piątek, 28 lutego 2025

Leonid Leonow - Mrs Eugenia Iwanowna

Skoro mamy taki okrągły rok, pomyślałam, że trzeba to uczcić jakąś lekturą sprzed stu lat, prawda. Aliści katalog powiedział mi, że z roku 1925 mam jedynie dwie książki: pierwsza to Kronika Krakowa od 1918 do 1923 (no gdzież będę czytać kronikę!), a druga to 2-tomowe Tajnosti pražské, które nie dość, że są powieścią z 1848 roku, to jeszcze mają w sumie 816 stron - jasna sprawa, że kupiłam to w jakimś zaćmieniu umysłowym (mój permanentny stan ostatnio), a dodatkowo jeszcze dłuuuugo się za to nie zabiorę 🤣 Aha, od razu wyjaśniam, że chodzi mi nie o książki napisane sto lat temu, bo gdzież się będę za tym uganiać, tylko posiadane w wydaniu z 1925 roku.

No więc skoro sto lat temu odpadło, to spróbujmy z rokiem 1935. Katalog mówi zero, nul. Toż samo z rokiem 1945. A więc 1955. O, tu już mamy 57 możliwości.

Z tego najbardziej przystępna wydała mi się Błękitna filiżanka Gajdara 😂 Nie będę przecież czytać Utworów dramatycznych Mickiewicza, na Boga! Ani występujących dalej Pism wybranych Kornela Ujejskiego, tomy 1-2!

Na wszelki wypadek sprawdziłam rok 1965.

Niewiele mniej - 49 sztuk. Rzuca się tu w oczy Korespondencja Erazma z Rotterdamu z Polakami jako dość oczywisty kandydat do wyniesienia (nie na ołtarze). Po raz enty zdumiewam się swoim dobrym niegdyś mniemaniem na własny temat 🤣 Bo że Ojczasty to czytał (z domu przywiozłam), w to nie wątpię, ale ja nie mam takich intelektualnych zapędów.

To jeszcze spróbujmy rok 1975, żeby było chociaż sprzed pół wieku.


Tu już jest z czego wybierać, 105 sztuk. Na początku zresztą kryminał przyniesiony z budki przedwczoraj (data dodania dotyczy wcześniejszej książki, którą wydałam ostatnio na Śmieciarce; nowe nabytki wpisuję w miejscu starych).

Na dzień dobry stanęło na pozycji Mrs Eugenia Iwanowna z roku 1965. Czyli dziś świętujemy 60-lecie polskiego wydania tej krótkiej radzieckiej powieści.

Dziwnej trochę. Tak w ogóle to nabyłam ją niegdyś na allegro, myśląc, że chodzi o takie sowieckie naśmiewanie się z głupich kapitalistów, wypuszczano takie pierdy w czasach dawno minionych, ale w 65 roku to już przecież nie, prędzej za Stalina. Coś w tym stylu mam, ale nie pamiętam tytułu, więc dopiero jak na to natrafię przy odkurzaniu to sobie machnę 😂

Więc w tym wypadku nie o to bynajmniej chodzi. Tytułowa bohaterka swoje w życiu przeszła: ucieczkę z ogarniętej rewolucyjną pożogą Rosji, wielką biedę na Zachodzie i opuszczenie przez męża, rozważanie podjęcia z głodu jedynej "kariery" możliwej młodej kobiecie w jej sytuacji (oprócz rzucenia się do rzeki). Nagle jednak trafia się szczęście w postaci spotkania sławnego archeologa pana Pickeringa, który oferuje jej najpierw pracę w charakterze asystentki, a potem i rękę starego kawalera. Genie, jak nazywa ją nowy mąż, wciąż straszliwie tęskni za opuszczoną ojczyzną i namawia męża, by w ich azjatyckiej podróży zajechać do Gruzji. Któż jednak zostaje im przydzielony jako przewodnik? Tak, oczywiście były mąż, którego miała za nieboszczyka, poległego gdzieś w szeregach Legii Cudzoziemskiej. I tu zaczyna się pojedynek tego osobliwego trójkąta... A wszystko na tle niesamowitej kaukaskiej przyrody, zabytków i obyczajów, naturalnie mocno podlane winem.

 

Początek: 


Koniec:


Wyd. PIW Warszawa 1965, 108 stron

Tytuł oryginalny: Evgenia Ivanovna 

Przełożył: Jerzy Jędrzejewicz

Z własnej półki (kupiona 16 marca 2015 roku, a więc w charakterze bonusu występuje 10. rocznica nabycia)

Przeczytałam 27 lutego 2025 roku

 

Na froncie walki z ręką sytuacja się wyklarowuje. W środę chirurg nakazał natychmiastowe podjęcie fizjoterapii, coby się ręka nie zastała (coś mówił o grożącym w takich wypadkach zespole Sudoku, a przynajmniej tyle kojarzyłam 😂 w rzeczywistości Sudecka). Oczywiście skierowania na NFZ nie dał, bo się czeka pół roku. Prywatnie. Jak długo? 

- Na ile finanse pozwolą.

Gdy wracałyśmy do domu, mówiłam do córki z nadzieją, że się to zamyka w kwocie stówy za sesję. O ja naiwna 😉 Zaraz zaczęłam wydzwaniać w okoliczne miejsca: pierwszy telefon (Balicka) 190 zł; drugi (Bronowicka) 200 zł, trzeci (Zarzecze) 250 zł. Przy czym zasada jest taka, że im krótsza wizyta, tym więcej kosztuje 🤣 Wtedy ojciec mojej córki przypomniał sobie, że syn sąsiadów jest fizjoterapeutą, a córka znalazła go na fejsie wśród znajomych innej sąsiadki. I tadam! Nie tylko, że przyjmuje w przychodni na osiedlu, ale jeszcze za 140 zł. I ma świetne opinie. Ja, co chciałam płacić nie więcej niż stówę, jestem szczęśliwa, że płacę tylko 140 🤣 Córka złapała z nim język, zresztą okazało się, że są na ty. Jest już po dwóch pierwszych sesjach i co prawda łapa boli po tych wszystkich torturach, ale już ją wyprostowała i przyjęła do wiadomości, że z ortezy ma  zrezygnować (jak kazał chirurg - za dwa tygodnie znów rentgen i kontrola). 

Dwie wizyty spowodowały, że przestała się bać tą ręką poruszać; ba! nawet już sobie chodzi a to do biblioteki a to do sklepu 😍 Wreszcie może normalnie założyć kurtkę, a nawet poprosić o jej zapięcie.

Brat napisał, żeby brać faktury, bo wystąpimy o refundację

??? Akurat... no ale biorę.

 

Ale ale. Jeśli znacie książki powstałe lub pierwszy raz wydane sto lat temu, to dawajcie tytuły, może się skuszę!

 

2 komentarze:

  1. Rehabilitacja jest niezmiernie ważna. Około 10 lat temu spadłem z roweru, zerwałem mięsień w barku i też chodziłem na rehabilitację, pokrywaną z własnej kieszeni. Ale: wszystkie te ćwiczenia, które mi pokazał rehabilitant, można było znaleźć na Internecie, na YouTube i mogłem je wykonywać samemu w domu.

    Nie tak dawno lekarz też zaleciał mi rehabilitację w innej sprawie—od razu spędziłem jakiś czas na Internecie, sporo poczytałem, obejrzałem filmy—i z powodzeniem stosuję ją samemu.
    Istnieje też (tańsza) możliwość konsultacji internetowej przez Zoom z rehabilitantem (niekoniecznie z Polski), ale w moim przypadku takiej potrzeby nie widziałem. W obu przypadkach rehabilitacja okazała się niezwykle pomocna i skuteczna. W każdym razie rzeczywiście jest ona bardzo ważna po operacji i życzę Twojej córce wytrwałości!

    To właściwie miał być koniec mojego wpisu, ale gdy spojrzałem na autora prezentowanej przez Ciebie książki—Leonid Leonow—zacząłem powoli sobie coś przypominać—i wreszcie Eureka!

    W 1984/85 roku na uniwersytecie w Toronto wziąłem przedmiot… język rosyjski! To był taki specjalny kurs, uczący właściwie tego języka w celu prowadzenia „research” i czytania, nie mówienia. Chociaż przedtem rzekomo się go uczyłem przez 8 lat, moja wiedza była tak minimalna, że nie dawała mi jakiejś specjalnej przewagi, chociaż liczyłem, iż będzie to o wiele łatwiejszy przedmiot, niż pozostałe (wówczas brałem 6 pełnych kursów, 120%, i miałem b. dużo nauki).

    Na kurs zapisały się 4 osoby, a wykładał go Rosjanin, prof. George Harjan, który ogólnie był obeznany z literaturą słowiańską (m. in. posiadał wiele książek polskich wieszczów i czasem rozmawialiśmy po polsku) i nawet swego czasu spotykał się z Czesławem Miłoszem. Niestety, z powodu pewnych perturbacji 3 słuchaczy kursu wycofało się z niego i pozostałem jego jedynym uczestnikiem, co pozwoliło mi nawiązać bliższe stosunki z wykładowcą i często zajęcia odbywały się u niego w gabinecie, a przy okazji rozmawialiśmy na różnorakie tematy—m. in. w czasie wojny przebywał czasowo w Warszawie. Wkrótce jednak profesor zachorował i przez jakiś czas nie miałem wykładów. Niebawem czasowo kurs przejęła prof. Grabowska, która jako jedyna wykładała na tejże uczelni język polski, jak też rosyjski i bułgarski, aż wreszcie przydzielono mi bardzo przyjemną i kulturalną Rosjankę, z którą spotykałem się w jej gabinecie, czytałem po rosyjsku różne opowiadania i oczywiście rozmawialiśmy na temat ZSRR. Nota bene, ona swego czasu uczyła dzieci Sołżenicyna. W maju kurs się zakończył—mogę tylko powiedzieć, że jego uczestnicy otrzymali średnią ocenę „A”—i po wakacjach, we wrześniu 1985 roku, kontynuowałem naukę. Od razu pobiegłem do gabinetu prof. Harjana, aby się z nim przywitać (zakładałem, że już powrócił do pracy)—niestety, w lato zmarł.

    Otóż prof. Harjan podarował mi dwie książki swojego autorstwa, napisane w języku angielskim. Jedna to „Strangers and Pilgrims on the Earth”, a druga dotyczyła wspomnianego przez Ciebie pisarza—„Leonid Leonov, a critical study.” Wiem, że dużo o tym pisarzu mówił, musiał go dobrze znać, bo chyba u niego wisiało zdjęcie, jak razem siedzą. Do dzisiaj jednak tych książek nie przeczytałem—ale je gdzieś posiadam. Również on spędził sporo czasu na rozmowach z Janem Parandowskim, czego owocem była książka „Jan Parandowski”. Między innymi zdradził mi sekret, dlaczego córka Parandowskiego ma imię Roma!

    Pozdrawiam i życzę przyjemnego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że w obsłudze pacjenta nie ma zbyt wielkiej różnicy między Krakowem a zabitą dechami wiochą na północy Polski - tyle dostaniesz, za ile możesz zapłacić.

    Jestem pełen podziwu dla katalogu! Zwłaszcza jeśli chodzi o rubrykę opis filmu. Znajomy też kataloguje swoje książki, ale gdzie mu tam z jego opisem typu: wersalka, szafka na buty, do twojej szczegółowej lokalizacji! :D

    OdpowiedzUsuń