No! Cały tydzień mi zszedł na tej lekturze. Ale też, moiściewy, tysiąc stron z okładem! Ciężkie jak licho, niewygodnie było na brzuchu opierać :) Niemniej jednak chłonęłam stronę za stroną.
Historia tego tomu przedstawia się następująco. Kraków wyzwolono 18 stycznia 1945 roku. Już 23 stycznia odbyło się pierwsze posiedzenie Senatu uniwersyteckiego, a na szóstym z kolei posiedzeniu w dniu 2 marca prof. Stanisław Kutrzeba przedstawił sprawę historii uniwersytetu i ciała uniwersyteckiego w czasie wojny. Powołano komisję, która najpierw zajęła się kwestią rozliczenia się z przeszłością. Wszczęto postępowania dyscyplinarne - w ich centrum zainteresowania byli pracownicy tzw. Ostinstytutu. Zdecydowano się rozesłać do pracowników UJ ankiety-formularze do wypełnienia, mające zobrazować dzieje tychże pracowników w ciągu sześciu wojennych lat. Uznano, że od tego obowiązku żaden członek Uniwersytetu uchylić się nie może. Wyznaczono miesięczny termin, a dla urzędników i pracowników fizycznych tylko 3 dni.
W czasie prawie dwuletniej pracy komisji nadesłano 412 relacji pracowników, w tym 336 relacji autorskich i 76 relacji pośrednich (dotyczących osób nieżyjących). Wysiłek UJ włożony w gromadzenie relacji nie został jednak spożytkowany. Dopiero po 58 latach zostało zrealizowane to zamierzenie, wysiłkiem Archiwum UJ i dzięki wsparciu finansowemu Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa.
Jak wyglądała ankieta?
Jeśli chodzi o punkt pierwszy, to zaskoczyły mnie opisy ewakuacyjnej wędrówki. Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, że wyjście z Krakowa 3 września było tak powszechne i praktycznie obowiązkowe, bowiem władze ogłosiły przez radio, że wszyscy mężczyźni powyżej 14 lat mają opuścić miasto. A wiadomo, że żona nie chciała puścić męża samego i zostać bez opieki w Krakowie, co dopiero mówić o matkach nastolatków! A więc w każdej prawie ankiecie powtarza się motyw wędrówki na Wschód, zazwyczaj zakończonej w dniu wkroczenia wojsk sowieckich do Polski - wtedy zawracano do Krakowa, przy czym dostać się do niego było trudniej niż wydostać (zamknięta granica). Ci, którzy byli zmobilizowani i wzięli udział w kampanii wrześniowej zazwyczaj bardzo krytycznie wyrażali się na temat organizacji - a raczej dezorganizacji - jaka panowała w wojsku, kompletnie nie przygotowanym do obrony kraju.
Wiele jest relacji z pobytu w obozie w Sachsenhausen. Niektórzy profesorowie zdobyli się na żartobliwe, ironiczne sprawozdanie, tu najbardziej wbiła mi się w pamięć relacja z organizacji w obozie plantacji i pracy przy nich profesorów, podających się za botaników :)
Niektórzy byli wdzięczni za poszerzenie swego jadłospisu o warzywa:
:)
Inni za uruchomienie życia towarzyskiego:
Jeszcze inni, już w konwencji serio, wyrażali wdzięczność towarzyszom niedoli za ich solidarność i humanitaryzm:
choć trafiło się też zdanie, że ktoś przekonał się, iż uczeni to tacy sami ludzie jak wszyscy inni ( w domyśle: z tym samym odsetkiem cech negatywnych).
Bardzo ciekawe były wypowiedzi na temat warunków życia pod okupacją. Generalnie wszyscy żyli z wysprzedawania się. Nie rozumiem tylko, kto wobec tego kupował :) Przy okazji zastanowiłam się nad swymi zasobami materialnymi - w razie czego. Chyba nie miałabym z czego się wysprzedawać. Wówczas ludzie sprzedawali oczywiście złoto, cenne meble czy dywany, a potem to już różne sprzęty domowe i ubrania oraz bieliznę (!). Zdarzały się przypadki, że ktoś został w jednym ubraniu. Kto by to dziś kupił (a złota i cennych mebli nie mam). Kto kupi używane DVD, gdy można nabyć w sklepie nowe za 150 zł? O second handach z ciuchami za złotówkę nie wspomnę. Oj, zmieniły się czasy.
Często respondenci wspominali, że warunki życia były bardzo ciężkie, bo musieli obywać się bez służącej. Żona zapadła na zdrowiu, bo musiała prać, gotować, sprzątać, robić zakupy. Och żesz ty. Małżonek-uczony w tym czasie poświęcał się literaturze fachowej :) choć nie było to reguła, bo wielu naukowców musiało na okres okupacji zarzucić pracę naukową, by poświęcić się utrzymaniu rodziny. Ale byli i tacy, co udali się na emigrację wewnętrzną, wszelkie starania o byt pozostawiając domownikom.
Wielu uczonych opisywało swój udział w tajnym nauczaniu. I tu dla mnie kolejna niespodzianka: było ono odpłatne! To znaczy studenci nie płacili za naukę, ale profesorzy dostawali za wykłady wynagrodzenie.
Ogólnie sprawą, która spędzała sen z powiek uczonym, było zachowanie księgozbioru. Tymczasem różnie to bywało, bowiem znakomita ich większość została wysiedlona ze swoich mieszkań - wiadomo, Niemcy gdzieś musieli pomieścić dziesiątki tysięcy swoich rodaków, przybywających do pracy w GG - jeśli nawet biblioteki przy tym ocalały, to trzeba je było poupychać po znajomych czy strychach (fatalne nowe warunki mieszkaniowe) i nie miało się do nich dostępu. Tutaj bardzo pomagali pracownicy Biblioteki Jagiellońskiej, pożyczając kolegom literaturę, mimo że oczywiście było to surowo zakazane.
Jakość i długość poszczególnych relacji jest bardzo różna, od kilku linijek, wręcz wypunktowanych i jeszcze pisanych w trzeciej osobie do kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu stron (te głównie dotyczą pobytu w obozie), napisanych literackim językiem. Najprostsze ankiety przedstawili pracownicy fizyczni, woźni, pedele, ogrodnicy, czasem laboranci - widać nieumiejętność wypowiadania się na piśmie, nieraz jasne jak na dłoni jest, że wzajemnie konsultowali ze sobą treść ankiet, używając potem dokładnie takich samych sformułowań ("mienia uniwersyteckiego chroniłem w miarę możności"). Czasem trafiały się humorystyczne akcenty:
Muszę tu wyjaśnić: śmieszne mi się wydało, że pielęgniarka nie może znieść krzyku dzieci (pacjentów), co za zołza, pomyślałam. Potem dopiero do mnie dotarło, że może też chodzić o zbyt wielką wrażliwość :)
Przypomniała mi się też relacja z wędrówki ewakuacyjnej prof. Sinki, który pisząc, że dotarli wreszcie w wędrówce przez las do leśniczówki, nadmienia, że jej DYREKTOR okazał im wiele pomocy. Dyrektor leśniczówki :) Co to jednak znaczy krakowskie podejście do tytułów!
Czasem, niestety, trzeba było przyznać rację Niemcom w ich pogardzie dla polskiego podejścia do pracy:
I niestety cała masa doniesień o donosach. Jako naród nie zdajemy egzaminu.
Wyd. Wydawnictwo i Drukarnia SECESJA Kraków 2005, nakład 600 egzemplarzy, 1091 stron
Z własnej półki (kupione w Księgarni Akademickiej 13 grudnia 2012 roku za 59 zł)
Przeczytałam 30 marca 2014
W TYM TYGODNIU OGLĄDAM
1/ film radziecki WITAJ I ŻEGNAJ (Здравствуй и прощай), reż. Witalij Mielnikow, 1972
Jakoś ciężko mi było to znaleźć na YT, więc tylko kawałek, a' propos dyskusji na forum filmu na temat proszku do prania Tide (u nas znany jako Vizir), który pojawia się w jednej ze scen i czy to możliwe wówczas w 1972 roku...
Edit: usunęli to z YT, znalazłam za to trailer:
2/ film włoski AMARCORD, reż. Federico Fellini, 1973
Na YT cały film w wersji oryginalnej z napisami hiszpańskimi czyli dla amatorów-poliglotów :
3/ film czeski LEMONIADOWY JOE (Limonádový Joe aneb Koňská opera), reż. Oldřich Lipský, 1964. Fragment:
4/ film włoski (a myślałam, że to jakaś koprodukcja, bo mówią po angielsku w mojej kopii) SYBERYJSKA EDUKACJA (Educazione siberiana), reż. Gabriele Salvatores, 2013
Trailer:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz