czwartek, 4 kwietnia 2019

Krisztina Tóth - Linie kodu kreskowego. Piętnaście historii

Jako że w kwestii literatury węgierskiej zatrzymałam się na etapie Tibora Déry, oko moje, a nawet oba, spoczęły na tym tomiku, leżącym wśród innych świeżo oddanych w bibliotece. Przede mną miał już czterech czytelników (od lipca zeszłego roku). Czyli ktoś na osiedlu też chciał się uaktualnić w węgierskich klimatach!
No, albo jakaś feministka czytała.
Jak się tak zastanowię, to w gruncie rzeczy nie mam szczególnego zapału do literatury kobiecej... coś mi się wydaje, że może nie tylko, ale głównie jednak mężczyźni potrafią pisać :)
W dodatku jest lekko wnerwiające takie zdjęcie autorki, niewiele przecież młodszej ode mnie, a wyglądającej jak jakaś aktorka czy modelka. No czy można poważnie kogoś takiego traktować?
:)



I właściwie po pierwszych dwóch czy trzech opowiadaniach byłam zawiedziona (czy też utwierdzona w opinii)... ale potem przyszły następne i już coś drgnęło, coś zaskoczyło. Bardzo mi się spodobała umiejętność pani Tóth wejścia w dziecięcą czy nastolatkową skórę. Tak, przecież tak było, a jej proza wydobyła z tyłu głowy zapomniane myśli i uczucia.


Początek:
Koniec:


Wyd. Książkowe klimaty, Wrocław 2016, 224 strony
Tytuł oryginalny: Vonalkód: tizenöt történet
Przełożyła: Anna Butrym
Z biblioteki
Przeczytałam 2 kwietnia 2019 roku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz