czwartek, 16 kwietnia 2015

Giovanni Verga - Rodzina Malavogliów

Oj, nie wiem, czy bym tak z własnej i nieprzymuszonej woli sięgnęła po to, gdyby nie film, który był w planie, a został nakręcony na podstawie tej XIX-wiecznej powieści, choć przeniósł akcję w czasy nam współczesne. Kiedyś może tak... w jakiejś bardziej odległej przyszłości :) W sumie cieszę się, że się zmotywowałam, bo poznałam wreszcie to słynne dzieło włoskiego weryzmu i nawet, muszę Wam powiedzieć, jest dość czytable.
Wygrzebałam je spośród innych włoskich książek, stojących w tylnym rzędzie:
Rząd z przodu zawiera mniejsze formaty, włoskie, ale też i serie różne inne:
Na misz-maszowym regale:

Skrzętnie zanotowałam, gdzie i kiedy kupione...
To było jeszcze w tym pierwotnym antykwariacie na Brackiej, z dwoma długimi pomieszczeniami w amfiladzie (cracoviana były w pierwszej sali). A' propos, znalazłam na You Tube taką impresyjkę o krakowskich antykwariatach:


Powieść Vergi to jedno ze sztandarowych dzieł literatury włoskiej, oczywiście lektura szkolna. na początku mnie nieco znudziła, ale w trakcie czytania wciągnęły mnie losy rodziny Malavogliów, zwłaszcza po uświadomieniu sobie, że halo! przecież to książka o rodzinie, mój ulubiony temat. I jak to często bywa, o upadku rodziny. Stary Ntoni Malavoglia, rybak z Aci Trezza na Sycylii, patriarcha rodziny, która od pokoleń zajmuje się połowem ryb na łodzi zwanej "Opatrzność", stara się utrzymać w ryzach wybuchowego wnuka o tym samym imieniu i jest punktem odniesienia dla całej rodziny: syn, synowa, dwóch wnuków i dwie wnuczki. Mieszkają wszyscy we własnym domu Pod Nieszpułką, trudnią się rybołówstwem, kobiety prowadzą dom i gospodarstwo i życie toczy się przy zabiegach o utrzymanie się na powierzchni do momentu, gdy Ntoni przystaje na propozycję zakupu ładunku łubinu, który trzeba było przetransportować morzem i - rzekomo - korzystnie sprzedać. Wraz z ładunkiem łubinu ginie na morzu syn Bastianazzo - zostaje olbrzymi dług (łubin został wzięty na kredyt od miejscowego bogacza) do spłacenia i zniszczona łódź wyciągnięta z morza. Wszyscy zabierają się za dorywczą pracę, ale jedyny ratunek widzą w odremontowaniu łodzi i ponownym ruszeniu w morze. Trzeba zaciągnąć kolejny dług i liczyć na Opatrzność. Opatrzność jednak nie jest łaskawa dla Malavogliów - nie będę tu wyliczać kolejnych nieszczęść, które na nich spadają - po prostu stopniowa degradacja, z pozbawieniem łodzi i domu włącznie.

Rzecz dzieje się w latach po zjednoczeniu Włoch, ale zjednoczenie to nic nie dało biednym ludziom, walczącym z losem, z żywiołem. Sprawy polityczne są dla nich odległe o lata świetlne i sprowadzają się jedynie do kolejnych podatków nakładanych przez władze. Stosunki społeczne skazują tych zwyczajnych, prostych ludzi na zagładę, a ojciec Ntoni jawi się niczym postać z antycznej tragedii, powalana kolejnymi klęskami. Bohaterowie powieści żyją wyłącznie sprawami wsi i sąsiadów, nie istnieje dla nich coś takiego jak kraj, państwo Włochy, liczy się jedynie ich mała wioska. Spory polityczne mogą toczyć "wyższe sfery" tej wioski, aptekarz czy proboszcz. Oni też jako jedyni czytają gazety i może nawet chcieliby uświadamiać ciemny lud, choćby w zakresie lepszego wykonywania gospodarskich zajęć, ale lud odrzuca wszystko, co niezgodne z tradycją - moja babka tak nastawiała kury i ja tak będę robić. Tradycja właśnie jest jedyną wartością, jak biedakom pozostaje, a młody Ntoni, który szuka szczęścia w świecie, bo nie może się pogodzić z nędznym życiem, ponosi dotkliwą klęskę.

Styl Vergi jest z jednej strony suchy, beznamiętny, ale z powieści emanuje ludzkie ciepło i czytelnik chcąc nie chcąc przywiązuje się do bohaterów i współczuje im. Czytam teraz o włoskim weryźmie - odmianie francuskiego naturalizmu i okazuje się, że jestem niezła gapa, bo zawsze myślałam, że ten weryzm pochodzi właśnie od nazwiska Vergi, najwybitniejszego przedstawiciela kierunku, a tymczasem chodzi o łaciński wyraz verus czyli prawdziwy. Okazuje się też, że nawet Halka Moniuszki jest przykładem weryzmu... w muzyce operowej. Następna lektura z tego cyklu - Mastro Don Gesualdo. Za jakiś czas. I tu jeszcze na zdjęciu u góry widzę Don Candeloro i jego trupa, to nowele, Boh trojcu lubit, też przeczytam. Na razie jednak zmieniam klimaty i wyruszam do Japonii. Też mogłoby być o rybołówstwie,a le jest o konstruktorze dworców kolejowych :)

Film MALAVOGLIA, choć przedstawia dzisiejsze losy rybackiej rodziny w równie czarnych barwach, jednak kończy się happy endem, którego w powieści zabrakło.



Początek:
i koniec:

Wyd. Czytelnik Warszawa 1955, wyd. I, 293 strony
Tytuł oryginalny: I Malavoglia
Przełożyła: Barbara Sieroszewska
Z własnej półki (kupione w antykwariacie 1 września 1982 roku za 40 zł)
Przeczytałam 12 kwietnia 2015 roku

Powieść można przeczytać w oryginale tutaj.

10 komentarzy:

  1. Podobała by mi się ta książka, gdyż i ja lubię takie rodzinne sagi osadzone w uwarunkowaniach historyczno- społecznych.
    Lud dopóki się nie zaczął kształcić daleko był od politykowania ale niesprawiedliwość społeczna nie skończyła się niestety wraz z dostępem wszystkich do nauki...i biednym zawsze wiatr w oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biednym zawsze wiatr w oczy... a ja ostatnio mogłam się przekonać przy okazji pracy, że bogaty i tak za darmo dostanie :(

      Usuń
  2. Ciekawie etymologicznie wyprowadziłaś weryzm :-) Mnie zapadł w pamięć w tym bardziej konwencjonalnym ujęciu jeszcze z czasów moich pierwszych studiów - przez werystyczne portrety cesarzy rzymskich, czy jakichś innych dostojników.
    Strasznie mnie przygnębiają takie książki, nie znam włoskiej odmiany naturalizmu, ale Germinal Zoli i inną jego powieść, która dzieje się na rue de la Goutte d'Or (chyba l'Assommoir) do dziś pamiętam z wieloma szczegółami. Nie wiem, jak we włoskich odpowiednikach, ale u Zoli jest ten charakterystyczny trick z tymczasową poprawą losu bohaterów po pierwszych niepowodzeniach i zawsze dawałam się na to nabrać, a przecież wiadomo, że ta chwilowa poprawa jest tylko po to, by końcowa katastrofa zarysowała się jeszcze tragiczniej. No i cóż, tak napisane, że człowiek się przywiązuje do tych nieszczęśników (ja to pewnie przez pokrewieństwo losu ;) i potem jest smutno.
    Dlatego z moich ostatnich lektur najbardziej chwalę sobie zestaw map - Świętokrzyskie, Ponidzie i Wyżyna Miechowska. Ot, co!

    Ach, i chyba pamiętam tamten antykwariat na Brackiej (jeśli był po lewej gdy idzie się od Rynku, tuż obok dzisiejszej restauracji Guliwer). Smutny ten los krakowskich antykwariatów, bardzo mnie poruszył jeden z Twoich poprzednich wpisów - obydwu antykwariuszy znałam i lubiłam...
    Wracam do moich map, zresztą po całym dniu pracy (w najlepszych tradycjach bohaterów Zoli) nie mogę nawet pisać. Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdolna jestem, nie?
      :)

      Ja z kolei nie czytałam Zoli (wiem, wstyd, może to kiedyś nadrobię), ale taki trick jest i u Vergi, już mamy nadzieję, że będzie dobrze, że uda im się zrealizować plany, ocalić dom, poprawić byt... i łubudu, dawaj, przejechać się po bohaterach. Zgodnie z taką powieściową logiką - w życiu swoim osobistym też spodziewam się najgorszego :)
      Co prawda ostatnio zarysowuje się możliwość przejścia na etat (marzenie od lat) i w związku z tym znaczna poprawa sytuacji materialnej - ja nie narzekam, potrafię obywać się tym, co mam, ale to stwarzałoby możność zaoszczędzenia na czasy dziadowskiej emerytury, co jest nie do przecenienia - ale przecież wszystko jeszcze może się zmienić, plany obrócić wniwecz, łaska pańska na pstrym koniu wszak jeździ etc., więc wolę nie budować zamków na lodzie :)

      A zestaw lekturowy całkiem całkiem. Jedno z moich niezrealizowanych marzeń to Bodzentyn. Tak bym chciała zobaczyć ołtarz z katedry wawelskiej!

      Usuń
    2. Kreatywna i z wyobraźnią :-)
      Wiesz, już bliższe jest mi spojrzenie na własny los właśnie z takiego dystansu, jak na perypetie bohaterów tego czy innego naturalisty niż amerykańskie "pozytywne myślenie" etc. etc. Szkoda tylko, że to zawsze jest jakby scenariusz naturalisty a nie, dajmy na to, przedstawiciela nurtu dworskiej poezji i l'amour courtois ;-) A los i tak może zaskoczyć - nawet na plus, tego się trzymam i tego Tobie i sobie życzę.

      Bodzentyn i ten (excusez le mot) koński zad, do którego nie chciał się modlić jakiś krakowski dostojnik? ;-) Obraz widziałam tylko w katalogu wystawy Wawel 1000-2000 i też chciałabym go zobaczyć.
      A w niedzielę poza tym grodziskiem, o którym wspominam, byłam też m.in. w Pińczowie i patrzyłam na pejzaż Doliny Nidy ze wzgórza św. Anny! Tam, gdzie ta piękna kaplica, renesansowa czy manierystyczna. No i wiadomo - Pińczów, odkrycia słynnego kamienia, Santi Gucci - bardzo mi się podobało odnajdywanie takich krakowskich wątków. A ileż tam figur jest przydrożnych wielkiej urody! Każda byłaby ozdobą Krakowa zamiast tych kuriozalnych pomników-wiadomo-kogo, taki kunszt! I stoją sobie w tej czy innej wiosce, a obok kościół w którym - dla przykładu - masz nagrobki dłuta Michałowicza z Urzędowa (uwielbiam go, również za skromność ;-)
      Jestem zachwycona Ponidziem i żałuję, że tak późno odkrywam tę krainę, a mam tak blisko!

      Usuń
    3. O tak, Pińczowem byłam zachwycona, urządziłam tam wycieczkę w czasach, gdy jeszcze było pod ręką auto i to wszystko, o czym piszesz, jest mi bliskie. Jakieś zdjęcia powinnam gdzieś mieć, z tych, co to jeszcze się wywoływało :)

      Usuń
    4. Czyli prawdziwe zdjęcia, coś pięknego. Więc rozumiesz moje zauroczenie Ponidziem (za tydzień znów tam wracam).
      A w ramach ekspiacji za straszliwą dygresję (naprawdę nie wiem, dlaczego zawsze tak się kończy, gdy usiłuję napisać coś na temat) napiszę coś na temat... włoskiej półki. Otóż Italo Svevo i "Zeno Cosini" - znam, czytałam. Nie wiedziałam, że Włosi mają taką skłonność do melancholii, myślałam, że ich literatura rysuje się w nieco jaśniejszych barwach. Chyba, że to dlatego, że on z Triestu ;-)

      Usuń
    5. Za to "Złoto Neapolu" co prawda też opisuje południową biedę i zacofanie, ale zdaje się w kluczu humorystycznym. Będę wiedziała na pewno, gdy sobie przypomnę :)

      Usuń
  3. Na Ponidziu polecam grodzisko w Pełczyskach, na górze Zawinnicy, przepiękny widok.

    http://kielce.wyborcza.pl/kielce/56,35255,16188974,gora-zwana-zamczyskiem,,6.html

    Zdzisław

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :(
      Odkąd nie ma samochodu (i kierowcy) moja mobilność jest bardzo ograniczona. A z harcerstwa wyrosłam i jako starsza pani potrzebuję wygód, jakiś tam szalony busik (mam złe doświadczenia) mnie nie nęci...

      Usuń