sprzed stu lat.



W TYM TYGODNIU OGLĄDAM

1/ W noc przed wyjazdem (założyłam, że się nie kładę wcale, bo odjazd autokaru był o 5.00 czyli wyść o 4.00 czyli wstać Bóg_wie_o_której, lepiej wcale) obejrzałam włoski film MOJA MATKA (Mia madre), reż. Nanni Moretti, 2015
Mało nie usnęłam :(
Trailer:


Margherita jest uznaną reżyserką filmową. Praca na planie jej najnowszej, skomplikowanej produkcji, nie przebiega zbyt gładko. Wszystko dodatkowo utrudnia amerykański gwiazdor w epizodycznej roli, który ledwo sobie radzi z włoskimi dialogami, czym doprowadza filmową ekipę do pasji. Równocześnie Margherita musi sprostać wyzwaniom codzienności: problemom z dorastającą córką, chorobie matki i rozstaniu z wieloletnim partnerem, odtwarzającym w jej filmie główną rolę. Jak w tym wszystkim wytrwać i nie zwariować? Jak odnaleźć sens, wewnętrzną siłę i radość?
6/10

2/ A podczas wyjazdu wybrałam się do pięknego praskiego kina LUCERNA,

na czeski film oczywiście: TEORIE TYGRA, reż. Radek Bajgar, 2016
Trailer:


Nie mogę ocenić, bo przecież zrozumiałam piąte przez dziesiąte :) ogólnie chodzi o rozterki mężczyzny, który wreszcie chciałby robić w życiu to, o czym marzył. Jednak trzy generacje kobiet: córka, żona i teściowa zrobią wszystko, by zamienić tygrysa w królika.

3/ pierwsza projekcja w domu to włoski film CHE ORA E'? (Która godzina?), reż. Ettore Scola, 1989
Na YT film w całości:


Syn odbywa służbę wojskową w innym mieście, ojciec przyjeżdża go odwiedzić i spędzić wspólnie dzień. Ojciec to wzięty i zamożny adwokat, pełen energii i chęci życia mimo sześćdziesiątki na karku. Syn, absolwent studiów humanistycznych, jest refleksyjny, spokojny i zamknięty w sobie. Ojciec mówi zbyt wiele, syn prawie wcale. Każdy z nich jednak wiązał pewne nadzieje z tym spotkaniem. Czy mimo dzielących ich różnic będą umieli wyjśc sobie naprzeciw?
8/10

4/ film radziecki ŚLEPY PELIKAN (Слепая птица), reż. Boris Dolin, 1963
Film na YT:


Wasia opiekuje się ślepym pelikanem. Pewnego dnia czyta w gazecie, że profesor z Moskwy przywrócił wzrok niewidomemu. Postanawia wyruszyć w daleką drogę razem ze swym podopiecznym.
7/10

Film z fejsa ofkors. W tym sensie, że od wieków szukam pierwszego filmu, na którym byłam w kinie. I oto wczoraj wyjaśniło się, że to właśnie wyżej opisany film, na podstawie jednego zdania (bo niewiele przecież pamiętam) jeden z fejsowiczów rozszyfrował mi zagadkę :)


No i jeszcze jeden fejs :)
Zaraz w niedzielę, ledwo odespałam zaległości, udałam się na warsztaty kuchni uzbeckiej. Na które się zapisałam z Pragi jeszcze. Oczywiście przez FB.
Gotowaliśmy plow czyli pilaw, rozmawiali o dawnych radzieckich republikach, o Krakowie, o emigracji, o kuchni, wcieraliśmy piankę z herbaty we włosy (przyciąga pieniądze)... trzy godziny zleciłay jak z bicza trzasł :) mam nadzieję, że kolejne warsztaty nie będą czekać do zimy, bo właśnie korzystanie z ogródka ma największy urok.

20 komentarzy:

  1. Super, zdjęcia, super wyprawa, super, że mogłam Cię zobaczyć!:)) bardzo się cieszę. serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  2. He he...nie dam się złamać na razie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dziś dopiero na spokojnie mogłam sobie przeczytać wpis.
      Nieprawdopodobne jest to zdjęcie z zakładu gorseciarskiego, to znaczy z jego otoczenia. To jest naprawdę Basztowa???

      Praga- zachwycająca na Twoich zdjęciach. Nie byłam (już kiedyś o tym pisałam), ale mam wrażenie, że czułabym się tam jak w Krakowie;)
      Muszę zadać to pytanie- czy padał deszcz jak byłaś?;) Bo ja w Krakowie w tym czasie głównie mokłam, a jak już wyszło słońce, to spaliłam sobie kark w drodze na Kopiec Krakusa. Ale widok stamtąd wart był nawet udaru słonecznego;)

      Z jakiej herbaty tworzyć piankę i jak ją najlepiej wcierać?;)))

      Usuń
    2. Praga jest tysiąc razy bardziej zachwycająca niż na (moich) zdjęciach!
      Deszcz popadywał, owszem, i było zimno, dopiero w dwa ostatnie dni mogłam założyć sukienkę :)
      A widok z KK - mówię to z przykrością poniekąd - nie umywa się do widoków Pragi z rozmaitych punktów. Tak wielu i tak fantastycznych! Miasto położone na wzgórzach, więc stwarza niezliczone możliwości - dla porządnego aparatu oczywiście. Ale dla nieuzbrojonego oka - równie piękne.

      Z herbaty myślę każdej. Jak ją zaparzysz w dzbanku i potem nalewasz do filiżanki, to w pierwszym momencie tworzy się taka pianka i tę właśnie piankę należy szybciutko zebrać na palec i wetrzeć we włosy nad czołem :)
      No, to myślę, że już pieniądze do Ciebie lecą :)

      Przy okazji pieniędzy, mama mnie pytała, ile mnie kosztowała wycieczka, więc podliczyłam. Kupiłam 7800 koron (za 1250 zł) i bilety na autokar Kraków - Brno - Kraków za 70 zł. Wystarczyło na osiem dni, a nawet zostało trochę koron na rozczyn :)
      Za rok o tej porze jadę znowu :)
      A nawet rozważam pomysł kiernięcia się do samego Brna (głównie po te filmy) na jeden dzień, może we wrześniu?

      Usuń
    3. Najpierw muszę kupić herbatę;) Nie pijam...i pewnie dlatego fortuny zbić nie mogę...

      No to finansowo całkiem przyzwoicie chyba...
      Naprawdę bardzo się cieszę, że wycieczka się udała. Ta się wyczuć Twój entuzjazm:)

      Usuń
    4. Nie pijesz herbaty??? Mało tego, nawet nie pijasz????


      ...



      No, toś Ty szczęśliwy człowiek... w sensie, że możesz się zadowolić ofertą każdego baru. Kawę wszędzie dają. A herbatę nie wszędzie i nie zawsze w jadalnej (pijalnej) postaci.
      Zaczynam zazdrościć.
      Ja bez herbaty ani rusz.

      Usuń
    5. Nigdy!

      Jak to nie wszędzie dają???

      Usuń
    6. No, jak człowiek potrzebuje z sokiem malinowym, to już nie zawsze...

      Usuń
  3. Książku z Czech mogłas sobie paczką wysłać;) Super te warsztaty, takie inne, a nie w kółko sushi, wegetarianizm i kuchnia molekularna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa, jeszcze miałam poczty szukać :)
      Na kolejne warsztaty liczę w przyszłości :)

      Usuń
  4. Świetny ten spacer śladami zawodów odchodzących w niepamięć.
    I smutno, że już prawdziwych rzemieślników jak na lekarstwo.
    Przypomniał mi się od razu włocławski punkt repasacji pończoch (ileż razy zachodziłam tam z mamą), zakład naprawy parasoli - teraz w tych miejscach wyrosły jakieś chwilówki, bank...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Saxony, musicie Państwo wiedzieć, odnalazła mnie tzw. psim swędem (albo raczej przy pomocy zdolności detektywistycznych) na FB i dzielnie towarzyszyła mi w wyprawie :)

      Usuń
    2. Ha, ja też cię znalazłam na fejsie;) i śledziłam wyprawę a teraz się zaczytuję w Photoblogu. Pragę uwielbiam, byłam miesiąc na obozie w liceum jeszcze za głębokiej komuny i skradła mi serce. Ja też ubolewam nad ginącymu cechami, przez ostatnie dwa lata mieszkałam w miejscu, gdzie jeszcze jest sporo takich dogorywajacych zakładzików: starszy rzemieślnik bez następców, a po nim już tylko bank:(albo lunch bar dla hiosterów...

      Usuń
    3. No coś takiego! Zadziwiacie mnie!

      Miesiąc w Pradze to marzenie... choć dziś, w moim wieku, nie wiem, czy potrafiłabym być miesiąc poza domem. Ale w młodości, gdy jeździło się na kolonie, to było co innego.

      Dogorywające zakłady rzemieślnicze to prawdziwa zmora naszych czasów. I te ginące rodzinne tradycje...

      Usuń
    4. No proszę, czyli jest nas więcej!
      Nie zapomnę, jak się ucieszyłam, gdy zoczyłam ten blog :)
      Szukałam wtedy jakiejkolwiek wzmianki o "Grubym", bardzo lubiłam tę książkę w dzieciństwie. Całe internety milczały, ale nie u Ciebie :)

      Usuń
  5. Odwiedziliście zakład naprawy wiecznych piór? Bo słyszałam, że jest taki w Krakowie, tylko nie wiem, czy jeszcze działa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego zakładu nie mogliśmy odwiedzić, bo w międzyczasie został zamknięty. Ale tym razem nie z powodu wysokiego czynszu czy ZUS-u, tylko niedomagań pana prowadzącego. W tym wypadku właściciel kamienicy przez wiele lat wykazywał się zrozumieniem i nie podnosił czynszu. Zakład był słynny na całą Polskę, korzystało z niego również wielu sławnych ludzi :)

      Usuń
  6. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń