Chciałabym ładnie napisać o tej książce. Bo tego warta. Bo nie wiem, jakimi kanałami będzie się rozchodzić, skoro została wydana przez Autora i czy ma szansę dotrzeć do wszystkich zainteresowanych. Bo to wspomnienia z czasów niedawno minionych. Bo napisane przez profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, co dla mnie jest już pierwszym stopniem na drabinie do nieba :) Bo ich autor jest człowiekiem dowcipnym.
Tylko ja nie umiem tak ładnie. Mogę jedynie rzucić garść wrażeń na zachętę.
Książka nowiutka, jeszcze nie znalazła swojego miejsca na regale, ale stanie niewątpliwie gdzieś tutaj:
Prof. Grodziski nie po raz pierwszy gości u mnie na półce. Odszukałam dwie książki:
Przy okazji tej pierwszej pozycji, zerknęłam do notki sprzed 2 lat i odkryłam, że w domu są jeszcze dwie jego książki... no ale już za późno, zapomniałam i nie sfotografowałam :(
Natomiast druga pozycja to świętość w mym domu. Otóż, gdy Córunia była mała, a ja nie pracowałam, jeno zajmowałam się jej wychowywaniem (ze skutkiem mizernym, ma ci ona silny charakter) nie było tygodnia bez tzw. Przyprawy. Znaczy się wyszukiwałam różne miejscowości w okolicach Krakowa i układałam gryplan, a następnie molestowałam Narzeczonego w celu odbycia wyjazdu. Wertowałam różne stare wydawnictwa z czasów komuny, przewodniki, które po dużej części nie były już aktualne, PGR-y w dawnych dworach przestały istnieć i zamieniły się w prywatne rezydencje (chłop mi do dziś wypomina, jak to szukaliśmy w jakiejś wsi ośmiobocznych stodół), no co tam w domu miałam - przypominam, że internetu nie było. To znaczy może już był (lata 90-te), ale nie w moim zasięgu. W każdym razie nabyłam wówczas Wzdłuż Wisły, Dniestru i Zbrucza Grodziskiego i traktowałam tę książkę jak Biblię :) Więcej teraz nie będę pisać, bo postanowiłam ją sobie odświeżyć i wtedy będzie dokładniej.
Jak wspominałam przy okazji zakupu, rzecz przewertowałam już pierwszego wieczora i z wielkim trudem się od niej oderwałam na rzecz książki aktualnie czytanej. Ale nadeszła spokojna niedziela i mogłam już bez zwłoki oddać się lekturze:
To było bardzo miłe popołudnie spędzone w łóżku z profesorem, pozostającym pod urokiem płci niewieściej jak każdy prawdziwy mężczyzna. Wspomnienia prof. Grodziskiego - a są to zapiski z lat 1968-1982 - powstały pod wpływem córki Karoliny, która nie tylko zachęciła ojca do uporządkowania ich i wydania, ale też wybrała ilustracje: reklamy i etykiety z lat 60-tych i 70-tych (kawy Marago, herbaty "Społem" wybornej etc.). Zresztą Karolina Grodziska też ma swoje miejsce na moich półkach, to specjalistka od krakowskich cmentarzy. Profesor niechętnie uchyla zasłony z życia rodzinnego, ale wspomina o odejściu żony, gdy córka miała zaledwie 18 lat. I tak mi przychodzi do głowy - może głupio - że naukowe zainteresowania Karoliny Grodziskiej wyrosły może wskutek częstego bywania na grobie matki? Wszak pierwszy przewodnik po krakowskich cmentarzach autorstwa samouka Stanisława Cyrankiewicza powstał wskutek pewnego wydarzenia związanego z pochówkiem sióstr scholastycznek...
To jednak nie wiąże się z tematem książki, a są nim dzieje grupki stałych klientów kawiarni "Kopciuszek" przy ul. Karmelickiej. Uformowali oni stolik, gdzie spotykali się codziennie na kawie. W nieistniejącym statucie Stolika w "Kopciuszku" obowiązywały tylko dwie zasady – primo: wzajemnie sobie nie szkodzić, secundo: chodzić na pogrzeby kolegów. Byli wśród nich prof. Aleksander Krawczuk, rzeźbiarz Marian Konieczny, Mirosław Frančić, Irena Homola-Skąpska, Antoni Podraza. Historycy, prawnicy, lekarze, dziennikarz. Z czasem stolik przeniósł się do Pasażu Bielaka, a wreszcie do kawiarni Grand Hotelu, gdzie profesorskiemu towarzystwu zorganizowano stały stolik o odpowiedniej ilości miejsc, a nawet ustawiono popiersia niektórych z nich, autorstwa Koniecznego. Chciałam Was nawet uraczyć tym widokiem, ale gdy wychodzę z pracy, jest tam już za ciemno, by zrobić zdjęcia, będę musiała poczekać do urlopu. Na razie więc jedynie widok na kamieniczkę nr 15 przy ul. Karmelickiej, gdzie wszystko się zaczęło:
Dziś nie jest to już "Kopciuszek", ale "Czarodziej".
Nawiasem mówiąc Grodziski wymienia numer 13 jako siedzibę "Kopciuszka", ale to kamieniczka obok, gdzie funkcjonuje zakład fotograficzny. Pamięć spłatała figla :)
___________________________________________________________________
I tu już po dwóch godzinach update:
Sama sobie jestem winna. Nie można ufać jednemu źródłu. Zaufałam autorce bloga Spacerkiem po Krakowie, która zapewnia, że "Kopciuszek" był w miejscu obecnego "Czarodzieja" (chodziła tam przed 40 laty). Tymczasem zaraz po pracy wstąpiłam do Księgarni Akademickiej i znalazłam potwierdzenie, że to nie profesor Grodziski ma zaniki pamięci... "Kopciuszek" jak najbardziej był pod numerem 13, tam gdzie dziś zakład fotograficzny. Jutro dowód w tym miejscu! I zdjęcie właściwej kamienicy. Ale że poszłam do Akademickiej... coś mnie tknęło normalnie :)
Proszę bardzo, oto dowód. W pewnej publikacji (o której za dni parę) znalazłam to oto zdjęcie:
To samo miejsce dziś (niestety nie miałam możności skorzystać z okna na piętrze naprzeciwko, jak twórca czarno-białej fotografii):
A więc było to na pewno pod numerem 13 i niniejszym przepraszam prof. Grodziskiego za posądzenie (bezpodstawne) o zmiany zwyrodnieniowe w tętnicach (zwane powszechnie sklerozą).
_____________________________________________________________________
Autor zaczyna od usprawiedliwienia :)
A potem już snuje się opowieść, dedykowana
O latach studiów uniwersyteckich i początkach pracy naukowej. O kolegach, mistrzach (Adam Vetulani), przyjaciołach. O absurdach tamtych czasów i jak z tych opresji wychodzono obronną ręką. O dawnym sznycie profesorskim i obyczajach studenckich. O ludziach nieprzeciętnych i tych... bardzo przeciętnych. O tym, jak kiedyś wyglądały habilitacje i jacy studenci przychodzili do Uniwersytetu za nowej władzy.
Wszystko podane lekko i z dyskretnym przymrużeniem oka:
Kawę "Kopciuszek" serwował nieszkodliwą dla zdrowia.
:)
albo:
nie każdy miał czas posłuchać radia (także miejscowego)
Gdy Grodziski zajmował się w ramach swych obowiązków egzaminami wstępnymi na uczelnię (tak, były kiedyś takie), zdarzały się takie donosy:
Wszyscy profesorowie biorą łapówki w dewizach, profesor Studnicki przyjmuje tylko antyki, a Grodziski to nawet antyków nie bierze.
Uczeni dzielili się przy stoliku spostrzeżeniami:
Józef Buszko powrócił ze sporego spaceru w okolicach Zabierzowa i poinformował nas, że zauważył istotną zmianę obyczaju włościańskiego: "Kurwa mać" zastąpiło dawne, tradycyjne "szczęść Boże".
oraz dowcipami:
- Co to jest: stoi na rogu ulicy i nie kopie nikogo w tyłek?
- Aparat do kopania w tyłek, produkcji polskiej.
Profesorowie opiekowali się gośćmi Uniwersytetu. Gdy po miesięcznym pobycie w Krakowie żegnano na dworcu wileńskiego stypendystę, ten 40-letni człowiek rozpłakał się.
- Nie dostanę tu paszportu po raz drugi...
Za to pewnej pani profesor ze Szwajcarii nie imponowały podkrakowskie pejzaże i dopiero na widok stadka gęsi oszalała i kazała sobie robić zdjęcia.
Naturalnie dyskutowali o sprawach uczelnianych i personalnych. Ustalali schemat, jak głosować na Radzie Wydziału w sprawie o awans kolegi. Pierwszy schemat brzmiał:
- To jest wybitny uczony!
Gdyby jednak nie dało się go użyć, trzeba wołać:
- Wprawdzie niewiele publikuje, ale to taki znakomity dydaktyk!
W razie niemożności użycia tego argumentu, trzeba mówić z naciskiem:
- To taki sprawny organizator.
Może wreszcie zdarzyć się, iż będzie szło o kolegę, który nie jest uczonym ani dydaktykiem ani organizatorem, powiedzieć należy:
- To taki porządny człowiek!
Przekazywali sobie plotki krążące o wykładowcach w Studium Wojskowym.
Oficer informuje:
- U nas, na krakowskim Ujocie, program jest ten sam, co na warszawskim Ujocie!
Inny (a może ten sam) oficer prezentuje chłodnicę karabinu maszynowego i mówi do słuchaczy:
- Woda wrze przy 90 stopniach.
Jakiś student wtrąca się do wykładu:
- Panie kapitanie, woda wrze przy 100 stopniach!
Kapitan otwiera swój notes, sprawdza i mówi:
- Macie rację! 90 stopni to jest kąt prosty.
Jednym z przyjaciół był prof. Michał Patkaniowski, zwany Misiem. Jako sędzia grodzki nieraz orzekał w sprawach godnych pióra Wiecha. Oto jedna z nich:
Przed sądem około 1938 roku stanęli dwaj malowniczy kupcy w jarmułkach. Sąd skazał jednego z nich na grzywnę, wówczas drugi, podskakując nerwowo, wciąż powtarzał:
- Wysoki Sądzie, niech on tę grzywnę zapłaci na remont Wawelu! Tylko na remont Wawelu!
Misiowi zaimponował ten przejaw patriotyzmu, więc po zakończeniu rozprawy już prywatnie spytał kupca o przyczynę tego zainteresowania akurat Wawelem.
- Bo, panie sędzio, okna jego sklepu wychodzą na wawel, on ten wawel widzi codziennie i za każdym razem będzie go krew zalewała na wspomnienie tej grzywny!
O doktorze Włodzimierzu Wolfarthcie wcześniej nie słyszałam. Była to malownicza postać, przypadkiem zabłąkana w wiek dwudziesty.
Jeden z profesorów miał dwie urodziwe córki-bliźniaczki. Przyszedł do niego jego asystent w eleganckim garniturze i łamiącym się głosem powiedział:
- Przychodzę prosić o rękę córki pana profesora...
- O, bardzo mnie to cieszy - odparł profesor - ale której?
- Pozostawiam to do uznania pana profesora...
Anegdota o moim ukochanym Karolu Estreicherze. Spotkał go raz Grodziski na mieście, gdy wraz z trzema woźnymi niósł ciężkie rzeźbione drewniane drzwi z warsztatu tokarskiego. O wiele młodszy od dyrektora Muzeum Uniwersyteckiego Grodziski zaproponował swą pomoc. Gdy donieśli drzwi do Collegium Maius i złożyli je w ogrodzie profesorskim, w wykopanym płytkim dole, nastąpiła niezapomniana scena: Estreicher i woźni rozpięli spodnie i odlali się na nowiutkie drzwi.
Wyjaśnienie? Bardzo proste - chodziło o spatynowanie wyrobu :) żeby zbytnio nie odstawał od pozostałych w Muzeum.
I tak przez trzysta stron, opatrzonym jeszcze objaśnieniami terminów łacińskich ("które oby były zupełnie zbędne"), miejsc i kawiarń w Krakowie, a wreszcie organizacji z tamtych czasów. Plus cenny indeks osób. Całość - lektura obowiązkowa dla każdego krakauera. TRZY RAZY TAK!
Początek:
i koniec:
Wyd. nakładem własnym Autora Kraków 2014, 309 stron
Z własnej półki (kupione w Księgarni Akademickiej 2 lipca 2014 roku za 25 zł)
Przeczytałam 6 lipca 2014 roku
NAJNOWSZE NABYTKI
Zeszłotygodniowy sukces: co najmniej dwa lata miałam tę pozycję na "liście życzeń" na allegro - i pojawiła się niespodziewanie, więc od razu połknęłam, chociaż tanio nie było, jak na radziecką staroć - 15 zet.
Jest to pierwsza część trylogii - resztę czytałam, ale o tym szczegółowiej za dni parę.
A ja książkę profesora od razu kupiłam, gdy tylko napisałaś o niej poprzednio. I, chwała Księgarni Akademickiej, już jest u mnie w domu:) o kocham Kraków;)...
OdpowiedzUsuńI z zupełnie innej beczki. Bo nieswojo się czuję, że tak na Ty sobie pozwalam, ale mam wrażenie, że już kiedyś pytałam, czy mogę...
Zwyczaj w sieci tak nakazuje :)
UsuńCo tu dużo pisać. Trzeba wybrać się do Księgarni Akademickiej! Nie znałam historii "Kopciuszka". Ba, nawet nie wiedziałam, że była taka kawiarnia na Karmelickiej.
OdpowiedzUsuńA ja nieraz się spotykałam ze wzmiankami o Stoliku Profesorskim, ale właśnie tym ostatnim, w Grand Hotelu, a nie na Karmelickiej.
UsuńŚwietne te anegdoty, jeśli to tylko mala próbka jeszcze lepszej całości to będę musiała ten tytuł gdzieś wygrzebać.
OdpowiedzUsuńCałość jest pełna HISTORII. Tej wielkiej i tych małych :)
UsuńŚwietne te anegdoty, choć ta wojskowa krąży po całym kraju. Pięknie napisałaś o tej książce :) Wcale jej nie chcę kupić ani czytać, ale z prawdziwą przyjemnością przeczytałam notkę.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa :)
Usuń