Daiusz polecił, przy okazji dyskusji o cienkiej granicy oddzielającej nadmierne gromadzenie od chorobliwego zbieractwa. Zamówiłam w biblio. Książka ma powodzenie, przede mną było osiem osób, za mną stoją trzy. Temat nośny, co?
Ale nie jest to o zbieractwie uprawianym przez starszych (w większości) ludzi, którzy niczego nie potrafią się pozbyć i znoszą do domu śmieci. To o zbieractwie-kolekcjonowaniu. Świadomym (mniej lub bardziej) tworzeniu ZBIORU rzeczy.
Najpierw było fajnie. Potem zaczęło nudzić, bo Gdańsk i Gdańsk i wykopki i historie gdańskich miejsc, które niekoniecznie coś mówią osobom z drugiego końca Polski. A potem jednak wciągnęło. Mimo fragmentów bardziej naukowych/naukawych, mimo dziesiątków obcych słów (och nie, nie szukałam ich po słownikach), mimo całej tej etnologii i antropologii 😂 Bo książka jest bardzo osobista. I podoba mi się ta rodzina: Kora i jej rodzice. Zbierają wszystko, bo wszystko można zbierać i każda rzecz opowiada jakąś historię. A jeśli nie, to wystarczy ją wymyślić. Gównidła dziś nic nie warte, za 30 lat to się zmieni 😉
A gdybyście chcieli zbierać guziki, to moglibyście się nazwać orbikulologami (orbiculus - guzik po łacinie). Jak twierdzi ojciec autorki, po ludziach zostają tylko guziki, świadczące o statusie społecznym, guście, wojnach i całej reszcie. Ale jednak pamiętajcie - guzik zbierasz, guzik masz.
P.S. Znacie Zatzkę? "Każdy Zatzkę widział, prawie nikt nie wie, że to Zatzka." Zatzka wisiał w jakimś znajomym domu, ale czyim? Teraz mnie będzie męczyć to pytanie.
Początek:
Koniec:
Wyd. Karakter, Kraków 2024, 252 strony
Z biblioteki
Przeczytałam 17 grudnia 2025 roku
CO ZBIERACIE?
-----------------------------------------------------------
Ktoś trzepie dywan. I chce mi chyba pomieszać w głowie, bo odgłos trzepania dywanów łączy się w niej jedynie z Wielkanocą (w Dżendżejowie), więc co jest grane, jak śmie 😂 Nie wystarczy, że już parę razy podczas kroków poczułam się właśnie jak na przedwiośniu, zrobiło się cieplej i przez to - zawsze mam jakiś problem ze zmianą garderoby przy zmianie pory roku, a szczególnie tej zimowej na lżejszą, nastają cieplejsze dni, a ja w grubej kurtce i ciężkich buciorach 😁 Żeby nie te ozdoby bożonarodzeniowe wszędzie, zaczęłabym myśleć, że trzeba kupić chrzan!
Krakowska widokówka z dzisiejszych kroków:
Wyjaśniam: coraz częściej się słyszy, że nowy prezydent miasta obsadza stanowiska znajomymi królika, a podstawą jest wspólne zdjęcie z kampanii wyborczej 🤣
A tu z remanentów:
No dobra, odeszedł to odeszedł, nie ma co drążyć 😉
Donoszę, że w ramach nauki angielskiego obejrzałam na początek porucznika Columbo - Murder by the Book. Wydało mi się to na początku dość karkołomnym przedsięwzięciem, bo po pierwsze polskich napisów nie było, znaczy były, ale złe (a plan był taki, że najpierw oglądam z polskimi, potem z angielskimi, a na samym końcu bez napisów), po drugie odcinek trwa 100 minut, co jest grubą przesadą 😁 No, ale dokonałam wyczynu obejrzenia całości z angielskimi napisami, a teraz powinnam zrobić powtórkę bez... tymczasem jednak odkładam to na później. Za długie chyba, żeby dwa razy oglądać hłe hłe. Poznałam dwa nowe słówka, najpierw było powtarzane a wig i nie mogłam wykapować, o co kaman, więc w końcu sięgnęłam po słownik - peruka! A drugie już zapomniałam, co to było 😂 Przy okazji wyszło na jaw, że pozbycie się małego słownika w obie strony nie było najmądrzejszym posunięciem, bo musiałam iść do drugiego pokoju i szukać w wielkim Stanisławskim. A taki mały przecież przydałby się pod ręką. Czy każdy odcinek Columbo jest tak samo skonstruowany? Że od początku wiemy, kto i jak zabił i tylko śledzimy dochodzenie policjanta do prawdy? Nie pamiętam, wszak serial leciał w telewizji, gdy jeszcze byłam w szkole.
Aha, gdyby ktoś miał ten sam pomysł, to trzeba włączyć napisy angielskie nr 2, te chodzą dobrze.
A skoro już o filmach mowa, to wczoraj puściłam sobie Durnia rosyjskiego (Дурак) z 2014 roku, a to dlatego, że nieryba wieszczy, iż tylko patrzeć, jak mój blok się zawali 😂 A tam jest właśnie taka historia - młody człowiek odkrywa, że pękają ściany bloku, w którym mieszka 800 ludzi, i w obliczu grożącej w każdej chwili katastrofy próbuje zaalarmować najpierw władze, a potem samych mieszkańców. To jest Rosja, więc wiadomo, jak się to może skończyć... Dla tych, którzy chcą po raz kolejny przekonać się, że w tym kraju nic się nie zmienia, oto link.
Od jakiegoś czasu sprawdzam sobie repertuar w "moim" kinie, żeby ustalić, na co się wybiorę (raz w miesiącu), a czego szukać w internecie. Znalazłam ostatnio tajwańską Left-Handed Girl i ta mnie zachwyciła - do obejrzenia tutaj, polecam. Matka i dwie córki próbujące się odnaleźć w wielkim mieście. Polecam też słowackiego Ojca (ale ten obejrzałam z czeskimi napisami, polskich brak, są angielskie, jak by co). Dramatyczna historia straty dziecka. Natomiast NIE polecam francuskiego Colours of Time (Pewnego razu w Paryżu, o poszukiwaniu korzeni: 30 osób dowiaduje się, że są rodziną, potomkami kobiety, po której teraz odziedziczyli dom, paralelnie toczy się historia tej kobiety, która przybyła do Paryża odnaleźć swoją matkę, to początki impresjonizmu, więc malarze, artyści, bohema etc.) oraz amerykańskiego Eleanor the Great (po stracie przyjaciółki 94-letnia kobieta przybywa z Florydy do Nowego Jorku i podszywa się pod ofiarę Holocaustu). Tyle słowa na piątek.
P.S. LeoExpress doniósł, że ma połączenie z Pragi do Drezna - kolejowe, dwie godziny z haczkiem. Ja już kiedyś się zastanawiałam nad taką wyprawą, bo chciałabym Drezno zobaczyć, ale znalazłam tylko autobus, jechał dłużej i w ogóle - wyszło na to, że trzeba by tam raczej nocleg też zamówić, bo ja po takiej podróży to już jestem dętka. Czyli płacić jednocześnie za nocleg i w Pradze i tam. No i jak z noclegiem, to już bagaż się robi niewąski, tyle tego człowiek potrzebuje 😂 Teraz myślę - oho, może by tak jednak... Patrzę na rozkład, a ten pociąg jedzie o 23.23 i przyjeżdża o 1.36... A idźcie w diabły, nie pisane mi to Drezno widać.








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz