Myślałam, że tylko przeglądnę, a tymczasem wciągnęło...
Na okładce - kadr z filmu Edi.
Przywlokłam toto z biblioteki na Rajskiej, razem z wiekopomną pozycją na temat twórców kina radzieckiego:
Wzięłam z półki, bo pomyślałam sobie - wieki już nic o kinie nie czytałam (poza Teoplitzem i Historią filmu polskiego). A kiedyś... kiedyś, w studenckich czasach, jak napadłam na DKF w Rotundzie, tak prawie z niego nie wychodziłam - jeszcze zachowałam parę miesięcznych karnetów z tamtego okresu, szkoda, że nie wpadłam na to wcześniej, nie odszukałam, nie zeskanowałam i tu nie zamieszczam, ku pamięci. To przez to, że nie cyzeluję notek, nie przemyśliwuję, tylko nawijam, co mi do tego głupiego łba przyjdzie, na bieżąco :)
W tych to uniwersyteckich czasach więc - interesowałam się bardzo-bardzo, zaniedbywałam swe macierzyste studia medytując wręcz nad filmoznawstwem jako drugim kierunkiem, popołudnia i wieczory, na tyle na ile to nie kolidowało z zajęciami, spędzałam w kinie (ach, niezapomniana "Młoda Gwardia" koło dworca PKP, z jej specyficzną publiką), powolutku gromadziłam księgozbiór filmowy, no bo o gromadzeniu filmów wówczas nie było mowy, co bogatsi byli posiadaczami video i to wszystko (był to wtedy jakiś wyznacznik statusu majątkowego, wyobraźcie sobie), filmy można było gromadzić jedynie w głowie. A jak ktoś ma taką dziurawą głowę jak moja, to musi je co i rusz oglądać na nowo, tyle że dziś ze znalezieniem ich jest już o wiele łatwiej. A i własne domowe kino można sobie urządzić, o czym wiedzą moi Wierni Czytelnicy... to już trzy bite miesiące, jak się nim rozkoszuję :)
I znów, jak z książkami, jest l'embarras du choix, wszystkich nazbieranych nie zdołam obejrzeć, co tu wybrać pierwsze, co drugie, a co zostawić na za dziesięć lat... sześć i pół tysiąca filmów czeka i nie jest przecież tak, że część kiedyś widziałam, to już je mogę odhaczyć... chce się do nich przecież wracać :)
Moje wybory chadzają różnymi drogami, czasem jest to przypadek, czasem czyjaś sugestia, czasem ocena film obejrzanego przez któregoś ze "znajomych" na Filmwebie...
A czasem - jak w tym przypadku - lektura esejów czy recenzji poświęconych kinu.
Tadeusza Sobolewskiego znam od lat, choć jednostronnie :) jeszcze w liceum namiętnie wertowałam tygodnik FILM, potem był poważniejszy miesięcznik KINO, aczkolwiek w czasie, gdy autor był tam naczelnym, ja niańczyłam dziecko i na parę lat wypadłam z kursu.
Fajnie było znów wpaść w ten specyficzny język, w te intelektualne gry skojarzeń (widać rękę polonisty), do jakich sama nie jestem zdolna, uświadomić sobie pewne rzeczy, których się oglądając film nie dostrzegło, zatęsknić za młodością w kinie spędzaną... I nabrać ochoty na wiele filmów, o których się jedynie kiedyś słyszało, ale nie złożyło się na tyle, by je obejrzeć... Czasem podzielać opinie autora, czasem się z nimi nie zgadzać, czasem myśleć, że TO na pewno jest dla mnie za trudne, zbyt przeintelektualizowane, a czasem nie opędzić się od myśli, że TO na pewno mi się spodoba, jak z filmami perskiego reżysera Abbasa Kiarostamiego, którego cztery dzieła postanowiłam natychmiast obejrzeć :)
Fajnie było, panie Sobolewski! Napisał Pan coś jeszcze?
Najpierw wstęp:
Początek:
i koniec:
Wyd. ZNAK Kraków 2004, 275 stron
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 28 kwietnia 2015 roku
Ciekawa pozycja. Dzisiaj już tak kino mnie nie interesuje jak dawniej, ale z przyjemnością bym ją poczytała, by się dowiedzieć jakich filmów nie zobaczyłam....
OdpowiedzUsuńTego typu lektura może też wywołać frustrację, bo trochę się zapomina, że zwykły śmiertelnik nie jest w stanie obejrzeć tylu filmów, co gość z tego żyjący :)
UsuńJa już jestem z tym pogodzona. Ale dopiero teraz nawet zaglądając do Ciebie ile polskich filmów nie widziała, ale to chyba z tego powodu, że one nie były puszczane w tv.
UsuńMnie właśnie to chronologiczne i systematyczne oglądanie polskich filmów sprawia wielką radość. Wiele z nich to prawdziwe niespodzianki,a jakie gwiazdy dopiero zaczynające karierę, jakie piękne dziewczyny!
UsuńCiekawe, dzięki za zwrócenie uwagi na tę książkę.
OdpowiedzUsuń