czwartek, 20 czerwca 2013

Kawabata Yasunari - Kraina śniegu


Studiując sylwetkę autora na Wikipedii ze zdumieniem odkryłam, że to noblista. Toteż ze wstydem należy przyznać, że w życiu o nim nie słyszałam, a książka wpadła mi w ręce przypadkiem, leżała w bibliotece wśród świeżo oddanych, wzięłam, zaczęłam czytać opis na skrzydełku i zapragnęłam nieco egzotyki...
O literaturze japońskiej nie wiem nic, miałam do czynienia jedynie z Murakamim, a nie znając hermetycznej japońskiej kultury i symboliki nie mogę się poważyć na jakiekolwiek refleksje poza najprostszymi: podobało się - nie podobało.
Ale najpierw zawartość wspomnianego skrzydełka:


A więc: nie była to lekka lektura. Niby cienka książeczka, niby historia romansu, ale jakoś powoli przez to brnęłam. Ten wszechobecny klimat chłodu, ten śnieg wokoło i góry, te nie do końca dla mnie zrozumiałe stosunki między bohaterami, między bogatym Tokijczykiem, studiującym "sztuka dla sztuki" taniec zachodni, a biedną gejszą Komako, która wyobraziła sobie, że coś może być między nimi. Te dziwne symbole w postaci na przykład stada wron, te dziwne rozmowy, ta dziwna obyczajowość... Nieco bardziej interesujące były detale stroju i umeblowania czy długi opis sposobu produkcji śnieżnobiałej krepy. Ale najbardziej zmęczyło mnie czekanie na coś, co się ma wydarzyć: jadąc ponownie do uzdrowiska i swej gejszy Shimamura spotyka w pociągu dziewczynę o imieniu Yoko, która zachwyca go swym wyglądem, głosem i troską o współpasażera. I tu spodziewałam się tej historii miłosnej, o której mowa na skrzydełku, i czekałam jej jak kania dżdżu, a tu figa z tego wyszła. Z literackiego punktu widzenia nawet to ciekawsze, to krążenie Shimamury i Yoko wokół siebie, spuentowane jej smutnym końcem, przyznam, ale trochę byłam zawiedziona jako baba :)

Trudno mi teraz znaleźć dla siebie coś odpowiedniego do czytania, wpadłam w paskudną depresję, chciałabym się niczym baron Münchhausen sama z niej wyciągnąć za włosy i nie decyduję się na wizytę u lekarza (i tak żadnych psychotropów brać nie będę), leczę się za pomocą snu :) Chciałabym, by lektura pomogła mi się wydostać z dołka, ale na razie jestem kompletnie zniechęcona do wszystkiego.

Początek:

i koniec:



Wyd. PIW Warszawa 1964, 192 strony
Tytuł oryginalny: Yukiguni/ 雪國
Tłumaczył: Wiesław Kotański
Z biblioteki na Rajskiej
Przeczytałam 19 czerwca 2013


Obejrzałam jeszcze jeden film radziecki: 4:0 w polzu Tanieczki (4:0 dla Tanieczki), reż. Radomir Wasiliewskij, 1982 rok
Tanieczka to nowa nauczycielka literatury i wychowawczyni klasy 5b.

Tanieczka będzie się zmagać ze swymi uczniami, by zdobyć ich szacunek i miłość.




Uczniowie w celu wybadania i wypróbowania nowej nauczycielki będą używać różnych środków, a nawet sprawdzać jej warunki domowe:

Asystować przy tym siłowaniu się klasy z wychowawczynią będzie dobrotliwy dyrektor:

krzykliwa nauczycielka muzyki:

surowa matematyczka:

zakochany w Tanieczce doktor (tak, jest taki w szkole, sprawdza dzieciom czystość rąk przy wejściu do stołówki i udaje się w domowe pielesze, gdy któreś z nich zachoruje):

a nawet dziadek Tanieczki-pedagog:

Jak można wywnioskować z tytułu, Tanieczce, choć nie od razu, ale uda się zawojować swoich wychowanków.

W roli dyrektora i kadry nauczycielskiej wystąpiły tuzy radzieckiej kinematografii: Andriej Miagkow, Swietłana Niemoliajewa, Jewgienija Chanajewa. Tak się zastanawiam, czy nie było to na fali popularności po ich rolach w Służebnym romanie (Miagkow i Niemoliajewa) czy Moskwa nie wierzy łzom (Chanajewa). Bo sam film jest... taki sobie, ogląda się całkiem całkiem, patrzy z tęsknotą i nostalgią do tamtych czasów, ale też przychodzi zdać sobie sprawę, że zbyt ta szkoła wyidealizowana, że nieprawdopodobni są i ci uczniowie i ten dyrektor, że to po prostu bajka... Cytując Pokrowskije worota - wysokije, wysokije otnoszenia :)

Na YT niestety tylko kilkunastominutowy fragment:






12 komentarzy:

  1. Ups, i znowu wyrzut sumienia - mój egzemplarz z serii "Współczesna proza światowa" stoi na półce i czeka, czeka, czeka ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha. W przeciwieństwie do wielu innych, które już u Ciebie nie czekają :) Wydaje mi się, że mam jeszcze coś japońskiego z tej serii, ale nie pamiętam dokładnie.

      Usuń
    2. Było było, "Kobieta z wydm" na przykład jeszcze w obwolucie starego typu, w nowszej na pewno "Futbol ery Manem" Kenzaburo Oe i "Tysiąc żurawi/Śpiące piękności" Kawabaty - też zresztą czekają :-). Na chandrę przeczytaj "Wodnikowe wzgórze" Adamsa i będzie dobrze :-)

      Usuń
    3. Sprawdziłam w domu i jednak nic nie mam, coś pomerdoliłam. A Adamsa nie znam. Nawet rozejrzałam się już w katalogach bibliotecznych i namierzyłam, ale muszę poczekać do zmiany pogody, bo w ten upał absolutnie NIE wysiądę z klimatyzowanego tramwaju, żeby zahaczyć o którąś bibliotekę :)

      Usuń
  2. Jak na razie mam za sobą jednego Japończyka; Shusaku Endo z książką " Kobieta, która porzuciłem". Tę książkę lubię i ostatnio sobie ja przypomniałam.
    Ogólnie nam trudno Japończyków zrozumieć.
    To kultura, którą trudno nam zrozumieć.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shusaku, z tego co pamiętam wydawany był chyba przez Pax, też w domu kilka jego książek ciągle nabiera mocy :-)

      Usuń
    2. Jakież Wy macie bogate domowe księgozbiory :)

      Usuń
  3. Tak, tak, "Wodnikowe wzgórze" jak najbardziej:)) Pożyczyłam tę książkę jakiejś ofermie, która ją zgubiła.Hm,teraz przyszło mi do głowy,że może było to typowe porwanie i Króliczki przetrzymywane są na jego półce.
    Z japońszczyzny to ja klasycznie tylko "Kobietę z wydm".Zupełnie mnie tamte rejony nie kręcą.
    Możliwe, że ta depresja ma związek z dziwną pogodą, bo i koło mnie krąży bezczelnie.Ale udaję, że jej nie znam.Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, bardziej możliwe, że z menopauzą i że to dłuższa historia będzie :(

      Usuń
  4. Na zły nastrój może zadziałać jakaś książka gatunkowa. Mnie zawsze przynosi ukojenie A. Christie - koniecznie z Herculesem Poirot :) Lubię też w takich okolicznościach sięgać po pełne anegdot biografie, np. biografię Piotra Słonimskiego czy Sztaudyngera. A może jakaś książka o czytaniu?
    Co do literatury japońskiej, to po 'Kobiecie z wydm' wchodzę głębiej. Znajomy student UW wypożyczył mi z BUW 2 rzeczy wydawnictwa WILGA , obie Abo: futurystyczną powieść 'Czwarta epoka' i opowiadania 'Urwisko czasu". Jestem w ciągu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się zastanawiam nad różnymi koncepcjami - a to mi przychodzi do głowy Harry Potter (bo czytałam tylko, razem z dziecięciem, pierwszy tom, potem już ona sama sobie radziła), a to Szwejk, a to Pickwick, a to Saga rodu Forsyte'ów, a to Nepomucka, a to jeszcze zabawna Doncowa.

      Usuń
    2. A takie ciągi, jak Twój japoński - bardzo lubię.

      Usuń