niedziela, 30 marca 2025

Jan Szymański - Małe mieszkanko

Przyniosłam to z knihobudki już dosyć dawno temu, od razu z założeniem, że przeczytam i z powrotem odniosę. Tak z ciekawości, co też to w latach 60-tych proponowano do małych mieszkań.

W gruncie rzeczy wiele się pod tym względem nie zmieniło do dzisiaj. Dalej buduje się malutkie mieszkanka, tyle że osobne kuchnie są już dziś rzadkością, teraz wszędzie aneksy kuchenne w salonie 😁 Natomiast dosyć ciekawe jest to, że autor praktycznie w każdym mieszkaniu uwzględnia miejsce do pracy - że naród tak na potęgę się uczy, zdobywa nowe kwalifikacje, robi kursy. Dzisiaj widzę raczej brak takiego miejsca w domu (poza biurkiem w pokoju dziecięcym), może w okresie pandemii na chwilę wrócił trend, ale generalnie wygląda na to, że nikomu biurko nie jest potrzebne. Ja sobie z kolei nie wyobrażam mieszkania bez takiego sprzętu.





Wyd. Wydawnictwo Związkowe CRZZ, Warszawa 1966, 119 stron

Z knihobudki

Przeczytałam chyba 26 marca 2025 roku

 

Jeszcze tak nie było, żebym nie miała siły ani głowy zanotować w kalendarzu, kiedy co przeczytałam... Ostatnie dni minęły w jakimś amoku. Wiecie, doszłam do wniosku, że święta prawda była, gdy mówiłam ciekawe, kto kogo wykończy i że stanęło na tym, iż Ojczasty wykończy mnie. Gdy już tydzień przed jego wyjazdem ciągle leżałam z bólem głowy, mówiłam sobie co prawda, że jak pojedzie, to zaraz zrobi mi się lepiej. Nie zrobiło, w końcu jak wiadomo organizm poddany długotrwałemu stresowi z łatwością podlega wszelkim choróbskom i nie potrafi się przed nimi bronić, walczyć z nimi. Więc tak, stwierdziłam: wykończył mnie i zabieram się za umieranie.

W piątek jednak miałam zryw pod hasłem nie dam się. Co jest do cholery, nie będzie tak, że ledwo przeszłam na emeryturę, to wezmę i umrę, żeby ZUS miał się lepiej! 

Od zrywu (myśli) do działania jednak długa droga, bo w międzyczasie weekend. No ale grunt, że decyzja została podjęta: jutro o 6.30 (a może wcześniej na wszelki wypadek) idę pod przychodnię stanąć w kolejce po numerek do lekarza, niech mi da skierowanie na badania, we wtorek rano pójdę je wykonać i może się przynajmniej dowiem, co mi jest.

Tylko rozmyślam nad zabraniem jutro w tę kolejkę stołka spod prysznica, bo nie mam przecież siły stać tam pół godziny. W ogóle nie mam siły na nic. Nie mam siły jeść, pić. Wczoraj nagle miałam zachciankę - że zjadłabym ziemniaki 😂 Tylko czy wytrzymam, zanim się zagotują i ugotują? Wytrzymałam, zjadłam. Takie suche 😁

Nie przychodzi mi do głowy nic, co po pierwsze miałabym siłę sobie ugotować, a po drugie ochotę zjeść. Ale gdyby ktoś przyniósł mi kotlecika mielonego z ziemniaczkami i buraczkami to och, jeszcze jak bym zjadła. Ja chyba naprawdę nadaję się do szpitala już.

Zadzwoniłam rano do brata, żeby był świadomy, że w najbliższym czasie wszystko się może wydarzyć (łącznie z tym, że nie pojedzie na swój kolejny zagraniczny wyjazd 12-go), ale głównie po to, żeby ugotował i przywiózł w środę razem z Ojczastym zupę dla niego na chociaż dwa dni 😉


piątek, 28 marca 2025

Agata Christie - N czy M?

Po Dorosnąć chciałam coś lekkiego i nie nudnego 😉 Wybór padł na Christie niedawno przyniesioną z budki. Jest we wtórnej bibliotecznej oprawie, ma też wyblakłe pieczątki, ale nie mogę się doczytać, coś w rodzaju Biblioteka Związków Zawodowych chyba.

Jest to powieść szpiegowska, Wielka Brytania przygląda się z wielkimi obawami wojennym działaniom w Europie, a odpowiednie służby są mocno zaniepokojone aktywnością Piątej Kolumny, toteż zlecają wykrycie niemieckich szpiegów w nadmorskim pensjonacie Sans Souci - komu? Cywilowi Tomaszowi Beresfordowi, bowiem nie można już ufać nikomu z pracowników, Niemcy mają swoich ludzi wszędzie. 

Ponieważ o Tomaszu i jego żonie Tuppence wielokrotnie się tutaj wspomina jako parze mocno zasłużonej dla brytyjskiego wywiadu już w czasie I wojny światowej, zajrzałam na Wiki i faktycznie, najpierw powstała powieść Tajemniczy przeciwnik z ich ówczesnymi przygodami.

Przy okazji doczytałam, że 

Wszystkie utwory objęte były w 1951 roku w Polsce zapisem cenzury, podlegając natychmiastowemu wycofaniu z bibliotek.

Ha! Ciekawe, co było powodem.

Drugą ciekawostką jest to, że kryminały Christie na polskiej Wikipedii są opisane łącznie z wyjaśnieniem kto zabił 🤣

Początek:

Wyd. Iskry, Warszawa 1956, 270 stron

Seria Klub Srebrnego Klucza

Tytuł oryginalny: N or M?

Przełożyła: Krystyna Tarnowska

Z własnej półki

Przeczytałam 25 marca 2025 roku
 

Z urzędami to jest tak. W kwietniu mam złożyć papiery na dodatek mieszkaniowy. Odkąd jest nas troje, a ja już nie pracuję i mam tylko gołą emeryturę - kwalifikujemy się. Dostałam już raz, od listopada do kwietnia, bo przyznają na pół roku i potem ta sama kołomyja, wszystkie zaświadczenia od nowa. Więc teraz w kwietniu mam złożyć na okres od maja do października. Wzięłam już papiór z ZUS-u, ale głównie musi być ze spółdzielni. Pojechałam do urzędu zapytać, czy spółdzielnia może mi wystawić kwit w poniedziałek 31 marca (rzecz w tym, że wtedy we wtorek 1 kwietnia pojechałabym złożyć wszystko, bo to jest ostatni dzień wolności; w środę wraca Ojczasty - nie dało się inaczej, bo następnego dnia brat jedzie na swój comiesięczny zastrzyk w oko, fuj). 

- Nie radziłbym. Może być problem. Powinna być data kwietniowa.

Czyli dane o wysokości czynszu będą za styczeń-marzec, ale nie mogą być wystawione ostatniego dnia marca. Powiedzcie sami, czy to nie jest śmieszne 😢

środa, 26 marca 2025

Zofia Chądzyńska - Dorosnąć

To jest ta książka, która zgarnęłam z półki z gratisami w pierwszym dniu wolności, tak z rozpaczy, że jak to, NIC do domu nie przyniosę? Pojechałam tak daleko i żadnych łupów? Ponieważ nie miałam ze sobą nic innego, zaczęłam ją czytać w drodze do domu (inaczej pewnie by przeleżała ze dwa lata), no i całe szczęście, bo by mi tylko zabierała miejsce, chociaż niedużo.

Narratorem jest 40-latek, który postanawia opisać swą szkolną nieszczęśliwą miłość (bo do nauczycielki) dla dorastającego syna, z którym traci kontakt. W tle matka chora na serce po Auschwitz i ojciec-donżuan, który nigdy się z matką nie ożenił i nie dał mu swego nazwiska. Oraz teraźniejszość, gdzie zainteresował mnie jedynie wątek śmierci szkolnej koleżanki syna (po której nikt nie płacze, a niby była jego sympatią) i jej nekrologu podpisanego stroskana matka. Naprawdę??? Stroskana matka??? Myślałam, że autorka pociągnie ten wątek, ale nie, dalej już nic nie było.

Mam jeszcze dwie książki Chądzyńskiej, ale nie wiem, nie wiem, czy się zdobędę na lekturę.

Tak że bez żalu wynoszę książkę do knihobudki (jak daję tag z knihobudki, oznacza to właśnie to - że stamtąd przyniosłam i tam odnoszę). Jedyne, co było sympatyczne, to dedykacja wychowawczyni. I pomyślałam ze współczuciem, ile takich dedykacji muszą nauczyciele na koniec roku wyprodukować 😂

Początek:

Koniec:

Wyd. Hamal Books, Łódź 1994, 105 stron

Z knihobudki

Przeczytałam 23 marca 2025 roku


Minął tydzień wolności, jak sen złoty - a raczej jak koszmar jakiś. Narzekałam przed odjazdem Ojczastego, że od tygodnia codziennie boli mnie łeb i w ogóle czuję się jak stary kapeć. No to mam tak dalej. Dobrze, że zdołałam odwiedzić ten ZOL i dowiedzieć się wszystkiego. 

W piątek przyszedł mail z serwisu, że mini-wieża jest do odbioru po naprawie (płyty głównej). I że mam siedem dni na odbiór, bo mają mało powierzchni magazynowej. Cóż było robić, wstałam dziś o świcie i pojechałam z wózkiem na zakupy, no bo był już szósty dzień. Na miejscu okazało się, że jeszcze zamknięte (myślałam, że w tych galeriach handlowych to otwierają raniutko), a potem pan się zaśmiał, że skąd, sprzęt by czekał spokojnie i dwa miesiące. No jakoś mnie to nie uradowało, że tak się gorliwie przejechałam... z gorączką chyba. 

Tyle że z mojej budki przyniosłam Cichy Don - miałam paskudne wydanie, znalazłam lepsze, więc podmieniłam 😁

Na tym moja niesamowita aktywność kończy się. Nie jest dobrze. 


 Korzystając z ponownej obecności w domu sprzętu grającego, włączyłam jakąś składankę (same kobitki z PRL-u) i jako pierwsze było to. Aż się popłakałam 😉

 

niedziela, 23 marca 2025

Eric Malpass - Od siódmej rano

No wreszcie coś, coś mi się podobało od samego początku. Właściwie bardziej na początku 😁 bo zaczęło się rozdziałem o tym, jak w dużym domu najmłodszy mieszkaniec zaczyna poranny niedzielny obchód i wszyscy po kolei wyrzucają go ze swojego pokoju i to było bardzo zabawne. Potem sprawy zrobiły się poważniejsze.

Osiągając wręcz poziom horroru. Ale wszystko dobrze się kończy, więc polecam, absolutnie polecam i książkę z knihobudki zatrzymuję.

Przy okazji przypomniało mi się, jak to kiedyś snułam właśnie takie marzenia, żeby mieszkać w dużym domu z całą dużą rodziną. Ja nie mam dużej rodziny, ale wtedy brałam pod uwagę również ciocię z jej mężem i trzema synami i nie pamiętam, kogo jeszcze. Każdy miał mieć swój pokój, ale wszyscy się spotykaliśmy na wspólnych posiłkach. No, chciałabym to widzieć 🤣 Zresztą już w powieści Malpassa można zobaczyć, jak to zdaje egzamin, jak się kłócą ze sobą siostra-kokietka z siostrą-szarą myszką etc. No, ale co, taki miałam pomysł.

Początek:


Koniec:

Wyd. Czytelnik, Warszawa 1972, 217 stron

Seria z kotem

Tytuł oryginalny: Morning's at seven

Przełożyła: Krystyna Tarnowska

Z własnej półki

Przeczytałam 18 marca 2025 roku
 

Brat zabrał Ojczastego w środę po południu, a oto już w czwartek wieczorem było - porwanie. Ojczasty brał brata za przedstawiciela porywaczy i negocjował z nim zwrot porwanego domu, samochodu i... brata. Ja się bardzo cieszę, że to się przytrafiło, że brat ma teraz czarno na białym, jak to wygląda i że widzi, iż ja w niczym nie przesadzam. Chciał jechać na zakupy, no to pojechał 😉

Ale zobaczcie, poprzednie schizy miał zaledwie w niedzielę (wygrana w totka), czyli coraz krótsze przerwy między atakami 😢 i coraz dłuższe same ataki - dopiero dziś brat napisał po południu, że Ojczasty siadł do posiłku normalnie. 

Tak że perspektywy coraz paskudniejsze.

Tymczasem w piątek pojechałam do ZOL-u wypytać o wszystko. Bardzo miła pani rozwiała różne moje wątpliwości, wyjaśniła, że wymagania ze strony internetowej to jedno, a życie to drugie 😉 nazwała mnie bohaterką, gdy zapytała, jak długo się ojcem opiekuję, zgodziła się z tym, że ktoś, kto nie miał osobiście do czynienia z taką opieką, nie ma najmniejszego pojęcia, o czym mówi, dała wszystkie papiery/formularze i ... niestety poinformowała też o długości kolejki - rok. Miejsc dla mężczyzn mają mniej, a wbrew temu, co się ogólnie uważa, mężczyźni tam żyją dłużej od kobiet.


To chyba miejsce dla mnie 😁

No nic, trzeba teraz zacząć załatwiać papierologię, zacznę w poniedziałek od ZUS-u - potrzebna decyzja o wysokości emerytury. W przychodni do rodzinnej dostałam pierwszy wolny termin na 9 kwietnia, co oznacza, że trzeba będzie któregoś dnia udać się o 6.30 w kolejkę, żeby zdobyć numerek wcześniej. Licznik bije, bo wejdziemy do kolejki, gdy zostanie rozpatrzony złożony przez nas wniosek - im później to zrobimy, tym więcej osób może się "wepchnąć" przed nami. Więc załatwić, złożyć i czekać. Zawsze to będzie jakaś pociecha, że każdy dzień nas przybliża do uwolnienia. Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę, że w międzyczasie może się jeszcze wydarzyć wszystko...

Poza tym - nie mam siły ciągle, nic mi się nie chce i jedyne, co robię, to odkurzam półki i kataloguję, korzystając z tego, że mogę kłaść książki na łóżku Ojczastego. Miałam plan, że może będę tam spać, prześcieliłam z wielkim wydatkiem sił, po czym musiałam wrócić w nocy do siebie, bo okazało się, że Ojczasty w materacu wyrobił dół czy inny wądół 😂


czwartek, 20 marca 2025

Blanka Kovaříková - Návštěvy domů slavných: 50 nových příběhů

No to było tak: w cotygodniowym telewizyjnym programie o Pradze Z metropole była mowa o nieistniejącej już porodówce w ul. Londyńskiej. Wypowiadała się na jej temat również pani Blanka Kovaříková, przy okazji wspomniano o jej nowej książce. Szybko sprawdziłam, że jest dostępna na portalu, gdzie już w zeszłym roku kupowałam czeskie książki (i nie musiałam ich dźwigać z Pragi), przy okazji wzięłam jeszcze dwie inne.

O książce wspomnieniowej Bliźnięta z Kampy też zresztą mówili w Z metropole, bo skąd bym się niby dowiedziała. Defektem tego portalu jest, że nie ma podziału czeskich książek na pragensie czy coś, niestety, tak że raczej należy wiedzieć, czego się szuka.

W każdym razie książki już przyszły i na pierwszy ogień zabrałam się właśnie za Wizyty w domach sławnych ludzi: 50 nowych historii. Właściwie to chciałam najpierw przeczytać poprzednią z serii, ale okazało się, że już je miałam wszystkie obczajone 😂 Skleroza nie boli.

Bo to jest czwarta część. Ciekawa jestem, czy autorka zdoła kiedyś jeszcze przygotować część piątą.  W związku z tym, że należało zebrać wszystkie w jednym miejscu, musiałam trochę książek poprzekładać. I tym się zajmuję od wczoraj (o czym niżej). Tylko nie rozumiem, dlaczego czwarta część nie została wydana tak jak poprzednie - z obwolutą 😢


 Poza tym wydane bardzo starannie, jak zawsze zresztą, masa ilustracji, masa ciekawych informacji, masa filmów do obejrzenia, bo najczęściej mowa o aktorach czy reżyserach.


Wyklejka też mi się bardzo podoba i gdy dotarłam do rozdziału, gdzie pojawiło się zdjęcie tej pięknej klatki schodowej, postanowiłam udać się pod wskazany adres i czatować na możliwość wejścia do środka 😂 Zobaczymy, czy mi się powiedzie!






Wyd.
Brána, Praha 2024, 280 stron

Z własnej półki (kupione 13 marca 2025 roku za 47,19 zł na megaksiazki.pl)

Przeczytałam 17 marca 2025 roku



Wczoraj do południa, w oczekiwaniu na brata, wyciągnęłam do odkurzenia dwa rzędy z jednej z półek, ale ledwo zaczęłam spisywanie, brat się objawił. Wszystko leżało na moim łóżku do wieczora, bowiem:

- o 15:07 stałam się na powrót (po 22 miesiącach) wolnym człowiekiem, ale nie żebym tak całkiem odsiedziała wyrok, tylko na przepustce 2-tygodniowej jestem

- z tej okazji ruszyłam oddać zaległości do bibliotek (o stanie mego umysłu w ostatnich dniach świadczy to, że pojechałam je oddać już we wtorek, tyle że... nie zabrałam ich ze sobą - tak, słowo daję!)

- po oddaniu zapragnęłam odwiedzić bibliotekę w Borku Fałęckim, gdzie jest regał z gratisami. To taka 40-minutowa wyprawa w jedną stronę, nie w kij dmuchał, ale myślę sobie w końcu to moje pierwsze wolne popołudnie

- w tramwaju po drodze mignęła mi myśl a co, jeśli jest akurat zamknięta? no ale niby dlaczego? więc nawet nie wyciągnęłam z kieszeni telefonu, żeby sprawdzić 

- przyjeżdżam na miejsce i widzę kartkę na drzwiach... tak, kontrola księgozbioru od wczoraj do jutra

- nie, no nie dam się tak wykołować, pojadę wobec tego do domu kultury też gdzieś na końcu świata, gdzie również stoi taki regalik

- aplikacja mówi, żeby podjechać do przystanku Łagiewniki SKA i tam przesiąść się na tramwaj 11, tak też czynię, tylko że nie umiem znaleźć przystanku tramwaju 11... schodzę do podziemnego przejścia i idę gdzieś i idę kilometry - wychodzę na powierzchnię i jestem... nie na przystanku 11, tylko obok muru klasztoru w Łagiewnikach

- co prawda głośno klnę na projektanta tego wszystkiego, ale zmieniam koncepcję: zapytam pierwszą spotkaną zakonnicę o tę moją psiapsiółę sprzed lat, która tam zgłosiła się do nowicjatu. Może jej już tam nie ma, ale może jest? Nazwiska swoje chyba siostry znają?

- na całym terenie nie spotykam ani jednej siostry, tak że plan się udał

- tymczasem dzwonią z Fabryki z pewnym problemem i to mi trochę humor poprawia, bo widzę, że inni mają gorzej 😂

- w trakcie rozmowy schodzę na dół drugą drogą i trafiam z powrotem na ten sam przystanek, gdzie wysiadłam, więc jadę do przodu i w końcu inną drogą dojeżdżam do tego domu kultury

- gdzie nie sposób się dostać do regaliku, bo obok stoi fotel, na którym siedzi dziewczyna i ani myśli wstać i mi umożliwić obejrzenie zasobów, mimo że złośliwie wiszę jej nad głową oglądając przynajmniej górne półki

- kończy się na tym, że zabieram jedną książkę, tak bardziej z rozpaczy niż z przekonania, no  bo przecież nie mogę wrócić bez niczego 🤣 To Dorosnąć Zofii Chądzyńskiej.

- i już o 19.00 jestem w domu, totalnie wykończona (słaba jeszcze jestem po tym leżeniu 6-dniowym) i z poczuciem klęski, no bo średnio wykorzystałam pierwszy dzień wolności

Jak to tak będzie dalej wyglądać, to ja pierdykam! 

Dziś oczywiście obudziłam się z pieruńskim globusem, ale jakoś mi przeszło po zwykłym Ibupromie. Niemniej chyba wychodzić nie będę... przejrzałam zasoby z tej wczorajszej półki (wieczorem tylko przerzuciłam wszystko na łóżko Ojczastego) i wydałam część na FB, znaczy wydam, jutro ma ktoś przyjechać po to. Jednocześnie dumałam nad starymi mapami i uwierzycie, że większość z nich ZOSTAWIŁAM??? Niereformowalna 🤨


Istnieje koncepcja, żebym może spała przez ten czas na łóżku Ojczastego, tym takim rehabilitacyjnym 😁 Tylko na razie nie mam siły go prześcieliwać.

Zgodnie z przewidywaniami chyba nic wielkiego nie zdziałam przez cały ten czas, ale chromolić to, najważniejsze odpocząć. Również psychicznie, mentalnie.

Bo ostatnio takie rzeczy odwalam, że głowa mała. Na przykład: robiłam PIT-y i wyliczyłam "teściowej", że ma do zwrotu 15 tysięcy. Nawet zadzwoniłam od razu, żeby się cieszyli. A na drugi dzień rano siadłam wszystko powpisywać do formularzy i wtedy okazało się, że nie 15 tysięcy, tylko 600 złotych 🤣🤣🤣 Wyobraźcie sobie teraz ten zawód...

No nic. Jutro bym bardzo chciała pojechać do tego ZOL-u i o wszystko się wywiedzieć. Mam nadzieję, że dam radę, bo momentami mam wrażenie, że mi się w głowie kręci. I to by było na tyle, panie i panowie.

 

poniedziałek, 17 marca 2025

Gawriił Trojepolski - Biały Bim Czarne Ucho

Niedawno w komentarzach wspomnieliście film Biały Bim Czarne Ucho i zdjęłam go z półki. Co prawda, gdy zobaczyłam, że trwa prawie 3 godziny, mało się nie rozmyśliłam 😉 Ale któregoś popołudnia dałam radę, a jako że przy odkurzaniu książek też wpadłam akurat na półkę z tą powieścią, no to lu go. Właśnie przecież przeczytałam ostatnią książkę z biblioteki (znaczy mam jeszcze dwie, ale ktoś się na nie zapisał i już nie mogę ich prolongować, więc pies (Bim?) je drapał) i teraz już mogę czytać, co chcę 😁


 Jeśli chodzi o losy psów, to oczywiście w dzieciństwie jedną z ulubionych książek był Pies, który jeździł koleją. W tv serial Przygody psa Cywila. A w dorosłych czasach był film Mój przyjaciel Hachiko, najpierw japoński oryginał, potem amerykański remake.I przejmujący neorealistyczny Umberto D.

Teraz dodaję do kolekcji Bima. Książka napisana z wielką miłością do przyrody i zwierząt, z nieco mniejszą do ludzi (jest sporo sarkastycznych uwag na temat sowieckiej rzeczywistości). 

Gdyby ktoś się wybierał do Woroneża (kiedyś), to znajdzie tam i pomnik tego pieska. 

Początek:


Koniec:


Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1984, 333 strony

Tytuł oryginalny: Белый Бим Чёрное ухо

Przełożył: nie wiem, kto, bo okazało się, że mam egzemplarz z wyrwaną kartką tytułową 😮

Z własnej półki (kupiłam na allegro 30 maja 2014 roku za 6,66 zł)

Przeczytałam 14 marca 2025 roku 

 

Mam trzy tak wydane książeczki, nie wiem, jak się ta seria nazywała, ale chyba same radzieckie publikacje to były, we współpracy z wydawnictwem Raduga w Moskwie. Zajrzałam teraz do każdej z nich i ze zgrozą odkryłam, że Jak hartowała się stal to tylko druga część! A ani słowa o tym na okładce czy na grzbiecie, myślałam, że to całość, nosz 😢


 


Wczoraj mnie Ojczasty tak wnerwił przy kolacji, że powiedziałam do córki dość, czekam jeszcze te dwa tygodnie na komisję i składam papiery o ZOL czy co tam. Cierpliwość wyczerpana. Do imentu. Niech się z nim teraz inni bawią.

No to dwie godziny później postanowił mi ułatwić sprawę. Kiedyś były pożary, wczoraj z cyklu CZTERY ŻYWIOŁY była woda - domagał się, żeby pościągać chodniki i dać je na wannę, żeby obciekły, bo jest zalanie (czy co?), w każdym razie woda, dopytywał się co chwilę, czy już może przejść suchą nogą. Ale to betka, głównym tematem była wygrana w totolotka, pakował budzik za pazuchę, żeby nie przegapić, bo o 9.00 będzie spotkanie nas trojga w sprawie tej wygranej. Mówił do mnie per pani. 

CAŁA NOC. 

Wstawanie co trochę i wyprawy do kuchni, bo go obudził i mu kazał iść.

Z poduszczenia córki dałam mu zaraz tę silną tabletkę, której nie należy nadużywać, bo zwalnia działanie wszystkiego (mówiła pani doktor). Cóż, tabletka silna, on silniejszy. Nic, zero spania. Mało tego, rano mi się znów pyta, czy idę po tę wygraną (tyle, że już wie, że ja to ja). 

Miałam nadzieję, że tak jak poprzednio będzie potem spał dobę (i spokój), ale guzik. W końcu dałam mu śniadanie, zjadł i teraz niby śpi, ale ja mu już w nic i za nic nie wierzę 😉 *

Fajnie mam, wczoraj czwarty dzień, dziś piąty z globusem, trudno żeby było inaczej, gdy spałam może dwie godziny. Córka radzi, żeby brata nie zawiadamiać, bo nie daj Boże nie przyjedzie po niego...

* i słusznie, bo właśnie usłyszałam, że coś mamrocze, oczy otwarte

 

Wiecie co, w sobotę obejrzałam taki film radziecki Biełyje rosy


Miasto nie tylko podeszło do wsi, ale już większą część jej zagarnęło, jednak stary bohater opiera się jeszcze, bo przecież urodził się tam, ożenił, przeżył całe życie w swojej chacie. Ma trzech synów i chciałby jeszcze jakoś im pomóc ułożyć życie. Najstarszy z nich jest pod pantoflem roszczeniowej żony i przyjeżdża z propozycją, że zabiorą dziadka do siebie - dostaną wtedy 3-pokojowe mieszkanie. A dziadek mówi tak:

- Nie mogę was do grzechu przywieść, czekalibyście na moją śmierć.

Że też mój ojciec tak mądrze nie umiał pomyśleć dwa lata temu, może by brat inaczej tę sytuację wówczas rozwiązał.

 

sobota, 15 marca 2025

P.G. Wodehouse - Niezastąpiony Jeeves

 

Wodehouse to mój ulubiony humorysta brytyjski - o tym, jak to się stało, pisałam kilkanaście lat temu. I oto w bibliotece odkrywam wśród nowości kolejną powieść! Bo to jest tak, że sporo ich wyszło w Polsce, ale jeszcze przed wojną. Z edycji powojennych udało mi się nabyć trzy, każda wydana gdzie indziej zresztą. A tu nagle Niezastąpiony Jeeves 😁 Nie wiem, czy to jakieś światełko w tunelu, czy będą wychodzić kolejne tomy, czy też jednorazowy wybryk.


Nie wiem też, czy przypisać to już wykluwającej się infekcji, gdy to czytałam czy czemu, ale jakoś Wodehouse nie bawił mnie w tym samym stopniu, co poprzednie tomy. Tomiki raczej. Bo przy okazji wspomnę, że te poprzednie to były małe, wygodne formaty, ale ten nowy oczywiście jest już zupełnie inny, widać obowiązkiem każdego wydawcy jest zużyć jak najwięcej papieru; może też książka musi porządnie wyglądać na półce czytelnika, skoro ten zdecyduje się wydać na nią pieniądze? A pewnie im mniej wartościowa pozycja, tym okazalej musi wyglądać 🤣 Coś za coś! 

Uważam w każdym razie, że te dawne małe formaciki miały większy sens w przypadku literatury rozrywkowej.

A wracając do Jeevesa, to odniosłam wrażenie, że to taki zlepek różnych tekstów zebranych w jedną powieść. I potwierdziło się, gdy teraz zerknęłam na Wiki: to było 11 opowiadań opublikowanych wcześniej w czasopismach, a w 1923 roku połączonych jako cała powieść.

Kupiłam sobie kiedyś nawet Wodehouse'a w oryginale, ale stanowczo wykazałam się przy tym zbyt pozytywnym myśleniem na własny temat, w życiu tego nie ogarnę! Natomiast z knihobudki w Pradze przywiozłam którąś z powieści tego autora po czesku (jednakże nie o Jeevesie i Bertie'm) i tu już jest większe prawdopodobieństwo lektury 😉

Początek:


Koniec:


Wyd. Stara Szkoła, Wołów 2024, 305 stron

Tytuł oryginalny: The Inimitable Jeeves

Przełożył: Mirosław Śmigielski

Z biblioteki

Przeczytałam 11 marca 2025 roku


A skoro o angielskim humorze mowa, to niedawno przyniosłam z knihobudki książkę Bagaż nie z tej ziemi, o której przeczytałam na okładce, że to czarny humor: perypetie dybiącego na spadek po stryju skąpca, który omyłkowo wysyła pocztą nie te zwłoki 😁

Coś mnie dopadło i czuję się jak stary kapeć, co gorsza już trzy dni łeb mi pęka, a jak wiadomo, pańcia nie potrafi funkcjonować w takiej sytuacji. Jeszcze żeby nie ten Ojczasty, to jakoś by to się wszystko zniosło, ale przecież tu nie ma zmiłuj się i wszystko trzeba zrobić. I w dodatku dziś już muszę mu ugotować zupę (do tej pory codziennie odkładałam tę czynność na jutro i otwierałam kolejny słoik z lodówki). Córka wczoraj, żeby mnie nie wyciągać z łóżka po raz kolejny, spróbowała przekroić sobie sama bułkę na kolację. Trwało to kilka minut, ale dała radę 😂

W środę po południu pojechałyśmy znów do chirurga, najpierw rentgen i tu zonk - nieczynny. Czyli to, co słyszałam w radiu w poniedziałek to bzdura (że tylko oddział neurologii wstrzymał przyjęcia, a cała reszta działa)*. Guzik tam działa, na wszystkich drzwiach wywieszone kartki, żeby broń Boże nie włączać komputerów, no a co dziś można bez komputera? Tak, że jedynie zdjęto już córce definitywnie plaster na bliźnie i polecono przyjść za 3 tygodnie (bez rejestracji, ta przecież też nie działa), że do tej pory może już przywrócą system... Ale zwolnienia do Urzędu Pracy wystawić też nie mogli (dzisiaj się kończyło to pierwsze). Zapytałam - druków starożytnych L-4 oczywiście już nie mają. Problem rozwiązano w ten sposób, że polecono przyjść z karteczką następnego dnia do innej przychodni, gdzie są nasi lekarze. A następnego dnia już się czułam fatalnie, ale co było robić, wstałam raniutko i pojechałam, zarejestrowałam się wedle karteczki na dole i poszłam na I piętro do pokoju 108. Wchodzę na korytarz, a tam MROWIE ludzi. Matko, słabo mi się zrobiło... I myślę, co teraz? Chyba wrócę do domu - przecież muszę dać Ojczastemu śniadanie - i z powrotem przyjadę? Pytam kogoś z kolejki, do której tu przyjmują. Do ostatniego pacjenta. No, to mi wiele powiedziało 😉 Ale jednak udało się wtrynić chyba po kwadransie czekania (głupi ma więcej szczęścia niż rozumu) i dostać zwolnienie na następny miesiąc.

Ale byłam zdegustowana tą przychodnią. Korytarz wąski, nie ma krzeseł, tylko ławy bez oparć, które stoją pośrodku (oczywiście miejsc nie wystarcza dla wszystkich), niski sufit, no kompletna klaustrofobia, nie ma czym oddychać. PRL-owskie budownictwo. To już u nas na osiedlu zupełnie inaczej to wygląda. O szpitalu, z którego przyszłyśmy, nie wspominając (ale z drugiej strony to szpital MSWiA, więc kasa była, a nie oszczędzanie na powierzchni i wysokości). 

*Chodzi o to, że w sobotę był atak hakerski na szpital i cały system padł. 


Wróciłam do domu szczęśliwa, że udało się jednak załatwić i do łóżka. Znaczy najpierw śniadanie dla Ojczastego 😉

Niestety również w piątek musiałam wstać z łoża boleści i ruszyć z wózkiem na zakupy, no bo kto i kiedy? To się tak wydaje: a co tam, złamana ręka. A przecież nawet chleba sobie nie zapakuje w sklepie do torebki, do tego potrzebne dwie ręce. Ani pieniędzy nie wyjmie z portmonetki. Bida.

Tyle że dziś już wychodzić nie muszę w żadnej sprawie (tfu tfu, żeby nie zapeszyć). 

Leżenie w łóżku wcale mi nie pomaga, ale jak człowieka łeb napieprza, to NIC nie pomaga. A przynajmniej nie muszę na siłę utrzymywać pozycji wertykalnej. Tylko co z tą dzisiejszą zupą? 

 

Oczekiwania vs rzeczywistość

No to się na koniec pośmiejmy. Taki przepis wycięty z gazety miałam i jakiś czas temu stwierdziłam, że wszystko w domu jest, to spróbujmy.


 Nic! Nic nie wyszło tak jak miało! Po pierwsze - jak przystąpiłam do miksowania masła z cukrem, to fruuu po całej kuchni! Było sprzątania! Chyba nie mam odpowiednio wysokiego naczynia do tej czynności... Po drugie - jakie nalej odrobinę ciasta? To nie było lejące, to był glut. Po trzecie jakie 2 czubate łyżko kakao? To było o wiele za dużo! Po czwarte z racji glutowatości nie sposób było przemieszać widelcem.

Oczywiście żadna polewa czekoladowa nie była w planie, bo weźcie i dajcie coś Ojczastemu w czekoladzie, gorzej jak dziecku 🤣 No ale to detal w porównaniu z całością..


Ciasto marmurkowe 🤣 No nic, zjedzone, córka nawet domaga się, żeby kolejne zrobić 😂

Ale zastanawiam się, co jest grane, czy może w przepisie jest jakiś błąd w proporcjach? Bo to wiecie, wszystko możliwe, ty sobie przepis wytniesz i schowasz, a oni w następnym numerze przeproszą, że nie pół szklanki, tylko dwie - ale o tym się już nie dowiesz...


wtorek, 11 marca 2025

Wojciech Kantor - Atlas turystyczny Pragi

To jest beznadziejna sprawa, że mam setki* książek oznaczonych w katalogu jako pragensie, a nic nie czytam. Miały być na emeryturę... ale taka jestem zdołowana całą sytuacją, że w ogóle nie poświęcam się temu, co mnie najbardziej interesuje! To się musi zmienić! 

/ale jak to zrobić, żeby odzyskać chęci?/

* i jak mówię setki, to to są naprawdę setki, katalog podaje 441 sztuk! a dziś albo jutro przybędą jeszcze trzy, com zamówiła na Megaksiążki 😁


Atlas turystyczny to - podejrzewam - jest cała seria, mnie się trafiła Praga z okazji pożegnania na Fabryce 28 listopada 2024. Dziewczyny wzięły to dla mnie, no bo już nic innego, czego bym nie miała, nie istniało 😁

 

Jeśli ktoś jest początkujący w Pradze to nie polecam. Przede wszystkim autor nie podaje adresów omawianych zabytków/miejsc. Dalej - opisy ułożone są alfabetycznie według nazw po polsku. To też nie pomoże przy zwiedzaniu, chodzeniu, szukaniu. Generalnie nie wiem, czemu taka seria ma służyć.

Mnie posłużyła w jednym aspekcie: żeby sobie odświeżyć pamięć i żeby nabrać ponownie ochoty na łażenie po Pradze. Tak, tęsknota ściskała serce 😍 Aż zadzwoniłam do Věry dowiedzieć się, co tam słychać. A słychać to, że w dzień czy dwa dni po moim wyjeździe przyleci do niej amerykańska wnuczka z koleżanką, więc tym razem nie będę jej zawracać głowy odprowadzaniem mnie na pociąg, wystarczająco będzie miała przygotowań. 

Boję się tej majowej Pragi, bo w połowie pobytu uskutecznię przeprowadzkę - tak się fatalnie złożyło, że spóźniłam się z rezerwacją i nie mieli już dla mnie pokoju na cały okres pobytu, tak więc przyjeżdżam w środę, a w poniedziałek przenoszę się w inne miejsce, do piątku. Okropne, pakować wszystkie manele, wycyrklować z jedzeniem tak, żeby nic już nie mieć na ten dzień etc. W dodatku nie wiem, dlaczego wyznaczyłam sobie dzień powrotu na piątek, to idiotyczne, w piątki się nie podróżuje! Wszystko nie tak, kruca bomba!

A jeszcze gorsze jest to, że im dłużej tam jeżdżę, tym więcej jest miejsc, w które chcę pójść, to się nigdy nie kończy. A czasu tak mało. 

Jednakże - żeby nie być zbyt krytykancka wobec książki, muszę przyznać, że i ja czegoś nowego się dowiedziałam: że jest Muzeum Miniatur na Strahovie, tam mnie jeszcze nie widzieli, więc się wybiorę w razie deszczu 😉 


 


 

Wyd. SBM Warszawa 2022, 191 stron

Z własnej półki

Przeczytałam 7 marca 2025 roku

 

W sobotę był brat, więc skorzystałam z okazji, żeby mnie podrzucił do sklepów, bo przede wszystkim chciałam zareklamować tę białą mini-wieżę, którą kupiłam w grudniu.  Długo nie używałam, a gdy ostatnio chciałam włączyć, nie działała... to jest mój pech normalnie... no nic, oddałam i pewnie z miesiąc minie, zanim reklamacja zostanie, tak czy inaczej, załatwiona. Gdy już pozbyłam się paki, wstąpiłam tu i ówdzie i całkiem niechcący kupiłam plecak na Pragę. Ten, którego używam na co dzień, jest za mały na wszelkie bambetle (jedzenie etc.), których potrzebuję na podróż. Jest róziowy 😁 Córka mnie ochrzaniła, że bez sensu, bo zaraz będzie brudny - i niewątpliwie jest w tym dużo racji, ale nie oparłam się i pies drapał.


Bowiem czas już najwyższy zacząć myśleć o majowej Pradze! Rzucili bilety na RegioJet, więc zanabyłam, oczywiście z wielkimi obawami, czy to będą dobre miejsca (ach, nigdy nie są dobre; dobre by były, gdyby podróż trwała godzinę). Następnie dałam się skusić newsletterowi z jednego z praskich teatrów - ruszyła sprzedaż na maj i co prawda obiecywałam sobie, że do żadnych teatrów już chodzić nie będę, bo mnie to kosztuje zbyt wiele emocji i globus na drugi dzień, ale tym razem to nie spektakl, tylko kameralne spotkanie z dziennikarką i moderatorką, którą znam doskonale z radia i YT, jakoś to może przeżyję 😂

Córka jeszcze spała, gdy brat przyjechał, a że trzyma w nocy tę rękę złamaną na zwiniętym kocyku, to zakradł się do niej i włożył jej między palce tulipanki 😉


 

W sobotę ktoś obficie zaopatrzył biblioteczkę w całe masy s-f, poukładałam to pięknie (wzięłam sobie coś Strugackich i Bułyczowa, s-f nie czytam, ale tego nie mogłam darować 🤣), a już w niedzielę nic nie było. Zastanawiam się, czy jednak jakiś handlarz nie zabrał hurtem, no bo naprawdę tyle półek opróżnić?

Za to potem jeszcze takie coś zobaczyłam i zaciekawiona zajrzałam do środka 🤣

Nie zgadlibyście!

Słownik łacińsko-polski dla prawników 🤣
 

W drodze z budki

Czerwony kapelusz jest zawsze podejrzany!


 

No, zapomniałabym o najważniejszym!

Brat zabierze Ojczastego w następną środę na 2 tygodnie! W związku z tym zrobiłam listę rzeczy do zrobienia w tym czasie, obejmuje ona aktualnie 15 punktów. Akurat! Pewnie ani połowy nie załatwię, jak się rozleniwię.

piątek, 7 marca 2025

Jerzy Edigey - Pensjonat na Strandvägen

 

Na FB ktoś wstawił posta o tym, co się czytało w ferie, był tam ten Pensjonat, przypomniałam sobie, że mam, więc zabrałam się i ja za lekturę. Dobrze szło, akcja w Szwecji, z okładki jasno wynikało, że korzenie morderstwa sięgną do czasów II wojny, za czym nie przepadam, ale naprawdę wciąga od samego początku - i na dodatek zaskakuje na końcu, totalnie.

Wpisuję więc do wyszukiwarki blogowej nazwisko autora, żeby zobaczyć, czy już coś Edigeya czytałam.

Hm.

No właśnie Pensjonat na Strandvägen czytałam 🤣 Kiedy? Piętnaście lat temu. Miałam prawo zapomnieć? No miałam chyba, 15 lat to kupa czasu. Ale żeby tak kompletnie? Ani przez chwilę nie miałam uczucia, że skądś to znam...

No dobra, mniejsza o to, mam jeszcze siedem innych Edigeyów, w które się wzbogaciłam w budkowych czasach, tak że ten. Tylko muszę zapamiętać, że Najgorszy jest poniedziałek też już czytałam. Jest dobrze 😉 

I pytanie: czy jeśli akcja dzieje się w Szwecji, a śledztwo prowadzi szwedzki policjant, to dalej można zaliczać książkę do kryminałów milicyjnych?


Wyd. Śląsk, Katowice 1983, 202 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 4 marca 2025 roku

 

Była mowa o fizycznych siłach do opieki nad starszymi osobami ostatnio. To się właśnie przekonałam, jak to może wyglądać. 

Kąpanie Ojczastego. Już właściwie umyty i teraz należy się podnieść ze stołka pod prysznicem. Wtedy zauważam, że - być może dlatego, że wiercił się podczas mycia - nogi stołka zaczęły się rozjeżdżać, była już obluzowana jedna śrubka. Tak powolutku, ale jest coraz niżej. On za bardzo chyba nie wie, co się dzieje i nie pojmuje moich nalegań, żeby wstawał. Albo pojmuje, ale nie daje rady. Ja go przy tym wspieram po prawej stronie, a on lewą ręką zazwyczaj się opiera o półeczkę w rogu. Tym razem jednak nici z całej operacji, a im bardziej się wierci, tym niżej zjeżdża z całym stołkiem. Aż wylądował na podłodze. Nie, że raptownie, tak że nic się nie stało - ale podnieść go z podłogi kompletnie nie ma jak. On się kurczowo trzyma mnie już obiema rękami i woła podnieś mnie. Nie ma takiej opcji, w życiu nie dam rady! Cały skutek to wyjazd na podłogę spod prysznica w łazience, bo gdy go próbuję podnieść, on przesuwa się w moją stronę. Na szczęście weszła w tym momencie do domu córka, więc mi podała telefon, uwolniłam ręce i zadzwoniłam po jej ojca. Który na drugie szczęście miał wolny dzień, więc zaraz przyszedł. Przez ten czas Ojczasty w kółko wyciągał ręce i podnieś mnie. Dla mnie było oczywiste, że powinien się przewrócić najpierw na bok, a potem spróbować jakoś na czworaki wstać z pomocą - ale dla niego najwyraźniej nie - i jak mu powiesz? Leżał na plecach wyciągnięty wzdłuż i tyle.


 

W tym wypadku wszystko się dobrze skończyło, ale zastanawiam się, co by było, gdyby. Nikogo z sąsiadów blisko nie zawołam, tu same emerytki i emeryci. Jest gdzieś wyżej ten młody człowiek, co mi robił piwnicę, ale przecież w pracy. Czy gdybym w takiej sytuacji zadzwoniła po pogotowie, to myślicie, żeby przyjechało?

No i teraz mam zagwozdkę w ogóle związaną z jego kąpaniem. Bo to dźwiganie go po umyciu do pionu generalnie wymaga ode mnie wysiłku, niewątpliwie bardzo źle wpływającego na kręgosłup. Ja chyba już nie chcę tego robić. Chyba będę dostosowywać dzień kąpieli do grafiku ojca mojej córki, żeby wtedy zawsze przyszedł na parę minut i Ojczastego podniósł. 

Ale ta ewentualna zależność mnie dobija. 

Stołek nowy kupiony, czekam na dostawę i nawet dobrze się stało 🤣 bo już myślałam od pewnego czasu nad takim mniejszym, okrągłym. Do tej pory ten stołek był przez cały tydzień w piwnicy i przynosiłam go tylko na to kąpanie, ale odkąd córka ma tę rękę złamaną, też z niego korzysta, żeby się umyć, więc jest cały czas pod prysznicem, a zabierał za dużo miejsca, jeśli się na nim nie siada (ja jeszcze nie korzystam 😂) i na czas swojej kąpieli wystawiałam go na zewnątrz. Z tym okrągłym będzie wygodniej.


wtorek, 4 marca 2025

Przemysław Budziński - Spółdzielnia starców

W całkiem nowych nowościach stało - byłam pierwszym czytelnikiem. Pewnie nie ostatnim, bo temat DPS-ów prędzej czy później może dotknąć każdego, czy to jeśli chodzi o rodziców czy o nas samych... 

Jeżeli książkę napisał ktoś, kto w sektorze pracował 18 lat, to spodziewamy się, że po jej przeczytaniu będziemy już wiedzieć wszystko.


Więc czy wiem już wszystko? 

Chyba się nie spodziewacie odpowiedzi twierdzącej 😁 

Przeczytałam trochę anegdotek, trochę faktów, trochę oczywistego biadolenia na system i finanse, dużo kąśliwych uwag na temat rodzin oddających bliskiego do placówki i to by było na tyle. Co oczywiście nie sprawiło, żebym się poczuła lepiej (w tych chwilach, zwłaszcza nocnych, gdy wygrażam Ojczastemu, że pójdzie tam w najbliższej przyszłości - wygrażać mogę do woli, bo przecież jest głuchy) jako właśnie ta ewentualna rodzina; a także w tych chwilach dziennych, kiedy dochodzę do wniosku, że dłużej nie wytrzymam.

W tej konkretnej książce przeszkadzał mi styl autora, taki ni to młodzieżowy, ni to z popularnych powieści humorystycznych. Zresztą sama okładka wiele mówi... 

Jeśli jednak ktoś chce zapoznać się z typologią podopiecznych według opiekunów, a także na odwrót, znajdzie to w Spółdzielni starców. Ja będę dalej szukać. Albo nie, nie będę, bo po co właściwie: jak wygląda życie w DPS-ie (tego skrótu autor nie użył ani razu, zawsze pisze dom pomocy społecznej, jakby sam skrót był deprecjonujący) mniej więcej już sobie wyobrażam, czym to pachnie (czy raczej śmierdzi) dla starszej osoby też. To przecież nie tylko kwestia opieki lepszej lub gorszej, to również - a może przede wszystkim, dopóki się jest jeszcze kumatym - konieczność dzielenia życia/pokoju/stołu z obcymi ludźmi. Ponoć najlepiej się w tym odnajdują osoby z ambicjami kulturalnymi i towarzyskimi, które zaraz po przybyciu zaczynają organizować i udzielać się w rozmaitych aktywnościach.
 


 

Przyznaję się: ta syrenka mnie rozśmieszyła 😂



Wyd. Novae Res, Gdynia 2024, 252 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 2 marca 2025 roku 


Zobaczyłam na hamerykańskiej stronie z filmami online tytuł A Copenhagen Love Story i co prawda komedie romantyczne lubię, ale tylko te, które już znam 🤣 jednak się skusiłam, no bo po duńsku będą mówić, a jak wiadomo od czasów Gangu Olsena, do duńskiego mamy słabość.

Tom się zdziwiła, bo to nie była komedia romantyczna, tylko gorzka opowieść o parze, która stara się o dziecko.  Żadne arcydzieło, ale dało mi pojęcie o czymś, czego nie znałam - jaka to ciernista droga i jakie ma/może mieć reperkusje w relacji dwojga ludzi. Tak że polecam zainteresowanym tematem.