piątek, 27 kwietnia 2018
Józef Jan Balwierz - Od Krakowa do Brazylii
Coś mi się wydaje, że zaczynam nadrabiać zaległości ;)
Odpukać!
Bo minie!
W sensie, że czytam rzeczy kupione wieki temu i odstawione na półkę, choć niby z zakresu mych zainteresowań - patrz cracoviana.
Śmiem to mówić, bowiem to już druga książka z tej dziedziny w tym miesiącu. Aj waj.
No ale żarty na bok, obie są wspomnieniami, choć ta poprzednia czyli Nie całkiem zmyślone ma bardziej literacką formę.
Tu natomiast mamy do czynienia z autentyczną opowieścią o kolejach życia krakowianina, który wylądował w Brazylii i zdaje z tego relację bez literackich ozdobników. Jest w końcu różnica - Sulikowski to dziennikarz i krytyk literacki, a Balwierz - "zaledwie" inżynier.
Swe wspomnienia Balwierz spisał (a w każdym razie wydał) jako siedemdziesięciosiedmiolatek. Miał więc już do podsumowanie dość długie życie. I życie ciekawe. Poczatki były dość skromne, jako syna kolejarza z Prokocimia, ale od najmłodszych lat autor rozumiał wagę wykształcenia, podobnie jak jego przyszła małżonka. I to nie tylko wykształcenia formalnego, ale zdobywania cały czas rozmaitych umiejętności, bo przecież nigdy nie wiadomo, co się w życiu może przydać.
To na pewno zwróciło moją uwagę.
Para bohaterów doszła do wszystkiego - a przez wszystko rozumiem dostatnie życie bez problemów finansowych i możliwość uprawiania hobby, jakim stały się bliższe i dalsze podróże - wyłącznie własnymi siłami. W odpowiedniej chwili młodzi ludzie zdecydowali się na emigrację czyli krok, który musiał być niełatwy, porzucić wszystko, rodzinę, ojczyznę (a przez ojczyznę nie rozumiem taniego patriotyzmu, tylko cały bagaż kulturowy, jaki się za sobą niesie, włącznie z językiem) i ruszyć w nieznane - to nie mogła być łatwa decyzja...
Ale ale. Wcześniej jest rozdział traktujący o czasach okupacji i szczerze mówiąc z lekkim zdziwieniem czytałam o tym, jak Irka czyli przyszła żona wyjechała do pracy do Wiednia, a bohater podążył za nią... jakoś inaczej sobie ten okres wyobrażałam :)
Podczas lektury miałam wrażenie obcowania/słuchania gawędy kogoś znajomego. Spodobało mi się to zgrane małżeństwo, widać, że kochające i rozumiejące się. Kwestię, czy dzieci nie mieli z wyboru czy z konieczności, autor pominął. Przyznam, że przez długi czas czekałam, że "coś się urodzi" w tym względzie :)
Tak więc państwo Balwierzowie mogli poświęcać każdą wolną chwilę na życie towarzyskie lub na podróże.
Właśnie. Jedynym minusikiem, jaki bym dała tej książce, to za dużo informacji typu przewodnikowego, no ale cóż - skoro autor tym żyje :)
Więc - całkiem sympatyczna lektura.
Początek:
Koniec:
Wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków 1996, 306 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 23 kwietnia 2018 roku
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz