Więc było tak. Oglądałam zgodnie z planem film Trietia rakieta z moim ostatnim ulubieńcem Lubszinem, a zaraz potem odkryłam, że mam na półce książkę o tym tytule. No już się gubię trochę w tych moich ruskich nabytkach! I przez to postąpiłam dokładnie na odwrót - najpierw obejrzałam film, a potem przeczytałam książkę. Ale przecież lepiej na odwrót niż wcale, prawda?
Książka stoi tutaj:
A półka na tym regale:
Powieść Bykowa została u nas wydana w serii Kolekcja Literatura Radzieckiej, która bardzo mi się podoba, choć literki ma drobnawe:
Być może mój sentyment do tej serii bierze się z ukochanego Szukszyna... w każdym razie szkoda, że nie wiedziałam, iż wydano w niej również Cichy Don, bo bym wówczas nie kupowała tego szmatławego wydania, które posiadam, tylko poczekała na właściwe. No ale stało się.
Na skrzydełku napisano o autorze:
I stąd właśnie dowiedziałam się, że film Alpijskaja ballada, który mam - wedle planu Lubszinowego chronologicznego - oglądać w przyszłym tygodniu, to również ekranizacja. Natychmiast rzuciłam się na allegro i dzięki Bogu znalazłam od razu (co tam, że przy okazji cztery inne), a sprzedająca była tak uprzejma, że szybciutko mi je wysłała, dzięki czemu tuszę, że zdążę najpierw przeczytać opowiadanie, a potem obejrzeć film, po Bożemu.
O powieści - a właściwie dwóch powieściach, które ten tom zawiera - napisano na drugim skrzydełku:
Ja jednakże przeczytałam tylko pierwszą. Coś mi szepcze głos wewnętrzny, że druga też została sfilmowana, muszę za tym pogrzebać i jeśli znajdę, to wówczas przeczytam to Doczekać do świtu. Tytuł jakby mi znajomy w każdym razie.
Trzecia rakieta to oczywiście powieść z czasu II wojny światowej. Narrator Łoźniak, młodziutki żołnierz jeszcze przed dwudziestymi urodzinami, stanowi część 6-osobowego oddziału artyleryjskiego, który od kilku dni okopał się gdzieś na rumuńskiej wsi i wymienia ogień z Niemcami okopanymi naprzeciwko. Członkowie oddziału, świetnie zarysowani, to przekrój radzieckiego wojska w tym czasie. Jest dowódca, prosty, ale dobry człowiek, często opowiadający o tym, jak to będzie, gdy już po wojnie się spotkają i posiedzą u niego w sadzie przy zastawionym gościnnie stole; jest Jakut, kiepsko mówiący po rosyjsku, ale za to świetny celowniczy i zastępca dowódcy; jest młody i pewny siebie przystojniak Loszka, opowiadający o swych sukcesach u dziewcząt; jest Krywionok, który po paskudnej ranie w twarz wstydzi się kobiet; i jest wreszcie Łukianow - zdrajca, czytaj: dostał się do niewoli, tacy zazwyczaj w sowieckim wojsku dostawali czapę, ale Łukianow jakoś się uchował i teraz próbuje się zrehabilitować odważną walką. No i sam bohater, zadurzony pierwszą miłością w sanitariuszce Lusi, na którą niejeden spogląda ukradkiem.
I jest sytuacja. Wskutek błędnych decyzji ze sztabu oddział znalazł się w krytycznej sytuacji, praktycznie okrążony przez wroga, unieruchomiony przez brak amunicji. Łoźniakowi zostały tylko trzy rakiety... Loszka rwie się do pójścia z meldunkiem, bo wie, że to dla niego jedyna droga ratunku. W istocie poniesie drobną kontuzję, prawie zadrapanie, ale dzięki temu nie będzie musiał wracać na pozycję... a że towarzysze broni czekają na rozkaz, który Loszka miał przynieść - cóż, to go zbytnio nie martwi. Byle uratować własną skórę.
I o tym jest ta krótka powieść. O wyborach moralnych. O odpowiedzialności za innych. O pierwszej delikatnej miłości, która nie ma szans się spełnić. O zachowaniu w obliczu sytuacji ostatecznych. O zaskakujących decyzjach. O tym, że "zdrajca" będzie umiał pokazać charakter, a samochwała zademonstruje swą moralną nicość. O winie i karze.
Nie dziwię się, że powieść została sfilmowana, bo była idealnym scenariuszem. Trzyma w napięciu do ostatka. Oto dowiaduję się, że Bykow był swego czasu kandydatem do nagrody Nobla. I praktycznie rówieśnikiem swojego bohatera w Trzeciej rakiecie, gdy walczył podczas wojny. Świetnie oddał realia bitew i przerw między nimi.
Początek:
i koniec:
Wyd. PIW 1979 Warszawa 1979, wyd.II, 125 stron
Seria: Kolekcja Literatury Radzieckiej
Tytuł oryginalny: Trecjaja rakieta
Przełożyli: Eugeniusz Kabatc i Jerzy Litwiniuk
Z własnej półki (kupione na allegro 30 maja 2014 roku za 4,80 zł)
Przeczytałam 8 sierpnia 2014 roku
Film można znaleźć tutaj:
A ja dziś przystępuję do wynoszenia bambetli z kuchni, pan Artysta Malarz zapowiedział się na poniedziałek ósmą rano i pewnie się nie spóźni, bo jak się okazało, mieszka w bloku obok. Wyniesienie pinkli z kuchni skutkuje brakiem dostępu do internetu przez dwa dni - internet mam ci ja stacjonarny, że tak się wyrażę, i w kuchni właśnie. Dziecko mi już spazmuje z tego powodu, a i ja czuję się dość niepewnie... jak że to tak, odciąć się od kontaktu ze światem...
no właśnie,do czego to doszło,przeżył człowiek pół wieku bez komputera a teraz nie może się z nim rozstać na trzy dni,ha ha ha ..............,mam ten sam problem,muszę oddać swojego laptopa do serwisu i odkładam to z tygodnia na tydzień,książkę bykowa mam tylko jedną,tę samą,co pani-anna
OdpowiedzUsuńTak, to jednak poważne uzależnienie... od telewizji potrafiłam się odzwyczaić bez najmniejszego problemu, a z internetami gorzej...
UsuńO rety! ale tylko kuchnia? My czekamy tegorocznej zimy, żeby sprawdzić, czy naprawy wentylacji cosik dały i farba nie będzie już złazić płatami. No i na wiosnę malowanie....
OdpowiedzUsuńNajbardziej przeraża ilość, jak piszesz, pingli. Gdzie to się mieści, skąð się bierze..?
Oby Pan Artysta Malarz okazał się galanty, a Ty wróciła w te internety jak najszybciej! Powodzenia!
Jestem ciekawa tej "Ballady alpejskiej". Sprawdziłam już, w bibliotece jest. Obym tylko sama znalazła, bo inaczej umarł z butach, a raczej z ospą na twarzy!
saxony
Gryplan jest taki, że teraz kuchnia, potem przyjeżdża Psiapsióła z Daleka, a po jej wyjeździe jeden pokój. I spokój. Pozostałe włości... może kiedyś. Co za dużo (na raz) to niezdrowo, mawiali antenaci.
UsuńWłaśnie odpoczywam po wielkiej akcji wynoszenia bambetli - to ciekawe, że wynosisz jedną rzecz, a natychmiast masz ich gdzie indziej trzy. Tak więc CAŁE mieszkanie jest teraz zawalone, na szczęście mam dostęp do łóżka... Nie powstrzymałam się, żeby nie przynieść taboretu i na nim nie postawić kompa i nie zajrzeć tu i tam :) Przy okazji rozejrzałam się, a tu jeszcze MASA do wyniesienia, a już najgorsza suszarka na naczynia, gdzie ja niby mam pozbierać to, co na niej leży :)
A farba to dlaczego schodziła? Od wilgoci?
UsuńTak to jest z tymi bambetlami, mnożą się jak króliki i okupują coraz większy teren.
UsuńKomisja ze Spółdzielni orzekla, że właśnie wilgoć jest przyczyną, zaś winą należy obarczyć niesprawną wentylację. Założyli dodatkową wywiewkę na kominie. No zobaczymy, ja jednak upatruję przyczyny w przemarzającej ścianie (mieszkanie szczytowe), ale mają ją dopiero ruszyć w przyszłym roku (od zewnątrz). W tym uporali się tylko z jedną, tą bardziej widoczną dla mieszkańców ;)
P. S. No nie da się bez internetów!
I jak zawsze w tym wydaniu druczek miniaturka. Wrrrr
OdpowiedzUsuńNo tak, to niewątpliwy feler serii :(
Usuń