No więc nie powieść, tylko scenariusz. Scenariusze - moim zdaniem - warto czytać, gdy się już film wcześniej widziało i chce się coś tam ugruntować. O, przypomniało mi się, że mam na przykład scenariusze Felliniego i Antonioniego (plus nie jestem pewna co do Bergmana) i to sobie mogłabym sieknąć. Ale taki nieznany to się czyta tak sobie, niewiele wnosi, oprócz pewnego wyobrażenia samego filmu.
Autor jest Anglikiem, ale o pakistańskich korzeniach i o tym tutaj mowa, o imigrantach w Wielkiej Brytanii, którzy nimi już nie są, bo to drugie pokolenie, tu urodzone, ale ciągle bez pełni praw i bez możliwości swoich angielskich rówieśników. Również w towarzyszących esejach, w których gubiłam się, no bo wiecie, angielska scena polityczna, Partia Pracy, konserwatyści, to jednak mocno nie moje klimaty 😀 Ale jeden z tych szkiców mówił o wpływie Beatlesów na pokolenie autora i to z przyjemnością przeczytałam. Wróciły szkolne lata 😍 A nawet wcześniejsze, bo jednym z moich nielicznych wspomnień z czasów przedszkolnych u babci - może już o tym pisałam - są zmierzchy dnia, jakieś jesienno-zimowe, gdy mrok zapadał wcześnie, a babcia zwlekała z zapaleniem światła. W coraz gęstszych ciemnościach jarzyły się tylko zielone światełka z podświetlonej skali dużego radia, a z niego dobiegało - Ob-La-Di, Ob-La-Da.
Początek:
Koniec:
Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2005, 196 stron
Tytuł oryginalny: My Beautiful Laundrette and Other Writings
Przełożyła: Małgorzata Golewska-Stafiej
Z własnej półki
Przeczytałam 17 grudnia 2023 roku
Oczywiście myślałam przy okazji o trudnej doli e/imigranckiej. I o tym, że w gruncie rzeczy miałam szczęście, nie doświadczając tego losu (głównie z braku możliwości, nie ukrywajmy; gdybym urodziła się 20 lat później, kto wie). Co nie znaczy, że potępiam osoby decydujące się na ten krok, absolutnie nie - raczej podziwiam. Że w poszukiwaniu lepszego życia (finansowo, zawodowo) potrafią przyjąć na klatę świadomość, że nigdy nie będą w stu procentach członkami tamtego społeczeństwa, bo nie sposób nadrobić dzieciństwa i wychowania w innej kulturze i innym języku. Chapeau bas!
Nie znam ani ksiazki ani filmu - ale bedac 40to letnim emigrantem powiem ze nie ma sie czego bac! USA pokochalam od pierwszego wejrzenia i dalo mi bardzo dobre, wygodne zycie.
OdpowiedzUsuńDobrych Swiat kochana i bardzo udanego Nowego Roku.
Myślałam i o Tobie przy tej okazji. Nie wiem, ile jest naszej polskiej emigracji w liczbach, ale na pewno miliony. Nie każdy się odnalazł w nowym kraju - ale przecież to samo jest i tutaj. W sensie (nie)odnajdywania się 😁
UsuńOdwzajemniam życzenia, ale my się tu jeszcze zobaczymy przed świętami 😉
Zgadzam się, że nie da się nadrobić dzieciństwa i wychowania w innej kulturze, w innych zwyczajach. Zawsze jakieś słowo, jakiś obraz, znak będą się kojarzyć inaczej lub wcale. Inne smaki, zapachy... Ale i bez tego da się przyjemnie i bezstresowo żyć w innym kraju. Wydaje mi się, że ważniejsze, a nawet najważniejsze jest po prostu bycie otwartym na inność, nie oczekiwanie, że w kraju, do którego się wyjechało będzie tak samo jak w kraju, który się opuściło.
OdpowiedzUsuńmokuren
Zawsze myślę, że przecież nie znają tamtejszych "Jolka Jolka pamiętasz" 😉
UsuńJeszcze drugie pokolenie, urodzone już tam, jeśli miało oboje polskich rodziców, też do pewnych kodów kulturowych może nie mieć dostępu.
Ale masz rację - da się przyjemnie i bezstresowo żyć. Co w naszym kraju może być osiągalne tylko dla wybranych.
Niektórzy wyjechali za pracą lub inną szansą, ale wracali, z tęsknoty lub innych powodów.
OdpowiedzUsuńNie wszystkim się powiodło, wielu woli wieść życie bezdomnego, niż wracać do kraju, rozmaite są koleje losu...
Z tęsknoty albo z poczucia obowiązku (na przykład opieka nad starymi rodzicami).
UsuńTak, nie wszyscy odnaleźli swoje miejsce, Głowa o tym pisał.
Zdarzyło mi się już jakieś scenariusz czytać, nawet w nie wciągnąć. Ba, nawet próbowałam własny napisać. Jednak nadal stanowczo wolę powieści :). Na film może za to się skuszę, jak da się gdzieś ogarnąć, bo również nie znam :).
OdpowiedzUsuńOnline znalazłam tylko w oryginale, bez żadnych napisów, a to mnie przerasta, niestety 😉
UsuńFajna rzecz. Też bym zgarnął, gdybym zobaczył tytuł na stoliku.
OdpowiedzUsuń"Buddę z przedmieścia" Hanifa Kureishiego czytałem.
No widzisz, piszą tam, że bestseller - i znasz 😂 Mnie nawet tytuł nigdy się nie obił o uszy...
UsuńLos emigranta - wydaje mi się, że Australia jest nieco specyficzna, migrantów tu więcej niż rodowitych mieszkańców a ci rodowici byli tu też tylko 3-4 pokolenia.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ja czuję się tu obco, ale to już nie kwestia miejsca, ale raczej czasów i samopoczucia.
Życzę Wesołych Świąt.
Pytanie, czy zawsze czułeś się obco czy też zrodziło się to z czasem (wiekiem)...
UsuńW formie scenariusza najbardziej mi zapadł w pamięć Dekalog Kieślowskiego i Piesiewicza, czytało się dobrze.
OdpowiedzUsuńMam na koncie dwa dłuzsze pomieszkiwania za granicą, ale jakiś nigdy na serio nie brałam pod uwagę, że to "na zawsze". Byłoby pewnie wygodniej, w jednym z tych krajów dużo cieplej, ale no właśnie, chyba nie byłabym w stanie czuć się tam naprawdę u siebie.
Agata
O, to ja Dekalogu w tej formie nie znam.
UsuńIleż zaległości 😁 Nie nadrobię do śmierci!
Dużo cieplej to jest plus niewątpliwie...
Jej, ja nawet nie wiedziałam, że można kupić takie książki-scenariusze...
OdpowiedzUsuńBywają, bywają 😀
UsuńOd razu nasuwa się pytanie: Czy jakikolwiek emigrant, gdziekolwiek mieszkający potrafi tak zmienić nature swą, by na obczyznę uznać za ojczyznę? Chyba tylko deklaratywnie...
OdpowiedzUsuńTo już wymaga deliberacji na temat "czym jest ojczyzna w naszym życiu", prawda?
UsuńMieszkając w Kanadzie ponad 41 lat (a ponad 42 poza Polską) muszę przyznać, że czuję się tutaj bardzo dobrze-chociaż Kanada się radykalnie zmienia (nie na lepsze). Sądzę, że podstawa to opanowanie języka, zdobycie dobrego wykształcenia (albo poprawienie tego z Polski), uzyskanie dobrej pracy i wmieszanie się w społeczeństwo tego kraju (zamiast obracania się jedynie "wśród swoich").
OdpowiedzUsuńSporo ludzi po przyjeździe do Kanady przez lata nie wiedziało, czy zostaną, czy wkrótce powrócą. Przez to nie inwestowało w siebie (język, wykształcenie) i zazwyczaj wykonywało byle jakie prace. Poza tym niektórzy nie są skłonni do początkowego poświęcenia się-tzn. uczęszczania do szkoły, wielu godzin nauki, mieszkania w b. prymitywnych warunkach i poruszanie się publiczną komunikacją. Ja na szczęście decyzję podjąłem w 1/10 sekundy i przez pierwszych parę lat mieszkałem niesamowicie skromnie, przez 7 lat nie posiadałem samochodu i po raz pierwszy wyjechałem na dłuższe "zagraniczne" wakacje (do USA-ha, ha!) dopiero po 13 latach.
Cóż, jest takie powiedzenie-"there's no gain without pain". I generalnie sprawdza się w życiu.
A w jakim wieku przyjechałeś do Kanady? No bo wiesz, młodzi zawsze lepiej i szybciej się adaptują 😁
Usuń20 lat. Znałem starszych ode mnie, którzy też się świetnie zaadoptowali. Ale byli też tacy w moim wieku, którzy do tej pory angielski znają powierzchownie, z minimalnymi zasadami gramatyki (zresztą co tu ukrywać, ich polski też zostawiał dużo do życzenia!). Są osoby, które przyjechały w wieku nawet 50 lat, dały na początku z siebie b. dużo i udało się im całkiem dobrze prosperować. Moja mama przyjechała do Kanady w wieku 44 lat i też dobrze sobie radziła, a książki to jedynie czytała w języku angielskim i 90% filmów na YouTube też w tym języku. Bardzo dużo zależy od właściwego podejścia i dokonania na początku pewnych poświęceń w celu polepszenia sobie długo-planowych prospektów życia. Nie każdy jest jednak gotowy to uczynić i generalnie skutki takiej decyzji są widoczne przez całe życie.
UsuńAle czekaj czekaj. To znaczy, że Twoja mama też wyemigrowała?
UsuńTak, oboje opuściliśmy Polskę w końcu 1981 roku, zaraz przed stanem wojennym. Ona od razu do Kanady, ja do Austrii i po prawie roku przyjechałem do Kanady.
Usuń