środa, 20 lutego 2013

Czingiz Ajtmatow - Łaciaty pies biegnący brzegiem morza

I znów Ajtmatow, taki drobiazg, wygodny do torebki :)
Cóż to ten Łaciaty Pies? To sopka czyli wzgórze, w pobliżu zatoki, gdzie mieszkają Niwchowie, jedno z syberyjskich plemion na Wybrzeżu Ochockim. Żyją z myślistwa i rybołówstwa. Łaciaty Pies czuwa z daleka nad wyruszającymi w morze mężczyznami i wskazuje im drogę powrotną do domu.

Gdy przeczytałam o tych Niwchach, coś mnie tknęło. A za chwilę jeszcze dedykację: Włodzimierzowi Sangi. No jak to! Przecież to też pisarz, niedawno się wzbogaciłam w jego powieść, wydaną - a jakże - w serii KIK, a zatytułowaną Wesele Kewongów.

Zdejmuję więc książkę z półki, a tam - też o Niwchach. I sam Sangi specjalista od Niwchów. I też Niwch oczywiście. Jaki ten świat mały :)

Się przeczyta.

Ale wracajmy do naszej małej powieści. Nadszedł dzień, kiedy 11-letni Kirisk wyrusza po raz pierwszy na łowiecką wyprawę - będzie to jego pasowanie na mężczyznę. Nie będzie już mógł potem bawić się z Muzłuk, ulubioną dziewczynką z plemienia, ale gdzie tam myśliwemu do zabawy.
Miał rozpocząć życie myśliwego na morzu. Rozpocząć po to, żeby je kiedyś zakończyć na morzu - taki jest los ludzi morza, nie ma bowiem na świecie trudniejszej i bardziej niebezpiecznej pracy niż polowanie na morskiego zwierza. A przyzwyczajać się do tego trzeba od dzieciństwa [...] Mężczyzna, żeby być dobrym żywicielem rodziny, powinien od wczesnej młodości uczyć się swojego rzemiosła.
Kirisk spędził niespokojną noc, nie mogąc zasnąć z emocji i nie mogąc się doczekać wyprawy, wiedział, że odtąd już na zawsze miał związać się z morzem na dobre dni i na złe. Kiedy rodzice będą już niedołężnymi starcami, właśnie on, Kirisk, zostanie żywicielem i podporą rodu. Rankiem matka odprowadza go, zgodnie ze zwyczajem nie dochodząc do samej zatoki, by zmylić złe duchy - kinry. Wiecie, jak się powie głośno No, to idź do lasu i nazbieraj drew, to te głupie kinry dadzą się nabrać i nie wyrządzą chłopcu krzywdy na morzu :)

Słowem, wszystko szło dobrze, zapowiadała się piękna pogoda, myśliwi wyczyścili broń i sprzęt do polowania, zabrali do łodzi zapas jedzenia na trzy dni, beczułkę wody pitnej i odbili od brzegu.
Cała prawie powieść rozgrywa się w ciasnej przestrzeni łodzi, wśród czterech bohaterów: małego Kiriska i trzech myśliwych: starca Organa, głowy rodu i dwóch najlepszych łowców: Emrajina, ojca chłopca i Myłguna, wuja. Łódź to tylko kajak, ale z miłością wystrugany i wyrzeźbiony przez starego Organa z pnia własnoręcznie ściętej i trzy lata suszonej topoli.
Kirisk marzy już o triumfalnym powrocie:
Wtedy wszyscy uhonorują chłopca jak należy. Odbędzie się uroczystość przywitania młodego myśliwego, będą pieśni o darach morza, w którego przepastnych głębinach rodzą się ryby i zwierzęta przeznaczone dla silnych i odważnych łowców. Będą pieśni ku czci Kobiety-Ryby, pramatki, od której pochodzą oni, jej potomkowie na świecie. Zahuczą wtedy drewniane bębny pod ciosami klonowych kijów i szaman - człowiek najmądrzejszy wśród tańczących, rozpocznie rozmowę z Ziemią i Wodą, rozmowę o Kirisku, nowym myśliwym. [...] Szaleńczo roztańczony szaman poleci myśliwski los chłopca jednej z gwiazd na niebie. Przecież każdy myśliwy ma swoją gwiazdę-opiekunkę. Ale jakiej gwieździe powierzony zostanie los Kiriska, nikt się nigdy nie dowie. Będzie wiedział tylko szaman i sama gwiazda-opiekunka. Nikt więcej. A na niebie jest wiele gwiazd...

Plan wyprawy jest prosty: dopłynąć na wyspy Trzech Sutek, tam w legowiskach na brzegu znaleźć nerpy, upolować kilka, przenocować na jednej z wysp i ze zdobyczą powrócić do domu, gdzie urządzi się święto. Jedna z setek wypraw w życiu starych doświadczonych myśliwych... któż mógł wiedzieć, że z niej już nie powrócą? Bo oto, gdy wylądowali już na pierwszej z Trzech Sutek, upolowali pierwszą nerpę, rytualnie zjedli jej surową wątrobę (łeee!, no ale dobra, my tatara też jemy) i wyruszyli w kierunku Sutki Średniej, gdzie zamierzali spędzić noc - zobaczyli coś strasznego.
Przez morze, zaściełając prawie pół horyzontu, nadciągała na nich dwoma zwierającymi się jęzorami szara ściana gęstej mgły. Mgła zbliżała się wyraźnie, mocno kłębiąc się na czarnej powierzchni wody, nieodparcie zapełniała całą przestrzeń dookoła. Zbliżała się jak żywa istota, jak potwór, którego bezwzględnym celem jest schwytać i połknąć ich razem z łodzią, razem z całym widzialnym i niewidzialnym światem.

Mgła połyka łódź i jej pasażerów. Dosłownie. Nie ma nic poza mgłą. Świat skurczył się do rozmiarów kajaka, a i to tylko w dzień, bo w nocy nie widzą nawet swoich twarzy; nie zostało już nic z dawnych punktów obserwacyjnych: gwiazdy, światło księżyca, przelatujący ptak. Uczucie klaustrofobii towarzyszy nam nieustannie, mimo że przecież znajdujemy się pośrodku bezkresnego morza. Początkowo myśliwi próbują wiosłować na chybił trafił w nadziei na ucieczkę z mgielnej chmury, nie wiedząc nawet, czy kierują się w stronę lądu czy na ocean. Z powodu silnej burzy i łodzi nabierającej wody muszą wyrzucić za burtę cały balast, zostawiając jedynie to, co najcenniejsze - baryłkę z wodą.

I o ten najcenniejszy ładunek wkrótce zacznie toczyć się batalia. Pamiętacie tego ziemniaka z Pianisty? Taka okropna scena, prawda? No to tu jest pomnożona przez cztery, tylko chodzi o wodę. Racjonowanie, bo nie sposób przewidzieć, ile czasu mgła się utrzyma. Decyzja podjęta przez starego Organa o rezygnacji z walki, opuszczeniu tego padołu - decyzja podjęta dla innych, żeby dla nich zostało więcej wody... A dni i godziny mijają w tępym oczekiwaniu na przejaśnienie się. Kirisk bezustannie recytuje modlitwę do niebieskiej myszki z dzieciństwa, myszki, która ma mu przynieść wody. Któregoś dnia budzi się sam na łodzi...

Wyd. Czytelnik Warszawa 1979, wyd.I, 141 stron
Tłumaczyła Marta Okołów-Podhorska
Tytuł oryginalny: Piegij pies, bieguszczij krajem moria
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 20 lutego 2013.

A' propos się przeczyta. Zaczynam się obawiać, że się nie wyrobię z planem lutowym. Nie wiem, co się dzieje, ale jakoś mi czas przepływa między palcami, tymczasem zostały cztery pozycje, w tym dwie grubawe... Coraz częściej się łapię w tramwaju na tym, że opuszczam książkę na kolana i gapię się za okno, choć tam nic nowego, ciągle bura zima i ani jednego zielonego listka dla uradowania oczu. Myśl gdzieś sobie buja...


NAJNOWSZE NABYTKI
Wstąpiłam do Księgarni Akademickiej, bo czułam, że coś tam będzie na mnie czekać, i proszę!

Mają tam zwyczaj wyciągania skądsiś różnych starych wydawnictw w jednym egzemplarzu, dlatego warto często zaglądać.
To są oczywiście dwa cracoviana: jedno rocznicowe z okazji stulecia Wielkiego Krakowa (było to znaczne poszerzenie terytorium miasta i jego granic w 1910 roku, projekt prezydenta Leo); a druga to wspomnienia wielu mniej lub bardziej znanych osób, uczniów zmarłego niedawno prof. Eminowicza z V LO w Krakowie.

8 komentarzy:

  1. Muszę powiedzieć, że wzruszające te historie Ajmatowa. To chyba przez pokazanie człowieka na tle natury, czy co?
    I te tytuły - toż to czysta poezja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to poezja :) i cieszę się, że jeszcze dwie jego powieści czekają na mnie w marcu... a było tego jeszcze więcej po polsku, ale znaleźć nie mogę.

      Usuń
  2. Tak pomyślałam, że ponieważ czytając książki jesteś przecież w świecie, który ktoś dla ciebie wykreował, to (odnoszę się tu do patrzenia za okno i bujania myśli) twoja rzeczywistość w ten sposób próbuje manifestować swoje istnienie. Mówi:"halo, dziewczyno, nie literki tylko mnie tu proszę sobie pooglądać!":))) Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam nic przeciwko tej rzeczywistości przywołującej mnie do porządku :) toteż tylko lekki leciutki wyrzut sobie robię z tego powodu. No bo jak to, wożę tę książkę na próżno?

      Usuń
  3. Jak ja lubię siedzieć w tramwaju/autobusie i oglądać sobie beztrosko świat przez szybkę... Rzadko się to zdarza, bo należę generalnie do zmotoryzowanych i jak jadę muszę zwracać uwagę na inne rzeczy niż nawet te same od lat krajobrazy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jeszcze uwielbiam zaglądać ludziom do mieszkań... ale to myślę wiele osób tak ma :) Zawsze sobie wyobrażam, że inni to jakoś inaczej też żyją, inaczej czyli lepiej, mają ładniej urządzone mieszkania, zajmują się ciekawszymi sprawami :) Niestety trudno coś wywnioskować z tych ukradkowych spojrzeń w okna w biegu tramwaju...

    OdpowiedzUsuń
  5. "Wielki Kraków" jest całkiem niezłą lekturą:-)

    W ramach wystawy o tym wydarzeniu (w Krzysztoforach) całą wewnętrzną okładkę se kopiami pieczęci gminnych wytapetowałem:-)))

    Jacek75

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To masz fajną pamiątkę :) Jak ją kiedyś sprzedasz na allegro, ktoś zdobędzie interesujący egzemplarz...

      Usuń