czwartek, 6 czerwca 2013
Helena Amiradżibi - Moja filmowa Moskwa
Dzisiejszą notkę sponsoruje wydawnictwo Trio (choć o tym nie wie), albowiem cała składa się ze skanów z książki :)
Najpierw o autorce:
Potem o treści książki:
Pochwalne zajawki z okładki:
Treść wspomnień podzielona jest na cezury czasowe:
Pan S. to oczywiście Jerzy Stefan Stawiński, drugi mąż, a ciocia Maria to jego krewna, bratnia dusza autorki.
Początek wspomnień:
i koniec:
Wypadałoby dodać jednak coś od siebie... powiem tak: rzeczywiście książkę połknęłam jednym tchem, jak to obiecywała zrobić Marta Lipińska. Czegoś mi w niej jednak zabrakło. Może za mało było o środowisku filmowym owych lat w Moskwie, a za dużo opisów "problemu alkoholowego"? Przez lata "polskie" też autorka się prześliznęła jedynie, snując za to jakieś dziwne dywagacje o uczniakach zakładających "Solidarność juniorów". Życie Heleny Amiradżibi rzeczywiście było ciekawe (dziś już wróciła do rodzinnej Gruzji), ale odniosłam wrażenie, że na więcej się zapowiadało niż przyniosło... albo może autorka nie wszystko chciała nam opowiedzieć. Może zresztą nie należy Jej za to ganić: nie wszystko wszak na sprzedaż... ale życie u boku takiej osobowości jak Stawiński na pewno warte byłoby opisania.
Jeśli spotkam na swej bibliotecznej drodze poprzednie dwie książki, na pewno po nie sięgnę, bo wspomnienia z lat gruzińskich, z lat dzieciństwa, z życia rodzinnego mogą okazać się bardziej ciekawe od tych studenckich w Moskwie :)
Wyd. Wydawnictwo TRIO Warszawa 2011, wyd.I, 249 stron
Z własnej półki (kupione na allegro 20 kwietnia 2013 za 19 zł)
Przeczytałam 6 czerwca 2013
Ogłoszenie parafialne:
Serdecznie przepraszam, że nie ma z mojej strony odzewu na wezwania do zabawy w Liebster Blog. To zbyt angażujące czasowo na moje obecne możliwości :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHa! Nie wiedziałam, że to się tak nazywa :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPamiętam siatkę awośkę :) jak to niedawno było, a wydaje się, że wieki całe. Dlaczego ten czas tak pędzi? - zapytała retorycznie i poszła sobie popłakać.
UsuńJednak pewne wydarzenia mają swój ciąg dalszy w naszej pamięci. Teraz, po niemiłej sprawie z pewnym gruzińskim blogiem, opinie i pochwały ze strony Katarzyny Pakosińskiej omijam i nie biorę pod uwagę.
OdpowiedzUsuńAż musiałam poszukać, o co chodzi :) Cóż, napisano, że to artystka kabaretowa... tacy nie mówią własnymi słowami, tylko zawsze lecą cudzym tekstem :)
UsuńMożna i tak na to spojrzeć, bardziej z humorem :) Ja jednak postawiłam jej duży minus, na poważnie.
UsuńA trafiłam do tego posta z bloga Izy (Filety z Izydora), chociaż zaglądałam tu już wcześniej i będę zaglądać :)
W czasach, gdy tyle prac magisterskich, nie wspominając o poważniejszych pracach naukowych, okazuje się plagiatem, jakaś tam książeczka spiracona z bloga jest doprawdy mało znaczącym drobiazgiem :( A wszystko to przez to, że ZA DUŻO książek się ukazuje. Każdy już MUSI pisać. Zresztą, niechby sobie nawet pisał, ale żeby to koniecznie wydawać? Zawsze mnie zastanawia stopień ryzyka ponoszonego przez wydawców: czy oni wierzą w to, że każde gie się sprzeda, zwłaszcza jeżeli sprokurowane przez celebrytę? A jeśli wierzą, to na jakich podstawach? Marketingowych wyliczeniach, które sugerują sens takich przedsięwzięć? Skoro tak, to znaczy że jednak kupujemy to. My, czytelnicy, których jest ponoć tak mało i coraz mniej. Smutne. Bo świadczy o tym, jak silne jest w nas pragnienie poobcowania przez chwilę bardziej intymnie z osobą znaną ze szklanego ekranu. Jak ulegamy reklamie i mediom.
UsuńFakt pogarszania się obyczajów nie zwalnia od podstawowej uczciwości.
UsuńA wydawanie byle czego na fali mody? Ja podchodzę dość sceptycznie do wszelkich uogólnień i raczej wolę nie używać stwierdzeń "kupujemy", "ulegamy reklamie" czy to o pragnieniu obcowania z celebrytą. Ja nie kupuję.
Wierzę (może naiwnie), że jednak jest dość spora grupa myślących czytelników, którzy nie są zainteresowani prostactwem myśli i zachowań tych "znanych z tego, że są znani". Zawsze byli odbiorcy literatury dla służących i brukowców, ale niech nas wszystkich nie wrzuca się do jednego worka.
Od tego, że ja osobiście nie poczuwam się do wspólnoty myśli i obyczajów innych czytelników, sytuacja się nie zmieni. W dalszym ciągu będę stanowić ich cząstkę, choć bym nie wiem jak się przed tym opierała. Cząstkę tej rzeszy CZYTELNIKÓW, którą stanowią zarówno ci, co podczytują Ulissesa przed śniadaniem, jak i ci od literatury dla służących... choć w moim wieku nauczyłam się już nie robić tych rozróżnień. Nabrałam pokory :)
Usuń