Ach, cóż to za sympatyczna postać, ten Akakiusz Kamaszkin. Urzędnik entej kategorii (wieczny radca tytularny) w pewnym departamencie, nieco dziobaty, nieco ryżawy, z cerą poniekąd hemoroidalną - cóż, tu winien jest tylko klimat petersburski. Przeznaczony był do stanu urzędniczego już od kołyski - wszak przy chrzcie "zapłakał i zrobił taki grymas, jak gdyby przeczuwał, że będzie z niego radca tytularny". Tak więc zgodnie z predyspozycjami urządził się w departamencie przy przepisywaniu pism i choć raz nawet majaczyła przed nim wizja awansu, nic z tego nie wyszło, bowiem dostawszy do przerobienia list - w którym trzeba było zmienić nagłówek i czasowniki z pierwszej osoby na trzecią - spocił się przy tym zadaniu nasz biedny Kamaszkin jak mysz i w końcu zrezygnował z zaszczytu.
- Dajcie mi lepiej coś do przepisania.
A przepisywał doprawdy z miłością - "na twarzy jego malowała się rozkosz; niektóre litery były jego ulubienicami i gdy się dobierał do nich, był po prostu nieswój: i podśmiechiwał się, i mrugał porozumiewawczo, i pomagał sobie wargami". Nawet do domu przynosił przepisywanie, a gdy już żywcem nie było roboty, przepisywał niektóre pisma urzędowe ot tak, dla siebie. Poza tą pracą nic go nie interesowało, chodził ubrany byle jak, jadł byle co, stał się w końcu pośmiewiskiem kolegów, ale na ich ciągłe drwiny nie reagował nawet słówkiem, czasem jedynie, gdy towarzysze niedoli całkiem mu już ciosali kołki na głowie, szeptał:
- Przestańcie. Czemu mnie krzywdzicie?
Tak toczyło się jego skromne życie, aż przyszedł moment zaniesienia szynela do krawca, by porobił niezbędne reperacje. Szynel poprzecierał się tu i ówdzie, podszewka się rozlazła, a tymczasem zbliżał się potężny wróg - wróg tych wszystkich, którzy pobierają rocznie czterysta rubli - petersburski mróz. Naturalnie nasz Akakiusz liczył na sztukę krawiecką znajomego sobie skromnego mistrza igły Pietrowicza (trzecie piętro w tylnej klatce schodowej) - ale się przeliczył. Pietrowicz z wielką satysfakcją oznajmił mu, że - nic z tego, naprawić się nie da, garderoba kiepska. Próbował jeszcze Akakiusz zajść ponownie, licząc na lepszy humor rzemieślnika, ale ten twardo obstawał przy swoim. Trzeba szyć nowy szynel.
Ba, łatwo powiedzieć. A skąd wziąć pieniądze? Toż to wyniesie co najmniej 80 rubli. Co prawda połowę tej sumy był w stanie wysupłać (od lat odkładał po grosiku od każdego wydanego rubla do niewielkiej skarbonki), ale co z resztą? Poczynił Akakiusz niezbędne postanowienia: nie pić herbaty wieczorem, nie palić świeczki, chodzić po ulicach ostrożnie, by nie niszczyć zelówek, jak najrzadziej oddawać bieliznę do prania, w domu siedzieć w starym szlafroku, a w końcu całkiem głodować wieczorem. Odtąd towarzyszką jego życia stała się myśl o nowym szynelu, kto wie - może nawet z kunowym kołnierzem?
Nadszedł wreszcie ten długo wyczekiwany dzień, gdy wraz z krawcem udał się Kamaszkin po zakupy: nabyli sukno znakomite i grubą satynę na podszewkę, Pietrowicz zabrał się do roboty i już w dwa tygodnie później szynel był gotów. Ach, był to dzień najbardziej uroczysty w życiu Kamaszkina! Okazało się, że szynel leży doskonale, tak na ramionach jak i na rękawy - szybciutko poszedł nasz biedny urzędnik do swego departamentu, uśmiechając się do siebie pełen błogości. Jak cieplutko mu było (a właśnie zaczęły się mrozy), jak przyjemnie, jak odświętnie! W pracy wszyscy go obstąpili i gratulowali, ba! nawet domagali się oblania nowego nabytku, co napełniło Akakiusza wielkim stropieniem i skonfundowaniem, na szczęście znalazł się jeden z urzędników, który zaproponował bibkę u siebie, zwłaszcza że miał akurat imieniny. Mieszkał on w odległej dzielnicy - Akakiusz odbył przy okazji spacer oświetlonymi ulicami miasta, w których nie bywał od lat. Na wieczorze znów podziwiano szynel, a potem zajęto się grą w wista. Akakiusz solennie się wynudził, nie nawykłym będąc do życia towarzyskiego, zresztą minęła dawno godzina, w której kładł się spać. Toteż w którymś momencie wymknął się niezauważony i wracał do siebie. Po oświetlonych ulicach mijał odleglejsze dzielnice, świateł coraz mniej a i żywej duszy dokoła. Gdy wtem...
O, moi drodzy! Teraz to już musicie sięgnąć po Gogola, choćbyście nie chcieli!
A ja do innych jego opowiadań...
Początek:
i koniec:
Wyd. Czytelnik Warszawa 1956, str.151-189
Tytuł oryginalny: Шинель
Tłumaczył: Jerzy Wyszomirski
Z własnej półki (4-tomowe Pisma wybrane Gogola, zakupione przez Ojczastego w dalekich latach pięćdziesiątych)
Przeczytałam 23 marca 2014
NAJNOWSZE NABYTKI
Nic nie kupowałam, ale oto w skrzynce na listy objawił mi się zbiór radzieckich opowiadań ironicznych zatytułowany Człowiek z psim węchem, wielkanocny prezent od Marii Orzeszkowej :)
Będzie się z przyjemnością czytać, zwłaszcza że jest tam i Szukszyn.
ALMA MATER nr 163-164
Ukazał się podwójny, lutowo-marcowy numer miesięcznika ALMA MATER:
Wśród materiałów wywiad z prof. Piotrem Sztompką na temat Kongresu Kultury Akademickiej:
Reportaż o prof. Tomaszu Gizbercie-Studnickim:
Ciekawy artykuł prof. Chwalby na temat dziejów Uniwersytetu w latach stalinowskich:
Podsumowanie 135-letniego okresu działalności Chóru Akademickiego:
I kolejne wizerunki krakowskich lekarzy:
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNic o tym nie wiem! Dawaj!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTo lepsze niż urwana głowa Żorża Bengalskiego, a potem zaginiona głowa Berlioza w M&M :)
UsuńAle historia. Wprost niesamowita.
UsuńTen "Szynel" mi chodzi po głowie. Musiałam czytać, ale Gogol to u mnie lata 60- te. A z pamięcią wiadomo jak jest.
OdpowiedzUsuńLubiłam Gogola. Pamiętam go również teatry tv.
A nabytki masz zacne.
Właśnie, teatr. Też planuję powtórkę, w sensie przeczytania :)
UsuńPo pierwsze - dziękuję za odwiedziny.
OdpowiedzUsuńA po drugie - od świtu siedzę u Ciebie na blogu i nie mogę się oderwać i wyjść z podziwu. Tu jest wszystko co uwielbiam, więc ostrzegam, że zostanę stałą i wierną czytelniczą.
I po trzecie - zdaje się że jesteśmy sąsiadkami, bo z tego co widzę musisz być, jak i ja, mieszkanką stołecznego, królewskiego miasta Kraków.
Pozdrawiam serdecznie.
Witam więc krajankę :)
UsuńJa z Widoku, a Ty?
Dzięki za miłe słowa, fajnie, że jest tyle osób, dla których nie liczą się wyłącznie nowości :)
Swoszowice, ale jeszcze do niedawna Bronowice.
OdpowiedzUsuńJa już na nowości obraziłam się zupełnie. Jeszcze czasami odczuwam jakąś głupią chęć, by zakupić bestseler w empiku (ostatnio łaziły mi po głowie "Jej wszystkie życia"), ale zaraz przychodzi opamiętanie, że to na pewno kicha i tylko stracę pieniądze i się zdenerwuję. Więc czytam już prawie wyłącznie klasykę, a dzisiejszym nowinkom daję 20 lat - jeśli do tego czasu nie zostanę zapomniane, to wtedy chętnie po nie sięgnę:)
Swoszowice, pięknie. Bywam tam czasami :) Lubię spacer do fortu Rajsko ulicą Sawiczewskich i widoki stamtąd na miasto. Tyle że ode mnie to spora wycieczka, najpierw cała długość ósemki,a z Borku Fałęckiego jeszcze jakiś autobus do was, tak że za często się to nie zdarza.
UsuńJa z nowości też już tylko cracoviana kupuję. Owszem, widoki półek w księgarniach, pełnych ślicznie wydanych książek, czasem nęcą, ale daję im odpór. W końcu mam co czytać :)
Czytałam kiedyś to i inne opowiadania i miałam bardzo dobre wrażenia, a przede mną jeszcze słynne "Martwe dusze". Akakiusz Kamaszkin podobny jest trochę do Diewuszkina z "Biednych ludzi" :)
OdpowiedzUsuńWłaściwie... Martwe dusze też bym chętnie odświeżyła, czytałam ze 20 lat temu...
UsuńDiewuszkin jednak pozwala sobie na luksus uczuć, czego u Kamaszkina nie ma - chyba że uznać jego namiętność do nowego szynela :)
Ogólnie jednak wszyscy oni, ci urzędnicy petersburscy, tacy sami, archetyp po prostu. Co zresztą świadczy o astowości społeczeństwa przecież.
A Dostojewski ponoć powiedział, że wszyscyśmy wyszli spod płaszcza Gogola...