piątek, 7 czerwca 2019

Ludwik Papaj - Kierunek Kitaj

Ojojoj.
Nie żebym się Bóg wie czego spodziewała, ale jednak... no dajcie spokój... taka nędza.
Pisać każdy może. I tak to się kończy.
W tym wypadku książką, która w jedno oko wpadła, a drugim wypadła.


Już tu kiedyś narzekałam na to, że dziady po świecie jeżdżą :) a właściwie chodzi o to, że dobrze, niech sobie jeżdżą, ale po co potem książki pisać i się tym dziadostwem chwalić? Bo młodemu wszystko uchodzi?
Może się i czepiam. Może to zazdrość. Stara już jestem i na podróż autostopem do Azji bym się nie pchała (choć kiedyś do Barcelony się dojechało). Jednak jakoś mi nie leży reszta, nie chodzi o to darmowe podróżowanie, jeśli się da, to na zdrowie. Ale tłuc się tysiące kilometrów po to, by na miejscu nawet nie wejść i nie zobaczyć tego, co ono ma do zaoferowania - bo bilety, bo opłaty - to już mi się słabo mieści w głowinie. I jeszcze dorabianie filozofii do tego (autor ponoć z wykształcenia filozof), że "w środku nie ma nic ciekawego do oglądania, to tylko pułapka na głupich turystów, którzy jak widzą coś ogrodzonego, to zaraz wyciągają portfel z kieszeni".

Budzą niesmak epizody w rodzaju tego, gdy autor z przyjacielem szukają darmowej łaźni, wydaje im się, że się dogadali z obsługą, a gdy po skończonych ablucjach jednak żądają od nich zapłaty, po prostu uciekają. Znaczy - oddalają się z godnościom osobistom. Bo racja była ich. Szczeniackie. Żenujące.

Jeszcze dodam nieporadny język często gęsto, idiomy jak z 60 minut na godzinę, oczywiście brak korekty (a nie, przepraszam, była, figuruje na liście płac, no cóż). A muszę się przyznać, że gdy widzę/słyszę mi to nie pasuje to mi się nóż w kieszeni otwiera.
Howgh!


Początek:
Koniec:

Wyd. Kwiaty Orientu (sic!), Warszawa 2018, 262 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 6 czerwca 2019 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz