Jakiesik rekordy biję, bo to bodaj dziewiąta książka w kwietniu, a możliwe, że jeszcze jedną pyknę, zanim maj zapuka do okna :) Chyba fakt, że napożyczałam z bibliotek i terminy mnie gonią (niektórych nie mogę prolongować, bo jacyś bezczelni ludzie je sobie zamówili) powoduje taką galopadę.
Inna sprawa, że takie rzeczy jak Mur czyta się błyskawicznie, no połyka się. I choć nigdy za Niemcami jakoś specjalnie nie przepadałam - wystarczy sobie uświadomić, że mam w Hamburgu kuzynkę dość bliską (córkę brata mojego Ojczastego) i nigdy mi nawet nie przemknęło przez myśl, żeby do niej jechać - może to blokada językowa też swoje robi - w każdym razie jak jest ciekawy reportaż to czyta się NAWET i o Niemczech :)
W rezultacie coś mi tam zabrzęczało w głowinie, że może by kiedyś do Berlina się kiernąć... ale wiem, że nic z tego nie wyjdzie, bo zresztą kiedy, skoro cały wolny czas (i całe wolne środki) dedykuję Pradze... Dziś kupiłam bilety na sierpień i podskakuję z radości. Świat jest piękny, precz z depresją. Tymczasem jednak zadzieram kiecę i lecę - na ostatni spacerek przed ponownym nastaniem deszczy i zimna.
Początek:
Koniec:
Wyd. Czarne, Wołowiec 2015, 219 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 25 kwietnia 2019 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz