niedziela, 22 marca 2015

Kazimierz Koźniewski - Piątka z ulicy Barskiej

Nie było łatwo. Skąd pomysł, spytacie. Ano - wypadł mi film w tym tygodniu, więc postanowiałm wcześniej zapoznać się z pierwowzorem literackim. I zaczęłam szukać. Wyobraźcie sobie, że nawet na Rajskiej, świętej Rajskiej, jest egzemplarz jeno w czytelni. No ale znalazł się też w filii nr 13 Biblioteki Śródmiejskiej. Zadzwoniłam, zarezerwowałam i obiecałam, że 'jutro odbiorę'. Jutro albowiem miałam dopołudniową wizytę u chirurga w szpitalu, gdzie mi będą wycinać ten durny pęcherzyk (czy pisałam, że się zdecydowałam?). Więc wracając od Bonifratrów podjadę na al. Daszyńskiego po Koźniewskiego, prawdaż. Nie dość, że u chirurga czekała mnie bardzo nieprzyjemna niespodzianka - pani doktor twierdzi, że wcześniej trzeba zrobić kolonoskopię, z jakiej racji, pytam, a na razie 'proszę położyć się na lewym boku, zbadam panią odbytniczo', no ludzie! to wszystko jest normalnie do dupy - to jeszcze na Daszyńskiego chodzę i szukam naokoło bloku nr 13 tej biblioteki i nie znajduję i błąkam się w tej mgle jakbym z Młodej Polski się wyrwała. Oczywiście to numer filii był 13, a biblioteka kompletnie gdzie indziej, nawet po parzystej stronie. Najlepiej pytać starsze panie.
Więc z takimi to przygodami wypożyczyłam egzemplarz. Ucieszyłam się tylko, że nie był gruby :) w przeciwieństwie do Newerly'ego, któren mię oczekuje w przyszłym tygodniu z tego samego, kinematograficznego powodu.


Dalej też nie było lekko. Czytałam tę Piątkę chyba z sześć dni. Niestety, piętno czasu odcisnęło się na niej mocno i niekończące się opisy walki o współzawodnictwo w fabryce żarówek doprowadzały mnie do pasji... nie nie, raczej do ziewania i odkładania książki. Na budowie też nie lepiej: w Związku Radzieckim o wiele szybciej murują. Jak kocham Związek Radziecki :) tak znieść tych pierduł w POLSKIEJ literaturze nie mogę.
Z okładki:

Całość zaczyna się w reportażowym stylu: dziennikarz szuka dla siebie ciekawych tematów i trafia na akta sprawy pięciu chłopców z ulicy Barskiej.
Stają oni przed sądem dla nieletnich, oskarżeni o kradzież 10 rolek papy z państwowej budowy, co im zostaje udowodnione i poparte wyrokiem dwóch lat poprawczaka w zawieszeniu na dwa lata. Chłopcy dostają kuratora, który od tej pory będzie usiłował sprowadzić ich na dobrą drogę, nakierować na wybór zawodu. Czego jednak kurator nie wie, to tego, że chłopcy należą do tajnej, podziemnej organizacji, w domyśle niedobitków AK. Ich tajemniczy szef - znają jedynie jego pseudonim Zenon - trzyma ich twardą ręką i wkrótce zmusza do ponownego złożenia przysięgi, choć nasi bohaterowie właściwie mają już dosyć tej całej konspiracji i zaczynają dostrzegać, że niczemu ona nie służy poza bandyckim rabunkiem i sabotażem. Ponieważ chłopcy pochodzą z nizin społecznych (tylko jeden z nich jest synem architekta, ale ojciec do tej pory nie wrócił z zagranicy), nowa władza stwarza im korzystne warunki rozwoju i lepszego życia, więc trudno się dziwić ich przemianie. Jacek pracuje w gazecie i chciałby zostać dziennikarzem, Zbych debiutuje na scenie teatralnej, Kazek dzięki zręcznym palcom zostaje przodownikiem pracy w fabryce żarówek, Marek zostaje wybrany do pierwszej trójki murarskiej pracującej w nowym systemie - chłopcy nie marzą już o zbrojnych napadach i wyżyciu się, na które nie pozwolił ich młody wiek w trakcie wojny. Zenon jednak nie odpuszcza...

Historia sama w sobie ciekawa i gdy książka wyszła w 1952 roku od razu zdobyła sobie wielką popularność. Były wszak wówczas tysiące takich chłopców, zepsutych, zmanierowanych przez wojnę i powieść wskazywała im 'właściwą' drogę, przyznając, że mogli się dać omamić, opętać przez nieodpowiedzialnych przywódców i nie umieć znaleźć wyjścia z impasu. Jednak za dużo tu tych komunistycznych haseł, za dużo propagandy, za dużo współzawodnictwa... można to było zrobić subtelniej.
Co jest niewątpliwie wartością książki, to ukazanie Warszawy - takiej jaką ona była w latach zaraz powojennych, zniszczonej, zrujnowanej, z ludźmi gnieżdżącymi się w piwnicach, ale i z zapałem do odbudowy.

Początek:
i koniec:



Wyd. PIW Warszawa 1976, wyd.XI, 244 strony
Pożyczone z biblioteki
Przeczytałam 21 marca 2015 roku

Dziś obejrzałam film Aleksandra Forda z 1953 roku. I co się okazuje. Film jest po prostu dobry, cokolwiek by nie pluć na Forda i Koźniewskiego jako ubeckie szmaty etc. Zrezygnowano w nim z tych niekończących się zebrań i posiedzeń, ze zbytniej retoryki, a ukazano w prawdziwy, wiarygodny sposób młodych bohaterów z ich przeżyciami i problemami.

I ci młodzi aktorzy, świetni, choćby Łomnicki czy Janczar. I Aleksandra Śląska, która zawsze kojarzy się z "Pasażerką" i dosłownie z takim archetypem Niemry, a tymczasem to piękna dziewczyna była.




NAJNOWSZE NABYTKI
Najpierw feralny wtorek. Pojechałam odebrać dwie książki z allegro, jedną na Prokocimiu, drugą w Łagiewnikach. Za pierwszą zapłaciłam gotówką panu, który mi ja wydawał:
A w domu okazało się, że wcześniej zrobiłam przelew. Czyli zapłaciłam dwa razy.
Za drugą tylko raz, ale krótko ją miałam, tyle co przez drogę do domu. Zostawiłam w tramwaju :(

Toteż gdy w piątek po pracy udałam się do Domu Kultury Podgórze, gdzie czekał na mnie zestaw obowiązkowy 'kawa i wuzetka', a konkretnie szereg pozycji wydanych z okazji stulecia połączenia Podgórza z Krakowem, modliłam się przez całą drogę, żeby ich nigdzie nie posiać, a jeszcze pojechałam potem kupować sukienkę na Wielkanoc, więc istniało spore ryzyko, że torbę z książkami zostawię w przymierzalni, no ale modlitwy pomogły i dowiozłam całość do domu. Co do sukienki to nie mogłam się zdecydować i wzięłam trzy :)
Zakładam, że to koniec zakupów w tym miesiącu...

28 komentarzy:

  1. Za moich czasów "Piątka z ulicy Barskiej" była w spisie lektur uzupełniających. Pamiętam tytuł. Na szczęście tego nie przerabialiśmy.
    Z socrealizmu na studiach czytałam "Traktory zdobędą wiosnę", "Pamiątkę z Celuluzy" Newerlego i jeszcze jakiś produkcyjniak o wytopie stali (chyba?).
    Małgosiu, jako doświadczona medycznie osoba powiem Ci, że kolonoskopia to jest naprawdę hardcore!!!
    Najtrudniejsze jest oczyszczanie PRZED! No i wytrzymanie na rzadkim ŻÓŁTYM kisielu 3 dni. Koniecznie musi żółty, bo jak zjesz czerwony, to badanie źle wyjdzie.
    Ale za to w trakcie badania oglądasz na dużych ekranach zajmujący seans filmowy, po prostu reportaż z wnętrza swoich jelit, co przypomina taki film, gdzie zmniejszyli bohaterów i oni weszli do środka człowieka.
    Jelito grube od środka przypomina dziwny, czarno-czerwono-pomarańczowy kosmos!
    Tak więc - w zamian za oczyszczanie masz interesujący (i osobisty) film dokumentalny!
    Trzymam kciuki za odwagę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pamiątka z Celulozy"to właśnie ten Newerly, co mię oczekuje.

      Co do tego przyjemnego badanka, to właśnie tej głodówki się boję, podobnie jak przed operacją. Mnie z głodu od razu migrena chwyta. A jak już mam migrenę, to nie żyję. Nie nadaję się do niczego. Ciężkie czasy przede mną. I film dokumentalny z własnego wnętrza mnie jakoś nie rajcuje :(

      Usuń
    2. Powiadają, że gastroskopia jest gorsza, bo trzeba połknąć końcówkę z kamerą.
      Nie znam tego z autopsji, ale ci, co mieli i gastroskopię, i kolonoskopię, powiadają, że od d... strony rurka łatwiej wchodzi :)))
      Poza tym, zawsze możesz prosić doktora, by cię położyli do szpitala na czas badania. Nie zawsze się zgadzają, ale może się uda?
      Dzieciom i niepełnosprawnym umysłowo robią to badanie w narkozie.

      Usuń
    3. Do szpitala?? Położyli?? Toż nie ma gorszej perspektywy niż szpital! Dziękuję bardzo. Już i tak okazuje się, że operację będę miała w piątek,a wyjdę dopiero w niedzielę. Dlaczego to się nazywa chirurgia jednego dnia, wobec tego?

      Usuń
    4. Nie wiem, czy to w jakikolwiek sposób jest pocieszające, ale podobno bardzo się zmieniło teraz podejście i zarówno gastroskopia jak i... wręcz odwrotnie są wykonywane tak, by pacjent przeżył to całkiem dobrze. Wiem, bo moja mama bardzo źle zniosła gastroskopię przed laty (niestety, też cierpi na migreny i nikt nie wierzył w jej straszliwy ból głowy, posądzali o symulowanie etc.) a teraz lekarka z całą powagą autorytetu zapewnia ją, że dziś jest całkiem inaczej i zachęca do ponowienia próby. Mama pozostaje nieugięta, etc., etc.
      Oraz: również bywałam w swoim czasie u Bonifratrów. Co prawda tylko na badaniach, takich naprawdę jednodniowych, ale bardzo sobie ceniłam profesjonalizm lekarzy.
      Ciekawe czy zgadniesz, czemu ze wszystkich prywatnych ośrodków medycznych / szpitali Krakowa wybrałam Bonifratrów ;-)

      Chirurgia jednego dnia, który przeciąga się do trzech to jakieś zakrzywienie czasoprzestrzeni...

      Usuń
    5. No, pewnie ze względu na ziółka :) Ich "leki z Bożej apteki" to trochę jak Twoja lawenda, co? Tacy trochę koledzy po fachu :)

      Mój brat też twierdzi, że miał i nic nie czuł. Ale czy to ludziom można wierzyć :)

      Usuń
  2. Szkoda książki zostawionej w tramwaju. A czy te publikacje są cały czas dostępne w Domu Kultury Podgórze? W pracy robimy teraz dzieciakom grę miejską związaną z tym okresem i może przydadzą mi się te książki do czegoś. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka to było takie jubileuszowe wydawnictwo "Energetyka krakowska". Wysiadałam na pętli, zazwyczaj motorniczy przechodzi potem przez cały tramwaj sprawdzając, więc przypuszczam, że on właśnie się z niej ucieszył. Może też maniak krakowski :)

      One są dostępne, tyle że odpłatnie. Sosenko - 30 zł, Tutak - 20 zł, Materiały posesyjne 10 zł. Płaszów i mapa - gratis. Jeszcze tam mają jakąś książeczkę o Podgórzu dla dzieci. Na ich stronie znajdziesz numer telefonu do Działu Imprez.

      Usuń
    2. Dzięki za info. Jak znajdę chwilkę podskoczę na rowerze.

      Usuń
  3. Oddałabym obydwie nerki za te publikacje o Podgórzu;) powyżej odpowiedziałaś już na moje pytanie, którego nie zdążyłam zadać...teraz tylko jeszcze muszę sprawdzić, czy jakaś sprzedaż wysyłkowa jest prowadzona:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze istnieje opcja, że Ci kupię i przetrzymam do następnej bytności w K. :)

      Usuń
  4. Po raz kolejny jestem bardzo zobowiązana za tak miłą propozycję:))) czyli wysyłki nie ma? bo jeszcze nie zdążyłam sprawdzić;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego nie wiem - na stronie nawet nie piszą o tych wydawnictwach, ja się dowiedziałam od wirtualnego znajomego i przedzwoniłam, a miła pani mi wszystko wyliczyła i naszykowała. Napisz maila i zapytaj - jest podany na stronie, do Działu Imprez.

      Usuń
    2. Moniko, to trzeba zrobić tak: składasz zamówienie i robisz przelew. Następnie przyjeżdżasz do Krakowa na miejsce i płacisz gotówką. Odbierasz książki, po drodze kupujesz buty/ sukienki / whatever wsiadasz do tramwaju, jest twój przystanek - wysiadasz, zabierasz buty/ sukienki / whatever i już. W domu zauważasz, że brakuje jednego pakunku.
      Najlepsi tak robią!
      Nie mogłam się powstrzymać, przepraszam :-))) Przepraszam, to wszystko przez ten Kraków i "Ulicę Krokodyli", świetne miejsce zresztą, właśnie wróciłam :-)
      A mówi Ci to osoba, która trzy razy zgubiła portfel i wszystkie dokumenty...

      Usuń
    3. Bardzo dziękuję za podpowiedź, zaraz napiszę:)))
      Ado, obudziłaś wyrzuty sumienia, które skrupulatnie tłamsiłam w sobie przez ostatnie dni...bo ja w komentarzu do całej tej historii coś tam o centusiach krakowskich wspomniałam...ale ja naprawdę rozumiem ten ból!!!:)))

      Usuń
    4. Ada -> "Ulica krokodyli"? Kurczę, tam nigdy nie byłam. W naszych 'zlotach czarownic' omijamy skrzętnie Kazimierz, jakoś... choć nawet na Dębniki się raz wybrałyśmy (jest tam taka knajpa z piecem chlebowym, w sensie w dawnej piekarni).
      Przepis na udane zakupy KSIĄŻKOWE jest - jak widzę - prosty jak konstrukcja cepa :)

      Usuń
    5. Monika -> Toż posądzenie o centusiostwo to dla mnie byłby zaszczyt, wszak krakowianka ci ze mnie 'przyszywana' i kudy mnie tam do krakowskich zwyczajów... ale Ty właśnie stawiałaś mnie za przykład :) że wieści o krakowskim centusiostwie są mocno przesadzone :)

      Usuń
    6. Bo wiesz, ja mam straszną nerwicę odkąd, będzie z ćwierć wieku temu, w latach licealnych przeczytałam na ścianie dworca krakowskiego: " Witamy kmiotów ze stolicy";) i tak, od tej pory, bardzo boję się wszelkich dyskusji ideologicznych, które mogłyby się stać zarzewiem walki;)

      Usuń
    7. :)))
      Cóż, kompleksy krakusów różnie się objawiają :)

      Usuń
    8. No muszę z żalem stwierdzić, że zostałam całkowicie zlekceważona przez Dział Imprez, nikt nie odpowiedział na moje pytanie. Ale nie o tym chciałam. Chciałam o tym- czy znasz wspomnienia Jana Marcina Szancera "Curriculum vitae"? Jeśli nie, to bardzo, bardzo polecam. Bo i Kraków, i świetne pióro i, oczywiście, cudowne ilustracje. Ja nie wiedziałam, że JMS był Krakusem z ulicy Szlak. Polecam:)

      Usuń
    9. Wszystko wyjaśnione. Nie zostałaś zlekceważona, tylko panie rozgryzały ten problem z księgowością i ustaliły właśnie, że wyślą za zaliczeniem pocztowym :) Czekaj na maila!

      A za namiary na Szancera piękne dzięki!!! Nie miałam pojęcia! Już się rzuciłam na allegro, ale żaden egzemplarz z tych tańszych mi się nie spodobał, więc dorzucę na listę marzeń i spokojnie poczekam :)

      Usuń
    10. O matko jak mi teraz wstyd! Ale czy ja dobrze węszę, że nastąpiła tu czyjaś interwencja?;) dziękuję, naprawdę brak mi słów:)))
      Ja też nie byłam zachwycona tym Szancerem z Allegro i w końcu zdecydowałam się na nowy egzemplarz.

      Usuń
    11. Bo jak sprawdzałam to były tylko te stare wydania. A teraz jak patrzę już jest to wznowienie, w które zainwestowałam w księgarni;)

      Usuń
    12. E tam, od razu interwencja... zadzwoniłam tylko zapytać, a tu mi pani natychmiast mówi, że rozkminiały problem i dlatego nie odpisała od razu :)

      Co do Szancera, to nie miałabym nic przeciwko staremu wydaniu (ze starego portfela), ale same jakieś pokancerowane są. A to plama wielka na okładce, a to grzbiet oklejony bibliotecznie. Poczekam.

      Usuń
    13. Naprawdę jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję:))) zawsze bardzo mnie porusza (żeby nie napisać wzrusza:) czyjaś bezinteresowna życzliwość:)

      Ja w ogóle wolę stare wydania. Może to po prostu sentyment do wydań zapamiętanych z dzieciństwa, a wypożyczanych z biblioteki i teraz starannie kompletowanych. A może kiedyś jednak staranniej wydawano książki (nie mówię tu o latach osiemdziesiątych;) te płócienne oprawy i wielcy mistrzowie ilustracji. Tego Szancera też wolałabym z pierwszych wydań. Ale już nie mogłam się doczekać (mimo, że przed zakupem nie wiedziałam, że Krakowianin ci on;)

      Usuń
    14. Przyszedł mail:) Jeszcze raz bardzo, bardzo Ci dziękuję:)))

      Usuń
  5. Pozdrowienia z Nowego Jorku! Odkrylam ten blog wczoraj i zupelnie oderwac sie nie moge! Rowniez jestem wielka czytelniczka, ale tak jak na tym blogu, o ksiazkach sie pisze, nie pisze nikt. Przepraszam za brak polskich znakow na mojej klawiaturze i juz nie moge sie doczekac kolejnych wpisow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Nowego Jorku! Będę miała czym zaimponować mojej córce, która twierdzi, że nic lepszego na świecie nie wymyślono. No, oczywiście, magiczne miasto, ale Kraków to co! Sroce spod ogona wypadł? A tak serio, to też kiedyś przeżywałam taką fascynację i nawet mam plan NY, coby piesze wędrówki po nim uskuteczniać :) No i moje dwie najukochańsze książki (z tych amerykańskich) tam się toczą! Ciekawe, czy zgadniesz jakie, w natłoku powieści umiejscowionych w Wielkim Jabłku :)

      Usuń