środa, 19 października 2016

Bohumil Hrabal - Różowy kawaler


Więc tak. Trochę chyba mi się przejadł Hrabal - za dużo na raz :) Po Różowym kawalerze zaczęłam czytać Wesela w domu i czy to zmęczenie materiału czy co, nie szło. Parę stron i śpimy. Podjęłam męską decyzję: spisuję te wszystko wypożyczone jeszcze Hrabale, co skąd - i oddaję. Pożyczę kiedyś tam w przyszłości.
Potrzebuję zmiany.
Wzięłam Rogóża i od razu lepiej :)



Wyd. Świat Literacki Izabelin 2005, 155 stron
Tytuł oryginalny: Růžový kavalír
Przełożyła: Katarzyna Kępka
Z biblioteki
Przeczytałam 10 października 2016



NAJNOWSZE NABYTKI
Coś tam z Pragi trzeba było sobie przywieźć, umówmy się, że to taka już moja mała tradycja :)


Tym razem nie jechałam przez Brno, tylko przez Bohumin, a to na brneńskim dworcu jest eldorado z tanimi czeskimi filmami... Stwierdziłam, że na dworcu w Pradze też musi takie być... i było :)

Natomiast o stopniu mojego zakręcenia po powrocie niech świadczy fakt, że któregoś ranka otwieram newsletter z allegro, a tam piąty tom Dziejów Krakowa w cenie NORMALNEJ, 80-90 zł (zazwyczaj chodzi po 200-300). Rach ciach, nabywam, płacę, oczekuję. Przychodzi wczoraj, szarpiemy ciało na sztuki (Otwieranie tych paczek czasami może doprowadzić do rozpaczy) - wychyla się - tom szósty! Ten, który mam od lat!
Co jest, WTF? Rzucam się do komputera, żeby obsobaczyć sprzedawcę... sprawdzam... od samego początku był tom szósty!!! Wydałam stówkę na dublet!!!
Chciałam zobaczyć tom piąty - i zobaczyłam.
No, teraz już będę musiała sprawdzić, jak się na allegro sprzedaje...


ACH, PRAGA!
Może lepiej w październiku nie jeździć? No ale trudno wytrzymać cały rok :(
Pogoda... nie dopisała. I pech prześladował.
Najpiękniejszy dzień to była sobota przyjazdu. O 14.00 zameldowałam się przed hotelem. Słońce pięknie grzało, pogratulowałam sobie, że jakoś udało się nie wypchać zbytnio walizki i zarówno kurtkę, jak bluzę, założone na podróż, można było do niej schować. Najpierw podeszlam do Wietnamczyka w kamienicy obok kupić cukier - już o niczym innym nie marzyłam, jak o herbacie, którą sobie za chwilę zrobię. Yhm... Chcesz rozśmieszyć pana Boga, rób plany.
Pana zarządzającego nie było, hotel zamknięty (tam jest zasada, że recepcja czynna jedynie parę godzin, a każdy mieszkaniec dostaje klucz od bramy). Po 10 minutach oczekiwania JEST! Pan podjeżdża jakąś dychawką. Ale na moje radosne Dobry den reaguje dziwnie... špatný, kręci głową.
Myślę sobie, chory.
E nie. Chora to ja za chwilę byłam.
Dowiaduję się otóż, że nie ma dla mnie pokoju, ha ha.
Pan na dwa wolne pokoje dostał czterech klientów i rób co chcesz.
Twierdzi, że w booking.com mają bordel. Booking.com twierdzi, że pan nie ogarnia i będą z nim musieli przeprowadzić rozmowę. Tymczasem szukają dla mnie innego miejsca. Znajdują na końcu świata, 10 km dalej. Gdy słyszę nazwę dzielnicy, mówię nie. Szukają dalej. Oczywiście chodziło o to, żeby nie znaleźć nic drogiego, bo mi muszą zwrócić różnicę, prawdaż. Więc mijają dwie godziny. Kibluję w korytarzu przed recepcją, o herbacie dawno zapomniałam, pan by sobie też już dawno poszedł do domu, ale ja nie wyjdę, póki sprawa nie będzie załatwiona, bo wszelka komunikacja przecież przez jego komórkę - ja nie mam, tak?
O 16.00 mam dość i mówię do niego, żeby dzwonił, że przyjmuję propozycję końca świata. Wystarczy potrzymać klienta, żeby skruszał :)
Następną godzinę trwa załatwianie, bowiem booking.com NIE MOŻE REZERWOWAĆ ZA KLIENTA. Tak mówią. Wreszcie jakisik Kamil oznajmia, że wszystko załatwione, rozmawiał z panem na końcu świata i on na mnie czeka, a po powrocie mam przesłać im rachunek, to zwrócą różnicę.
Następną godzinę jadę. W sumie nie aż tyle, ale wysiadłszy na przystanku szukam hotelu... czas mija... pytam o adres, nikt nic nie wie, wreszcie wpadam na pomysł, żeby podać nazwę i wtedy znajduje się natychmiast. Okazuje się, że to nie tyle hotel jako taki, co ośrodek sportów wodnych z częścią hotelową. Należy to do uniwersytetu.
Znajduję chłopaka zarządzającego. I wtedy czeka mnie clou programu, bowiem ten oznajmia, że nikt do niego nie dzwonił i o niczym nie wie.
Ježíš Maria!
Składam błagalnie ręce i:
- But you have a room?
Room się znajduje. Mało tego, cena nie różni się od poprzedniego hotelu, więc oszczędzę sobie załatwiania papierków po powrocie.
No tyle że w tamtym hotelu jest kącik kuchenny w pokoju, a tu wspólna kuchnia, jak najbardziej do użytku, ale tylko w godzinach 9.00-19.00.
Dwa: jestem faktycznie na końcu świata. Owszem, tramwajem do ścisłego centrum jedzie się tylko 20 minut, ale do przystanku idzie marszowym krokiem, wśród niczego, co zwłaszcza wieczorem nie jest przyjemne, całych dziesięć minut. Ośrodek jest położony nad Wełtawą i mam nadzieję, że nie będzie powodzi... z drugiej strony mieszkam pod dachem :)
Cały plan na sobotnie popołudnie poszedł się... i nie mam już sił na nic, padam. Jeszcze zdążę do kuchni zrobić herbatę. W następne dni się wycwanię i będę stamtąd kradła kubek i zabierała go na noc z herbatą do pokoju :) lepsza zimna niż żadna!
W nocy słyszę niestety, że pada.
Rano pokazuje się słoneczko, więc zbieram siły.
Niestety jedyny piękny słoneczny dzień w czasie całego pobytu to była właśnie ta zmarnowana sobota.
Reszta to deszcz z chwilami przerwy.
W takich warunkach zdjęć się nie zrobi i wszystkie plany ulegają zmianie:(
Tu na przykład, myślałam, że wjadę na szczyt Tańczącego Domu i pocykam panoramy... no ale po co, skoro ciemno i pochmurno...
Jak leje, siłą rzeczy wybiera się wnętrza, kościoły, muzea, wystawy. Celnika Rousseau i tak miałam w planie :)


W ogóle przez tę nieszczęsną zamianę hotelu wszystko mi się pomerdoliło, bo - prąpaństwa - miałam dokładnie opracowany plan, gdzie kiedy jadę, w który tramwaj wsiadam, na którym przystanku przesiadam się na metro etc. A tu nagle jestem zupełnie gdzie indziej. Mało tego, miałam podrukowane opisy spacerów i wycieczek, przywiozłam to ze sobą, te wybrane... a tymczasem pasowałyby inne, te zostawione w domu :(

A jak już się zawzięłam i ruszyłam na przykład na zaplanowany cmentarz olszański, to okazało się, że tego dnia jest Nowy Rok żydowski i cmentarz z Kafką zamknięty!

Jeden dzień miałam szczególnie pechowy. Rano to niepowodzenie z cmentarzem, a po południu wybrałam się do kina na najnowszy film Hřebejka Učitelka. Był to jedyny seans w czasie mojego pobytu. Odstałam swoje w kolejce...
by przy kasie dowiedzieć się, że bilety wyprzedane, a ci, co stoją, odbierają rezerwacje internetowe :(
Skali mojego rozczarowania nie jestem w stanie Wam opisać!
Coś trzeba było ze sobą zrobić, poszłam jeszcze do kina naprzeciwko, ale tam grali Śmietankę towarzyską, no nie będę oglądała obcych filmów w Czechach! Za to odkryłam pasaż z pięknym witrażem:
a w głębi wejście do tajemniczego ogrodu :)
Poszperałam też we wspaniałym antykwariacie i następnym razem zakotwiczę tam na dłużej!
Zamiast grobu Kafki obejrzałam jego (ruchomą) głowę:

Do kina jeszcze wróciłam dwa dni później, bo z kolei był w planie amerykański film, owszem, ale o Czechach - Anthropoid - o zamachu na Rzeźnika Pragi Reinharda Heydricha. Wcześniej udałam się na miejsce akcji czyli do cerkwi, gdzie słynni spadochroniarze zginęli w nierównej walce z Niemcami, jest tam nawet małe muzeum w podziemiach. Film był na szczęście nie dubbingowany tylko z napisami czeskimi, więc nieco się wspomagając angielskimi dialogami dało się obejrzeć :)

Pogoda nie rozpieszczała i co trochę chodziłam się zagrzać do jakiejś kawiarni... a wiecie, jak to jest, jak człowiek się tak rozgrzeje, to potem nie chce wyjść!
Na rzadkie chwile słońca rzucałam się jak szczerbaty na suchary.
To było wtedy, gdy pojechałam obejrzeć słynne Jezulatko, o którym tyle pisze Hrabal :)
Niedaleko jest wspaniały ogród, jedno z tylu cudnych zielonych miejsc w Pradze:
Oczywiście wszędzie młode pary, robiące sesje fotograficzne. Ale to i w Krakowie jesteśmy już przyzwyczajeni.
Stamtąd miałam się udać na poszukiwania najwęższej uliczki w Pradze, ale znów się rozpadało.

Najbardziej byłam zadowolona z dwóch wycieczek.
Jedna to było oprowadzanie z przewodnikiem po domach uciechy starego ghetta praskiego :) zapisałam się jeszcze z Polski na to, z myślą, że bardziej przejdę się po tych miejscach niż cokolwiek zrozumiem... tymczasem był to pełny sukces, bardzo dużo rozumiałam, a nawet coś tam wtrąciłam :) Wycieczka, jak przystało na temat, była wieczorową porą, więc zdjęć brak. W maju zapiszę się też, na co tam będą mieli, jeśli dwie (w końcu to będzie znów osiem dni) to na dwie!
A druga wycieczka to był spacer po jednym z przedmieść, które zachowało po części dawny charakter. To był jeden z tych wydrukowanych spacerów i jestem z siebie dumna, że mimo przerażającego zimna (pożałowałam, że nie zabrałam na wyjazd rękawiczek) nie odpuściłam i zlokalizowałam wszystko, o czym pisali :)
Ten spacer będzie miał ciąg dalszy tu na blogu: literacko-filmowy :)

A przy wyjeździe, wyobraźcie sobie, życie mi przypomniało, że w domu czeka Hrabal!
Oto scenka z dworca:
Jakieś tam remonty, dźwig przenosił żelastwo i inne barachło na lawetę, robotnicy je odbierali i układali - no całkiem jak w hucie Piękna Poldi!

I co, jakie wnioski z podróży?
Dalej twierdzę, że NIENAWIDZĘ! Ile się człowiek nerwów naje!

Żeby nie ta Praga, to... nikt by mi nie kazał...
Ale że to jednak Praga, to dostałam porządnego kopa, mimo wszystko... mam tu na myśli kopa energii. Depresja odeszła na chwilkę na bok.
Teraz tylko się boję, co będzie z moją rezerwacją na maj. Czy znowu coś nie pomerdają. Chyba będę musiałam przed wyjazdem dzwonić do gościa i się upewniać.
Gość mówi wyłącznie po czesku, tak mimochodem.
Ale przecież do tej pory (prawie siedem miesięcy) to już na pewno się nauczę, co?
Zwłaszcza, że mnie zdenerwowała jedna kobitka. Wysiadłam na jakimś odległym przystanku, a tu podeszła jedna taka i pyta o jakąś ulicę.
Ja mam tekst opanowany i odpowiadam natychmiast:
- Bohužel nevim, ja jsem cizinka.
A ta do mnie bezczelnie:
- Ah, nerozumite!
A niech cię. Jak to nie rozumiem!
- Rozumim ale nevim!
:)


27 komentarzy:

  1. Wiesz, Twój wpis podniósł mnie na duchu. Bo ja w całkowitym upadku, smutku, we wszystkich lękach świata chodzę po Krakowie. Nie cieszy NIC! I cały czas kołacze w głowie, to co i Ty przytaczasz- chcesz rozśmieszyć Pana Boga...
    Bo przecież miałam tyle planów i oczekiwań. Już chyba przestanę przyjeżdżać do Krakowa. Jeszcze wyczyścili mi mojego kochanego Sfinksa z grobowca Talowskiego. Do koloru ecru!!! Nawet mu się wyraz twarzy zmienił, odarli go z całej tajemnicy. Jak żyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chodzi Ci o pogodę czy o jakąś malutką uhodowaną depresyjkę?
      Faktem jest, że - gdy teraz wyglądam za okno i widzę Grodzką z mokrymi chodnikami i to ciężkie niebo wiszące - to też sobie myślę, że nie chciałoby się. Ale Praga jednak mnie mobilizuje. A nawet jak już z rozpaczy nad denną pogodą siedzę w kawiarni, to też się cieszę - bo to praska kawiarnia, choćby byle jaka, dzielnicowa :)
      I nie daj Boże powiedzieć sobie "chyba przestanę przyjeżdżać do Pragi", o nie! no, jest pewna różnica.. ja w niej spędziłam raptem czternaście dni, jak do tej pory, więc nie widziałam prawie nic! a chcę zobaczyć wszystko! Ty już znasz Kraków jak własną kieszeń, więc może Cię to zniechęca? Oczekiwania to jedna sprawa, na to trudno coś poradzić, ale co z planami? Co Ci je pokrzyżowało?
      Idź na Dunikowskiego (jeszcze nie byłam), obejrzyj wystawę o Kleparzu w Krzysztoforach, bo zdaje się kończy się w tę niedzielę.
      Zbadaj, ile wieńców spoczęło na grobie Wajdy :) Przy okazji zobaczysz postęp prac przy rekonstrukcji fortyfikacji.
      Czy znasz już Muzeum PRL w Nowej Hucie?
      Same "słotne" propozycje Ci robię :)

      Czy to SKOZK tak Ci wyczyścił sfinksa?

      To ja, To Przeczytałam, tylko coś się nie mogę w pracy zalogować...

      Usuń
  2. To depresyjka, którą sobie ładnie hoduję już od dłuższego czasu. Ale, oczywiście, eksplozja musiała nastąpić, gdy jestem sama, mam wolne i duuużo czasu na myślenie.
    A wiesz, że Kraków taki bylejaki przez mnogość możliwości? I to wpędziło mnie w taki stupor. I tak wszystkiego nie zobaczę, to po co patrzeć na cokolwiek;)
    Nie wiem kto wyczyścił sfinksa, grobowiec był osłonięty, a podpis jeśli był, to nie zwróciłam uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam odwrotnie :) że nie masz co zobaczyć :)
      No, gdybym ja tak pochodziła do Pragi, to byłoby źle. Zapewniam Cię, w Pradze jest o wiele więcej do zobaczenia :) ale coś w tym jest - pierwsze popołudnie i wieczór, tam spędzone, przyprawiły mnie o masakryczny ból głowy i pewien rodzaj zniechęcenia. Że faktycznie nie do ogarnięcia. Dopiero na drugi dzień się pozbierałam.

      Tak rozmyślam nad istotą podróży. Czy jest częścią naszego życia czy wręcz przeciwnie, czymś całkiem mu obcym, wyjętym, jak to się popularnie mówi, z życiorysu. Odrębnym.
      Przyjeżdżam gdzieś na parę dni, jestem wolna od zwykłych obowiązków, ale czy umiem wykorzystać ten dziwny, niecodzienny czas? Czy nie narzucam sobie, jako niewolnik duchem, obowiązków innych, byle nie mieć poczucia wolności? Że w teorii naprawdę mogę zrobić co tylko chcę, a w praktyce mam zakodowane, że trzeba realizować program...

      Usuń
    2. Ostatnim zdaniem trafiłaś idealnie w punkt. A im bardziej myślę, że jestem wolna i mogę robić co chcę(przez czas podróży) tym wpadam w większe...nazwijmy to wyrzuty sumienia.

      Usuń
    3. Kupiłam sobie nowego Leśnickiego. Ale gdy jako pierwsze rzuca mi się w oczy w bibliografii nazwisko autorki zapisane jako Estraicherówna, to...no ale może ja się czepiam.

      Usuń
    4. No to piękna wtopa... a u Rogóża Estreicherówna się ciągle przewija i zastanawiam się, czy jej sobie nie odświeżyć właśnie.
      A gdzie kupiłaś? W Akademickiej?

      Usuń
    5. Nie, na Kopernika w wydawnictwie.
      A co czytasz Rogóża? Chciałabym mieć jego "Na krakowskim ck bruku". W MHK na Rynku był tom drugi. Nie wzięłam, bo po co mi drugi i teraz żałuję.
      A Leśnicki nudnawy. A już rozdział o panoramach malarskich prawie mnie uśpił...

      Usuń
    6. Rogóża skończyłam wczoraj tę ostatnią, o ulicach. Z niedosytem, bo chodzi tylko o ulice w obrębie Plant :) chciałoby się czytać i czytać jeszcze!

      Usuń
    7. Ciesz się, że już jesteś w domu. Ale leje :( Przez pierwsze pół godziny w pracy siedziałam z nogami na kaloryferze i suszyłam przemoczone rajstopy :)

      Usuń
    8. O to prawda:) Kto jeszcze pisze o Krakowie, tak jak Rogóż pisał?

      No, ja już wczoraj rozważałam samobójstwo na Plantach- mokre nogi nie poprawiły mojego nastroju;)
      A dziś dogorywam w łóżku- katar i ból gardła- moje pamiątki z Krakowa.
      Ale jeszcze opowiem jaką miałam historię w podróży- dowód na to, że świat jest jednak mały.
      Otóż. Kupując bilety na pociąg ZAWSZE wybieram miejsce przy oknie. To dla mnie ważne, bo uwielbiam jeździć pociągiem i cała przyjemność podróży zaczyna się już od zajęcia miejsca.
      Tym razem pociąg jechał z Gdyni, wsiadłam na Centralnym, na moim miejscu siedzi dziewczyna. Pyta, czy to kłopot gdybym usiadła od strony przejścia. Kłopot, więc z fochem, ale się przesiada.
      Wracam. Pociąg tym razem do Gdyni. Siedzę wygodnie przy oknie z pierwszymi objawami przeziębienia. Podchodzi chłopak i pyta, czy bym się nie przesiadła, bo on chce siedzieć razem z dziewczyną, a nie dostali miejsc koło siebie. Tak, dobrze się domyślasz, to była ta sama dziewczyna. Jakiegoż ona musi mieć pecha, że w całym ogromnym wszechświecie trafiła znów na mnie. A ja znów się nie przesiadłam. Ale gdyby spojrzenie mogło zabijać...

      Usuń
    9. Słuchaj ten Leśnicki był straszny. Ledwiem go zmęczyła. Jeszcze początek ujdzie, potem te nieszczęsne panoramy (które chyba są pasją autora), a potem zaczyna się wielka epopeja królewskich zgonów i pochówków. Już w którymś momencie zapomniałam, że czytam o Krakowie. To już chyba ja mam silniejsze związki z tym miastem niż większość naszych koronowanych głów. Autor szczegółowo rozwodzi się nad kolejnymi zgonami, balsamowaniem i transportem, odkopywaniem i zakopywaniem. Naprawdę zastanów się trzy razy zanim to kupisz (lub przyjmij w darze ode mnie).

      Usuń
    10. Ha ha. Nieszczęsna dziołszka. Że też musiała trafić na takiego wstrętnego babuna :) Będzie chyba długo wspominać...
      Aleś mnie zaskoczyła. Że uwielbiasz jeździćpociągiem. Ja nie cierpię. Natychmiast czuję się tam brudna i z podniesionym ciśnieniem. Do tego stopnia, że wczoraj przy oglądaniu "Dworca dla dwojga" rozbolała mnie głowa od samej atmosfery dworcowej, niezwykle sugestywnej.
      A gdy w drodze powrotnej zjawiłam się na stacji w Pradze ponad godzinę wcześniej ("żeby się nie spóźnić") to myślałam, że oszaleję przez ten czas oczekiwania. No, tyle że znalazłam 20 koron na podłodze, więc bez wyrzutów sumienia kupiłam kolorową gazetkę o dawnych dobrych komunistycznych czasach :)

      Nie będę się zastanawiać trzy razy... wystarczyło raz przeczytać to, co napisałaś... nie chcę :) trzeba kiedyś nauczyć się być asertywnym!

      Co do dogorywania w łóżku, to nie mogę się doczekać dzisiejszego wieczoru, żeby wreszcie znaleźć się pod kołderką, i to na całe dwa dni. Przypadkiem dostałam się dziś do lekarza, trochę zaniepokojona 8-dniowym kaszlem, czy już mi co na płuca nie schodzi... ale nie, jak na razie.
      Po Rogóżu wybrałam lekki kryminałek dla osłody łóżkowych godzin. Zaczął się sympatycznie, no fakt, trupem, ale w tej starej angielskiej atmosferze... przyjaciółce będącej świadkiem śmierci dziewczyny w szpitalu - podają zaraz, jeszcze przy ciepłych zwłokach, filiżankę gorącej herbaty. Ja bym się do tej Anglii chyba nadawała.
      Właśnie, chcę do domu, na gorącą herbatę. W pracy jakoś tak nie smakuje...

      Usuń
    11. No patrz, a ja, nie dość że uwielbiam jeździć pociągiem, to...herbaty nie pijam.
      A jakiż to kryminałek?

      Usuń
    12. Cosik przyniesionego z półki w Jordanówce. "List zza grobu" Marjorie Boulton. Urocze.

      Usuń
  3. Bardzo lubię czytać o Twoich wyjazdach. Tak ładnie piszesz, bez ekscytacji, bez zachłystywania się, niby zwyczajnie, ale niezwykle szczerze. Pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [rumieniec]
      :)
      Ale zdarza mi się zachłysnąć zachwytem :) Na przykład gdy weszłam do sala terrena ogrodu Vtrbów. To było takie nieoczekiwane: pani w pomieszczeniu, gdzie sprzedaje bilety, wskazuje drewniane drzwi do ogrodu, otwierasz je i... aaaaah! jesteś od razu wśród barokowych fresków! zatyka dech!

      Usuń
  4. BOSKO :)

    Zauroczony jestem tą relacją, czuje się jakbym tam był :)

    PS> Monika - proszę nie hodować depresji.
    Co piekłem ? Kupiłem szarej renety na targu i zrobiłem szarlotkę. Z herbatką wchodzi idealnie w te szarobure dni.

    Pozdrawiam Was dziewczyny - Grzegorz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Grzegorzu:) Robię, co w mojej mocy. I ja serdecznie pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Szarlotka. Z szarlotki najbardziej lubię ciasto, za jabłkami nie przepadam. Smak upieczonego czy ugotowanego jabłka mnie nie pociąga. W domu swoje kawałki jabłek z kompotu dawałam tacie :) Jednocześnie surowe jabłka mogą być. A właściwie nie mogą być... ale są... doczytałam, że nie powinnam wchłaniać ani laktozy ani fruktozy... cóż, kiedy na śniadanie są płatki z mlekiem, a w pracy przekąską jabłka... co, mam je na Snickersa zamienić?
      Pozdrawiam herbatkowego!

      Usuń
  5. Bardzo lubię Twojego bloga, bo mam podobne gusty czytelnicze i filmowe. Zamiast książek o Krakowie zbieram dzieła dotyczące Kielc i regionu. Pozdrawiam
    Zdzisław z Kielc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mam nowego czytelnika :) Pozdrawiam! Kielecczyzna to moje rodzinne strony!

      Usuń
    2. Twój blog podoba mi się, bo jest tu rodzinna atmosfera :) Mam mniej więcej tyle samo książek w mieszkaniu co Ty i pełną piwnicę. Zestaw książek w domu trochę się zmienia, bo część zaginęła przy przeprowadzkach, cześć sprzedałem na Allegro, bo niestety był kryzys finansowy. Teraz odkupuję. Ale nie wyobrażam sobie mieszkania bez książek, a u mnie w bloku tylko ja posiadam bibliotekę. Smutne to. Kiedyś miałem małe wydawnictwo i wydałem książkę pana Edmunda Niziurskiego, opowiadania pt. "Spisek słabych". Pozdrawiam.
      Zdzisław

      Usuń
    3. Też trochę książek sprzedałam (w antykwariatach), gdy przyszły ciężkie czasy. Dlatego często nie pamiętam, czy coś mam czy już nie :) Jak jest u mnie w bloku, to nie mam pojęcia, znam mieszkania tylko dwóch sąsiadek i faktycznie tam książek nie ma, ale kto wie, może gdzieś by się znalazły. Za to pamiętam, że na małym osiedlu, gdzie mieszkają rodzice, w czasach, gdy i ja tam mieszkałam, byliśmy jedynym domem z książkami. Ale to chyba statystycznie się zgadza... nieliczni nadrabiają za wielu... ci zaś siedzą przed telewizorem chyba...
      Czy te opowiadania Niziurskiego były dla młodzieży czy dla dorosłych?

      Usuń
    4. Opowiadania dla młodzieży: Spisek słabych, Wielka heca, Trzynasty występek, Czy będziesz moim tatą, Lizus, Ta zdradziecka Julita Wynos, Lalu Koncewicz, broda i miłość. 1988 rok. To była kompilacja starych i nowych opowiadań. Ale przy okazji poznałem osobiście Autora, p. Edmunda, bardzo pogodnego, przyjaznego człowieka.
      Pozdrawiam
      Zdzisław

      Usuń
    5. O, to fajnie, poznać takiego człowieka. Póki nie odszedł...

      Usuń
  6. a zdjęcia z Pragi rewelacyjne, piękne...
    Zdzisław

    OdpowiedzUsuń