No co ja poradzę na to, że mnie te radzieckie powieści nie zawodzą? Że mam może dla nich jakąś taryfę ulgową i rzadko zamykam książkę z uczuciem zmarnowanego czasu? Podchodzą mi po prostu i już :)
O Wilu Lipatowie już raz było - czytałam wówczas powieść Lato zielonej gwiazdy.
Ale tradycyjnie zapoznajmy się z zawartością skrzydełka:
Znów gościmy w syberyjskiej wiosce, zagubionej wśród tajgi. Naszym po niej przewodnikiem jest Fiodor Iwanowicz Aniskin, miejscowy posterunkowy, który z wyjątkiem wojennego epizodu całe swoje 63-letnie życie przeżył w tej wiosce i powoli zaczyna spoglądać w kierunku cmentarza na wzgórzu. Aniskin jest monstrualnie gruby, waży 120 kg i bardzo cierpi w upalne dni (ja też, gdy czytam o długich siwych włosach wystających spod rozpiętej koszuli na piersiach), za to czuje się jak ryba w wodzie zimą, która, jak wiadomo, na Syberii trwa dziewięć miesięcy w roku, więc tak naprawdę Aniskin nie może za bardzo narzekać. Przyzwyczaił się także do nieustannego szurgotu karaluchów w swoim biurze. Aniskin cmoka, wybałusza oczy jak rak, kręci młynka palcami na wypiętym brzuchu i mówi:
- Ot, co!
lub:
- Widzieliście, co to się wyrabia!
Ale ta powierzchownośc jest myląca. Aniskin zna swą wieś jak własną kieszeń, wie, gdzie kto schował aparat do pędzenia samogonu i kto wykupił cały dziegieć w wiejskim sklepie.
Wieś jak wieś: domy mieszkańców, klub, siedziba zarządu kołchozu, Rady Wiejskiej, sklep, szpitalik...
Nie ma we wsi gorszego budynku niż Rada Wiejska! Mieli niektórzy chłopi domy nie najlepsze, ale w każdym z takich domów bielały na dachu dwie, trzy nowe deski albo jaśniał świeżością podrychtowany fundament, albo urodą pyszniły się nowe ramy okienne. Dom Rady mial krzywe okna i drzwi, nie posiadał wrót ani ogrodzenia, zamiast komina z cegieł sterczały trzy wstawione jedno w drugie wiadra; szyby w tym domu były połatane, pod oknami nie rosło żadne drzewko ani krzaczek, zaś w miejscu, gdzie wokół domu roztaczają się zabudowania gospodarcze, stał zbity z desek klozet z wiecznie otwartymi drzwiami. [...] W Radzie pachniało myszami, lakiem, niby na poczcie, i tym szczególnym odorem kurzu i zleżałych papierów, charakterystycznym dla biur.
Klub w Kiedrowce kształtem przypominał remizę strażacką, bo po bokach było dwoje dużych drzwi garażowych, a z przodu przypominał sklep wiejski - w poprzek drzwi żelazna sztaba, zwięzły szyldzik "Klub" i dwa okna po obu stronach ganku z poręczami. [...] Aniskin stał w pokoju i po milicyjnemu mrużąc oczy patrzył na szeroko otwartą szafę, w której leżał czerwony materiał i stos puszek z proszkiem do zębów do malowania plakatów i haseł. W pokoiku pachniało kurzem, ogórkami i tłustą szminką do charakteryzacji.
W zarządzie kołchozu posterunkowy przysiadł na ceratowej kanapie, pochylił głowę na oparcie i zaczął oglądać plakaty, hasła, obrazki, dyplomy i portrety, gęsto pokrywające ściany gabinetu przewodniczącego. Większość była nudna i nieciekawa, ale jeden plakat i jedno hasło wywołały w Aniskinie uśmiech. Hasło było takie: "Rolniku! Kończąc żniwa we właściwym czasie, pomagasz Ojczyźnie!". Jakiś nieznany człowiek wypisał to na arkuszu dobrego grubego papieru...
W szpitaliku z kolei izba przyjęć była maleńka, jedno okienko zawsze patrzyło w noc, lecz panowała w tym pokoiku tak zastraszająca czystość, że wydawało się, iż do izby przyjęć nie przenika najmniejszy nawet dźwięk. Milczał i błyszczał tylko okrągły ni to kocioł ni garnek - pojemnik na bandaże i watę, stały nieruchomo dwie białe szafy z rozlicznymi instrumentami, w kącie kryła się tak biała kozetka, że nie tylko usiąść, lecz nawet dmuchnąć na nią byłoby świętokradztwem.
W sklepie wreszcie obok pełnych skrzynek, obok beczki śledzi i worków z cukrem, kos posmarowanych grubo solidolem i owiniętych w papier, grabi, łopat i różnych innych metalowych wyrobów, obok przewiązanych sznurkami dwóch rowerów i motocykla w drewnianej klatce Aniskin przeszedł do pokoju ekspedientki Duśki.
A w domach? W domach ze ścian spogląda Gagarin wycięty z "Ogońka" albo Walentina Tierieszkowa, pod ścianą ławy szerokie, przy stole wiedeńskie krzesła albo malowany taboret. W rogu rosyjski piec z szerokimi pryczami po bokach.
Za to gdzieś tam w głębi, w trójkącie okna, zawsze widać szeroko rozlany Ob, dwa kilometry od brzegu do brzegu, z tą przestrzennością bezkresną, co przynosi radość i oku i sercu; przez szelest deszczu słychać, jak sapie na rzece niewidzialny holownik ciągnąc barki do obwodowego miasta Tomska. O Tomsku mało się myśli w Kiedrowce, każdy ma dość własnych problemów żyjąc tu i teraz, a kto sobie z problemem nie może poradzić, odwiedza Aniskina - znawcę człowieczej psychologii, który nigdy nie studiował na żadnym fakultecie oprócz wyższej szkoły syberyjskiego życia.
Na powieść składa się kilka rozdziałów będących opisem poszczególnych śledztw prowadzonych przez posterunkowego. Przestępstwa są zazwyczaj na skalę Kiedrowki: pies Połkan przynosi w pysku łosiową kość - trzeba znaleźć kłusownika, u którego w piecu bulgoce sagan pełen łosiny (Łosiowa kość); Wiera Kosoj przychodzi złożyć oficjalną skargę na pobicie przez małżonka (Rozwód po narymsku); kierownikowi klubu skradziono z szafy akordeon - to przestępstwo większego kalibru niż kradzież krowy (Detektyw wiejski); kobity już trzeci raz obiły Pankę za to, że chłopy do niej łażą (Panka Wołoszynówna); w dniu 9 maja Aniskin pije wódkę ze swym przyjacielem z frontu Łukaszem i wyjaśnia tajemnicę pewnego wybuchu granatu sprzed lat (Jedni odjeżdżają, inni pozostają)... dopiero w ostatnim opowiadaniu posterunkowy ma po raz pierwszy w życiu do czynienia z morderstwem, zostaje więc wsparty przez śledczego przysłanego z miasta (Trzy zimowe dni).
Wiejski Sherlock Holmes został przetłumaczony na język polski niebywale szybko, bo już w następnym roku po wydaniu radzieckim. I to przez kogo! Kogo my tu spotykamy! Nasi starzy znajomi!
Tyle wszak o nich obu już u mnie było i o ich przyjaźni się wspomniało, a teraz przykład zgodnej wspólnej pracy :)
Dodam jeszcze, że czytałam sobie powolutku, smakując te wszystkie opisy, a od czasu do czasu sięgając także po tekst oryginalny, co to go sobie kiedyś z netu wydrukowałam. Ot, chociażby na początku pierwszego rozdziału pojawia się bezpański pies Połkan. Jak też to będzie bezpański po rosyjsku? Wsieobszczij :) Czyli po polsku niczyj, a po rosyjsku wszystkich, każdego. Dwie różne koncepcje, choć stosunek do niczyjego wykształcony za komuny taki sam w obu krajach...
Kocham te porównania:
- w pokoju zrobiło się tak cicho jak zimą na cmentarzu
- przed klubem zrobiło się cicho jak na stypie, kiedy ludzie siadają dopiero do stołu
- na dworze było mroczno i cicho niczym późną jesienią
- nad rzeką przetoczył się głos nocnego ptaka, podobny do płaczu dziecka w pustej sali dworcowej
Byłabym zapomniała! Powieść została sfilmowana i to nawet w trzech częściach, wszystkie mam i zaraz będę oglądać!
Znalazłam też w internecie stronę o słuchowiskach radiowych i są tam oba opisane, zarówno według Lata zielonej gwiazdy jak i Wiejskiego Sherlocka Holmesa. Ale nie rozumiem tej strony, czy to oznacza, że tych słuchowisk można posłuchać czy to tylko ich opisy?
Inne tytuły serii KIK w 1969 roku:
Mam tę ostatnią - Zbieg z wyspy Św. Heleny - będę czytać.
Wygląda na to, że seria wystartowała w 1958 roku. Nie wiem, czy mam coś aż tak starego z KIK, muszę sprawdzić.
Wyd. PIW Warszawa 1969, wyd.I, 309 stron
Seria: Klub Interesującej Książki
Tłumaczyli: Eugeniusz Kabatc i Aleksander Minkowski
Tytuł oryginalny: Dieriewienskij dietiektiw - Деревенский детектив
Z własnej półki (kupione 5 stycznia 2013 za 5,50zł na allegro - bardzo dobrze wydane pieniądze)
Przeczytałam 7 lutego 2013.
NAJNOWSZE NABYTKI
Byłam w księgarni językowej w dziale rosyjskiego i tak sobie przeglądałam od niechcenia rozmaite podręczniki, gdy rzucił mi się w oczy i do rąk jeden taki... genialny! wszystkie akcenty pozaznaczane, ułożony działami, ćwiczenia do słownictwa... no wszystko piękne oprócz ceny (pięćdziesiąt parę złotych). Trochę się powahałam, aż wreszcie powiedziałam sobie - a po co ci podręcznik, kobieto, przecież nie będziesz się rosyjskiego uczyć, tyle co do czytania to znasz, a nic innego z rosyjskim w życiu nie zrobisz. I poszłam, choć z bólem serca. Ale i zadowoleniem, że taka twarda byłam i zaoszczędziłam.
Nie na długo.
Doszłam do sklepiku muzealnego w Krzysztoforach, a tu:
Nawet z daleka o takiej pozycji nie słyszałam, a wyszła jeszcze w 2009 roku. No jak mogłam nie wziąć. I tak pieniądze zaoszczędzone na rosyjskim poszły na Kleparz :)
Bardzo mnie zachęciłaś do przeczytania tej książki. Niestety ani na Allegro,ani w mojej bibliotece nie ma.
OdpowiedzUsuńJa na allegro trafiłam trzy Lipatowy, czwartego przeczytałam z biblioteki, piąty też jest w którejś, dopiero będę pożyczać, a wspomniane tutaj na skrzydełku dwie powieści NIE ISTNIEJĄ w obiegu :(
UsuńAle wpisałam je sobie do newslettera z allegro i poczekam...
Kto szuka ten znajduje;) znalazłam Lipatowa w antykwariacie koło domu. Ależ się cieszę:)
UsuńNo proszę, jak na zamówienie :)
UsuńZazdroszczę i książki o Kleparzu i samego Kleparza.
OdpowiedzUsuńpzdr
Książka fajna, bo co prawda dubluje temat z Katalogiem Zabytków poświęconym kościołom i klasztorom Kleparza, ale ujmuje je znacznie szerzej i nie takim suchym naukowym językiem.
UsuńSuper :)A takie smaczki ja z bezpańskim psem to prawdziwe perełki :) Choć na moje wyczucie всеобщий to nie bezpański w naszym znaczeniu, czyli taki, co to Pana miał, ale już nie ma, a powszechny, ogólny, czyli wspólny dopóki ktoś nie nabędzie na własność. Może u nich wtedy domyślny był ten wspólny, a czyjś był stanem szczególnym, a u nas zawsze odwrotnie było.
OdpowiedzUsuńMyślę, że skoro obaj panowie tłumacze (i pisarze) zdecydowali się na słowo bezpański w polskiej wersji, to po dyskusji na ten temat :)
UsuńW każdym razie miło było móc sięgnąć natychmiast po oryginał w celu konfrontacji. To luksus, który nie istniał jeszcze 20 lat temu, a który przyszedł z internetem.
W ogóle zazdroszczę dzisiejszej młodzieży, które ma TAAAAAAKIE możliwości, choćby nauki języków.
Nie miałem najmniejszego zamiaru krytykować tłumaczy. To raczej była refleksja, że u nas bezpański ma chyba inny wydźwięk, niż u nich kiedyś.
UsuńA młodzież to w większości uważa, że największą korzyścią z netu są bryki. O wierze w wiarygodność informacji z sieci nie wspomnę ;)
Wcale też jako krytyki Twoich słów nie odbieram :)
UsuńA ja wierzę w młodzież! W taką lepszą część w każdym razie, która wie, jak pewne możliwości wykorzystać :)
Sklepik muzealny w Krzysztoforach ma czasem naprawdę "perełki", lubię tam zaglądać, a obok prawie, jest też moja ulubiona (bo zawsze coś tam kupię) księgarnia w Pałacu Spiskim.
OdpowiedzUsuńTak, Krzysztofory na plus, zwłaszcza odkąd jest tam też dział antykwaryczny z cracovianami :)
UsuńA księgarnia w Pałacu Spiskim jakoś nie leży na mojej trasie, bywam tam raz na rok. Może dlatego, że nie ma tam "okazji", wyprzedaży, rabatów :)
Jesteś niezrównana.Czytasz, a potem jeszcze tyle piszesz. Jestem pełna uznania.Kiedyś miałam taką ulubioną książeczkę o młodych, którzy w Tajdze budowali miasto, ale za nic sobie nie mogę przypomnieć tytułu. A jeżeli chodzi o film to z chęcią oglądnęłabym"Cichy Don" i może się jeszcze pokuszę to przeczytać.))
OdpowiedzUsuńJa się na pewno pokuszę, tylko trochę się boję zabrać za tyle tomów :)
UsuńJak sobie przypadkiem przypomnisz tytuł tej książeczki, to pamiętaj o mnie i daj znać :)
Co do dzisiejszego pisania - optymalizowałam czas w pracy :)
Za chwilę mnie głowa zacznie boleć, gdyż tak mam gdy sobie chcę przypomnieć, ale jeżeli wypadnie mi ten tytuł z zakamarków szarych komórek cynknę.).
UsuńNo nie, tylko nie to, nie przegrzewaj aż tak zwojów :) zresztą doświadczenie uczy, że tego rodzaju przypominki tylko przypadkiem się udają, a nie wtedy, gdy chcesz ;)
UsuńDlatego napisałam, że jak mi wypadnie, gdyż już niejednokrotnie doświadczyłam nagłego olśnienia pamięciowego, niespodziewanego.)
UsuńMuszę w końcu sprzeczytać coś Lipatowa. Zachęcasz do niego bardzo skutecznie, bo lubię takie klimaty :)
OdpowiedzUsuńJeśli uda Ci się coś znaleźć, to koniecznie!
UsuńJa już nie mogę się doczekać następnej jego książki - a postanowiłam sobie dozować przyjemności, więc będzie dopiero za miesiąc :)