Miałam wczoraj napisać o ostatnim przeczytanym Maigrecie, ale niespodziewanie zrobiła się gorąca niedziela: zadzwoniły dwie ciotki-emerytki, że chcą przyjechać do Krakowa i zostać przeze mnie oprowadzone po mieście, z zaznaczeniem, że byle nie po Wawelu :) spacer się nieco przeciągnął, objął i Kleparz i Stare Miasto i Kazimierz, nogi weszły mi do ... - a ciotki niezmożone :) więc wróciwszy do domu wspomniane nogi znały tylko jeden kierunek - łóżko, a nie tam jakieś biurka i komputery. Nawet czytać nie miałam siły, włączyłam sobie pewien francuski film zrealizowany na nucie nostalgii za dzieciństwem spędzonym w prowincjonalnej kafejce prowadzonej przez rodziców, a potem tak mnie naszło na francuskie klimaty, że słuchałam Aznavoura i innych cały wieczór. Z planów nadrobienia zaległości w lekturze Marininy wyszły nici - jestem dopiero na setnej stronie (z prawie pięciuset), a czytam już od kilku dni teoretycznie. Najwyraźniej nieprędko się spotkamy po Nowym Roku :)
Jutro jeszcze będzie relacja ze świątecznej Rolleczek i szlus.
O samym Maigrecie niewiele Wam powiem, bo i tak go czytać nie będziecie :) Natomiast dla własnej pamięci notuję tu, że tym razem komisarz, będąc w gościach u doktora Pardon wspomina po latach sprawę Josseta. Wieloma ciosami noża została zamordowana we własnej sypialni bogata kobieta, a o czyn ten został oskarżony jej mąż-dorobkiewicz. Wszystko zdawało się świadczyć przeciwko niemu, ale Maigret od początku ma pewne wątpliwości, mimo że zawsze stara się nie wyrabiać sobie subiektywnego zdania, tylko zbierać poszlaki i dowody. W momencie gdy sprawę przejmuje prokuratura, niewiele już może zdziałać na własną rękę. I tak rozprawa sądowa kończy się skazaniem Josseta. Tymczasem po latach...
Tym razem mnie Simenon nie wciągnął i książkę domęczyłam właściwie do końca. Chyba w ogóle mam mały kryzys czytelniczy :( i tak w tym roku przeczytałam o wiele mniej niż w poprzednim, to drugie półrocze się tak nałożyło, remont łazienki, zwolnione mocno tempo czytania, a potem wręcz przewartościowanie wszystkiego, brak tego pędu na oślep, że już muszę to przeczytać i to i tamto i plan czeka na zrealizowanie... teraz langsam, nic nie muszę, żaden plan nie czeka :)
Początek:
i koniec:
Wyd. Presses de la Cité Paris 1967, 188 stron
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 10 sierpnia 1988 roku za 600 zł)
Przeczytałam 26 grudnia 2013
Miesięcznik KRAKÓW
Skorzystałam ze świąt, by spokojnie przeczytać od deski do deski grudniowy numer miesięcznika KRAKÓW:
Okładkowy nowy pomnik Matejki miałam okazję obejrzeć po raz pierwszy wczoraj podczas spaceru z ciotkami. Wrażenia? Ciotek - dobre, że to niby taki popularny trend ławeczkowy. Moje - nie widzi mi się ten trzepak, biedny Matejko pod nim siedzi i bezsilnie duma, jak on tam dywan zarzuci... dłońmi kurczowo wpija się w oparcie fotela...
Gdybania o tym, jak by to było fajnie, gdyby włączyć Kraków w "autostradową" sieć wodną.
Okazuje się, że gdzieś w międzyczasie wyszły Opowieści polskich dworów Bogny Wernichowskiej. A ja nie mam! Ale krytykują, że szmatławo wydane.
O wystawie Szyszko-Bohusza w Muzeum Narodowym. Ja tradycyjnie pod koniec roku nadrabiam zaległości muzealne i w zeszły piątek wystawę wreszcie obejrzałam.
Artykuł wspomnieniowy o prof. Henryku Markiewiczu, napisany przez jego wieloletniego współpracownika Andrzeja Romanowskiego. Skrzydlate słowa, mówi Wam to coś?
Tym razem Jan Rogóż pisze o Dworcu Głównym i jego okolicach. Jak zwykle bogaty materiał ikonograficzny.
O kościele św. Mikołaja przy ul. Kopernika, ale nie tylko.
Na czasie.
Ciąg dalszy artykułu o teatrze Słowackiego.
Każdy Krakus zna rondo Matecznego (zwane nieraz rondem Matecznym), ale nie każdy słyszał o pobliskim zakładzie wodoleczniczym, otwartym przez Antoniego Matecznego w 1905 roku.
O nowej książce Stanisława Dziedzica Portrety niepospolitych. Jest to chyba wbrew interesom autora, ale ja liczę na to, że pojawi się w Taniej Jatce i wtedy ją kupię - parę pozycji z tej serii tamże widziałam :)
Na przeczytanie, swoją drogą, czeka cała książka o Antonim Matecznym i jego zakładzie:
tak czy inaczej proszę nie odpuszczać,bo bardzo lubię czytać pani bloga-anna
OdpowiedzUsuńNie no, tak żeby całkiem odpuścić, to na pewno nie :) teraz się przecież biję z myślami, co najpierw: Reymont czy Jurij German 2-tomowy, chyba Jurij zwycięży, bo właśnie obejrzałam przepiękny film nakręcony przez jego syna według ojcowej książki. Film nazywa się MÓJ PRZYJACIEL IWAN ŁAPSZYN i po Nowym Roku pewnie o nim skrobnę.
UsuńNiestrudzone są te Twoje ciocie :)
OdpowiedzUsuńSimenona lubię tylko jako autora powieści psychologicznych, w kryminałach z Maigretem nigdy nie umiałam się rozsmakować. Jak rozumiem, Pardon to jest nazwisko doktora, a nie przydomek? :)
Uważna :) owszem, to nazwisko doktora, wieloletniego przyjaciela komisarza, do których państwo Maigretowie chodzą co miesiąc na kolację. Francuską, z całym ceremoniałem, aperitifem, serami i na końcu kawą w salonie. A salon jest na co dzień poczekalnią dla pacjentów doktora, to ci dopiero pomysł!
UsuńA czy gołębie nie zaopiekowały się już pomnikiem Matejki? Ta rama to idealny dla nich przystanek. I pac, pac na mistrza Matejkę.
OdpowiedzUsuńCzego mu nie życzę, ale obawiam się, że może paść ich ofiarą.
No tak, to będzie taki wybieg dla gołębi :) ale przecież Mistrz był tak bardzo rozkochany w historii Krakowa - a gołębie wszak to historia :)
UsuńZazdroszczę Ciociom, spacer po Krakowie z Tobą to musi być naprawdę niezwykła przyjemność.
OdpowiedzUsuńSimenon to jedno z moich odkryć tego roku, ale przeczytałam tylko "Kota", według mnie świetny.
Dowiedziałam się, że jestem "mądra dziewczynka" :)
UsuńA "Kota" filmowego nie udaje mi się znaleźć :(
W zamierzchłej przeszłości czytałam Simenona, ale jakoś mnie nie wciągnęło. Może jeszcze kiedyś spróbuję :) Nawiasem mówiąc, jestem w szoku, że pamiętasz/masz zanotowane, kiedy kupiłaś daną książkę, gdzie i za ile. Niesamowite! :)
OdpowiedzUsuńStaram się zapisywać na końcu książki dane o zakupie (cena i data). Natomiast GDZIE to już z czego innego wynika - że z antykwariatu to najprostsze, bo ma wpis odpowiedni, cenę i jakieś tam cyferki, w nowszych czasach jest to często wklejona karteczka.
UsuńA Simenona po polsku nigdy nie próbowałam, w strachu, że straci cały czar i urok francuskiej lektury :)
Dzięki Tobie dowiedziałam się o nowej książce Wernichowskiej!
OdpowiedzUsuńAle ponoć na gazetowym wręcz papierze :(
Usuń