Sięgnęłam po kolejnego Simenona, bo pomyślałam, że warto sobie francuski odświeżyć przed przyjęciem do domu pielgrzymów z południa Francji. Nic to raczej nie dało, bo lektura to ciągle bierna znajomość. W rozmowie wyjdzie, ile to się pamięta, gdy trzeba wyartykułować to czy owo.
Siedzę właśnie przy biurku, okno otwarte i słychać, że coś mówią od czasu do czasu przez megafon. Autokary mają przyjeżdżać począwszy od 12.00, a więc już za chwilę. Ponieważ będzie ich kilkanaście, organizatorzy zrezygnowali z pierwotnego pomysłu, że gospodarze (czyli my) mają przyjść pod kościół i tam czekać na przydział "swoich" pielgrzymów i zabierać ich do domu. Mają ich przyprowadzać bezpośrednio do mieszkania wolontariusze. Spory kawał roboty, bo w domach będą nocować 352 osoby. Czyli 170 kursów (chyba, że ktoś przyjmuje więcej niż dwie osoby, mniej nie można ze względów bezpieczeństwa). Napisałam do organizatorów maila, że na 15.00 muszę być w pracy i dostałam odpowiedź, że wobec tego do 14.00 przyślą moje dwie Francuzeczki.
Nastrój oczekiwania.
Którego nie lubię :) Nie umiem się wtedy na niczym skupić.
Ale tymczasem idę tłuc kotlety :)
Początek:
Koniec:
Wyd. Presses de la Cité, Paris 1963, 187 stron
Z własnej półki
Przeczytałam 17 lipca 2016 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz