Popatrzcie tylko, jaka wesoła, radosna, wakacyjna okładka! No mogłam nie wziąć? Gdy w dodatku cena wynosiła tylko 4 zł? Przeglądanie zasobów allegrowych sprzedawców popłaca (choć czasem skutkuje rujnacją kieszeni).
Książki w każdym razie przybyły, zostały (prowizorycznie) rozstawione na półkach - według wzrostu, takie jest aktualne kryterium, te pozostałe półki pod sufitem są najniższe - Kysz stanął obok Czukowskiego:
Tradycyjnie na "ostatnim" (tym, co ma mi wystarczyć do końca życia) regale:
Ale ale. Tak sobie siedzę w kuchni w niedzielny poranek i myślę (wiem wiem, nie powinnam). Mam tu taki ślepy kąt. Stoją sobie trzy regały, a koło nich, pod kątem prostym, przy ścianie okiennej, biurko. To znaczy komódki nakryte blatem. Blat obchodził już swoje dwudziestopięciolecie, a że jest biały i dziecko przy nim lubiło urzędować, odkąd w domu jest komputer, na swoje lata wygląda. Blat sięga do samej ściany czyli na głębokość regału zwisa sobie swym końcem w powietrzu.
No ewidentnie marnuje się 60 cm ściany, prawda? Wygląda na to, że w dość nieodległej przyszłości wykonam telefon do Pana Stolarza, coby mi zmajstrował regalik w to miejsce (do wysokości blatu schowek otwierany od góry, a wyżej półki) oraz nowy, krótszy blat. Zawsze to 6 nowych półek czyli 3,5 metra bieżącego książek. Prawda, że dobrze myślę?
A tymczasem, zaraz po rozpoczęciu urlopu (to już w piątek), zlikwiduję te hałdy górnicze na biurku, jak bumcykcyk. One same rosną.
Czy wspominałam, jakie mam plany urlopowe? Widać mi mało zeszłorocznego remontu łazienki... Dostałam od koleżanki namiary na malarza (z którego koleżanka była zadowolona, a to już coś) i będę się z nim umawiać na malowanie kuchni - przed wizytą Psiapsióły z Daleka - a po wizycie, jednego pokoju. Na tym skończę, bo co za dużo, to niezdrowo, mówi zawsze moja Mum. Chciałam przy okazji zmienić coś w kuchni - a konkretnie zbić kafelki (zwane w Krakowie flizami) i rzucić coś na tę ścianę (bez górnych szafek), ale po przejrzeniu czasopism wnętrzarskich, których tyle ostatnio przeczytałam - nie mam pomysłu. Panuje obecnie trend, żeby między szafkami dolnymi a górnymi dawać wielkie zdjęcie na przykład powiększonych owoców czy warzyw czy kwiatów i to przykryć szkłem. No ale nie widzi mi się to. Strasznie jakieś agresywne. Po miesiącu miałabym serdecznie dosyć. Potem wymyśliłam, żeby dać na tę ścianę - lustra. Tak mi to powiększy wnętrze. Ale naczytałam się komentarzy pod jakimś artykułem w necie, gdzie u kobitki było duże lustro w tym miejscu - wszyscy zjechali pomysł z góry na dół, że widocznie ona nic nie gotuje. No, jeśli bym miała spędzać wolny czas z Ajaxem w lewej ręce, a ścierką w prawej - to podziękowawszy. Dodam, że wyciągu nie mam i nie zamierzam mieć.
Więc chyba skończy się jedynie na odświeżeniu ścian, a płytki zostaną na swoim miejscu. Za to córka chce ciemnobrązową ścianę w pokoju za kanapą i pewnie dostanie. I tak sobie pięknie spędzę urlop. Tak że jak czytam o zagranicznych włajażach, to - trochę zazdroszczę, ale wiem, żem za leniwa już. Chciałabym mieć komfortowe warunki (nie mam tu na myśli hotelu z basenem w Egipcie, raczej osobistego szofera), a z kolei czysto krakowski wąż w kieszeni mówi STARA, TY MYŚL O EMERYTURZE. Co prawda szef mnie ostatnio zawołał i poinformował, że ma dla mnie dobre wieści: koleżanka z pracy (ta, u której mieszkałam podczas remontu) za dwa lata odchodzi na emeryturę i możliwe jest, że wskoczę na jej miejsce. NA ETAT, rozumiecie! Z całym dobrodziejstwem inwentarza, z porządną pensją, odpowiednimi składkami ZUS-owskimi, płatnym urlopem, płatnym chorobowym itd. Marzenie!
No ale to ciągle jednak na dwoje babka wróżyła. Bo do tej pory mówiło się, że pewnie po jej odejściu etat zlikwidują. Teraz niby mówią inaczej, ale różnie to może być. Człek jednak jest słaby (na umyśle) i zaraz zaczyna marzyć i planować różne gruszki na wierzbie, już mi wyszło, że przez dziesięć lat na tym etacie spokojnie bym odłożyła na starość 200 tysiaków :) Ale ja już tak mam, lubię sobie pogdybać, dzieckiem będąc ulubionym zajęciem było rozrysowywanie domu, który będę posiadać, jak już dorosnę :)
No, ale my tu gadu gadu przy niedzielnej kawce, a Kysz czeka. I przebiera łapami. Co prawda, nie cierpi już od krymskiego słońca, bo jego młody właściciel Alosza zrobił go (za pomocą nożyczek Anfisy Nikołajewny, ich gospodyni na prywatnej kwaterze) na małego lewka - zostawił mu tylko grzywę na głowie, a resztę wystrzygł. Tak się bowiem złożyło, że tata Aloszy, konstruktor Sierogłazow, dostał skierowanie do sanatorium na Krymie i oczywiście postanowił zabrać rodzinę ze sobą, ale ani żona ani syn ani tym bardziej pies Kysz nie mogli zamieszkać w sanatorium, więc niby są razem, ale trochę oddzielnie :) W dodatku sanatorium zawiaduje jak despota stary Korniej Wikientycz, który przywraca pacjentom ich mięśnie zanikłe od nadmiaru pracy umysłowej za pomocą forsownych ćwiczeń, zajmujących praktycznie cały dzień. Toteż Alosza z mamą będą musieli na własną rękę zagospodarować czas. Problemu z tym jednak nie będzie, bo oto cała masa wydarzeń zmusza do interwencji: na posesję Anfisy Nikołajewny ktoś zakrada się nocą i kradnie ogórki, a nawet sweter taty powieszony na sznurku w ogrodzie, Kysz mało nie topi się w morzu, pseudoturyści dewastują piękną krymską przyrodę, uwieczniając swe nazwiska na skałach i pomnikach, w parku przechadza się nocą Puszkin, tata prosi o pomoc w oszukaniu "samochodu czasu", jacyś beatnicy planują ukraść i usmażyć pięknego jesiotra z parkowej sadzawki... nie wiadomo, w co najpierw ręce włożyć. A jeszcze trzeba wreszcie nauczyć się pływać! Wakacje na Krymie na pewno będą niezapomniane.
Juz Aleszkowski - można o nim poczytać na rosyjskiej Wikipedii - to pisarz, bard i poeta - żyjący! Odbywając służbę wojskową w marynarce dostał cztery lata łagru za naruszenie dyscypliny. Po publikacji swoich pieśni (z których najbardziej znana jest Pieśń o Stalinie) musiał w 1979 roku emigrować i mieszka obecnie w USA.
Товарищ Сталин, вы большой учёный —
В языкознанье знаете вы толк,
А я простой советский заключённый,
И мне товарищ — серый брянский волк.
Napisał jeszcze jedną powieść o wcześniejszych przygodach Krysza i jego właściciela (Кыш, Двапортфеля и целая неделя), która została zekranizowana, chyba sobie ją dzisiaj obejrzę :)
Książkę można przeczytać w oryginale tutaj.
Ilustracje Hanny Czajkowskiej:
Początek:
i koniec:
Wyd. Nasza Księgarnia Warszawa 1978, wyd.I, 246 stron
Tytuł oryginalny: Kysz i ja w Krymu /Кыш и я в Крыму
Przełożyła: Katarzyna Wiewióra
Z własnej półki (kupione 23 lipca 2014 roku za 4 zł na allegro)
Przeczytałam 26 lipca 2014 roku
Książka mimo wszystko już nie dla mnie, ale fajnie, że pokazujesz swe zbiory.
OdpowiedzUsuńWypatrzyłam "Dzieci Jerominów" - to strasznie drogie na allegro.
A ja kupiłam za 8 zł :) gdy zobaczyłam w tej cenie, przypomniałam sobie, że czytałam na blogach pozytywne oceny, więc wzięłam.
UsuńFilm przed chwilką skończyłam oglądać, bardzo sympatyczny - uwielbiam radzieckie filmy dla dzieci, a gdy patrzę na te kokardy we włosach i szkolne fartuszki, to aż się łza w oku kręci. Okazało się, że ma polski tytuł Ja i mój pies, byłam pierwszą osobą, która go oceniła na Filmwebie. Pod koniec pieska porywają i sprzedają do instytutu badawczego dla eksperymentów i tu zrozumiałam odniesienia w książce do ciężkich przeżyć z przeszłości, gdy Kysza porwano.
Miałaś farcisko.
UsuńDlatego właśnie tak kochaliśmy wszyscy oglądać kino familijne, bo przede wszystkim filmy w nim wyświetlane uczyły kochac wszystko co żyje.
A z filmami radzieckimi to bardzo ciekawe. Rzeczywistość była można rzec potworna a propaganda miedzy innymi filmowa zasłaniała to wszystko miedzy innymi filmami, które z dużą przyjemnością i my oglądaliśmy, a teraz Ty z taką sama przyjemnością robisz.
To było dopiero mydlenie oczu. Byli mistrzami.
Czytam często wypowiedzi Rosjan na forum o kinie radzieckim i zazwyczaj mają oni olbrzymi sentyment nie tylko do tamtych filmów, ale i do tamtych czasów. Oczywiście, że gdy spoglądamy w przeszłość, zapominamy o tym, co było złe, a pamiętamy to, co dobre, bo to przecież nasza młodość, ale jest też i tak, że przeciętny człowiek radziecki nie odczuwał tak bardzo opresyjności systemu (nie mówię tu oczywiście o latach trzydziestych, tylko sześćdziesiątych, siedemdziesiątych).
UsuńMasz rację. Jak do władzy doszedł Chruszczow i tam przecież się zmieniło.
UsuńAleż to były przygody i problemy w tym sanatorium na Krymie :) Dzisiaj już się takich nie uświadczy i aż łza się w oku kręci, kiedy się o tych skradzionych ogórkach czy jesiotrze czyta - gdzież im tam do współczesnych atrakcji wyjazdów sanatoryjno-wczasowych! Już chyba tylko ta dewastacja przyrody przez pseudoturystów dałaby się zaobserwować i to aż w nadmiarze. Chociaż tego jesiotra, zamiast beatników, to dziś na Krymie chyba jacyś ukraińscy faszyści musieliby kraść z sadzawki :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, to miejsce w ślepym kącie faktycznie się marnuje. Mogłabyś zrobić sobie nawet regał narożny, to i fragment ściany przy oknie dałoby się zagospodarować :) No, chyba że gabaryt byłby nieodpowiedni, bo tak ze zdjęcia trudno orzec, ile tam miejsca zająłby taki wynalazek.
A co do ewentualnego zastępstwa płytek w kuchni: można sobie wstawić taflę szklaną, tyle że nie ze zdjęciem, a z ulubionymi cytatami (albo cytatem, czy innym wybranym napisem albo grafiką) na przykład, wypiaskowanymi na tejże tafli (robią to zakłady szklarskie bez problemu). Szkło może być przezroczyste, a cytat matowy, albo na odwrót; można sobie np. w pierwszej opcji zrobić pod taflą tło na ścianie w jakimś lubianym kolorze, żeby się cytat wyróżniał jeszcze lepiej - kombinacji jest bez liku, kwestia wyobraźni. Atutem szklanej tafli jest łatwość umycia czy wyczyszczenia miejscowego. Są też teraz na rynku (moja Mama rok temu robiła generalny remont i w kuchni właśnie z tego skorzystała) płytki imitujące szklaną powierzchniE, w najróżniejszych rozmiarach i kolorach. Kładzie się płytki (większe lub mniejsze, prostokątne lub kwadratowe, jednolite lub wzorzyste) i ściana wygląda jakby była ze szkła, a to tylko złudzenie optyczne :) Do wyboru, do koloru, co kto chce :) Mnie się osobiście zdjęcia, o których wspominasz, nie podobają, jakoś mnie ta moda nie ujęła, no ale co kto lubi przecież :)
Takie też widziałam. Jednakże (poza faktem, że gdybym miała wybrać taki napis na lata, to bym chyba zwariowała) to to samo, co zdjęcie - zbyt agresywne na co dzień i szybko się znudzi. Za to płytki imitujące szkło - tego chyba nie widziałam. Tego jestem ciekawa. Może znajdę zdjęcia w necie. Inna sprawa, że zbijać jedne płytki, by kłaść drugie, to mi się wydaje bez sensu.
UsuńMyślałam, że może pojeżdżę po sklepach, żeby coś podpatrzeć, ale w obliczu zapowiadanych upałów nigdzie się nie ruszę :(
Ja bardzo wyśmiewałam to szkło, jak planowałam remont, zrobiłam kafelki, gładkie białe i bardzo je lubię, ale białe fugi doprowadzają mnie do szału. Teraz zrobiłabym jednak albo ciemne fugi do białych kafelków, albo to parszywe szkło, ale bez żadnego zdjęcia pod spodem, bo też pewnie miałabym dosyć po tygodniu, tylko jakiś ładny kolorek farby pod spodem, ewentualnie kawałek tapety. Albo po prostu pomalowałabym gołą scianę zmywalną farbą, a zabezpieczyła jakoś tylko kawałek nad kuchenką. Zmywalną farbę mam na jednej ścianie w kuchni, można ją szorować do woli, wszystkie plamy złażą, a farba się trzyma.
UsuńTen fragment ściany nad biurkiem bardzo się marnuje! Koniecznie tam trzeba półki :)
No właśnie się zastanawiam nad samą farbą pod szkłem. Tylko to skuwanie płytek mnie deczko przeraża, bo płytki to pikuś, ale pod nimi jest gruba warstwa cementu, o matko, znowu wszędzie kurz!!!
Usuń